Codzienność

Codzienność
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 lipca 2016

Sobotnio...

Dziś wstałam wcześnie, bo mam zlecenie na teksty, tym razem o kosmetykach i pielęgnowaniu urody. To 5 tekstów typu artykuł więc muszą być napisane solidnie. Piszę je od wczoraj. Dziś muszę skończyć. Kusi mnie zapisać się na następne zlecenie na niedzielę, ale po całym tygodniu pisania już trochę zmęczona jestem. Z drugiej strony trzeba by wykorzystać czas gdy teksty dobrze płatne są dostępne. Odpocząć można później, gdy tekstów nie będzie. Jeszcze nie wiem co zrobię...Zastanawiam się. Decyzje podejmę jak będę kończyć pisanie...

Wczoraj zamówiłam sobie jeszcze kilka roślin. I tak kupiłam już koleusa, gasterię. Zamówiłam szeflerę castor i grejpfruta krasnokwiat i różę chińską, ale nie wiem czy będą. Z powrotem mam dużo kwiatów co mnie cieszy. Teraz jeszcze tylko wysieję cytryny, pomarańcze i mandarynki i już będzie dość. No może jeszcze scindapsusa załatwię. Kocham bluszcze i cissusy, ale one u mnie nie chcą rosnąć. Gubią liść za liściem. Nie wiem czemu, bo kiedyś cissusy rosły i piękne były...Tylko z paprociami u mnie był zawsze kłopot. Kiedyś tak się mówiło, ze paprocie nie chcą rosnąć u osób z chorym sercem. Ja mam zdrowe, a moja babcia miała chore i cudną paproć hodowała. Babcia już nie miała siły i o paproć nie dbała, a ona i tak rosła...

Wiersze piszę cały czas... Działam też w pracowni... Dziś robię kolczyki... Kładę też lakier na poprzednio zrobione wytworki.

Podaruj mi

podaruj mi serce
kochające i tkliwe
połączę je z moim
splotę w warkocz emocje i
wspomnienie tej chwili
dłońmi wpiszę historię
naszej miłości
w twoje ciało
zatęsknię
 
w myślach doprawię
jutro zadowoleniem
smutek przemknie obok
nie zatrzymując się przy drzwiach
do krainy błogości
 
już lato
czy będzie tak gorące
jak nasze noce
czy tak magiczne
jak nasze poranki

Wczoraj słuchałam muzyki Hildegardy z Bingen... Dziś mam ochotę na Enigmę i może muzykę celtycką...

 

wtorek, 10 maja 2016

Znajomości, zakupy i inne sprawy...

Wczoraj poszłam spać wcześniej, bo tym razem Jae Hui poszedł spać o 4 w nocy. Gadaliśmy więc od 12 do 21 czasu polskiego. Wreszcie się wyspałam. Dziś wstałam o 9. Wcześnie z powodu kuriera. Czekam na kosmetyki. Kupiłam tym razem sól do moczenia stóp o zapachu cynamonu, krem BB, krem na dzień i balsam cynamonowy zwalczający cellulit. To jeszcze nie wszystko co mam kupić. Lubię wstawać wcześnie i powoli zaczynać dzień pijąc kawę, analizując sny i planując dzień. Rzadko mi się to zdarza, bo jestem śpiochem i późno chodzę spać, a później odsypiam do 12.
Dziś dzień powinien być spokojny. Pracy specjalnej nie mam. Może pójdę do ogrodu, napiszę tekst o drzewach i coś powróżę. Później będę leniuchować. Powinnam iść po kwiatki to jest po werbeny i pelargonie, ale czy pójdę? Tym razem kwiatów ma być mniej. Rezygnuję z fuksji, petunii i śmierdziuszków. Nie będzie też begonii. Nie ma kto o to dbać. Całkiem się rozleniwiłam.

Odchudzam się zawzięcie i efekty są choć powoli o tym razem idzie. Zastanawiam się czy nie zmniejszyć ilości zjadanych kalorii. Może wtedy bym chudła szybciej. Już bardzo chcę zrzucić choć 10 kg. Wtedy wyglądać będę korzystniej. Zwłaszcza twarz mi się powinna wyszczuplić. Teraz bardzo mnie szpeci podbródek.

A na koniec piosenka, która skomponował mój znajomy z Algierii. Mnie się podoba...

niedziela, 31 stycznia 2016

Garść nowin i domowy majonez...

