Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hultajstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hultajstwo. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 stycznia 2025

Pierwsza wycieczka: Wild Iris Ridge from Bailey Hill Road

Pierwsza piesza wycieczka w nowym roku zaliczona! Chociaż to raczej spacer tyle, że trochę pod górkę a potem z górki. W sumie 1,5 godziny, czyli niewiele, ale cieszy, że udało się wyrwać z czterech ścian.


Bardzo chciałam gdzieś się wybrać podczas pobytu Krzyśka w domu, ale nie udało się, głównie z powodu deszczu, a pod koniec Krzysio się pochorował. Lekarz stwierdził, że to nic poważnego i samo z czasem przejdzie, ale ten potworny kaszel bardzo mnie martwił. Zastosowałam wszelkie znane mi domowe sposoby, ze stawianiem baniek włącznie, i udało mi się postawić dziecko na nogi na tyle, że był w stanie przetrwać kilkunastogodzinną podróż do akademika (dwie godziny samochodem na lotnisko, dwa loty, ponad godzinna podróż busem z lotniska na kampus). 

Wczoraj Emilia zaczęła tak samo paskudnie kaszleć... Ale wstała dzisiaj o siódmej rano i pojechała na narty mimo kaszlu...


Wracając do pierwszego tegorocznego "hajku" - najbliższy szlak, Wild Iris Ridge. Ponieważ tego dnia było dość zimno, wybrałyśmy się dopiero po obiedzie a i  tak w zacienionych miejscach nadal był szron na  liściach i mchu.

Zabrałyśmy ze sobą Addison, koleżankę Emilii. Addison gra w koszykówkę i mimo, że tak jak i ja i Emilia zasapała się idąc pod górę, to jednak nie marudziła, więc może jeszcze zabierzemy ją ze sobą na wspólne wędrowanie. Dla Emilii towarzystwo koleżanki to zawsze dodatkowa atrakcja.

Wakacyjne wędrowanie zaplanowane, noclegi zarezerwowane, teraz czas zacząć pracować nad formą, żebyśmy nie utknęły w połowie stoku.


niedziela, 29 grudnia 2024

Podsumowanie roku 2024

Koniec roku wymusza podsumowania. 

Sporo pozmieniało się w przeciągu minionych dwunastu miesięcy. Syn skończył liceum, wyjechał na studia. Córka porzuciła grę na pianinie ale też przestała walczyć i sprzeczać się ze mną o wszystko. 

Największa zmiana nastąpiła w moim życiu zawodowym - zmiana drastyczna, wymuszona okolicznościami, ale po sześciu tygodniach w nowej pracy, zmiana na ta wydaje się korzystna - pod wieloma względami. Wprawdzie pracuję teraz więcej i już nie z domu, ale chyba już był po temu czas. 

Okazało się, że Emilia jest o wiele bardziej odpowiedzialna i o wiele mniej roztrzepana i zapominalska niż się wszystkim wydawało. A może po prostu tak jej było wygodniej. (W Wigilię Emilia  stanęła na wysokości zadania, wysprzątała cały dom, obrała ziemniaki, i nakryła stół - zrobiła wszystko o co ją poprosiłam.)

Udało mi się w tym roku przeczytać/odsłuchać zaplanowaną liczbę książek (52, jedna tygodniowo), ale na rok 2025 plany czytelnicze mam o wiele skromniejsze. Czasu na czytanie niewiele, ale za to słucham codziennie idąc na spacer w czasie (niepłatnej) godzinnej przerwy na obiad w pracy. (Tutaj powinien znaleźć się link do podsumowania czytelniczego na goodreads.)

Niedaleko pracy, kilka minut na nogach, znalazłam niewielki park, z jedną żwirową alejką w postaci pętli. Sporo osób udaje się tam na obiadowe spacerowanie, niektórzy w małych grupach, inni samotnie, ja - zawsze ze słuchawkami w uszach i audiobukiem w kieszeni.



