Codzienność

Codzienność
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sad. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sad. Pokaż wszystkie posty

piątek, 7 czerwca 2019

piątek wieści z sadu i ogrodu

U mnie w sadzie pojawił się problem, bo coś sie dzieje z drzewkami. Zwłaszcza brzoskwina ucierpiała i czerwona porzeczka rosnąca w poblizu. To chyba kędzierzawość liści. W internecie pisze, że potrzebna jest chemia, ale ja chemii nie chcę. Będę śledzić to dalej. Może owocom to nie zaszkodzi.
Ukorzenione przeze mnie porzeczki ładnie rosną. Na razie w ziemi są czarne. Czerwone chcę posadzić jesienią. Jeden krzaczek jest już duży. Reszte ukorzeniam, ale 3 mają listki. Wszystko to stare odmiany. Teraz poszukuję starej odmiany porzeczek białych. Chciałabym sadzonki do ukorzenienia. Chciałabym też stary czerwony agrest. Myślę o winorośli. Śliwa jest obsypana owocami. Będą śliwki robaczywe, ale popracuję, odkroję co zbędne i dzemy zrobię. Sporo pracy mnie czeka latem.

Krzysiek skończył oczyszczanie sadu i powinien wziąć się za podwórko po kurach, ale ja go spowalniam, bo nie zerwałam liści malin. Muszę troche zebrać w tym roku. Chcę wysuszyć i pić. To cenny surowiec. Na razie zabrał się więc za ogród. Klnie, bo cały zarośnięty pokrzywami i nawłocią. Trawa po pas i nie da się przejść. W najbliższym czasie weźmiemy się za niszczenie perzu. To też cenne zioło, ale nie mam siły się z korzeniami szarpać, a to one mają właściwości lecznicze. Teraz jestem na etapie suszenia pokrzywy  i przytulii. Są do wysuszenia zioła przyprawowe - tymianek, oregano, hyzop. Ładna jest melisa. Chcę nazbierać liści brzozy.

Na podwórku mam sporo perzu. Co gorsze w miejscu gdzie było kopane pod wodociąg kiełkuje go bardzo duzo. Miałam wysiać trawę, ale chyba wczesniej muszę go zniszczyć, bo ja zadusi. Draństwo jest też w ogródku. Całkiem zadusiło mi truskawki i poziomki. Rozprzestrzenia się bardzo szybko. Chyba w jednym sezonie sobie z nim nie poradzę.

Mój jaśmin jest w tym roku obwalony pąkami. Mały krzaczek przyjechał kilka lat temu z Oszczywilka - wsi z domem rodzinnym Krzyska. Domku już nie mamy. Żal mi teraz, że nie spłaciliśmy brata Krzyśka. Domek był w niezbyt atrakcyjnym miejscu, ale to była wieś. Prawdziwa wieś, gdzie ludzie jeszcze w polu pracowali i hodowali zwierzeta. Sasiad miał krowy, kury, świnie. Obok było wyniosłe drzewo z bocianim gniazdem.



środa, 17 października 2018

środa

Przyszedł mi wrzos o złotych listkach. Na razie stoi w kuchni, bo chcę się nim nacieszyć. Mam dylemat czy kupić następne roślinki. Podobno trzeba je przykrywać na zimę, a ja nie bardzo mam czym. Jednak bardzo wrzosy i wrzośce lubię. Chyba je więc kupię. Są też odmiany bardziej odporne tylko jak je znaleźć?
Przyszły mi drzewka.To grusza klapsa i jabłoń James grieve.To stare odmiany. Zaletą jest odporność. Drzewka nie muszą być pryskane. Klapsy rosły u mnie dwie. Obie zostały wycięte. Jedna nie owocowała i miała raka, a drugą zniszczyła wichura. Lubię tą odmianę grusz. Owoce są bardzo smaczne, deserowe. Jeśli się zerwie owoce trochę mniej dojrzałe, mozna przeznaczyć je na przetwory. Świetne są z nich kompoty i dżemy. 
Jeśli chodzi o jabłoń to James grieve chyba rośnie u mnie od zawsze. Pewna jednak nie jestem. Rośnie jabłonka, owocuje jeszcze trochę ale nazwy nikt juz nie zna, bo drzewo stare. Z opisu może to być właśnie James grieve. Lubię te jabłka, bo są kruche i kwaskowate. Oby te nowe takie właśnie były. Mam jeszcze młodą jabłonkę spartan i papierówkę. Jeszcze nie owocują.

Ostatnio miałam problem z Pikusiem. Krzysiek wyszedł z nim na podwórko jak zawsze i niestety tym razem mu Pikuś uciekł. Wyleciał na ulicę pod bramą i o mało nie wpadł pod samochód i o mało nie pogryzł się z psem sasiada. Krzysiek wybiegł za nim ale Pikuś go nie słuchał. On krzyczał, a Pikuś swoje. Musiał go odciągnąć za obrożę. Pikuś był wściekły i szczerzył zęby. Już na podwórko przez to nie wyjdzie. Będzie tylko wychodził do ogródka przed dom. Tak będzie lepiej.



