Pages

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmetyki polskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmetyki polskie. Pokaż wszystkie posty

Pora na złuszczanie.

Mimo, że już mamy luty, chciałam się z Wami podzielić moim grudniowym kosmetycznym odkryciem. Już od pewnego czasu, ze względu na stan mojej cery,  poważnie rozmyślam nad kuracją kwasową, ale ciągle się trochę boję. Dlatego postanowiłam zacząć najpierw od jakiś gotowych produktów i mój wybór padł na apteczny krem złuszczający do cery trądzikowej, Sebo Almond Peel 10% firmy Pharmaceris.
Krem ten zawiera w sobie kwas migdałowy i jak nazwa wskazuje, jego stężenie to 10%.



Co mówi producent?
Rekomendowany jest do specjalistycznej kuracji przeciwtrądzikowej. Dzięki specjalistycznie opracowanej recepturze krem rozjaśnia nieregularne przebarwienia powierzchowne i pozapalne. Polecany jest również do stosowania w celu zapobiegania i zmniejszenia oznak starzenia się skóry. Proteiny ze słodkich migdałów wygładzają naskórek, a skóra staje się świeża i wypoczęta.

Skład:
Skład: Aqua, Mandelic Acid, Butylene Glycol, Glycerin, Tromethamine, Isohexadecane, Dicaprylyl Ether, Cyclopentasiloxane, Cetyl Alcohol, Sodium Polyacrylate, Cyclohexasiloxane, Cetearyl Alcohol, Xanthan Gum, Methyl Glucose Sesquistearate, Ceteareth-20, Silica Dimethyl Silylate, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Seed Extract, Methylparaben, Parfum.



Moja ocena:
Krem ten zakupiłam za ok 35zł. Zamknięty jest w higienicznym opakowaniu z pompką, bardzo lubię ten typ opakowania. Jedno wyciśnięcie daje nam ilość kremu pokazaną poniżej, wystarczy do posmarowania całej twarzy, przez co moim zdaniem krem jest wydajny.Niestety, ze względu na przezroczyste opakowanie nie mogę ocenić ile kremu już zużyłam, za to mam pewność, że zużyję go do ostatniej kropli.



Krem ma lekko żelową konsystencje, dobrze się rozprowadza, wchłania do matu. Zapach średni- troszkę dziwny, ale można się przyzwyczaić. Nie podrażnia. Nawilżenie jest średnie, dla suchych cer na pewno będzie zbyt małe. Zaraz po nałożeniu lekko ściąga. Ja stosuję ten krem co 1-2 dni na noc, od dwóch miesięcy i jak to z kwasami bywa, początkowo zauważyłam lekkie łuszczenie się skóry, obecnie już to minęło.
Po kilkunastu dniach stosowania- wow! Cera faktycznie wygładzona, mniej wyprysków, krem rozprawił się nawet z kilkoma zaskórnikami. Naprawdę działa! Okazuje się, że moja skóra pokochała kwasy. Niespodzianki wychodzą mi nadal, ale mam wrażenie, że jest ich mniej, a co najważniejsze- o wiele szybciej się goją! To mi się w tym kremie najbardziej podoba:-)
Zauważyłam też, że kiedy mam takiego podskórnego gula, wiecie, takiego co nie chce się wykluć:-) grubsza warstwa tego kremu nałożona punktowo na noc sprawia, że na drugi dzień niespodzianka już jest na wierzchu, co znacznie przyspiesza cały proces gojenia.

Ale żeby nie było za słodko, teraz będzie o wadach:-) Oczywiście, przy kremie z kwasem w dzień trzeba stosować filtry, ale ja nie uznaję tego za wadę, bo jak nie chce się sobie zrobić kuku:-) to trzeba te filtry stosować i o tym każdy wie.
Natomiast po ponad dwóch miesiącach stosowania zauważyłam, że krem działa na mnie o wiele słabiej. Tzn pryszczyki nadal wychodzą z podobną częstotliwością, ale moja skóra jakby stoi w miejscu. Po początkowym wow! i szybkiej, widocznej poprawie, teraz już się nic nie dzieje. Może się przyzwyczaiłam? Dlatego planuję odstawić na trochę krem i wrócić do niego po przerwie.
Niemniej jednak, szczerze Wam polecam, jeśli macie taką problematyczną cerę jak moja!