To teraz podsumowanie robótkowe. W tym roku brałam udział w kilku zabawach. Pierwszy kolaż przedstawia projekty zgłoszone do zabawy Coś prostego u Reni.



Kolejny kolaż przedstawia projekty zgłoszone w dwóch zabawach u Splocika. Jedną z prac zgłosiłam do zabawy Małe Dekoracje, pozostałe do zabawy Rękodzieło i przysłowia albo ... 2.



Część projektów powtarza się, ale nie wszystkie.

A na sam koniec, podsumowanie pieszych wędrówek.



Tegoroczne cyferki nie powalają na kolana, ale i tak jestem zadowolona - udało nam się wygospodarować czas na wspólne aktywne spędzanie czasu z dala od cywilizacji, z dorosłym synem (w tej kategorii przyznaję nam dodatkowe punkty!) - a to samo w sobie jest już sukcesem!

Ostatni zrzut ekranu podsumowuje nasze wędrówki od czasu kiedy zaczęłam używać aplikacji AllTrails.


Ponieważ to już chyba ostatni wpis w tym roku, najpierw serdecznie dziękuję wszystkim odwiedzającym za to, że wytrwale do mnie zaglądają, za każdy komentarz, zwłaszcza za te podnoszące na duchu w trudnych dla mnie momentach. Dziękuję, że mimo że nie jestem w stanie odwdzięczyć się równie częstymi wizytami i komentarzami u Was, nie odpłacacie mi "pięknym za nadobne" i wracacie.

Dziękuję!

Niech ten nowy rok będzie dla nas wszystkich dobry.

niedziela, 17 listopada 2024

19 lat

Pierwsze urodziny syna, które spędza całkowicie poza domem, w akademiku. 4577 km to zbyt wiele by wyskoczyć do domu na weekend. 
Jestem przekonana, że dzień mija Pierworodnemu miło. Wiem, że miał w planach jazdę na łyżwach a możliwe, że wybierze się na mecz hokeja.

Dziecko radzi sobie na studiach dobrze i jeśli chodzi o naukę, i w kwestii samodzielności, a także pod względem towarzyskim. Najbardziej zaskoczył mnie tym, w jakim porządku utrzymuje swoje rzeczy i swój fragment pokoju w akademiku (dzielonym z dwoma innymi studentami). Krzysio w domu był strasznym bałaganiarzem, a tu się okazuje, że jednak skorupka za młodu nasiąkła zamiłowaniem do czystości i porządku.

Do domu przylatuje dopiero na Boże Narodzenie. To już za 5 tygodni!

piątek, 23 sierpnia 2024

Krzyś już w akademiku

Krzyś już na uczelni. 

Tutejszym zwyczajem jest odstawienie dziecka do akademika. Wyruszyliśmy w poniedziałek bardzo wcześnie rano. Na lotnisko odwiózł nas kolega Krzyśka. Mimo moich obaw, stawił się o trzeciej nad ranem jak obiecał. Potem trzy loty — wszystkie bez znacznych opóźnień. Na lotnisku w Syracuse, 3 strefy czasowe do tyłu, wylądowaliśmy o dziewiątej wieczorem. Odebrałam zarezerwowany wcześniej samochód i pojechaliśmy na zakupy. Stwierdziłam, że poduszkę, kołdrę, pościel, kosmetyki, proszek do prania i kosz na pranie kupimy na miejscu, bez sensu targać to w walizkach. Chyba nie dane mi jeszcze było robić zakupów o 10 w nocy. Nie byliśmy jedyni w sklepie — wielu innych studentów znalazło się tam w tym samym celu co my (w okolicy jest kilka uczelni). 
W motelu zjawiliśmy się o jedenastej w nocy. Prysznic, ustawienie budzika i spanie. 

