Prawa autorskie
Wszystkie rękodzieła, wzory, opisy, projekty oraz inne zdjęcia zamieszczone w tym blogu, są mojego autorstwa i stanowią moją własność (chyba, że wyraźnie zaznaczę inaczej), w związku z czym ich kopiowanie, publikowanie (w całości lub w części), czy też wykorzystywanie w jakikolwiek inny sposób bez mojej zgody jest zabronione, gdyż stanowi naruszenie praw autorskich (Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83). Ar_nika-(-@
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyzwania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyzwania. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 2 sierpnia 2016
piątek, 20 lutego 2015
Pojemniczki miniaturki - czyli projekty nr 1 i nr 2
A propos wczorajszego posta... I wspomnianego w nim wyzwania Yadis.
Zdaję sobie sprawę, że jestem daleko w tyle za pozostałymi uczestniczkami, ale to nie znaczy, że nie mogę jeszcze spróbować ;-)
Nr 1/52
Maleńką puszkę po oliwkach (średnica około 7cm, wysokość 4cm) ozdobiłam metodą decoupage a następnie zaadaptowałam na... przybornik krawiecki ;-) W tym celu puszeczka otrzymała szydełkowe wieczko, które może pełnić funkcję poduszeczki do szpilek, podczas gdy w środku zmieści się naparstek, nawlekacz do igieł i tym podobne drobiazgi.
Hmmm, tak sobie myślę, że z pewnej perspektywy całość przypomina smakowitą babeczkę, choć absolutnie nie jest to efekt zamierzony. Wieczko składa się z dwóch szydełkowych "placków" - jednego płaskiego, a drugiego o dość zmysłowym, że tak powiem, kształcie... Moje zamierzenie było takie, aby ostatnie okrążenie obu składało się z takiej samej liczby oczek. Stanowiło to ułatwienie podczas łączenia obu elementów - oczkami półsłupka.
Po zrobieniu połowy ostatniego (łączącego) okrążenia, usztywniłam dno "pokrywki" wsuwając do
środka koło wycięte z grubej tektury. Kiedy do przerobienia pozostało
kilka oczek, całość wypchałam wypełniaczem do poduszek. Na zakończenie ozdobiłam wieczko namiastką haftu wstążeczkowego imitującego listki oraz różyczką, zrobioną według tutorialu zamieszczonego TUTAJ (sposobem drugim spośród zaprezentowanych). W środku kwiatu umieściłam jeszcze szklany koralik...
Nr 2/52
Tym razem mini-szkatułka na biżuterię (mieści akurat to, co zakładam najczęściej, czyli srebrny komplet z dużymi cyrkoniami: kolczyki wkręty, łańcuszek z zawieszką oraz pierścionek i obrączkę). W tej drewnianej beczułce pierwotnie znajdowały się wykałaczki. Zamknięcie powstało natomiast z dopasowanego rozmiarem korka od wina...
A tak wygląda cały miniaturowy zestawik - w połączeniu z kieliszkiem, który powstał przed rokiem na wyzwanie z motywem róży u Modrak.
I to by było tyle, jeżeli chodzi o dzisiejszy post...
Trzymajcie kciuki, aby udało mi się nadrobić zaległości i zacząć wstawiać projekty na bieżąco...
Pozdrawiam serdecznie!
-(-@
czwartek, 19 lutego 2015
52 projekty w 2015 roku - Możliwe?
To się jeszcze okaże ;-)
-(-@
Jakiś czas temu na blogu Yadis natrafiłam na zaproszenie do długofalowego wyzwania:
Po wyjaśnieniu Yadis, że wyzwanie - wbrew pozorom - nie ogranicza się do dzianiny, ale dotyczy wszelkich działań kreatywnych i rękodzielniczych - niezależnie od wybranej techniki, postanowiłam spróbować. I tym sposobem mam już siedem pomysłów/tygodni w plecy...
Zgłosiłam się do projektu mając nadzieję, że - jak napisałam w komentarzu u pomysłodawczyni - "będę miała motywację, aby w końcu zacząć robić coś naprawdę dla siebie…" Przecież nie samą pracą człowiek żyje, choćby nie wiem jak ją lubił.