Colour Celebration Hean

Dzisiaj słówko o cieniach wypiekanych do stosowania na mokro i na sucho z serii Colour Celebration Hean.
Pisałam Wam już wcześniej, że niestety jeden z cienie spadł mi i się pokruszył, ale mimo to zostało go całkiem sporo.
Dostałam dwa kolory:  284 Turquoise oraz 282 Sparkle Night.



 Oba cienie zawierają małe, błyszczące drobinki, ale na oku ich nie widać, za to tworzą efekt rozświetlenia.
Ja stosowałam te cienie na sucho i o tym sposobie aplikacji się wypowiem. Cienie mają bardzo intensywne kolory, nawet bez bazy. Zwłaszcza turkusowy cień jest mocno napigmentowany. Mimo to łatwo stopniuje się intensywność koloru. 

Turquoise

Sparkle Night





Podczas aplikacji trochę się osypują, jednak łatwo te drobinki potem usunąć za pomocą pędzla. Trwałość przyzwoita, nie rolują się i nie rozmazują.
Myślę, że te kolory idealnie pasowałyby do brązowych oczu, gdyż mój kolor tęczówki troszkę ginie i zlewa się z cieniami.
Mimo to na pewno będę ich używać, bo to dobra jakość za niską cenę:)
A oko pomalowane wyłącznie tymi dwoma cieniami wygląda tak (pamiętajcie oczywiście, że ja nie potrafię się malować):






Różane nawilżenie.

Od kilku tygodni testuję Miraculum, La Rose, Bogaty krem odbudowująco - regenerujący na noc i dzisiaj przyszła pora na recenzje.


Krem odbudowujaco - regenerujący na noc skutecznie odmładza i regeneruje skórę podczas snu i uzupełnia deficyt niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych (NNKT) z przewagą kwasów omega - 6.
Składniki aktywne: Phytofleur French Rose, olej arganowy, SK-INFLUX, SkinVECTOR, oleje roślinne: makadamia, bawełniany oraz avocado.




Kosmetyk kupiłam za ok 20zł w Drogerii Natura. Skusiłą mnie cena oraz pozytywne opinie na Wizażu. Krem zamknięty jest w ciężkim, szklanym słoiczku o standardowej pojemności 50ml. Ma lekko różowy kolor. Zapach natomiast nieco mnie rozczarował- niby różany, ale czegoś mi brakuje. Zdecydowanie lepiej pachnie balsam do ciała z tej samej serii.





Konsystencja kremu za to jest idealna- masełkowata, dość treściwa, jednocześnie krem łatwo się rozsmarowuje i dobrze wchłania, pozostawiając delikatną, ochronną warstewkę, co ja akurat w kremach na noc bardzo lubię. Do tego się nie lepi, za co duży plus. Mam również wrażenie, że oprócz wygłądzenia dodatkowo wyrównał mi koloryt skóry.
Krem nie zapycha, nie powoduje podrażnień, wręcz przeciwnie, wygładza i koi skórę.
Nie nawilżą jakoś spektakularnie, na mojej mieszanej cerze się sprawdza, chociaż czasem muszę nałożyć dwie warstwy. Podejrzewam, że dla posiadaczek suchych cer może nawilżać za mało.
Co do wydajności jest przeciętna- krem jest gęsty, a więc ubywa go szybciej, niż tych o lekkiej konsystencji, ale cena to rekompensuje.
Nie jest to mój ideał, ale nie mam co do niego większych zastrzeżeń i zużywam go z przyjemnością.

I na koniec, bo dawno go nie było i już się za Wami stęsknił:)


Brązujące, letnie rozświetlenie.

O rany, troszkę mnie nie było i aż mi głupio:-) A to dlatego, że pojechałam do rodziców i nie miałam tam możliwości dodawać notek.

Wyjaśniła się sprawa z moją pracą mundurową- dziękuję pięknie wszystkim za trzymanie kciuków- niestety, nie udało się.
Ale nic to- znalazłam inną pracę, w zawodzie! także jestem zadowolona.