We wtorek wstałam o siódmej ranu czasu lokalnego, czyli o czwartej rano czasu domowego. Właściciele motelu najwyraźniej uważają, że pączki i sok pomarańczowy to wspaniałe śniadanie, ale my z Krzyśkiem mamy zdanie całkowicie odmienne w tej kwestii, więc śniadanie kupiliśmy po drodze i zjedliśmy podczas jazdy na uniwersytet — godzinę od motelu. Krzyśkowi bardzo zależało, żeby zjawić się jako pierwszy w trzyosobowym pokoju i zaklepać sobie pojedyncze łóżko — nie chciał spać na piętrowym, ani na dole, ani na górze. Udało mu się! 




Pomogłam mu pościelić łóżko, wypakować rzeczy i poukładać w szufladach i w szafie. Zwiedziliśmy budynek, zlokalizowaliśmy łazienki, świetlicę, pralnię. Zapoznaliśmy się z pozostałymi lokatorami. Potem wypuściliśmy się nieco dalej, do punktu odbioru poczty i paczek, na stołówkę, gdzie Krzysiek zjadł obiad. Ja sobie odpuściłam, ponieważ mój żołądek nadal dochodził do siebie po samolotowych hulankach. Potem udaliśmy się na zaplanowane spotkania — Krzysiek na swoje, ja na swoje. Jeszcze trochę zwiedzania, tym razem obejrzeliśmy sobie bibliotekę, a w czytelni przeczekaliśmy deszcz. 


Po południu Krzysiek już ledwie stał na nogach, ale jeszcze udaliśmy się na obiadokolację dla studentów, którym przyznano stypendium AMS (Alumni Memorial Scholarship). Co roku stypendium to otrzymuje 15 osób i okazuje się, że jest to ogromne wyróżnienie. I pewnie dlatego jedliśmy nie na szkolnej stołówce a w budynku, w którym stołuje się kadra akademicka a samo jedzenie zostało przywiezione z restauracji, bardzo smaczne! 


Nieubłaganie nadszedł czas pożegnania. Popłakałam się, wyściskałam dziecię, dziecię wyściskało mnie, jeszcze kilka razy pożegnaliśmy się w ten sposób i w końcu wsiadłam do samochodu i odjechałam w kierunku motelu. 

Padłam po ósmej, przespałam osiem godzin, co nie zdarza się często, i obudziłam się na godzinę przed budzikiem, czyli o czwartej rano. Piętnaście minut jazdy na lotnisko, zwrot samochodu, śniadanie na lotnisku. Tym razem tylko dwa loty, więc żołądek w lepszym stanie. Słuchawek nam nie dali więc obejrzałam drugą cześć Diuny bez dźwięku, jedynie z napisami. W zasadzie to w samolocie jest tak głośno, że i tak niewiele słychać przez słuchawki więc i tak zawsze mam włączone napisy. Z lotniska do domu przywiozła mnie koleżanka. Wieczorem zaczęło mnie boleć gardło — a dzisiaj choruję sobie już na całego.

środa, 7 sierpnia 2024

🏊 Zawody Pływackie Big Kahuna

Miniony weekend spędziliśmy w Coos Bay nad oceanem – dzieci po raz trzeci wzięły udział w zawodach Big Kahuna w tej miejscowości. 


Zawody Big Kahuna Open  to zdecydowanie moja ulubiona impreza sportowa, w której uczestniczą moje dzieci. Wszystkim nam odpowiada połączenie współzawodnictwa sportowego z życiem towarzyskim. Tak jak w poprzednich latach w sobotnie popołudnie spotkaliśmy się większą grupą na plaży w Zatoce Zachodzącego Słońca. Wieczorem dzieci grały w gry z koleżankami z sąsiedniego namiotu. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że w piątkowe popołudnie przyszło nam udać się na ostry dyżur do lokalnego szpitala. 