Przeglądając moje wpisy z ostatnich miesięcy można tymczasem odnieść wrażenie, że praca pochłonęła mnie bez reszty, nie dając szans zaistnieć innym dziedzinom życia.... Czy tak było w istocie? I tak i nie... Działalność zawodowa była bowiem w ostatnim okresie tym, na co po prostu MUSIAŁAM znaleźć czas i energię. Nawet jeśli nie starczało ich dla domu i rodziny, nie wspominając już o hobby, czy życiu towarzyskim (nawet tym wirtualnym...).
Co było do przewidzenia, w końcu jednak niewłaściwie zdiagnozowany i zaleczany "na oślep" organizm, coraz bardziej osłabiony fizycznie i psychicznie, upomniał się o swoje prawa. Nastąpił, że tak powiem, strajk generalny w postaci szeregu nocy palącego bólu i bezsenności (po piątej syn zaczął mnie pocieszać, że podobno jest na świecie człowiek, który nie sypia w ogóle i żyje!).
Po wykonaniu szeregu badań (część udało się wydębić od lekarzy, za inne w desperacji zapłaciłam sama) można powiedzieć, że "jestem już w domu"... Przynajmniej na tyle, aby przestano mną w końcu pomiatać, stawiając diagnozy wyłącznie na podstawie wywiadu lekarskiego - bez wykonania jakichkolwiek analiz medycznych - i odsyłać od jednego specjalisty do innego, w celu sprawdzenia, czy to aby przypadkiem nie ten drugi powinien zająć się moim leczeniem i rozliczaniem się za nie z NFZ...
Nie dam sobie już wmówić, że to moi dzicy lokatorzy w postaci kamieni nerkowych są odpowiedzialni za pojawiające się nagle napady gorączki, nieziemskie bóle pleców prowadzące do ograniczenia ich ruchomości, a tym bardziej - za osłabienie siły rąk, drętwienie i zaniki mięśniowe (które coraz bardziej utrudniają moją działalność robótkową).
A muszę przyznać, że obecny stan (zarówno wiedzy, jak i względnego spokoju wewnętrznego) osiągnęłam właśnie dzięki specjaliście z dziedziny urologii, który nie potraktował mnie jako kolejny numerek, ale jak żywego, cierpiącego człowieka, cierpliwie wysłuchiwał kolejnych rozdziałów moich medycznych perypetii, podsuwał pomysły co do dalszego diagnozowania i jako pierwszy nadał imię nękającej mnie chorobie: Polineuralgia! Potem należało poszukać jej źródła...
Zgłosiłam się do projektu mając nadzieję, że - jak napisałam w komentarzu u pomysłodawczyni - "będę miała motywację, aby w końcu zacząć robić coś naprawdę dla siebie…" Przecież nie samą pracą człowiek żyje, choćby nie wiem jak ją lubił.
Przeglądając moje wpisy z ostatnich miesięcy można tymczasem odnieść wrażenie, że praca pochłonęła mnie bez reszty, nie dając szans zaistnieć innym dziedzinom życia.... Czy tak było w istocie? I tak i nie... Działalność zawodowa była bowiem w ostatnim okresie tym, na co po prostu MUSIAŁAM znaleźć czas i energię. Nawet jeśli nie starczało ich dla domu i rodziny, nie wspominając już o hobby, czy życiu towarzyskim (nawet tym wirtualnym...).
Co było do przewidzenia, w końcu jednak niewłaściwie zdiagnozowany i zaleczany "na oślep" organizm, coraz bardziej osłabiony fizycznie i psychicznie, upomniał się o swoje prawa. Nastąpił, że tak powiem, strajk generalny w postaci szeregu nocy palącego bólu i bezsenności (po piątej syn zaczął mnie pocieszać, że podobno jest na świecie człowiek, który nie sypia w ogóle i żyje!).