A dziś na kosmetycznej tapecie puder brązujący Summer Chic od Virtual. Właściwie jest to (jak podaje producent) puder brązująco- rozświetlajacy.Producent obiecuje natychmiastowy efekt rozświetlonej i opalonej skóry.
Puder zawiera mikę, która rozprasza światło, dzięki czemu cera nabiera blasku, a niedoskonałości skóry stają się mniej widoczne. Idealny do wykończenia makijażu twarzy i dekoltu.




Ja otrzymałam kolor 123 Secret Bronze. Puder zamknięty jest w dużym, 16 gramowym, plastikowym opakowaniu bez lusterka. Pudełeczko jest bardzo wygodne, łatwo się je otwiera, a dzięki swojemu rozmiarowi kosmetyk starczy na bardzo długo.




Ja używam go do modelowania twarzy i lekkiego przyciemniania. Nie nadaje się moim zdaniem na całą twarz, gdyż mimo, że na pierwszy rzut oka puder nie zawiera żadnych drobinek, to jednak pod światło delikatnie połyskuje.






Kolor jest idealny do mojej jasnej cery- delikatny brąz, ze złocistym połyskiem. Jest dość miękki, a więc łatwo go nabrać na pędzel, jednak nie robi placków i można dobrze stopniować stopień opalenizny:)Trudno sobie nim zrobić krzywdę.
Dla mnie produkt na plus.

Hit czy kit? Siarkowa Barwa.

Dzisiaj na tapecie krem na pryszcze:-)Barwa, Siarkowa Moc, Antybakteryjny krem matujący.
Swego czasu dużo się naczytałam o nim, ma on duże grono zwolenniczek, a jako że produkt polski i niedrogi postanowiłąm go nabyć w oszałamiającej cenie ok. 15zł.
Nie mam jakiś większych problemów z trądzikiem, ale zdarza się niestety ,że mnie wysypie od czasu do czasu- głównie na brodzie i żuchwie i na czole.
Cerę mam niby mieszaną, ale teraz latem cała buzia świeci mi się niemiłosiernie.


Najpierw obietnice producenta:
Krem polecany jest do codziennej pielęgnacji cery z problemami trądzikowymi. Specjalnie dobrany zestaw składników aktywnych pozwala na skuteczną walkę z objawami trądziku i nadmiernym błyszczeniem się skóry. Krem błyskawicznie matuje skórę na wiele godzin nadając jej pudrowy wygląd. Zamyka rozszerzone pory, skutecznie zwalcza pryszcze i przeciwdziała ich ponownemu powstawaniu. Chroni przed szkodliwym działaniem promieni UV, pozostawia skórę aksamitnie gładką i świeżą.
Składniki aktywne: siarka, krzemian glinowo-magnezowy, tlenek cynku, multifruit extract, naturalne pochodne oliwy z oliwek, alantoina, masło shea .

Skład: Aqua, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Hydrogenated Olive Oil, Olea Europaea, Olive Oil Unsaponifiables, Magnesium Aluminum Silicate, Dicaprylyl Carbonate, Butyrospermum Parkii, Zinc Oxide, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin, Laureth-7, Allantoin, Sulfur, PEG-30 Castor Oil Vaccinium Myrtillus, Saccharum Officinarum, Citrus Aurantium Dulcis, Citrus Medica Limonum, Acer Saccharinum, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Butylparaben, Propylparaben, Isobutylparaben, Imidazolidinyl Urea, Parfum, Citral, d-Limonene, Linalool

A teraz co ja sądzę.
Krem zamknięty jest w plastikowym słoiczku, dość tandetnym niestety i słabej jakości- mój słoiczek był popękany od samego początku, także nie wiem nawet czy tak ma być, czy popękał gdzieś w transporcie. Niemniej jednak wizualnie dość ładny, podobny trochę to Clarinsa:)

Sam krem ma baaardzo gęstą konsystencję. Trzeba go szybko rozprowadzać, ponieważ po chwili zastyga. Zastygając tworzy taką jakby pudrową warstewkę. I tutaj plus- natychmiastowo matuje! Skóra się nie świeci, jest świetnie przygotowana do makijażu. Krem daję wręcz efekt przypudrowanej skóry. Tutaj swoje zadanie spełnia znakomicie, mat trzyma się kilka godzin.