Kiedyś chciałam kupić robot kuchenny. Teraz myśle raczej o maszynce do rozdrabniania warzyw. Chcę mieć coś łatwiejszego w obsłudze i praktyczniejszego od tarki. Z tarka nie daję rady, a Krzysiek nie zawsze jest w domu, by mi warzywa ścierać. Ja jako prawie wegetarianka warzyw jem dużo. Do zup dodaję tylko starte, bo szybciej są gotowe. Maszynkę chcę kupić elektryczną. Oczywiście muszę na nia sama zarobić, bo Krzysiek zakup uważa za zbędny.

czwartek, 4 października 2018

czwartek

Dziś i jutro będziemy z Krzyśkiem działać w ogrodzie. Trzeba zrobić rabatki i posadzić krzew i kwiatki. Mam bukszpan o dwubarwnych liścich i kwiaty w doniczce. Gdy to zrobimy, przytniemy drzewka owocowe, wyplewię rabatkę z ziołami i umieścimy donice w komórce to już będzie prawie koniec naszej działalności na dworze w tym roku. No może jeszcze tylko przytnę chmiel, bo piął sie po winorośli i jest go cała masa. Posadzimy też gruszę i jabłonkę, bo kupiłam. To stare odmiany- klapsa i james grieve. Jedna rabatka juz jest i mnie cieszy. Dosadzę na niej jeszcze kwiaty.




W przyszłym roku warzywnika jeszcze chyba nie będzie. Nie będzie na to czasu, bo planuję zniszczyć perz w sadzie i może w ogrodzie. Jeśli się uda to będzie może sadzenie truskawek i poziomek, a później kolejnych drzewek i krzewów. Trzeba też będzie oczyścić ogród z chaszczy i krzaków oraz niepotrzebnych drzew. Część tego co niepotrzebne usunie mój gość piłą spalinową, a część Krzysiek sekatorem.

Od kilku dni znowu dużo czytam. Połknęłam ostatnio powieść dla kobiet, ale nie typowy romans. Nawet niezła była. Chcę kupić następną. Chodzi mi o pierwszą część Słowiańskiego siedliska. Zobaczymy czy mi siespodoba. Czytam też poezję, bo mam zaległości czyli egzemplarze autorskie antologii w których znalazły sie moje wiersze. Odkryłam wiersze Agnieszki Czarneckiej. Są piękne, lekkie, kobiece. Chciałam kupić tomik ale nie ma juz w sprzedaży. Zauważyłam, że nie wszystkie wiersze mi sie podobają. Sporo wierszy też teraz piszę.


Aniołem być

Skrzydła mi rosną
potężne świetliste
utkane z miłości
wyłowiłeś mnie z tłumu
chwyciłam w dłonie spojrzenie
poczułam ból  i gorycz
 przytuliłam serce złaknione ciepła
pragnę poznać zrozumieć
dodać słodyczy
chwilom i dniom
zgłębić duszę
jak nieznany ląd
aniołem twoim chcę być





poniedziałek, 18 czerwca 2018

poniedziałek

Wreszcie mi zakwitł amarylis. Jestem zachwycona choć to kwiat nie bardzo w moim stylu, bo raczej ma elegancką, ekskluzywna formę. W najbliższym czasie gdy tylko będą dostępne, kupie jeszcze dwie cebule-różową i pomarańczową. Muszę tylko poczytać co zrobić z cebulą gdy przekwitnie, bo chcę ją przetrzymać i skłaniać do kwitnięcia co rok.



Pięknie mi też idzie lilia w doniczce. Też chyba inne kolory wsadzę w przyszłym roku.




Ostatnio cieszy mnie mój mini sad. Drzewka zaczęły owocować. Zebraliśmy z wiśni trochę owoców. Z części ugotowałam kompot, a część poszła na nalewkę. Zerwaliśmy też porzeczki czerwone. Będzie sporo jabłek. Może zrobię w końcu wino, ocet, może cydr. Obrodził orzech. Choruje brzoskwinia i czereśnia. Chciałam je wyciąć, ale mi szkoda tym bardziej, ze brzoskwinia ma 4 owoce. Nie wiem co ze szklanką. Drzewko jest zdrowe i rozrośnięte. Pięknie kwitło, a owoców było 6. Chyba z zapyleniem był problem i trzeba będzie coś dosadzić. Musze też kupić gruszę. Nie wiem co zrobić z leszczyną. Rośnie jedna albo dwie i trzeba będzie śledzić czy owocują. Jeśli jedna to trzeba by drugą dosadzić. Chciałabym mieć orzechy laskowe.




Ostatnio znowu zaczęłam myśleć o maszynce do wyrobu kartek. Nie jest tania, ale wykrojniki można teraz tańsze kupić. Można je też upolować używane. Niby dziurkacze też można kupować, ale te większe są drogie i nie bardzo gdzie mam te dziurkacze trzymać, bo pracownia mała. Poza tym gdy robię kartki to zawsze w pokoju dziennym i noszenie wszystkiego już teraz jest trudne, a dziurkaczy aż tak dużo nie mam. Chcę maszynkę kupić może w lipcu o ile Krzysiek będzie miał pracę. Kartki bardzo lubię robić. Maszynka mi się oczywiście nie zwróci, ale moja przyjemność nie ma ceny. Krzyśkowi nie powiem ile kosztuje, bo by mnie zamordował jak nic...