Po wykonaniu szeregu badań (część udało się wydębić od lekarzy, za inne w desperacji zapłaciłam sama) można powiedzieć, że "jestem już w domu"... Przynajmniej na tyle, aby przestano mną w końcu pomiatać, stawiając diagnozy wyłącznie na podstawie wywiadu lekarskiego - bez wykonania jakichkolwiek analiz medycznych - i odsyłać od jednego specjalisty do innego, w celu sprawdzenia, czy to aby przypadkiem nie ten drugi powinien zająć się moim leczeniem i rozliczaniem się za nie z NFZ...
Nie dam sobie już wmówić, że to moi dzicy lokatorzy w postaci kamieni nerkowych są odpowiedzialni za pojawiające się nagle napady gorączki, nieziemskie bóle pleców prowadzące do ograniczenia ich ruchomości, a tym bardziej - za osłabienie siły rąk, drętwienie i zaniki mięśniowe (które coraz bardziej utrudniają moją działalność robótkową).
A muszę przyznać, że obecny stan (zarówno wiedzy, jak i względnego spokoju wewnętrznego) osiągnęłam właśnie dzięki specjaliście z dziedziny urologii, który nie potraktował mnie jako kolejny numerek, ale jak żywego, cierpiącego człowieka, cierpliwie wysłuchiwał kolejnych rozdziałów moich medycznych perypetii, podsuwał pomysły co do dalszego diagnozowania i jako pierwszy nadał imię nękającej mnie chorobie: Polineuralgia! Potem należało poszukać jej źródła...
Miałam szczęście, że trafiłam na takiego człowieka...
-(-@
środa, 29 października 2014
Myloview - konkurs
Kilka tygodni temu otrzymałam od firmy Myloview zaproszenie do udziału w konkursie na projekt kolekcji zimowych fototapet. Mimo notorycznego deficytu czasowego i przeróżnych życiowych perypetii (o których więcej opowiem przy innej okazji), udało mi się wymyślić coś, co doskonale odzwierciedla moje wyobrażenia o zimie: płatki śniegu! Oczywiście szydełkowe :-)
Poniżej kolekcja wykonanych na szydełku śnieżynek,
z których każda stanowi mój własny autorski projekt
(i jak na razie istnieje w jednym, jedynym egzemplarzu):
-(-@
Wiem, wiem, że prawdziwe śnieżynki są sześcioramienne, ale te stanowią bardziej wariację na temat... Myślę, że wspaniale prezentowałyby się zarówno na jasnym, jak i na ciemnym tle. W najróżniejszych konfiguracjach, których obmyślanie zajęłoby mi pewnie kolejny miesiąc ;-) Poniżej kilka próbek:


Tymczasem nawet zdjęcia robiłam w biegu, nocą przy sztucznym świetle,
więc jakość jaka jest, każdy widzi...
Tymczasem nawet zdjęcia robiłam w biegu, nocą przy sztucznym świetle,
więc jakość jaka jest, każdy widzi...
-(-@
Mimo wszystko, trzymajcie kciuki!
Pozdrawiam :-)
Pozdrawiam :-)
środa, 15 października 2014
Konkurs myloview, czyli co nieco o pasji
Chcę zaprojektować kolekcję http://myloview.pl, ponieważ byłoby to spełnienie jednego z największych marzeń mojego dzieciństwa. Rysowanie, projektowanie i wypełnianie własnego kąta samodzielnie wykonanymi drobiazgami zawsze dawało mi mnóstwo radości i satysfakcji. Daleko mi co prawda do bycia sławną malarką, o czym marzyłam jako dziecko, przyprawiając o stres rodziców ("Dziecko! Z tego się nie wyżyje!!!), ale dzięki pracy pedagogicznej mogę zarówno dzielić się z innymi moją artystyczno-rękodzielniczą pasją, jak i wykorzystywać jej namacalne efekty ;-)
-(-@
A propos... Donald Trump stwierdził kiedyś, że
"pasja jest absolutnie konieczna do osiągnięcia długotrwałego sukcesu jakiegokolwiek rodzaju"
-(-@
Mi wystarczyłby ten jeden malutki sukcesik:
zobaczyć swój pomysł na ścianach czyjegoś domu i radość w oczach jego mieszkańców...