Ostatnie dni były spokojne. Nic się w zasadzie nie wydarzyło. Dietkuję, czytam, piszę teksty, wróżę i śpię popołudniami. Dodatkowo tylko oglądałam mistrzostwa w jeździe figurowej na lodzie. Zawsze oglądam gdy mam okazję. Pracę tą dobrze płatną udało mi się złapać. Niestety to będzie tylko kilka tekstów miesięcznie. Kokosów więc nie zarobię, ale dobre i to. Zwłaszcza, że Krzysiek będzie miał w pracy cały luty wolny. Oby go tylko od marca przyjęli z powrotem. Martwię się.
Wczoraj po raz pierwszy robiłam domowy majonez w rozdrabniaczu do warzyw. To był eksperyment, bo można robić ale blenderem. Eksperyment się udał i majonez wyszedł pyszny choć trochę zbyt rzadki, bo niepotrzebnie dolałam wody. Robi się szybko i bez problemu. Majonezu już kupować nie będę, bo domowy jest zdrowszy i chyba mniej kaloryczny, bo nie dodaje cukru. Majonez u mnie schodzi na bieżąco. Jemy sporo sałatek i surówek, a bez majonezu warzywa dla mnie nie mają smaku. Innych sosów do sałatek nie używam.

Majonez

szklanka oleju
łyżka musztardy
2 małe jajka
sól
pieprz
papryka
łyżka soku z cytryny

Wszystko włożyć do rozdrabniacza. Na początku włączyć z przerwami. Później ciągle.

Ostatnio zauważyłam, że rzadko wyjeżdżam z domu. Większość spraw załatwia za mnie Krzysiek. Jutro np. jedzie do lekarza i do apteki. Może też kupi coś warzyw. Po jutrze już będę musiała jechać, bo trzeba być z Filusiem u weterynarza. Krzysiek sam tego nie załatwi. Ciekawe kiedy następny zabieg.
Pogoda u mnie zupełnie nie zimowa. Śniegu brak i mrozów na szczęście też nie ma. Oby nie wróciły. Znowu widziałam kosy. Czyżby to koniec zimy?










sobota, 5 grudnia 2015

Codzienność plany na święta, muzyczny terror, potrawy z dyni i kartki...

Dziś wstałam dość późno. Obudził mnie Krzysiek i zapach świeżo parzonej kawy. Powitało mnie ponure, szare przedpołudnie. Pogoda jest pod psem. Typowa na tę porę roku, przygnębiająca. Pewnie dlatego wstaje z trudem i nic mi się robić nie chce. Potrafię spać i trzy godziny w ciągu dnia jak nie mam pilnych zleceń. Popołudniami czytam, medytuję, a ostatnio robię kartki i ozdoby choinkowe z papieru. W tym roku chcę mieć na stroiku w kuchni, gdzie będziemy jeść wieczerzę, właśnie takie tradycyjne. Takie jak robiłam z ciocią Resią, gdy byłam dzieckiem. Ozdoby były robione co roku i w dużych ilościach, bo były 3 choinki w domu. Robiłam oczywiście łańcuchy, różne gwiazdki, dzwoneczki, bałwanki, parasolki. Niestety nie pamiętam już jakie, bo nic nie przetrwało. W tym roku wypożyczyłam sobie książkę z biblioteki i robię na jej podstawie. Do pokoju może zrobię ozdoby z gliny samoutwardzalnej, gdyż mi jej jeszcze trochę zostało. Kusi mnie pająk, ale nie wiem jak się za niego zabrać. Choinka w tym roku będzie sztuczna, bo mi szkoda drzewka, a takiej w doniczce nie ma mi kto przywieźć. Bombki będą te z dawnych lat, kolorowe odziedziczone po przodkach plus nowe ozdabiane techniką decoupage. Te, których nie sprzedam. Będzie też oczywiście szopka po dziadku Edku.
Ostatnio Krzysiek wreszcie podpiął kolumny do wieży i dręczy mnie muzyką disco polo. Na szczęście słucha po cichu. Nie lubię tego typu muzyki, ale kompromis musi być. Tak, że słucha od czasu do czasu. Ja słucham czasem muzyki klasycznej, do medytacji, anielskiej, indiańskiej, Hildegardy z Bingen, cerkiewnej czy celtyckiej to i on ma prawo słuchać tego co lubi. Cóż mamy inny gust. Jemu też moja muzyka nie odpowiada. Ostatnio gdy słuchałam płyty Angel stwierdził, że to mu pachnie cmentarzem.

