PONIEDZIAŁEK
Jadę do Agnieszki.
Umawiałyśmy się chyba od ponad tygodnia.
Jak w każdy poniedziałek - 8:45 Oliver jest już w szkole,
travelkę spakowałam,
książka w torebce....
jadę.
Mam chyba z 3 przesiadki i z tego co pokazuje aplikacja czeka mnie ponad godzina podróży.
Zadowolona, bo z pierwszego na drugi autobus udało mi się przeskoczyć w dosłownie 2 minuty.
Z kolejną przesiadką jest już trochę gorzej....
27 minut czekania. Zimno, wieje.... tłum ludzi.....
Dobra - myślę....
Zaczynam czytać, bo i tak nie mam nic do robienia w bateria w telefonie pokazuje 30% i wystarczyć mi to musi do 18:00......
Książka "Róża" Agnieszki Opolskiej na tyle mnie wciągnęła, że o mało co nie odjechał mi autobus i utknęłabym na kolejne pół godziny na tym przystanku, ale jadeeeee......
Jedna osoba się drze, bo przecież wszyscy pasażerowie muszą wiedzieć, że na obiad będzie fish and chips, bo ona nie będzie stała przy garach, bo ma spotkanie "gdzieśtam" i robić będzie paznokcie.... koniecznie z cyrkoniami.... ORYGINALNE!!! Swarovski.....
Wysiadła po 15 minutach....
To nic, bo wsiadła kobieta z 4 dzieci.... Tym razem dzieci się wydzierają śpiewając na całe gardło
the wheels on the bus go round and round..... Próbuje czytać, ale uświadamiam sobie, że czytam jedno zdanie 3 razy i dalej nie wiem o czym czytam.....
I pomyśleć, że samochodem byłabym w niecałe 20 minut.... Przysięgam, że jeśli nie kupimy tego samochodu w przyszłym roku SZLAK MNIE TRAFI!!!
Jadę dalej.... korek.....
Jest 10:00 PONIEDZIAŁEK a mnie już szlak trafia.....i już wiem, że w drodze powrotnej będzie to wyglądało
TAK SAMO.....
Z Agą tradycyjnie nie mogłyśmy się nagadać....
Nawet porządnie się nie rozsiadłam i już trzeba było wracać.... z ambitnym planem, że zrobię zakupy, bo młody jest na popołudniowych zajęciach w szkole.
Taaaaa, zakupy, jasne.... i może jeszcze pranie zrobię i włosy pofarbuje....
Dojechałam do pierwszego, większego skrzyżowania..... Aplikacja pokazuje 30 minut żeby konkretnie ruszyło....
Nie wytrzymałam.... wysiadłam i poszłam na pociąg wiedząc, że o Sainsbury (supermarket a'la Tesco) mogę zapomnieć, ale zdążę odebrać Młodego.
16:30 - Jestem pod szkołą.
Oli wychodzi z miną.... Już wiem, że coś się stało....
"Mamo, zgubiłem kurtkę, przepraszam."
Czuję, że robi mi się ciepło....
Ledwo co ją kupiłam.....
"Gdzie ją ZGUBIŁEŚ?????????"
Oliver: "No gdzieś, nie wiem, chyba na podwórku jak mieliśmy przerwę."
Idę do office żeby ktoś poszedł sprawdzić, bo średnio uśmiecha mi się wydawać kolejne 45 funtów, ale w biurze nikogo nie ma, bo wszyscy przygotowują się do fajerwerków ZA 30 MINUT!!!!! a to oznacza, że jutro mogę zapomnieć, że znajdę kurtkę bo za chwilę będzie tu tłum ludzi......
Oli ryczy, mnie krew zalewa....
Jakaś baba mi mówi (pierwszy raz ją na oczy widzę), że mam przyjść jutro, bo teraz nikt mi nie pomoże....
Świetnie.....
David, gdzie jest Davis.... facet z biura z którym zawsze się dogadasz i zawsze wszystko załatwi....
Informują mnie, że jest gdzieś na terenie szkoły.... No to się dowiedziałam....
Czekam, czekam i czekam....
David przebiega z grupą nauczycieli a ja się wydzieram na pół korytarza, że mam ważną sprawę.
No, ale co... załatwiłam.... Kurtka się znalazła zawieszona na płocie, co z tego, że gapiło się na mnie chyba z 50 osób.
Idziemy do domu na 15 minut, przebrać się, zjeść w biegu i z powrotem do szkoły, bo ją te całe fajerwerki.....
Wychodzimy, 20 minut oglądamy i znowu do domu.
Już mam usiąść na dupie, z kawą i książką....
ZAKUPY!!!! w lodówce widać światło.... i Grzesiek nie ma nic na jutro do pracy..... FUCK.....
Mijam się z mężem w drzwiach, buzi - buzi, "kotuś lecę" i już jestem w drodze na autobus.....
Też biegacie non stop jakbyście jeździły 200km/h po polnych drogach?
Agnieszka