-(-@
sobota, 3 maja 2014
My sweet home in the forest
Moją wersję "domowej" tabliczki (na kawału płyty meblowej z odzysku) zaczęłam jeszcze w ubiegłe wakacje. Zrobiłam transfer, przykleiłam kilka kawałków serwetki i... wena uleciała. Aż do ubiegłego weekendu, kiedy to przy okazji innych drobnych prac decoupagowych wzięłam się również za mój nieszczęsny domek. Dopasowałam kolejne fragmenty serwetki, nieco przybrudziłam całość brązową patyną i...
JEST!
Hmmm... Specjalistki od decu pewnie będą miały inną opinię na temat tego, co za chwilę pokażę, ale... przez przypadek wyszła mi bardzo ciekawa
faktura powierzchni ;-) Otóż malując ostatnie warstwy półmatowego lakieru (już bez szlifowania) raz
wzdłuż, raz w poprzek deseczki otrzymałam delikatną krateczkę,
przypominającą w dotyku grubo plecione płótno...
A wersja czysta tabliczki - przed postarzeniem i "pochropowaceniem"- wyglądała tak:
-(-@
Przy okazji zgłaszam moją tabliczkę na majowe wyzwanie Szuflady pod hasłem: dom.
Przy okazji zgłaszam moją tabliczkę na majowe wyzwanie Szuflady pod hasłem: dom.
Ciekawa jestem, czy się Wam spodoba?
-(-@
niedziela, 10 listopada 2013
Wyzwanie z motywem róży
Dziś bardzo szybciutki post. Jutro mija termin kolejnego wyzwania u Modrak, więc - aby go nie przegapić - wrzucam mój różany drobiazg i znikam ;-)
Właściwie to zrobiłam dwa... I do ostatniej chwili nie mogłam się zdecydować, który zgłosić na wyzwanie. W końcu zdecydował aparat: drewniany kieliszeczek (wysokości niespełna 6 cm) ozdobiony różanymi pączkami okazał się zdecydowanie bardziej fotogeniczny ;-)
Zgłaszam go zatem na wyzwanie z motywem róży w Modrak Cafe.
-(-@
środa, 23 października 2013
Po prostu ptaszek ;-)
Bo przecież nie ma co owijać w bawełnę... Prawda?
Pomysł męskiego ocieplacza chodził mi po głowie już od dłuższego czasu, a motyw wyzwania stał się idealnym pretekstem, aby go w końcu zrealizować! Powstał więc ten oto stwór - jestem pewna, że po kolorowo opierzonej głowie już chodzą mu kosmate myśli ;-)
Rzutem na taśmę zgłaszam robótkę na wyzwanie cykliczne u Modrak, mając jednocześnie nadzieję, że tak dosadnym ujęciem tematu nie urażę niczyich uczuć. W końcu "nic co ludzkie nie jest mi obce" ;-)
Wszystkim zaglądającym życzę dobrej nocy :-)
-(-@
niedziela, 6 października 2013
Szklane serce w szydełkowych koronkach
W ostatniej chwili! Ale jednak się udało :-) Choć wydarzenia minionego tygodnia momentami odbierały mi nie tylko wenę, ale w ogóle chęć do życia i pracy... Teraz może być już tylko lepiej, prawda :-)
Mój dzisiejszy wisiorek powstał przez ubranie przezroczystego okrągłego szkiełka w dwa szydełkowe kwiatuszki (dziergane jak zwykle w pociągu ;-)), a następnie zamknięcie ich w rameczce ze słupków i półsłupków tak, aby nadać jej sercowaty kształt...
A przy próbie sfotografowania naszyjnika w sposób uwidaczniający wszystkie jego walory powzięłam postanowienie, aby w najbliższym czasie "skombinować" sobie jakiś stojaczek do eksponowania biżuterii. Już nawet mam pewien pomysł ;-)
Pracę zgłaszam na wyzwanie cykliczne u Modrak - tym razem pod hasłem "Serce".
-(-@
PS. Zdradzę Wam, że naszyjnik możecie potraktować jako maleńką podpowiedź, co będzie czekać na zwycięzcę mojego candy, które potrwa jeszcze przez najbliższy tydzień :-)
Zapraszam serdecznie!