A na koniec dwa przepisy na potrawy z dyni.  Przyrządziłam ostatnio obie z mojej ostatniej dyni, która pozostała z tych co mi wyrosły w ogródku. Smaczne wyszły.

Sos

kawałek dyni
cebula
tarta marchew
boczek wędzony
ząbek czosnku
olej
mąka
sól
pieprz
zioła u mnie tymianek

Cebulę i boczek pokroić i podsmażyć, dodać marchew i pokrojoną dynię. Podsmażyć chwilę. Zalać wodą, dodać przyprawy i dusić. Gdy wszystko miękkie zaprawić mąką.Można dodać śmietany i kiełbasy.

Pasztet

dynia
kasza manna
bułka tarta
cebula
czosnek
sól
pieprz
zioła u mnie carry i tymianek
jajko
marchew

Dynię, cebulę, marchew rozdrobnić i podsmażyć. Przepuścić przez maszynkę, dodać czosnek, i pozostałe składniki. Wyrobić. Wyłożyć do keksówki posmarowanej tłuszczem i wysypanej bułką tarą. Piec w 200 stopniach około 60 minut.






czwartek, 12 listopada 2015

Oporna waga, dieta, bazarek, codzienność i bezpańskie koty

Cały czas jestem na diecie. Niestety waga spada strasznie wolno. Już mnie to zaczyna denerwować pomału i myślę o tym by dietę zmienić. Fajna jest dieta Naturhouse. Je się tylko niektóre warzywa, owoce, jogurty naturalne i białko. Zero ziemniaków, pieczywa, kasz, makaronów. Chudnie się szybko. Zastanawiam się nad nią. Co gorsze od czasu jak piję zioła na reumatyzm trapią mnie zaparcia i to potężne, bo nawet senes i otręby nie pomagają. Tak samo miałam po świeżym czosnku. Już nie wiem co robić i chyba zdecyduję się na serię lewatyw według terapii Gersona. Na razie co ratuję się bisakodylem, ale ile można.
Wczoraj przesłałam zdjęcia moich wytworków na bazarek dla bezdomnych kotów z cmentarza  https://www.facebook.com/events/343812822477544/412357085623117/ 
Rzeczy fajnie się sprzedają. Już koty zarobiły ponad 85 zł, a to dopiero drugi dzień. To stadko to w większości koty, które kiedyś miały domy - oswojone i miziaste. Teraz już nikomu niepotrzebne. Wyrzucone kiedyś jak stara, zbędna rzecz. Nie mogę się z tym pogodzić.
Dziś cały dzień siedziałam w domu. Trochę pracy wykonałam. Wsadziłam między innymi do doniczek cebulę na piórka i pietruszkę. Dosypałam ziemi do niektórych kwiatków. Miałam wysłać opowiadania do wydawnictwa, ale mi się nie chciało teksów sprawdzać i odpuściłam. Wczoraj zamknęliśmy z Krzyśkiem okienka  do piwnicy i uprzątnęliśmy doniczki. Zima może nadejść. Tylko zwierzą bezpańskich mi strasznie żal. Zwłaszcza tych, które kiedyś miały domy i zostały wyrzucone. Strasznie cierpią i nawet dorosłe rzadko zimę przeżywają. To barbarzyństwo pozbawiać zwierzęta domu.
A na koniec piosenka, która mnie strasznie wzrusza...



wtorek, 25 sierpnia 2015

Pożar lasu, nieudany telefon, wytworki i muzyka cerkiewna...