piątek, 27 kwietnia 2018

Ogrodowo i sad

Nowa dieta trwa prawie tydzień. Jestem zadowolona. Waga spada, ale na razi sza, żeby nie zapeszyć. Problem mam z tym, że trzeba jeść minimum 6 razy dziennie czyli co 2 godziny. To dla mnie zbyt często i głodu nie czuję. Mam ochotę posiłki opuszczać, a nie wolno, bo chodzi o metabolizm. Na początku przerażało mnie gotowanie, bo zajmuje sporo czasu, a ja ostatnio pichcić nie za bardzo lubię. Na szczęście gotuje się szybko jak to zupy. To nie to co krokiety czy paszteciki. Kombinuję z nowymi smakami, zużywam masę przypraw i jest smacznie. :)

Planuję nasadzenia kwiatów na podwórku. Nie ma tam typowej rabaty, ale rosną w niskiej trawie liliowce. Rosły też floksy i konwalie i barwinek. Muszę poczekać czy wszystkie floksy wyjdą. Jeśli nie to dosadzę kilka liliowców, bo lubią to miejsce. Może by trzeba trochę tam przeplewić i usunąć większe chwasty. Dużo ich nie ma. Martwią mnie konwalie, bo ich jest bardzo mało. Mam jeszcze kilka miejsc niezagospodarowanych. Mam też wybranych parę roślin, które chciałabym mieć. Podobają mi się lilie, topinambur, rudbekie i różaneczniki choć te ostatnie to rośliny luksusowe, a nie wiejskie raczej. Lubie funkie i żurawki, ale żurawki przemarzają. Chciałabym mieć ostróżki. Lubię piwonie i maki, ale nie potrafię o nie zadbać. Podobnie o lawendę-ciągle mi się niszczy w zimie. W tym roku też trochę licha po zimie wschodzi...

Zaczęłam czytać o podwyższonych grządkach. Może by taki warzywnik u mnie zdał egzamin? Plewienia by było mniej i zbiory by miały szanse być lepsze i ochrona by była lepsza przed ślimakami... Tylko kto by mi taki warzywnik zorganizował i z czego. Krzysiek na to pieniędzy nie da i sama bym musiała zarobić. Trzeba by pustaki kupić betonowe na rabaty, a one drogie są. Nie wiem też co w tym roku będzie z podlewaniem. W zeszłym roku ciśnienie było bardzo kiepskie i nie cały warzywnik dało się podlewać.

W tym roku spodziewam się zebrać trochę owoców. Kwitnie porzeczka, agresty i dwa drzewka wiśni. Kwitną tez jabłonie i czereśnia, ale z nich owoców nie będzie, bo liche są. Jeśli chodzi o drzewka to trzy mam ochotę wykopać, bo chyba nic z nich nie będzie. Jesienią chcę posadzić gruszę, może renklodę albo śliwę i może maliny. 






piątek, 7 lipca 2017

Piątek

Truskawki owocują wreszcie ale ich bardzo mało i są drobne strasznie. Średnio są wielkości mojego paznokcia, a zasilane były. Poziomek wcale nie ma. Nic się na piaskach nie uda jak gnoju się nie da. W przyszłym roku już sobie je odpuszczę i pielęgnować ich nie będę niech zarastają. Kiedyś u mnie był piękny ogród ale przodkowie kupowali nawóz koński i krowi od sąsiadów. Teraz nie mam od kogo kupić i nic rosnąć nie chce. Koleżanka ma urodzaj ale na sztucznych nawozach jedzie. Ja tak nie chce. To co wyhodowane na sztucznościach mogę sobie kupić bez wysiłku z mojej strony. Jej to obojętne, bo pracę w ogrodzie lubi. W tym warzywnik jeszcze powiększyła. Ja w przyszłym roku warzywnika już mieć nie będę. Skupię się na razie na krzewach i drzewkach owocowych. Zobaczymy czy owoców się doczekam. Na razie i z tym jest kiepsko. Słabo owocują jedynie porzeczki. Agresty wcale, a młode drzewka i to nie wszystkie mają po kilka owoców. To mnie zniechęca. Tego typu pracy nie lubię ale bym robiła gdyby efekty były. Niestety nie ma.
Ostatnio już przestałam o wsi lat 80 ubiegłego wieku marzyć ale nadal żyję nieco po wiejsku. Teraz już jednak to ma być wieś współczesna i śni mi się wygoda. Kóz i kur już mieć nie będę, bo nawet kompost nowym sąsiadom cuchnie. Czas się przystosować i zrezygnować z marzeń. Rady nie ma. Z piecokuchni jednak nie zrezygnuję co to to nie, a może i o piecu chlebowym pomyślę. To też moje marzenie.

Wczoraj niespodziewanie moja 5 letnia, dzika koteczka Suzi przyszła do mnie i położyła się koło moich stóp na kanapie. Nie wiem co jej się stało. Jest dzikuską mimo moich prób oswojenia jej. Teraz złapać można ją tylko podczas jedzenia. Nie drapie ale widać, że się boi. Krzysiek chciał ją oddać do kogoś do stodoły ale nie zgodziłam się, bo mi jej szkoda. Kocha ciepło i wygrzewanie się przy piecu. W stodole by tego nie miała. 