Jeśli chodzi o likwidowanie wyprysków...nie zauważyłam nic a nic. Mam dodatkowo wrażenie, że może przy dłuższym stosowaniu zapychać, i spowodować jeszcze większy wysyp. Dlatego ja używam tego kremu na dzień i maksymalnie co kilka dni.
Bo niestety krem wysusza. Mam wrażenie jakby spijał całą wodę ze skóry, dając uczucie lekkiego ściągnięcia. Także absolutnie nie polecam dla suchej skóry. Najlepiej sprawdzi się na tłustej.
Nie wiem jak z wydajnością, ponieważ dość rzadko go używam, ale myślę, że przeciętna.
I ostanie...zapach. Jest straszny! Niby cytrynowy, ale bardzo, bardzo chemiczny. Dziewczyny, wierzcie lub nie, ale pachnie wypisz wymaluj jak Cif do czyszczenia łazienek. Fuj!

No i werdykt: hit czy kit? Wychodzi na to, że ani to, ani to.
Wg mnie nie jest to krem do codziennego stosowania, ale można spróbować.

RÓŻany róż od Wibo.

Bardzo się cieszę,że kolejna niedroga firma powolutku wprowadza limitowanki.
Z różanej serii od Wibo udało mi się nabyć róż w odcieniu 02- Pink Powder. Inne produkty mnie nie rzuciły na kolana, ale po zastanowieniu żałuję, że nie zakupiłam jeszcze czegoś.

A wracając do tematu- kosmetyk ten ma 4,5 g i zapakowany jest w białe, plastikowe pudełeczko. Nie jest ono hiper trwałe, ale nie spodziewałam się tego po różu za ok.6,50 ( kolekcja ma teraz zniżkę 20% bodajże).


Mnie się opakowanie bardzo podoba, jest takie dziewczęce i romantyczne:)
Po otwarciu, pierwsze co nas uderza, to zapach. Róż przepięknie pachnie! A czym? Ano różami oczywiście i to nie plastikowymi, zapach przypomina mi wodę różaną.
Droga rzecz, która rzuca się w oczy to kolor. Jest to śliczny jasny róż, z bardzo drobnymi drobinkami. Po rozprowadzeniu na skórze drobinek nie widać, za to zostaje rozświetlający efekt.



Jeśli nałożymy cieniutką wartwę, uzyskamy efekt bardziej jak rozświetlacz, taki glow:) Taki kolor różu odmładza, wygląda na policzkach bardzo dziewczęco i świeżo. Niestety może podkreślać różowy odcień cery, więc z tym trzeba uważać.
Trwałośc bardzo przeciętna, róż dość łatwo się ściera, i to jest w zasadzie jego jedyna wada.

Pędzę jutro do Rossmanna, może uda mi się dorwać jeszcze inne produkty z tej kolekcji:)

Peeling do ciała Bloom Essence Organique.

Na pierwszy ogień w moich testach poszedł cukrowy peeling do ciała z serii Bloom Essence.
Seria ta powstała specjalnie dla kobiet, w trosce o ich wrażliwą skórę. Kosmetyki oparte są na łagodnych formułach i składnikach naturalnych, które zapewniają skórze komfort i zdrowy wygląd, wydobywając jej naturalne piękno.
Seria oparta jest na trzech głównych składnikach aktywnych:
- wyciągu z japońskiej wiśni- który m.in. zmiękcza i nawilża skórę
- sepicalm vg- kompleks zawierający wyciąg z lilii wodnej, który łagodzi skutki stresu i podrażnień oraz chroni DNA skóry przed działaniem czynników zewnętrznych
- babka lancetowata- która m.in chroni skórę przed starzeniem i przyspiesza jej regenerację


Sam peeling jest w plastikowym, wygodnym opakowaniu (które wygląda jak szklane) z metalową nakrętką, o pojemności 200mlo. Łatwo się go nabiera, łatwo zakręca,opakowanie jest bardzo wygodne. Na wieczku znajdziemy naklejkę z informacją:
Safe Formula
No ethanolamines No phtalates
No peg, sles, als, sls
No parafinum No Mineral Oil
No synthetic dye & derivatives
No parabens.