Wczoraj palił się las do którego czasem chodzę. Płonął kilka godzin. Straż pożarna kursowała i nawet śmigłowiec brał udział w akcji. Byłam smutna i przerażona, bo strasznie mi było żal tych zwierząt, które zginęły. Sarny uciekły, a jeże, a jaszczurki? Nie miały szans. Zginęły w płonieniach albo się podusiły. Nie wiem skąd ten pożar się wziął. Pewnie znowu człowiek zawinił. Może rzucony pet, a może coś innego. Fakt jest faktem, że bezmyślność ludzi czasem jest porażająca.
Po południu miałam pierwszy telefon z portalu dla wróżek. Był to kontakt nieudany. Pani, która odebrała była wyraźnie spięta i wręcz wściekła. Pytała o uczucia. Wylosowałam kartę i przez jakiś czas interpretowałam wróżbę. Wszystko wyszło raczej dobrze z tym, że wiele zależało od niej. Dodatkowych pytań nie zadała. Spytała czy to wszystko i gdy potwierdziłam rzuciła słuchawką. Nie wiem czemu. Wyraźnie nie nadawałyśmy na tych samych falach. Nie wiem czego się spodziewała czy gadania na ten sam temat pół godziny może? Sama nie wiem. Oby takich klientek jak najmniej było.
Wczoraj tym razem Krzysiek przypalił garnek, a właściwie dwa, bo po dżemie i kapuście, a pilnował zawzięcie. Powinnam go skląć tak jak on mnie, ale to nie w moim stylu. Dałam spokój. Nie ma sensu skoro je sam domyje. Tyle tylko, że nauczkę miał.
Przedmioty do zdobienia powoli mi się kończą. Czekam na następne i to już będzie koniec na razie, bo pracownia pęka w szwach. Teraz wezmę się za malowanie obrazów chyba... Ostatnio kupiłam konturówki, które schną kilka godzin zarazy. Zła jestem na nie...Wczoraj zrobiłam zaledwie piórnik na biurko, a właściwie skończyłam i bombkę. Podoba mi się i jedno i drugie, bo lubię taki styl. Dzieci - aniołki są urocze. Dziś robię magnesy i zawieszkę. Wszystko z aniołkami. Zrobię też kartki, bo mi przyszły nowe kwiatki...
A na koniec muzyka cerkiewna, którą ostatnio namiętnie słucham...


 

środa, 24 grudnia 2014

Życzenia







Wszystkiego dobrego z okazji Świąt - zdrowia, szczęścia, powodzenia, morza miłości. Niech ten czas będzie niezapomniany i przyniesie spełnienie marzeń i dużo rodzinnego ciepła.


sobota, 26 lipca 2014

Zimna Anka, wena i kotka morderca...


No i doczekałam się Anny. Wreszcie jest nadzieja na chłodne noce i rześkie poranki. No przynajmniej według przysłów. Przysłów znam sporo dzięki babci, która lubiła co rusz przysłowia cytować. Może wreszcie je spiszę i powstanie książka...Nawet już zaczęłam pisać...

Od świętej Anki zimne poranki.
Święta Hanka grzyby sieje.
Święta Anna to już jesienna panna.
Od świętej Hanki chłodne wieczory i zimne poranki.
Na świętą Hannę mrowiska poszukaj w zimie ogniska.

Od kilku dni sporo piszę. Powstało kilkanaście haiku i kilka wierszy. Tomiki piszą się same. Tomik z haiku jest gotowy i tomik z wierszami też. Niestety funduszy na wydanie na razie brak. Piszę dalej, bo muza usiadła mi na ramieniu i cichutko szepcze do ucha...

Odszedłeś

odszedłeś
wieczór usłyszał krzyk 
szczęście kołysane w ramionach 
uleciało 
  
czy nie brak 
niewypowiedzianych słów 
nie szkoda chwil 
wypełnionych słodyczą 
  
dlaczego 
ciepły dotyk 
nie potrafił spoić 
naszych dni 
w jedno istnienie 
  
pomyśl 
o samotnych wieczorach 
stężałych od ciszy 
i o chłodzie dłoni
wróć

Dwa dni temu spokojny dzień skończył się źle. Tak to przynajmniej na razie wygląda. Otóż wyszłam późnym popołudniem na podwórko i zastałam kotkę od sąsiadki uciekającą z gołębiem. Gołąb był żywy i wciąż się szamotał. Ruszyłam na odsiecz i udało mi się gołębia uratować. Przeżył, ale niestety ma coś ze skrzydłem i do tej pory nie fruwa. To gołębica, bo już w komórce do której ją zamknęłam, zniosła jajko. Gołębica je, pije i chodzi normalnie. Nie jest też poraniona. Tylko to skrzydełko jej trochę zwisa. No i teraz nie wiem co będzie dalej. Jeżeli przeżyje, ale nie zacznie latać będę musiała kupić dużą klatkę i tak biedula spędzi resztę życia. Czy będzie szczęśliwa? Wątpię. To przecież ptak, stworzony do latania, do przestrzeni nie do klatki. Z drugiej strony innego wyjścia przecież nie ma. Cierpi też w tej chwili samiec, partner gołębicy. Widział co się stało i próbował partnerce pomóc w czasie ataku kota. Był cały czas blisko i fruwał nad kotem. Teraz otumaniony szuka gołębicy i gulgocze po podwórku. Gołębie są podobno monogamiczne i przywiązane do siebie. Co zrobić z kotką, która sobie zrobiła u mnie spiżarnię. Jeszcze nie wiem. Na razie zaproponowałam sąsiadce kupno obroży z dzwoneczkiem, bo tak dalej być nie może. Natura naturą, ale nie pozwolę, by mordowała na moim podwórku ptaki, które dokarmiam i o które dbam...