-(-@
sobota, 21 września 2013
Jesienne kolczyki w rozmiarze XXL
Kilkakrotnie kibicowałam cyklicznym wyzwaniom, pojawiającym się na blogach, ale jakoś nigdy nie mogłam się zmobilizować, aby wziąć w nich udział. A najczęściej trafiałam na nie gdzieś w środku serii wyzwań, czyli - jak to się mówi - "musztarda po obiedzie"...
Tym razem udało mi się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie :-) Na dodatek po kilku tygodniach przedszkolnego szaleństwa obowiązków, związanego z początkiem roku szkolnego, moje życie zaczyna płynąć w bardziej regularnym rytmie, więc mogę wygospodarować trochę czasu na robótki - których ostatnio coraz bardziej mi brakowało ;-)
-(-@
A oto moja interpretacja pierwszego zadania, jakim był motyw liścia: liściaste kolczyki wydziergane na szydełku z wykorzystaniem wzoru ananaskowego.
Kolczyki zgłaszam oczywiście na wyzwanie: liść.
-(-@
A na zakończenie dzisiejszego posta mam niestety smutną wiadomość... W czwartek odeszła nasza wielka
domowa pociecha... Nie było go na blogu do tej pory, więc i teraz nie
będę zamieszczać jego zdjęcia, choć robiliśmy je, aby utrwalić
najróżniejsze dziwaczne pozycje, jakie przyjmował w czasie snu. Jak na przedstawiciela szczurzego gatunku był niezwykle spokojny i w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki nie poczynił w naszym mieszkaniu absolutnie żadnych strat materialnych ;-) Wypuszczany na podłogę obierał zwykle jeden kierunek: pokój chłopców i biurko, na którym stało jego terrarium. Zuziek
zachowywał się po prostu jak typowy facet: albo majsterkował przy swoim domku,
albo drzemał na biurku oparty o podstawę monitora komputerowego. Pusto bez niego...
-(-@
niedziela, 20 stycznia 2013
Cała "ja" na wyzwanie
Na początku stycznia trafiłam na blogu Asi na bardzo intrygujące wyzwanie pod hasłem: "Ja". Wkleiłam banerek na pasku bocznym swojego bloga i... miałam nadzieję, że coś z tego wykiełkuje...
Tyle, że do tworzenia biżuterii wciąż brakowało półproduktów (te, które miałam jakoś nie chciały się spasować) a przede wszystkim czasu - i na dłubanie i na ewentualne zakupy... O wygospodarowaniu go na jakąś inną formę rękodzieła już w ogóle nie mogło być mowy!
Ale jeden z problemów rozwiązał się, gdy otrzymałam przesyłkę od Ani Jury, a w niej torebeczkę biżutkowych przydasi. A drugi... no cóż... jak człowiek ma zakończenie studiów na karku, mnóstwo nauki i prac do napisania, to co robi? Oczywiście, że wszystko, żeby tylko do książek nie siadać ;-) Przecież i tak najlepsze pomysły pojawiają się same, zwykle w ostatniej chwili...
W rezultacie powstał taki oto komplecik:
Motywem łączącym wszystkie elementy zestawu są koraliki z prasowanego turkusu, które swoje już u mnie odleżały (kupiłam je jakoś latem z ambitnymi planami zabrania się za naukę sutaszu...). Kilkakrotnie próbowałam je zagospodarować w coś sensownego, ale to wciąż nie było TO. Pewnie rozumiecie, co mam na myśli? Tym razem mam przeczucie, że w końcu się udało: delikatny błękit szklanych koralików od Ani i radosne błyski akrylowych kryształków (do których mam dziwną słabość...) dodały nieco topornemu kamieniowi lekkości, o jaką mi chodziło.
-(-@
Jako pierwsza powstała bransoletka. Oprócz szklanych i akrylowych koralików (których było ciut za mało) wplotłam w nią także dwie stylizowane różyczki. Myślę, że całkiem nieźle się wkomponowały...
Z kolczykami nie było większego problemu - bez trudu dopasowały się do bransoletki.
Najwięcej czasu zabrało mi skomponowanie wisiora. Uwielbiam motyw łezki - która w tym przypadku zyskała turkusowe serce... Nie mogłam się zdecydować, na czym go zawiesić, aż w końcu reaktywowałam do niego zerwany dawno temu łańcuszek.