Czyli mamy bezpieczną formułę, bez szkodliwych, chemicznych substancji, za to opartą na składnikach naturalnych: kryształkach cukru, oleju sojowym, wosku pszczelim, wyciągu z wiśni, babki lancetowatej i lili wodnej, maśle Shea.

Skład: Sucrose, Glycine Soja Oil, Ethylhexyl Cocoate, Cetearyl Alcohol, Beeswax, Glycerin, Prunus Serrulata Flower Extract, Sodium Palmitoyl Proline, Nymphaea Alba Flower Extract, Aqua, Plantago Lanceolata Leaf Extract, Butyrospermum Parkii Butter, Parfum.

( wszystkie zdjęcia można powiększyć)



Po otwarciu wieczka uderza nas soczyście różowy, energetyzujący kolor i piękny, kwiatowy zapach. Już za sam kolor można pokochać ten produkt:) Sam peeling stosujemy na wilgotne ciało- drobinki są ostre, nie topią się zbyt szybko, także już niewielką ilością możemy wygładzić znaczny obszar ciała. Ja użyłam go na całe ciało- sprawdził się zarówno na delikatnej skórze dekoltu jak i na szorstkich łokciach i kolanach.
Ogromnym plusem dla mnie jest konsystencja: drobinki cukrowe zanurzone są tak jakby w olejku


czego efektem jest po pierwsze doskonały poślizg peelingu na skórze, jak i nawilżenie ciała. Jeśli po użyciu osuszymy ciało delikatnie przykładając ręcznik, a nie pocierając, to pachnąca warstwa tegoż olejku utrzyma się na ciele- z związku z czym nie trzeba już stosować żadnego nawilżacza po kąpieli. Świetny patent dla spieszących się i dla leniuchów!
Do tego zapach utrzymuje się na ciele kilka godzin.
Podsumowując: minusów tego kosmetyku nie zauważyłam:)


Floslek linia Sun Care

Opalając się dzisiaj trochę na balkonie pomyslałąm o tym, że najwyższy czas zainwestować w jakieś preparaty do ochrony słonecznej. A że jak wiecie uwielbiam polskie firmy, pokopałam trochę i znalazłam Linię słoneczną Flosleku.


W skład linii wchodzą:
* Ochronny krem na słońce spf 50+
* for kids krem Ochronny przeciwsłoneczny SPF 50+
* Krem ochronny do opalania SPF 30
* Krem ochronny do opalania SPF 15
* Pomadka ochronna do ust z filtrem UV
* Emulsja kojąca SOS po opalaniu
* Balsam delikatnie brązujący

Wszystkie produkty są przygotowane z myślą o wrażliwej skórze, bez barwników i alergenów, kremy do opalania są wodoodporne.
Cena za poszczególny produkt nie przekracza 20 zł.
Dostępność- jak zwykle utrudniona, pewnie niesieciowe drogerie no i internet.
Ja poza filtrem, chętnie nabyłabym też pomadkę.
Bo co jak co, ale trzeba się chronić:)

Vipera- róże City Fun.

Buszując po internecie, natknęłam się właśnie na róże Vipery.
Przyznam się, że nie mam ani jednego kosmetyku tej firmy, a do tych róży zaświeciło mi się oko.


Róże mają piękne opakowania i kolory. Kolekcja składa się z 10 odcieni- 7 było w ofercie firmy i trzy nowe. W kolekcji są zarówno odcienie matowe, jak i mocno perłowe, a także miksy kolorystyczne w odcieniach brązu i różu.

Dzięki kulistym drobinom zawartym w pudrze, produkt gładko się rozprowadza i pozostawia efekt długotrwałej delikatności i aksamitności. Bardzo dobre nasycenie kolorem gwarantuje natychmiastowy i długotrwały efekt.
Kosztuje ok. 14zł.


Co sądzicie?

Z ostatniej chwili- okazja

Wróciłam parę minut temu z Rossmanna i chcę się czym prędzej z Wami podzielić okazyjnym zakupem:
otóż moim łupem stał się Jogurtowy mus do ciała Beauty Milky od Bielendy.