Krzysio poczuł się źle, a po pływaniu dostał nudności i zbladł jak ściana. Ból w okolicy kości ogonowej, który pojawił się kilka dni wcześniej, nasilił się tak, że nie można go było już lekceważyć. Okazało się, że to zapalenie tkanki łącznej podskórnej. Antybiotyki (dwa różne) zdążyliśmy wykupić tuż przed zamknięciem apteki. Zapytana o pływanie, lekarka stwierdziła, że o ile Krzysio będzie się czuł na siłach, to może pływać, nie ma obawy o zarażenie innych. 
Nie odpuścił sobie, poza jedną konkurencją, popłynął we wszystkich zaplanowanych, choć bardzo go to wyczerpało, nie chciał nawet słyszeć o zrezygnowaniu. 

Wróciliśmy do domu w niedzielne popołudnie, a w poniedziałek nad ranem obudził go ból tak silny, że znowu pojechaliśmy na ostry dyżur, już lokalnie, do szpitala, w którym Krzysiek się urodził. Do tego czasu infekcja zogniskowała się na powierzchni skóry w postać czyraka, który lekarz przeciął, a kiedy część ropy wyciekło, ból nieco zelżał. W piątek Krzysio ma iść do przychodni na kontrolę. Z dnia na dzień czuje się lepiej, ale nie wygląda, by miało to przejść szybko. Najważniejsze, że nie doszło do zakażenia krwi czy sepsy. 

Takie oto dodatkowe atrakcje mieliśmy w tym roku na zawodach pływackich. Jeśli chodzi o samo pływanie, to obojgu poszło dość dobrze. Emilia załapała w końcu bakcyla i stwierdziła, że nawet jej się podoba branie udziału w zawodach i chciałaby częściej. Krzysiek dodatkowo wziął udział w sztafecie zwariowanego kapelusza z trzema koleżankami. Wygrali!


wtorek, 16 lipca 2024

🏊 Lap-a-thon 2024

Kolejny Lap-a-thon za nami. To już trzeci

Emilia najpierw powiedziała, że tak, chce brać udział ale tuż przed wyjściem z domu zaczęła kręcić nosem, że jednak nie. Potem trochę pływała, ale więcej odpoczywała w związku z tym przepłynęła mniej niż rok temu - chyba 88 długości basenu. Potem była bardzo niezadowolona bo wylosowała nie tę nagrodę co chciała. Tak się w tym niezadowoleniu nakręciła, że wpadła w histerię, ale jak już się wypłakała a potem jeszcze wyzłościła to okazało się, że jednak ta jej nagroda nie taka zła.


Krzysiek dał z siebie wszystko - jak to Krzysiek. W ciągu godziny przepłynął 168 długości basenu. Z wylosowanej nagrody był bardzo zadowolony, ale z butelki termicznej też bym się cieszyła.

U nas nadal potwornie gorąco ale to chyba tak jak wszędzie.

czwartek, 11 lipca 2024

Lato

Wróciliśmy z wyjazdu wakacyjnego. Relacja w swoim czasie — teraz moc spraw do ogarnięcia a do tego ciągłe podlewanie ogródka, bo gorąco potwornie (we wtorek 42°C, ale teraz już tylko 38°C). 



Podczas naszej nieobecności przyszły wyniki matury międzynarodowej syna — nie wiem, czy dyplom otrzyma w tradycyjnej papierowej formie, czy tylko potwierdzenie drogą elektroniczną, ale maturę międzynarodową zdał, z czego bardzo się ucieszył, bo nie wszystkim jego kolegom się udało.

Przyszły też wyniki egzaminu ze statystyki na poziomie rozszerzonym — rezultat na tyle wysoki, że Krzysiek dostanie kredyt za ten kurs na studiach i nie będzie musiał już chodzić na te zajęcia.

sobota, 22 czerwca 2024

Zawody pływackie, ból gardła, i sesja u fotografa

W ostatnim dniu szkoły Emilii, czyli tydzień po ukończeniu liceum przez Krzyśka, od piątku do niedzieli, trzy miejscowe kluby pływackie gościły zawody Mike Morris Meet — na lokalnym odkrytym basenie.