A na koniec moje malunki. Ostatnio miałam konsultację z babeczką po malarstwie na ASP. Ma trzydzieści lat praktyki. Obejrzała dziesięć moich obrazów i pocieszyła mnie. Twierdzi, że moja nauka idzie w dobrym kierunku. Są nawet początki stylu, a to ważne. Namawia mnie do tego, żebym szła tą drogą i porzuciła próby nauki malowania realistycznego. Uważa, że takich obrazów jest masa. Według mnie jestem dobra z kompozycji i nieźle dobieram barwy. Robię to instynktownie. To jest według niej dar. Będę ćwiczyć dalej i przesyłać jej kolejne prace do oceny.



sobota, 21 stycznia 2017

Codzienność, malowanie i coś jeszcze...

Dziś zaspaliśmy z Krzyśkiem oboje. Wstaliśmy dopiero za dwadzieścia jedenasta. Potem było wszystko w biegu, bo o 12:00 miał autobus do pracy. Trzeba było napalić w piecu, nakarmić stado, zjeść obiad. To ostatnie to Krzysiek, bo ja zjem dopiero koło czternastej. Teraz siedzę piję kolejną kawę i buszuję po blogach. Ostatnio nie pracuję rano i do południa. Wstaję późno i działam dopiero po południu. Spać chodzę koło północy. Wcześniej czas mi przecieka przez palce. Trwonię go beztrosko na przeglądanie blogów i Facebooka. Odpowiada mi taki rytm w zimie i zmieniać niczego nie chcę.
Ostatnio jestem na diecie i jeżdżę na rowerze. Schudłam ponad 4 kg co mnie cieszy. Kondycji jednak nadal nie mam i ta mi wcale ni wzrasta. Wręcz przeciwnie, słabnę coraz bardziej i energia mi ucieka. Zawsze tak mam gdy zabieram się za zajęcia ruchowe. Jeszcze nigdy nie udało mi się tego przetrwać. Może tym razem. Tak bardzo bym chciała wprowadzić na stałe ruch do mojego życia. Przecież nie można cały dzień leżeć i siedzieć. To zdrowiu nie służy.
Powoli myślę o wiosennych pracach w sadzie. Trzeba zasilać, wapnować i co nieco wyciąć. Do wycięcia są trzy drzewa, które już nie owocują z tym, że dwóch mama usunąć na razie nie pozwoli. W tym roku wytniemy tylko jedną gruszkę. W jej miejsce posadzę nowe drzewko. Myślę o gruszce. Nie lubię gdy odchodzą stare drzewa. Wtedy tracę jakby cząstkę siebie. Pamiętam je z czasów gdy byłam dzieckiem. Pamiętam jakie były piękne i jakie owoce rodziły...Szkoda, ale tak to już jest...Przemijanie...

A na koniec trochę o malowaniu. Od kilku dni mianowicie maluję z powrotem. Pierwszy był pejzaż, ale wyszedł tym razem koszmarek. Później z powrotem zaczęłam malować koty. Nawet jestem zadowolona. Wczoraj dostałam zamówienie na trzy obrazy akrylami. Jeden to samochód na bardzo dużym podobraziu, drugi to portret kota, a trzeci to portret dziecka. Tego ostatniego zlecenia się nie podejmę, bo się obawiam, że nie podołam. Portretów nie ćwiczę zupełnie, ponieważ do malowania ludzi mnie zupełnie nie ciągnie. Może jednak poćwiczę? W końcu to dobra szkoła...




 

środa, 6 maja 2015

Wieści z sadu, ogródek ziołowy, problemy ze zdrowiem i placek z rabarbarem...


Przyroda oszalała. Wszystko kiełkuje, rośnie i kwitnie. Pięknie jest. U mnie w sadzie nie wszystko niestety jest tak jak być powinno, bo brzoskwinia posadzona dwa lata temu coś mi podsycha i kiepsko rośnie. Ledwie parę liści wypuściła. Zeszłoroczne maliny też jeszcze prawie nie wypuściły liści. Sterczą tylko patyki. Ładnie za to rośnie jeżyna bezkolcowa, porzeczki czarne, które w zeszłym roku rozmnożyłam i agresty. Niektóre agresty z tych posadzonych dwa lata temu będą owocować. Kwitną też niektóre młode drzewka i stare oczywiście też. Sporo kwiatów jest na śliwkach, gruszy i jabłoniach. Ciekawe ile będzie owoców. Śliwek w zeszłym roku było bardzo dużo to w tym roku może nie być. Jabłek prawie nie było, a gruszki chorowały i spadały niedojrzałe. Nie było też orzechów włoskich.




Zadowolona jestem z ogródka ziołowego. Całkiem nieźle mi zioła w ogródku rosną. Część przetrwało zimę i ładnie się rozkrzewiło. Szczególnie dużo mam tymianku i cząbru. Trochę ziół dokupiłam. Już się przyjęły. Część wysiałam. Świeżych ziół używam w ciepłe miesiące całkiem sporo. Dodaję je do sosów, zup, zapiekanek, pasztetów. Ostatnio były bułki z czosnkiem niedźwiedzim i makaron z sosem pomidorowym ze świeżą bazylią. Lubię też ziemniaki posypać tymiankiem jak koperkiem. To czego w lecie nie wykorzystam suszę na zimę.