Zawsze chciałam go nabyć, ale nie wiedzieć czemu, przegrywał z innymi balsamami, mimo, że ma moją ulubioną konsystencje musu.
Zawiera :
- mleko kozie - naturalny srodek odmładzający, odżywia i nawilża skórę, nadaje jej delikatność, gładkość i miękkość;
opóźnia procesy starzenia się skóry, zwiększa elastyczność i utrzymuje jej naturalne pH.
- wapń, fosfor, magnez, cynk oraz witaminy A, C i D;
- mleczko bawełniane - zapewnia długotrwałe nawilżenie i odżywienie skóry, wygładza i regeneruje naskórek.


I nie byłoby nic dziwnego w tym, że go kupiłam gdyby nie to, że chyba jest wycofywany i w Rossmannie widnieje w cenie na do widzenia, uwaga, uwaga- 5,83zł:-)
(normalnie kosztował coś ok 12-15zł). W związku z czym nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, że go kupiłam, mimo, iż mam otwarte dwa produkty do ciała:)
I w zasadzie nie rozczarowałam się, sprawdziłam tak na szybko jak się sprawuje i moje spostrzeżenia:
-konsystencja super, jogurtowo-musowa, ładnie się rozsmarowuje i wchłania
-zapach! jak budyń waniliowo-śmietankowy, tak apetyczna, że cieknie mi ślinka
- a do tego zapach utrzymuje się na skórze przynajmniej godzinę, bo od godziny mam go na ręce i się slinię:)
Jestem na TAK!

A więc moje drogie, pędem do Rossa skorzystać z okazji!

Edit:
moje spostrzeżenia po wymazianiu się wczoraj po wieczornej kąpieli: nawilżenie zadowalające, aplikacja super, rozprowadza się świetnie, zapach utrzymuje się długo, ale okazało się że w trakcie nakładania i krótko po jest dla mnie jednak zbyt intensywny. Za to rano był jeszcze wyczuwalny, nie było podrażnienia skóry ani żadnych niespodzianek, także zakup udany:)

Peeling Ziaja.

To kolejny kosmetyk z ukochanej przeze mnie serii Sopot SPA firmy Ziaja.
I kolejny udany.


Jest to peeling myjący, w związku z czym ja używam go 2-3 razy w tygodniu. Jest zdecydowanie drobnoziarnisty, ma malutkie niebieskie mikrogranulki, dosyć ostre, nie tak ostre jednak jak w peelingach gruboziarnistych- zwolenniczki mocnego tarcia mogą się troszkę zawieść:)Mimo to swoje zadanie spełnia znakomicie- skóra po użyciu jest gładka i miękka, trzeba jednak użyć balsamu, bo peeling sam w sobie nie nawilża.
Opakowanie plastikowe, estetyczne i wygodne (wybaczcie resztki ochronnej folii:) )


W swoim składzie zawiera:
# Solanka sopocka - Solanka sopocka - wypływa samoistnie z głębokości 800 m ze Zdroju św. Wojciecha w Sopocie. Posiada unikalne właściwości lecznicze wykorzystywane w hydroterapii, kosmetologii i medycynie naturalnej. Sopocka solanka mineralizuje organizm przez skórę. Wpływa na efektywne nawilżenie i elastyczność, doskonale zmiękcza naskórek oraz skutecznie poprawia kondycję skóry.
# Hydro-retinol - niebieska alga z jeziora Klamath w stanie Oregon, bogata w składnik przeciwzmarszczkowy A-Retinol, najaktywniejszą postać wit.A. Zawiera proteiny, aminokwasy, witaminy z grupy B, C i E oraz kompleksy minerałów. Skutecznie odżywia i wygładza skórę, zmniejsza głębokość zmarszczek oraz zapobiega ich powstawaniu. Przywraca skórze jędrność i elastyczność.
# Alga Porphyra umbilicalis (Alga Nori) - źródło oligoelementów, protein i polisacharydów. Intensywnie nawilża, głęboko i trwale wiąże wodę. Tworzy na skórze delikatny film ochronny i zapobiega nadmiernej utracie wilgoci.
# Alga Laminaria digitata - alga brunatnica, bogata w potas, jod i sole mineralne. Stymuluje syntezę ATP - naturalnego nośnika energii, w efekcie reguluje trzy podstawowe funkcje skóry: odżywczą, ochronną i nawilżającą. Wzmacnia włókna elastyny i kolagenu oraz spowalnia procesy starzenia się skóry.
# Alga Enteromorpha compressa - bogaty w substancje aktywne ekstrakt z zielenicy Enteromorpha compressa. Zawiera aminokwasy, białka, witaminy z grupy B oraz witaminy C i E. Usprawniając komunikację między naskórkiem a skórą właściwą wyraźnie zwiększa spoistość i sprężystość naskórka. Zapobiega wiotczeniu skóry oraz aktywnie wzmacnia jej strukturę.