Ponieważ jestem zobowiązana do odpracowania na rzecz klubu 20 godzin rocznie, a pracy przy takich zawodach jest sporo, cały weekend spędziłam na basenie, choć nie w wodzie. I byłoby fajnie, gdyby nie to, że w piątek wstałam z potwornym bólem gardła, a weekend nie należał do najcieplejszych. W niedzielę włożyłam zimową kurtkę i dopiero w godzinach popołudniowych ją ściągnęłam. Nie mogłam dopingować ani swoich dzieci, ani innych klubowiczów — byłam w stanie wychrypieć co nieco ledwie słyszalnym skrzekiem.


Mimo złego samopoczucia czas spędziłam miło i owocnie. Odpracowałam brakujące 18 godzin, choć trochę pomógł Krzysiek, kiedy już był po swoich konkurencjach. 

W tym roku Krzyśkowi poszło dość dobrze i zdobył sporo punktów dla klubu, mimo że wyniki miał gorsze niż kilka miesięcy temu, ale wiadomo, zajęty był nauką i opuścił sporo treningów. Teraz nadrabia — biega na basen codziennie. 

Emilii poszło tak średnio, ale Emilia jest w takim okresie, że na siłę chce udowodnić, że jej na niczym nie zależy. No i podobno w tym akurat basenie jest za ciepła woda i jej się źle tam pływa. Dla mnie nie ma większego znaczenia czy dziecko bije rekordy i zdobywa medale, czy nie, ważniejszy jest aspekt zdrowotny związany z pływaniem. Ale raz czy dwa razy do roku dobrze, żeby wzięła udział w zawodach z różnych innych powodów.

*               *               *

Pięć lat minęło od naszej ostatniej rodzinnej sesji u fotografa w 2019 roku. Zabierałam się za ustalenie terminu jak sójka za morze. Miała być sesja z okazji moich pięćdziesiątych urodzin w zeszłym roku, miała być z okazji osiemnastki Krzyśka, aż w końcu zmobilizowałam się, ustaliłam termin i wczoraj wybraliśmy się do studia. 

Do oprawienia w ramki wybrałam zdjęcie, na którym jesteśmy ustawieni tak samo jak pięć lat temu, nawet napis jest taki sam.

2024

Dla porównania - zdjęcie sprzed pięciu lat.

2019

Dzieci wyrosły, ja przytyłam - taka kolej rzeczy!



Mieliśmy dwa zestawy ubrań, odświętne, i takie codzienne. 
Te codzienne to pomysł z ostatniej chwili, kiedy już niemal wychodziliśmy z domu, kiedy to pomyślałam, że fajnie będzie jak założymy szare koszulki. 

A potem okazało się, że w tych zwykłych, już nieco schodzonych ubraniach wyszliśmy na zdjęciach lepiej, ładniej. 

Dużo pięknych zdjęć, jestem bardzo zadowolona. 



niedziela, 16 czerwca 2024

Absolwent Liceum


W piątek 7 czerwca Krzysio otrzymał dyplom ukończenia nauki w liceum. Wieczorem, przy wspaniałej pogodzie, miała miejsce uroczysta ceremonia na szkolnym stadionie. Z iście amerykańskim rozmachem! Wszyscy uczniowie ubrani w alby w kolorze szkoły, birety z chwostem, stuły z rokiem ukończenia nauki w liceum, oraz sznury w różnych kolorach, medale, i inne wyróżnienia. Birety można sobie było ozdobić jak kto chciał. Niektóre były szalenie bogato udekorowane, inne nieco subtelniej.


Każdy sznur, kolor lub kombinacja, oznacza osiągnięcie w innej dziedzinie. 


Syn trochę ich uzbierał, do tego dorzucił jeszcze garść medali i kilka przypinek i dumnie wmaszerował na stadion przy dźwiękach muzyki w wykonaniu szkolnej orkiestry.