A na koniec trochę muzyki...









piątek, 13 czerwca 2014

Codzienność, niedola i muzyka...



Wreszcie chłodniej. Odetchnęłam głęboko i zabrałam się za prace typu fizycznego, bo w cudowny sposób odzyskałam, nadwątlone przez upał, siły. Ogródek wyplewiony, zioła zerwane, następna porcja fasoli wysiana i mieszkanie ogarnięte. Dzisiejsze zadanie polegające na zaaplikowaniu kotom i psu środka na pchły i kleszcze prawie wykonane. Resztę skończę po południu jak się koty uspokoją, bo w tym momencie jest popłoch totalny, ucieczka i chowanie się po kątach. Zawsze tak reagują, gdy coś podaję jednemu to reszta ucieka. Dziś też bez awantur się oczywiście nie obeszło. Były i łapoczyny i gryzienie. Oboje z Krzyśkiem jesteśmy kontuzjowani i jeszcze nam kontuzji przybędzie, bo najbardziej płochliwa i dzika młodzież jeszcze preparatu nie dostała, a dostać musi bo pchły ma. Swoją drogą skąd te moje koty pchły mają skoro w domu pcheł nie ma a na dwór nie wychodzą?

Od kilku dni coś mi szwankuje internet. To jest to go nie ma i z chwilę znowu jest. Nie wiem co się dzieje. Dzwoniłam oczywiście, ale to nic nie pomogło, wymieniłam też przełączki i dalej kiepsko działa. Wczoraj mi się zawiesił w trakcie pracy i w czasie medytacji na spotkaniu w kręgu kobiet. Dziś nawala od rana. Podobno już to naprawiają, ale ja pracować nie mogę co mnie denerwuje. Na dodatek wysiadł mi aparat fotograficzny, a już jest po gwarancji. Do punktu oczywiście nie mam szansy dotrzeć bez samochodu i nie wiem też czy warto go naprawiać. Będę chyba musiała kupić nowy i to szybko, bo ten co mam w telefonie raczej kiepski jest. No i kłopot i kolejne wydatki...
Następny powód do zdenerwowania to mundial i mój pan, który wszystkie mecze ma zamiar obejrzeć. Nie cierpię tego. Złoszczą mnie zwłaszcza wrzeszczący kibice. To zdecydowanie nie moje klimaty. Wychodzę do drugiego pokoju by sobie nerwów nie psuć i już teraz się martwię jak ten miesiąc wytrzymam.

I coś co lubię...


sobota, 25 stycznia 2014

Zimno, muzyka, Reiki i dusza...

Zimno. Okropnie zimno. Rano mam w sypialni 10 stopni, a w pokoju dziennym około 15. Nie mogę nagrzać domu, choć palę w obu piecach i to solidnie. Wczoraj w nocy zmarzłam, bo spałam bez piżamy i pod samą kołdrą. Dzisiejsza noc pod kołdrą i pierzyną już była lepsza. Marznę ja, marzną koty i marznie Pikuś. Krzyśkowi oczywiście ciepło i narzeka, że za dużo węgla spalam. Ja przesiaduję całe przedpołudnia zawinięta w kołdrę w pokoju dziennym pod piecem. Koty leżą pod piecem albo na kaloryferach, a pies ze mną pod kołdrą. Dopiero po południu robi się cieplej. Wtedy też dopiero zabieram się za pracę. Obiady gotuję na 18, a o sprzątaniu zapomniałam. O malowaniu w pracowni nie ma mowy, bo tam jest tylko elektryczny grzejnik i to mały. Zwierzęta zjadają tony jedzenia i ciągle im mało. Ptaki przychodzą do stołówki całymi stadami i pochłaniają olbrzymie ilości pszenicy. A co z bezdomnymi kotami i psami, o które nikt się nie troszczy? Nawet myśleć nie chcę , bo ogarnia mnie rozpacz. Czekałam na zimę, a teraz mam jej dość ledwie po kilku dniach. Nawet na spacerze nie byłam, bo podziwianie śniegu, ani mi w głowie. Tak to jest, gdy człowiek odchudza się w zimie. Organizm pozbawiony tłustszego jedzenia wychładza się i nie ma jak bronić się przed zimnem. Trudno jakoś to przetrzymam. No ale koniec marudzenia na dziś...
Ostatnio sporo czasu spędzam na słuchaniu muzyki, a wczoraj przypomniałam sobie balet Jezioro łabędzie... 