Co w tej pracy jest mojego? Wszystko! Pomysł, który pojawił się nagle, zupełnie znikąd... Prosta, delikatna forma... Błękitny kolor, który uwielbiam... Lekkość i blask transparentnych koralików...
A poza tym, zawsze marzyła mi się biżuteria z turkusami. Gdziekolwiek jestem, podziwiam najróżniejsze sposoby oprawienia tego magicznego kamienia w srebro i... wciąż szukam takiego, który będzie miał w sobie to "coś", który powie: "jestem Twój" i nie pozwoli, abym wyszła z galerii bez niego. Mam nadzieję, że w końcu taki znajdę. A tymczasem... mam swój pierwszy zestaw turkusowej biżuterii, na dodatek wykonany samodzielnie :-)
Komplet zgłaszam na wyzwanie "Ja" na blogu http://asia-majstruje.blogspot.com.
PS. Z przydasi od Ani powstało przy okazji jeszcze kilka drobiazgów, ale o nich napiszę innym razem...
piątek, 31 sierpnia 2012
"Górska wędrówka" i odarcie ze złudzeń...
Dziś ostatni dzień sierpnia, czyli pora na wywiązanie się z udziału w wyzwaniu Klubu Twórczych Mam. Przyznaję się, że tym razem temat został potraktowany przeze mnie baaaardzo po macoszemu. Chociaż strasznie przypadł mi do serca, a pomysłów też miałam sporo... Niestety, zabrakło czasu i wyjątkowo kapryśnej ostatnimi czasy weny :-( Za bardzo pochłonęły mnie zmagania remontowe oraz przygotowania do rozpoczęcia roku szkolnego moich synów (miałam napisać "dzieci", ale to już właściwie młodzież...). Prezentuję więc jedynie takie szydełkowe maleństwo:
Wisior z kamienia, który dostałam kiedyś właśnie od syna. Nie pochodzi niestety z gór, ale górskie mają zwykle dość ostre krawędzie... A dlaczego właśnie kamień? Bo przywozimy je całymi garściami z każdej górskiej wyprawy - razem z kawałkami drewna, ale o tym może innym razem... Zarysy gór chyba widać, wieże widokową na szczycie również ;-) więc nieśmiało zgłaszam robótkę na wyzwanie KTM i obiecuję następnym razem bardziej się postarać :-))
-(-@
A jeśli chodzi o złudzenia, to z wielkim bólem pozbyłam się ich wczoraj późnym wieczorem, próbując odkopać spod sterty moich gratów biurko w pokoju (i w miarę swobodne dojście do niego), aby po miesiącach wakacyjnego koczowania oddać je w końcu starszemu synowi, któremu już za kilka dni będzie zdecydowanie bardziej potrzebne... Zrozumiałam, że absolutnie nie ma szans, aby wszystkie moje robótkowe przydasie (kuferki, przyborniki, pudełeczka itp.) zmieściły się w małym kącie pod antresolą :-((.
Z jednej strony strasznie nie chciałabym rezygnować z podstawy od maszyny do szycia, jako bazy biureczka; z drugiej jednak potrzeba mi mnóstwa półek i szuflad, żeby ogarnąć cały ten rozgardiasz... Wiszące szafeczki, o których wstępnie myśleliśmy to zdecydowanie za mało... Ewentualnym rozwiązaniem mogłaby być pojemna szafa z suwanymi drzwiami - kosztem zmniejszenia blatu i przestawienie planowanego ustawienia biurka o 90 stopni, żeby dało się do niej jakoś dojść - przynajmniej do połowy ;-) Wszystko wciąż przede mną...