Wzruszyłam się ogromnie, ale nie ja jedna ocierałam łzy. Chwilę potrwało, zanim 350 jeszcze abiturientów usadowiło się na krzesełkach ustawionych na środku boiska. Rodziny miały więc chwilę na opanowanie emocji. 

Potem były przemówienia, występy, wręczenie dyplomów ukończenia liceum aż nadeszła chwila, kiedy dyrektor liceum nakazał przestawienie chwosta z prawej strony biretu na lewą, i prawem nadanym przez stosowne instytucje nadał zgromadzonej grupie miano absolwentów. I czapki pofrunęły w górę, dokładnie tak jak wcześniej widziałam to na filmach.


Publiczność opuściła widownię, zmieszała się z absolwentami, zapanował radosny harmider. Gratulacjom i uściskom nie było końca. Cudem jakimś nie pogubiliśmy się wszyscy. Znikaliśmy sobie z pola widzenia, by za jakiś czas znowu na siebie natrafić. Trochę się bałam, że zgubi nam się w tym zamieszaniu Emilia, ale nic takiego się nie wydarzyło. 

Nastąpiła cała seria zdjęć — z kolegami, koleżankami, w większych grupach, mniejszych, z koordynatorem matury międzynarodowej. Udało mi się załapać na kilka fotek z synem, a potem pozwoliłam mu się nacieszyć chwilą w gronie kolegów, a my z Emilią pojechałyśmy do domu.



Następnego dnia zaczęły się zwyczajowe przyjęcia z okazji ukończenia liceum. W sobotę Krzysiek zaliczył chyba cztery, a potem jeszcze wyjście do kina z koleżeństwem. 

Ponieważ w sobotę Emilia miała popis, ja urządziłam synowi przyjęcie w niedzielę. Pogoda była ładna, więc imprezowaliśmy w ogródku. Dobrze, bo przewinęło się 40-50 osób i ciężko by było pomieścić się w domu. 

Pojawili się koledzy (i koleżanki) ze szkoły, koleżeństwo z klubu pływackiego (niektórzy z rodzicami), trenerzy, trochę polskich znajomych, kilka osób z kościoła, moja koleżanka z pracy, a nawet mój szef, który swoim pojawieniem sprawił ogromną niespodziankę Krzyśkowi. (Byłam w czwartym miesiącu ciąży, kiedy zostałam zaproszona na rozmowę o pracę. Wówczas wybrałam inną propozycję, ale kiedy Krzyś miał 8 miesięcy, zaczęłam pracować w niepełnym wymiarze w firmie, w której nadal pracuję. Od 17 lat mam tego samego szefa —obecnie właściciel firmy). 

Nikt poza nami nie znał uprzednio wszystkich zgromadzonych, ale nikomu to nie przeszkadzało, wszyscy dość dobrze się bawili i szybko znaleźli wspólny język.

Osoby, które nie mogły pojawić się osobiście, obdarowały Krzyśka okolicznościowymi kartkami z gratulacjami. 

Trochę potrwało, zanim ochłonęliśmy z tych emocji, szybciej poszło z posprzątaniem po imprezie.

Od jutra Krzysiek pracuje jako ratownik na basenie aż do wyjazdu na studia (w sierpniu).

niedziela, 19 maja 2024

National Honor Society

Za trzy tygodnie Krzysiek kończy naukę w liceum. Uporał się już z egzaminami z matury międzynarodowej (wyniki w lipcu), ale jeszcze został mu egzamin ze statystyki na poziomie zaawansowanym — to w tym tygodniu. A potem już tylko pozaliczać ostatnie testy z pozostałych przedmiotów a 7 czerwca uroczyste zakończenie nauki w liceum. 