Od poniedziałku znowu jestem chora. Mam katar i okropnie kaszlę, boli mnie głowa, gardło, ucho i mięśnie. Czuję się podle. Zaraził mnie oczywiście Krzysiek. Coś z tą moją odpornością jest nie w porządku ostatnio. Kiedyś chorowałam góra raz w roku, a teraz już
trzeci. Chyba czas przeprowadzić jakąś kurację wzmacniającą odporność. Może czosnkową. Pomocne też może być Reiki. Krzyśkowi też się przyda. Dziś miałam zbierać do suszenia liście maliny. Miałam również pikować sałaty, ale nie mam odwagi wyjść na dwór. Upiekłam tylko placek z rabarbaru i zrobiłam z liści preparat na mszyce.

Ciasto

2 szklanki mąki
3/4 szklanki oleju
3/4 szklanki cukru
1/2 szklanki napoju gazowanego
kilka rabarbarów
3 łyżki kakao
4 łyżeczki proszku do pieczenia
4 jajka
cynamon
olejki
cukier waniliowy

Wszystkie składniki oprócz rabarbaru i kakao wsypać do miski i wyrobić gładką masę łyżką. Wylać do tortownicy połowę masy, a do połowy dosypać kakao i też wyłożyć. Rabarbar pokroić i rozłożyć na cieście. Piec około 50 minut w 220 stopniach w piekarniku z termoobiegiem. W normalnym krócej. 





piątek, 17 października 2014

Codzienność, działanie, plaga myszy i opwiadanie...

Jestem wykończona, bo działałam w sadzie. Wprawdzie tylko godzinę, ale za to w porządnym tempie, ponieważ kropił deszcz i bałam się by nie rozpadało się bardziej. Pracy przełożyć się nie dało - przyszły drzewka i trzeba je było posadzić. Przy okazji znalazłam w sadzie całkiem ładne drzewko trzmieliny i chyba krzaczek leszczyny. Chyba, bo nie jestem pewna czy to na pewno leszczyna. Krzaczek jest podobny, ale kto go tam wiem. Nie znam się. Przyszłam cała mokra i zmarznięta. Dobrze, że w piecu się pali od rana.
Wygląda na to, że stagnacja w moim życiu się skończyła i wszystko pięknie ruszyło z kopyta. Przyszły nie tylko drzewka, ale i część do telefonu. W poniedziałek ją zawiązę do punktu i mam nadzieję, że telefon da się naprawić. Naprawiona też jest wreszcie pralka. Pierze jak złoto. Przesyłka z farbami olejnymi jest w drodze. A zepsuty aparat fotograficzny raczy jednak działać. Dwa dni temu był brat Krzyśka i zrobił mi dziury w suficie, żeby była wentylacja. Mam nadzieję, że wilgoć w kuchni i w sypialni się skończy. No i jest dobrze...

Wczoraj napisałam opowiadanie. Tym razem historia jest prawdziwa i wydarzyła się w górach w latach 80 ubiegłego wieku. Kobieta z opowiadania to moja mama, a główny bohater to mój znajomy. Oczywiście zmieniłam co nieco i imiona... 

Tchnienie zimy

- No zabieraj się kawalerze. Tu nie hotel. Wyśpisz się w domu - krzyknęła mu do ucha barmanka, potrząsając go za ramię. Już późno, zamykam.
- Idę, idę - mrukną Antek, podnosząc się z miejsca i chwiejnym krokiem ruszając do drzwi.
- Pani da jesce ćwiartkę - dodał.
- A dam, dam tylko weź se i idź wreszcie - warknęła kobieta, podając mu butelkę.

Antek pił od popołudnia jak co miesiąc po odebraniu wypłaty. Dziś spotkał kolegę z sąsiedniej wsi to miał z kim. Przepił sporo, ale to nic nowego. W końcu pił nie od dziś. Jutro poprawi, w niedzielę wytrzeźwieje, a w poniedziałek spokojnie pójdzie do pracy. Jak zawsze matka pogdera i przestanie. Przyzwyczaiła się już. Ojciec sam pije to nawet się nie zdziwi. W końcu, który góral wylewa za kołnierz. Antek nie znał takiego.

- Krucafuks alem się zaprawił - wymamrotał, zapinając kurtkę. Teroz tylko, żebym jakosik do domu dotarł. Jak dobrze pódzie za niecalutką godzinę już bedę się grzoł pod pierzyną. Pomyślał, zamykając drzwi.
Wiatr ze śniegiem zaatakował go tuż za progiem. Antek naciągnoł czapkę na oczy i podążył ku drodze. Szło się ciężko, bo padający od wielu godzin śnieg zasnuł wszystko grubą warstwą bieli. W lesie było jeszcze gorzej - Antek szedł powoli, zapadając się powyżej kolan. Po chwili już się zmęczył, przystanął więc i pociągnął z butelki. Zrobiło mu się cieplej. Ruszył dalej raźniej, zataczając się przy tym i chwiejąc. W głowie mu szumiało, śnieg wciąż padał grubymi płatami, a wiatr wyciskał mu łzy z oczu. Teroz jeszcze pole Józka Wawrzyńca, kowalowa łąka, potok i już będzie zejście do chałupy. Myślał to klucząc między drzewami to chwytając się krzaków. Wyjście z lasu było tuż tuż, gdy zatoczył się mocniej i zjechał kilka metrów w dół. Zatrzymał się pod drzewem. Flaska ocałała, odpocnę. Pomyślał, biorąc spory łyk.