Konsystencja jest lejąca, bardzo łatwo więc wydobyć go z opakowania, ale dość szybko za to znika. Zapach...uwielbiam go! Charakterystyczny dla całej serii Spa, bardzo odprężający i naprawdę przywodzi na myśl zabiegi w jakimś luksusowym SPA.


Podsumowując: zadania swoje spełnia, działanie oceniam 4/5, natomiast komfort stosowania na 6! Póki co jest moim ulubionym peelingiem do ciała:) No i jak zwykle u Ziai, jest taniutki, 200ml za ok 12zł.

Dbamy o dłonie.

Będąc nadal pod urokiem tanich i dobrych kosmetyków polskich, odkryłam bardzo fajną drogerię, gdzie prawie oczy wyszły mi na wierzch. Znalazłam tam mnóstwo nieznanych mi wcześniej kosmetyków Flosleku (m.in. cała seria beEco, o ktorej pisałam tutaj), Marion, Celia, Delia, Bielenda i wiele innych. Na pewno nie raz tam wpadnę i nie raz napiszę, co udało mi się upolować.
Niestety z braku funduszy i z braku umiejętności zdecydowania się, co by tu sobie kupić, capnęłam tylko jedną rzecz, a mianowicie Termoaktywny duet dla dłoni firmy lubianej ostatnio przeze mnie: Marion Spa.


Duet ten składa się z dwóch saszetek: w jednej mamy peeling z nauralnymi łupinami z orzecha, a w drugiej kremowe serum z olejkiem ze słodkich migdałów, ekstraktami z cynamonu, imbiru i witaminami E, A, F.

Najpierw peeling.
Co twierdzi producent? Ano twierdzi, że peeling zawiera kompleks rozgrzewający, który ma za zadanie pobudzić krążenie i przyspieszyć wchłanianie składników aktywnych. Złuszcza naskórek, zmiękcza zrogowacenia, nadaje miękkość i gładkość.

Teraz ode mnie: peeling zawiera mnóstwo ostrych drobinek, mimo to jest delikatny.

Pachnie jak...pierniki:) Jest go 8g, mnie spokojnie starczył na dwa razy. Faktycznie pozostawia gładziutką skórę, dobrze się spłukuje, jest przyjemny w użyciu.Nie zauważyłam natomiast efektu rozgrzewającego.

Serum: producent obiecuje regeneracje i wygładzenie suchej skóry, a specjalna receptura pozostawia na dłoniach ochronny film. Cynamon i imbir działają antyseptycznie i rozgrzewająco. Witaminy likwidują szorstkość i utrzymują prawidłowe nawilżenie.


W mojej opinii serum z tego duetu wypada odrobinkę gorzej. Pachnie cudownie- jeszcze lepsze pierniki. Natomiast wchłania się szybko i nie pozostawia w mojej ocenie żadnego filmu- co dla mnie jest wadą, bo oczekuję od serum lepszego nawilżenia, a ono nawilża na poziomie kremu do rąk. Natomiast faktycznie skóra jest jedwabiście gładka i pachnie jeszcze bardzo długo. W opakowaniu jest 5ml - starcza na jedną porządną aplikację i trochę, albo na dwie mniejsze.

Duet kosztował mnie 2,50zł. Połączenie zapachu, działania i ceny sprawia, że na pewno jeszcze kupię nie raz i na pewno wypróbuję inne saszetkowe produkty Marion.