Te ostatnie tygodnie są bardzo intensywne nie tylko z racji egzaminów, ale i innych uroczystości. W minionym tygodniu trzy razy towarzyszyłam synowi podczas takich okolicznościowych imprez. Między innymi zostałam zaproszona na piątkowy apel szkolny, podczas którego kilkunastu uczniów otrzymało dyplomy za szczególne osiągnięcia z poszczególnych przedmiotów. Mimo że Krzysiek zawsze bardzo dobrze się uczył, dopiero teraz został w ten sposób wyróżniony. Co ciekawe został nominowany przez czterech nauczycieli, ale zasady mają takie, że jeden uczeń dostaje jeden dyplom — żeby wyróżnić większą ilość uczniów. Krzysiek za bardzo się nie przejął, że dostał tylko jeden dyplom, wystarczyła mu świadomość, że aż czterech nauczycieli chciało go w ten sposób wyróżnić.


Dzień wcześniej, w czwartkowy wieczór, wybraliśmy się całą trójką na uroczystość National Honor Society, podczas której przyjęto w poczet nowych członków oraz żegnano odchodzących (uczniów ostatniej klasy liceum). 
W tym roku Krzysiek pełnił funkcję wiceprezesa. 
Uroczystość była bardzo poniosła, odchodzący członkowie otrzymali dyplomy, medale oraz sznury — to ważne, podczas uroczystości rozdania dyplomów, sznury te stanowią element stroju a każdy z nich symbolizuje jakieś osiągnięcie. Krzysiek już sobie zbiera w jednym miejscu wszystkie sznury i medale, którymi się obwiesi tego dnia.

Po oficjalnej części zrobiliśmy sobie zdjęcie jeszcze w auli a potem było oczywiście ciasto.


W auli oświetlenie było kiepskie, nie za dobre do zdjęć, więc poszaleliśmy na zewnątrz, jeszcze na terenie szkoły. 


Rozdział National Honor Society zamknięty a tak dobrze pamiętam kiedy Krzysiek został przyjęty do stowarzyszeniazostał przyjęty do stowarzyszenia.

O trzeciej okazji napiszę osobno bo to nieco inna kategoria.

poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Colgate University


W miniony piątek zwiedziliśmy z Krzyśkiem kampus uniwersytetu, na który od września będzie najprawdopodobniej uczęszczało moje dziecię. Jeszcze tylko trzeba dopełnić formalności, to znaczy wpłacić depozyt. Wyjazd zafundował nam uniwersytet. Colgate University to dość dobra uczelnia tylko usytuowana tak strasznie daleko! 4575 km w linii prostej!


Z domu wyruszyliśmy w czwartek o 1.30 w nocy – dwie godziny jazdy samochodem na lotnisko, potem lot do Atlanty w stanie Georgia, tam przesiadka i lot do Syracuse, a na koniec jeszcze godzina jazdy busem. 
Do motelu dotarliśmy po ósmej wieczorem czasu lokalnego, trzy strefy czasowe na wschód, czyli u nas (w domu) było po piątej po południu. Zanocowaliśmy w motelu nieopodal uniwersytetu i dopiero w piątek rano rozpoczęliśmy zwiedzanie. 

Po kampusie oprowadzała nas studentka ostatniego roku. Obejrzeliśmy sobie kilka sal wykładowych, laboratoria, akademiki, sale do indywidualnej nauki, centrum pocztowe, stołówkę. Erin opowiadała o życiu na kampusie, o wykładowcach, o różnych aspektach związanych ze studiowaniem, a także nieco o historii, zwyczajach, i tradycjach uczelni. Obiad zjedliśmy na szkolnej stołówce, a przed wyjazdem dostaliśmy jeszcze lody. Ponieważ zostało nam jeszcze trochę czasu do odjazdu busa na lotnisko, pani z administracji podrzuciła nas do księgarni w pobliskiej miejscowości, gdzie miałam okazję kupić upominek dla Emilii.