Anna i Jacek na wsi zamieszkali kilka lat temu. Zakochali się w tym miejscu oboje. Zachwyciła ich cisza, balsamiczne powietrze, życie w rytmie pór roku i niezwykła przyroda. Miejsce było urocze i malownicze. Dom stał na skraju wsi nad wijącym się potokiem wśród wysokich drzew.  Majestatyczne świerki zaglądały do okien, wiewiórki przychodziły do ogrodu na orzechy laskowe, a w potoku było pełno pstrągów. Oboje byli na rencie, uprawiali ogród, zbierali grzyby, hodowali kury. Jacek sam remontował dom, który kupili, a Anna jako bioterapeutka i radiestetka pomagała okolicznym ludziom. Żyło im się dobrze, dostatnio i spokojnie.

- Cały czas pada - powiadziała Anna wyglądając przez okno, żeby tylko wsi nie odcięło od świata. Znowu będzie problem z dojazdem do miasta po zakupy. Znowu samochodem nie wyjedziesz, będziemy zdani na sanie Staśka znad potoka i trzeba będzie piec chleb w domu. Mam nadzieję, że światło będzie - dodała.
- Nie martw się. Poradzimy sobie. W końcu to nie pierwsza nasza zima tutaj, a spiżarnia jest pełna - uśmiechnął się Jacek. Węgla i drewna też nam nie zabraknie, a pieczone przez ciebie bułki są lepsze niż te ze sklepu. Nafta również jest - dorzucił uspokajająco.

Głośne łomotanie w drzwi przerwało ich rozmowę. Jacek otworzył i stanął twarzą w twarz z potężnym mężczyzną ubranym w baranicę. Góral był cały obsypany śniegiem, a z ust przy każdym oddechu wydobywała mu się para.

- Szczęść boże. Czy tu mieszka ta wiedźma? Syn mi zaginął kajsik. Już ctery dni go ni ma - rzucił przybysz.
- A co na o milicja - spytał Jacek.
- Nie kcą jesce szukać - odpowiedział mężczyzna.

Już po chwili Anna siedziała z wahadełkiem nad mapą okolicy. Wyciszyła się, wzięła do ręki zdjęcie chłopaka, Zapaliła świecę i zaczęła pracę. Wahadełko kręciło się i wirowało, raz mocniej raz słabiej. Anna przesuwała nim nad mapą szukając miejsc gdzie kręciło się mocniej. W okolicy baru w L zawirowało mocno w lesie na górze nad polem Józka Wawrzyńca o mało nie wyskoczyło jej z rąk. Gdzieś w okolicy musi być, ale gdzie. Mapa nie jest dokładna, a teren  rozległy. Pełno tu jarów, wykrotów i rozpadlin. W dodatku śnieg na tym terenie musi być głęboki. Nic więcej nie zrobię i jak tu powiedzieć ojcu, że syn nie żyje. Myślała Anna ze smutkiem. Tego była pewna. Zapytała wahadełka, a ono wyraźnie wskazało, że żywego człowieka nie szuka.

Następnego dnia kilkunastu mężczyzn o ponurych twarzach, uzbrojonych w drągi ruszyło w góry. Szukali w okolicy wskazanej przez Annę. Stopniowo przemierzali las, pole i łąkę. Poszukiwania utrudniał bardzo głęboki śnieg. Mężczyźni miejscami zapadali się powyżej ud. Poszukiwania odwołano. Próbowali dzień po dniu bez efektu. Dopiero wiosną, gdy śnieg częściowo stopniał Józek Paluch wracając z L dokonał makabrycznego odkrycia. Antek siedział pod drzewem. Miał wcześniej gości, bo tropów zwierząt było w pobliżu co niemiara. Nie uśmiechał się jak to miał w zwyczaju za życia, bo brakowało mu pół twarzy i obu dłoni.

- Wiedźma miała rację - mrukną Józek żegnając się. Dobrze, że go góry łoddały. Przynajmniej spocnie w poświęconej ziemi. Myślał pędząc w dół.



W kuchni znowu mam plagę myszy. Ona łapie i łapie, a końca nie widać. Wczoraj znowu złapała, robiąc przy tym straszny rumor i demolując wszystko pod zlewem. Mysz była duża i tłusta. Pewnie miała mieć młode. Krzysiek wyniósł ją jeszcze żywą do ogrodu. Dziś następna ofiara tym razem zamęczona wylądowała w ogródku. Ciekawe ile ich jeszcze będzie...

Zmykam na medytację, a później będę robić horoskop dla znajomej z facebooka. Trochę nad nim posiedzę, bo horoskop jest partnerski czyli prawie jak dwa horoskopy indywidualne. Późnym wieczorem mam jeszcze zabieg Reiki dla kobiety z depresją typu jesiennej.


wtorek, 23 września 2014

Codzienność, zakupy, kurs i malowanie...