A jeśli macie lub przypadkiem znajdziecie jakieś ciekawe pomysły na maksymalne (czy też wręcz ekstremalne ;-)) wykorzystanie domowej przestrzeni, to będę bardzo wdzięczna, bo niestety wymiana ścian i sufitu na gumowe raczej nie wchodzi w grę, a gdy zacznę wynosić wszystkie swoje rupiecie na strych to nie odnajdę ich przez kolejne dziesiątki lat ;-((
Pozdrawiam -(-@
czwartek, 23 sierpnia 2012
Decoupagowy igielnik, czyli coś z niczego
Od kiedy pamiętam, zbierałam przeróżne pudełeczka i pojemniczki. A odkąd zaczęłam interesować się decoupagem - tym bardziej :-) Nawet moje kochanie się zaangażowało i... pewnego dnia przyniosło z pracy pudełeczko po cygaretkach - a nuż mi się przyda :-))
Od razu wiedziałam, co z niego zrobię! A kiedy Asia z bloga Asia-majstruje ogłosiła zabawę - wyzwanie pod hasłem "śmieci jednego - skarbem drugiego", pomyślałam sobie, że będę miała motywację, aby mój pomysł urzeczywistnić. No i miałam... przez kilka pierwszych dni... Wystarczyło jej na położenie farby ;-) A potem kapryśna wena gdzieś uleciała :-(
Decoupage na wieczku zanim jeszcze na dobre się narodził, już musiał przejść reanimację - podczas próby zmatowienia drugiej z położonych ośmiu warstw lakieru, odprysnął cały płat farby, ale chyba reanimacja się udała, bo nie czuć żadnych nierówności pod palcami :-))

Niestety, nie zrobiłam zdjęcia pudełeczka przed metamorfozą, więc pożyczyłam ze strony http://www.twafifka.pl/img/p/97-145-thickbox.jpg . Wyglądało dokładnie tak:

Igielnik zgłaszam oczywiście na wyzwanie Asi, którego szczegóły znajdziecie TUTAJ. Uff! Zdążyłam ostatniego dnia :-) Podobno osoby, które dokładnie w ten sposób odkładają wszystko na później to typ tzw. miłośników adrenaliny - że niby w ostatniej chwili, pod presją czasu, najlepiej im się pracuje... Inna teoria głosi, iż w ten sposób działają perfekcjoniści - bo gdyby zrobili swoją pracę wcześniej i tak do ostatniej chwili by do niej zaglądali i wciąż coś poprawiali... Nie zawsze z dobrym skutkiem, więc lepiej zrobić, zaprezentować (wysłać, oddać itp. - jeżeli tyczy się to pracy, czy np. zaliczeń na uczelni ;-) ) i co najwyżej mieć potem wytłumaczenie, że gdyby było więcej czasu, wyszłoby lepiej...
Decoupage na wieczku zanim jeszcze na dobre się narodził, już musiał przejść reanimację - podczas próby zmatowienia drugiej z położonych ośmiu warstw lakieru, odprysnął cały płat farby, ale chyba reanimacja się udała, bo nie czuć żadnych nierówności pod palcami :-))
A dziś jako dopełnienie, powstała poduszeczka do igieł - z resztek płótna i koronki :-)
Niestety, nie zrobiłam zdjęcia pudełeczka przed metamorfozą, więc pożyczyłam ze strony http://www.twafifka.pl/img/p/97-145-thickbox.jpg . Wyglądało dokładnie tak:
Igielnik zgłaszam oczywiście na wyzwanie Asi, którego szczegóły znajdziecie TUTAJ. Uff! Zdążyłam ostatniego dnia :-) Podobno osoby, które dokładnie w ten sposób odkładają wszystko na później to typ tzw. miłośników adrenaliny - że niby w ostatniej chwili, pod presją czasu, najlepiej im się pracuje... Inna teoria głosi, iż w ten sposób działają perfekcjoniści - bo gdyby zrobili swoją pracę wcześniej i tak do ostatniej chwili by do niej zaglądali i wciąż coś poprawiali... Nie zawsze z dobrym skutkiem, więc lepiej zrobić, zaprezentować (wysłać, oddać itp. - jeżeli tyczy się to pracy, czy np. zaliczeń na uczelni ;-) ) i co najwyżej mieć potem wytłumaczenie, że gdyby było więcej czasu, wyszłoby lepiej...
Myślę, że coś jest zarówno w pierwszej, jak i w drugiej teorii ;-)) A wy jak sądzicie?
-(-@
-(-@
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)