W drodze na lotnisko dostałam wiadomość od linii lotniczych, że nasz wylot z Syracuse się opóźni. Ponieważ nie złapalibyśmy kolejnego połączenia, trzeba było poszukać innego rozwiązania. Zanocowaliśmy w Syracuse, wstaliśmy o 3 nad ranem, żeby złapać samolot o 6 rano – lot do Atlanty a tam przesiadka do Portland a z Portland już samochodem do domu. Wróciliśmy w sobotnie popołudnie, tak po trzeciej. Wykończeni, ale pełni wrażeń. Krzysiek zachwycony, ja bardzo zadowolona — Colgate University zrobiło na mnie dobre wrażenie. Podoba mi się, że położony jest z dala od zgiełku miast, na odludziu, że jest to niewielka uczelnia (3200 studentów), myślę, że Krzysiek dobrze będzie się tam czuł.

poniedziałek, 11 marca 2024

Dzieciowato

Licealny sezon szachowy za nami. Reprezentacja liceum, a w jej szeregach Krzysiek, zajęła pierwsze miejsce w swojej lidze i zakwalifikowała się do zawodów na poziomie stanowym – impreza odbyła się 1-2 marca, tym razem na północy Oregonu, więc wyjazd był dwudniowy, z nocowaniem w hotelu. 

Ostatecznie liceum Krzyśka uplasowało się na czwartym miejscu, i choć to poza podium to jest to dość dobry wynik – czwarte miejsce w stanie Oregon. 

Dodatkowej satysfakcji mojemu synowi dostarczył fakt, że pobili reprezentację drugiego lokalnego liceum, z którym współzawodniczą od lat. 

Licealne rozgrywki szachowe za nami ale w kwietniu syn wybiera się jeszcze na turniej Organizowany przez Oregońską Szkolną Federację Szachową. (Wyjazd organizowany przez szkołę.)


Impreza goni imprezę i zaraz po powrocie z szachów odbyło się oficjalne zakończenie sezonu pływackiego, z wręczaniem nagród, dyplomów, pożegnaniami, i nominacjami na kapitanów drużyn. Krzysiek dostał nagrodę dla najbardziej wartościowego zawodnika a głosowali pływacy, więc to wyróżnienie otrzymał od koleżanek i kolegów. Był bardzo zaskoczony! (Tabliczka z tych szklanych, z wygrawerowanym napisem - bardzo ciężko było zrobić zdjęcie bez swojego odbicia.)


Krzysiek wrócił do domu z plikiem dyplomów i nagród – dla mnie też był to bardzo miły wieczór bo który rodzic nie byłby dumny na moim miejscu!

Emilia unika jak może zawodów i występów publicznych, ale i na nią przyszła kolej by pochwalić się swoimi umiejętnościami. Instytucja, w ramach której aktualnie pobiera lekcje gry na fortepianie, organizuje kilka razy w roku popis i właśnie wczoraj miał miejsce wiosenny recital  czyli taki mini koncert młodych pianistów – w auli Wydziału Muzyki i Tańca naszego lokalnego uniwerku. Co ciekawe, fortepian w tej auli to jeden z ulubionych instrumentów mojej córki. Emilia miała okazję pograć na nim przed konkursem sonationowym w październiku ubiegłego roku, kiedy to ówczesna nauczycielka zabrała ją na obchód budynku i Emilia poćwiczyła na kilku różnych instrumwentach. 

Nie wiedziałam czy w ogóle dotrzemy na ten popis bo Emilia przeziębiła się potwornie i tylko dzięki medykamentom była w stanie zwlec się z łóżka. 
Na szczęście grała utwory na tyle krótkie, że zmieściły się pomiędzy wysmarkiwaniem nosa.
 
 

Tak w ogóle to od ponad tygodnia chorujemy sobie, nawet już nie na zmianę, ale niemal razem. Krzysiek przyjechał z turnieju szachowego z infekcją ucha, Emilia najpierw narzekała na ból brzucha i nudności a dzień przed występem dostała gorączki, a teraz ma klasyczne przeziębienie. A mnie właśnie zaczyna zbierać – pobolewa ucho, drapie w gardle, kicham. A tak bardzo chciałoby się nam pojechać na jakąś wycieczkę w góry!