Mabon już minął i tym samym, nieodwołalnie skończyło się lato. Jesień powitała mnie chłodem i siąpiącym deszczem. Noce są bardzo zimne i od kilku dni śpię już przy zamkniętym oknie, naciągając koc na głowę. Chyba czas już wymienić koc na kołdrę. Dziś po południu rozpaliłam w piecu, żeby wilgoć z domu wygonić. Koty są szczęśliwe i grzeją się całym stadem. Też mnie rozgrzany, gadający piec cieszy. 
W ogrodzie niewiele już pozostało i przybywa pustych grządek. Wczoraj zebrałam resztę fasolki szparagowej. Dziś przyniosłam do domu papryki. Urosły mi 3 zielone. W tym roku posadziłam tylko na próbę. W przyszłym roku posadzę więcej, bo papryke bardzo lubię. Jutro będziemy jeść botwinkę z reszty buraków z ogródka.
Wczoraj sąsiad wyciął mi ostatnie suche drzewo. Za kilka dni Krzysiek wyrwie chaszcze w miejscu, gdzie mam posadzić zamówione wczoraj drzewka i krzewy. Zamówiłam papierówkę, czereśnię, ulenę, mirabelkę, 5 krzaczków malin i jeżynę bezkolcową.

Dziś na kolację będzie serek topiony, który wczoraj zrobiłam. Serek jest smaczny z ziołami.

Serek 

75 dkg twarogu najlepiej tłustego
łyżeczka sody oczyszczanej
kminek
tymianek
łyżeczka soli
3 łyżki jogurtu naturalnego

Twaróg rozdrobnić i wymieszać z sodą i solą. Odstawić na 2 godziny. Dodać jogurt i wymieszać, kminek i tymianek. Ustawić miskę nad garnkiem z gotującą się wodą i mieszać aż się rozpuści.

Ostatnio sporo maluję. Powstają obrazy akwarelowe  oraz malowane farbami akrylowymi. Jednym słowem pilnie się uczę. Bardzo lubie malowanie. Wycisza mnie i relaksuje. Zapisałam się też na kurs rysunku i malarstwa.









niedziela, 24 sierpnia 2014

Jesień, prace koło domu i słoneczniki...



Jesień zbliża się wielkimi krokami, lato się kończy. Od kilku dni jest coraz chłodniej. Zwłaszcza noce i poranki są rześkie. Śpię już pod kołdrą, a w dzień przeprosiłam się ze skarpetami i bluzką z długim rękawem. Dni też nie przynoszą za dużo ciepła. Słońce słabo grzeje, nie przypieka. Jest jakieś takie słabe, anemiczne, zamglone. Kusi mnie palenie w piecu i nieraz palę w piecokuchni. Bociany odlatują, a wróble jedzą na potęgę. Nie można ich nasycić. Ziarno znika w zastraszającym tempie. Gołębie też kilka razy zjawiają się na posiłek. Nawet Pikuś zaczął jeść z powrotem i to kości. Liście brzóz zaczynają żółknąć, a wielkie kępy nawłoci zdobią mi podwórko. Bardzo lubię ten czas. Jest względnie ciepło, ale nie upalnie, a dostatek wszelkiego dobra tylko czeka, by po niego wyciągnąć ręce. Nasycić się. Nastał czas grzybów i orzechów. W ogrodach i sadach masa wszystkiego. Przygotowuję przetwory i napełniam spiżarnię. Wczoraj zrobiłam fasolkę do słoików. Jutro będę wkładać gruszki.
Działam też na podwórku. Wczoraj wsadziłam na stałe miejsce kilka ukorzenionych czarnych porzeczek. Jeszcze mam wsadzić 7 roślinek. Mam też wsadzić 2 ukorzenione pędy winorośli.
Powinnam już poprosić sąsiada, żeby mi wyciął ostatnie suche drzewa i tu jest problem, bo sąsiad jest trunkowy i ostatnio nie trzeźwieje. Jeżeli się nie ogarnie i to szybko będę musiała to rozwiązać inaczej, bo trzeba by już zamówić młode drzewka. Mam zamiar kupić czereśnię, papierówkę, wiśnię,węgierkę włoską i ulenę. Myślę też o mirabelce, ale to w przyszłym roku.
Jeszcze remont ściany mnie martwi i komina koło którego się leje.

Fasolka do słoików

1 kg fasolki 
sól
cukier
ocet

Fasolkę kroić i układać w słoikach. Zalać zalewą/1 łyżeczka soli i cukru i octu na litr wody/. Pasteryzować 60 minut w pierwszy dzień i 45 minut w drugi.

A na koniec zdjęcia moich ukochanych słoneczników. Miałam ich w tym roku wyjątkowo dużo. Były i ozdobne i te normalne. Ozdobne były piękne i w kilku odmianach. Niestety już zaczynają przekwitać i kończy się ich czas w wazonie w mojej kuchni...W przyszłym roku posadzę też malwy i więcej kosmosów...Muszę też posadzić więcej cynii i astrów.


















niedziela, 20 lipca 2014

Praca koło domu, plany, ogród, Pikuś i kot morderca...

Ostatnio sporo pracuje na dworze i coraz więcej następnej pracy do wykonania widzę. Po ostatnim deszczu zasiliłam warzywa i kwiaty. Dwa dni temu został też podpięty wąż do podlewania. Wąż jest niestety za krótki, bo nie sięga do sadu. Trzeba będzie sztukować. W najbliższych planach mam odchwaszczanie sadu i wszystkich miejsc, w których rosną agresty i porzeczki. Powinnam też wyplewić wszystkie rabatki z kwiatkami. Oczyszczone miejsca chcę wysypać korą albo żwirem, żeby chwasty nie rosły i tu mam problem, bo nie mam jak kory przywieźć bez samochodu. Sklep jest daleko i za taksówkę zapłaciłabym majątek. Muszę jeszcze pomyśleć, a może coś mi do głowy wpadnie. Powinnam też przyciąć agresty i porzeczki, a przycięte gałązki porzeczek użyć na sadzonki. Porzeczek kupować nie chcę, ponieważ wolę stare, odporne odmiany, a takie właśnie koło mojego domu rosną. Myślę też o rozmnożeniu winobluszczu i chmielu.

Powoli myślę też już o przetworach. Będę robić dżemy, kompoty, sosy z śliwek, jabłek i gruszek, bo dobrze w tym roku obrodziły. Muszę także zakisić sporo ogórków. Pewnie też włożę do słoików fasolkę. W ciągu tygodnia, dwóch muszę również wysprzątać w spiżarce, ponieważ bytowały w niej myszy i rządziły po swojemu. Sporo pracy mnie czeka...

Ostatnio mam problemy ze zwierzętami. Po pierwsze z kotką od sąsiadów, która notorycznie poluje na moje gołębie. Gołębie się boją jeść i straciły dach nad głową , bo do gołębnika już nie wchodzą, a zima przyjdzie szybko. Nie wiem co zrobić, żeby ta małpa przestała na dach wskakiwać. Chyba będę musiała coś na parapetach poustawiać, żeby się bała skakać. Kotka głodna nie jest i poluje dla sportu, zaraza.
Po wtóre jaśnie pan Pikuś. Ten znowu obraził się na mnie i nie chce siedzieć ze mną sam w pokoju, gdy Krzysiek jest w pracy. Niby może siedzieć na legowisku w ganku, ale co będzie zimą? Obrażony jest, bo mu nie pozwalam wyjadać z kocich kuwet, zabraniam wyciągać buty z szafki i wrzeszczę na niego, gdy zjada kotom jedzenie wtedy, gdy jego miska jest pełna. Ostatnio obraża się coraz częściej i demonstracyjnie wychodzi do ganku, albo z ganku przyjść nie chce. Nic tylko dziwaczeje coraz bardziej...




Miłej niedzieli...

sobota, 9 listopada 2013

Odchudzanie, maliny i marzenie o książkach...

Od kilku dni znowu jestem na diecie co specjalnych rezultatów nie przynosi. Łącznie schudłam najwyżej 20 dkg a powinnam co najmniej 1 kg. Strasznie mnie to frustruje a dziś się wręcz wściekłam i postanowiłam od wtorku przejść na 10 dni na fazę proteinową diety dukana. Mam zamiar jeść chudy biały ser, jajka, tuńczyka w sosie własnym, makrelę wędzoną i pieczone w piecyku oczywiście bez tłuszczu ryby. Spróbuję diety ale bez mięsa bo drobiu nie jem a cielęcina i wołowina są dla mnie trudno dostępne i nie bardzo mnie też na nie stać. Wiem, że dieta dukana jest niezdrowa ale nie mam zamiaru być na niej długo bo po zakończeniu fazy proteinowej czyli I planuję od razu przejść na fazę III czyli utrwalenie i dopiero od stycznia ponownie rozpocząć fazę I. Będę też pić zioła i robić sobie Reiki. Nie zapomnę też o wizualizacji i afirmacjach. No i zobaczymy...We wtorek jadę też do centrum oddać moją wagę, która choć nowa nie waży dobrze czyli pokazuje co pięć minut inny wynik. Muszę też kupić nową tym razem droższą ale bez bajerów typu pomiar tłuszczu. Bardzo chcę schudnąć i jestem zmotywowana ale coś czuję, że mój organizm wcale nie ma na to ochoty tym razem...Może to klimakterium a może zima ale zdecydowanie coś przeszkadza mi schudnąć...

Powoli kończymy z Krzyśkiem prace w ogrodzie. Wczoraj przesadziliśmy na próbę kilka młodych krzaków malin z podwórka. To stara odmiana jeszcze po mojej prababci i chciałabym bardzo je zachować ale nie wiem czy uda się je uratować dużymi dawkami nawozu i czy będą dobrze rodzić czy tylko po kilka owoców na krzaku jak ostatnio. Malin chcę posadzić rządek na około 15 metrów bo sok malinowy i dżemy bardzo oboje lubimy. Muszę jeszcze zasilić śliwy i grusze i przygotować sadzonki porzeczek czarnych a także obwiązać słomą brzoskwinię i rozsypać słomę w warzywniku i to już wszystko w tym roku...

Ostatnio przejrzałam oferty księgarni internetowych i zachorowałam na kilka książek z których część już zamówiłam a kilka pewnie zamówię z czasem...Będę miała co zimą robić...












Dziś zrobiłam znowu trochę biżuterii i abażur ze sznurka, który nawet fajny wyszedł...

A na koniec będzie o zamiarze uduszenia Pikusia, który zaczął od jakiegoś czasu znaczyć mi moczem fotel i to ten na którym sadzam gości. Nic nie pomaga ani pranie narzuty ani karcenie ani zamiana foteli. Nie wiem co zrobić bo na kastrację Krzysiek się nie chce zgodzić i nie wiadomo czy to by coś pomogło a zapach jest powalający...I co teraz???