Dziś słuchałam między innymi...



Zmykam na medytację, a później może trochę poczytam. Skończę też piec bułki z pieczarkami, które mają być na kolację i zjem jedną mimo diety. Wieczorem mam zabiegi Reiki dla dwóch kocurków z Niemiec, które borykają się z ciężką infekcją odporną na większość antybiotyków. Jest już znacznie lepiej, ale zaraziły się następne...W nocy czeka mnie też zabieg Reiki dla mnie, bo ostatnio zajęłam się swoją duszą...









niedziela, 12 maja 2013

Ziele, rytuały, elohimy, muzyka i proza życia w kuchni

Wyszłam sobie dzisiaj w trakcie gotowania obiadu przed dom w celu przeprowadzenia rekonesansu za zielem przydatnym do rytuałów. Przeszukałam spokojnie podwórko, sad i ogród i coś niecoś z przydatnych roślin znalazłam. Całe szczęście, że jeszcze te skarby nie zostały skoszone. Namierzyłam między innymi kilka ładnych kępek bylicy niezbędnej w trakcie najbliższego przesilenia. Jest jej na tyle dużo, że wystarczy i na przesilenie dla mnie i dla mamy i później na wysuszenie w celu zgromadzenia zapasów na cały rok. A bylicy idzie dużo bo doskonale oczyszcza ze złych wpływów i ludzi i zwierzęta i domy. Niestety dziurawca coś nie widziałam i nie wiem czy się zniszczył, czy go po prostu przeoczyłam. Będę musiała jeszcze poszukać bo jest niezbędny. Czarny bez na podwórku koło kompostnika, na szczęście przetrwał tak, że nie będę musiała biegać za nim po okolicznych ugorach. Jest też w tym roku bardzo dużo pokrzywy. Wystarczy i do rytuałów i do suszenia i na pyszne kotleciki. Znalazłam babkę, koniczynę, krwawnik. Przetrwał chmiel. Wyrosły też małe drzewka dębu. Matka natura mi wyraźnie darzy jakby chciała mi pomóc, wiedząc, że za sprawna nie jestem i zbyt daleko za zielem wędrować nie mogę. Wróciłam do domu zadowolona, choć z mokrymi nogami i przemoczonym skrajem sukni a Krzysiek od razu na mnie napadł i zaczął straszyć piekłem jak to on. Jest katolikiem,  uczęszczającym nawet do kościoła  i moich pogańskich zwyczajów znieść nie może a czasem odnoszę wrażenie, że się ich trochę obawia. A teraz czekają go ciężkie dni bo będzie cały czas w domu jak to w czasie urlopu a ja mam do wykonania aż dwa rytuały dla potrzebujących pomocy kobiet i nie da się ich przełożyć...Rytuału na moją pomyślność finansową też nie bo księżyc zmierza ku pełni...


Obiad był smaczny i znowu mięsny, choć rzadko mi się zdarza podawać mięso dzień po dniu bo to niezdrowe...Za to jak się Krzysiek cieszył...

2 kotlety schabowe
 serek topiony
trochę grzybów suszonych/u mnie opieńki/
olej
woda
sól
pieprz
1/2 szklanki mleka
mąka

Kotlety ubić i pokroić w paski, dodać przyprawy z grzybami oraz wodę z mlekiem i ugotować. Gdy miękkie dodać serek i pogotować aż się rozpuści. Zaprawić mąką. Można podać z ryżem na sypko ale smakuje też ziemniakami.


A po obiedzie malowałam farbami akwarelowymi liście. Długo i pracowicie. Całą masę zielonych, różnych liści. Liście samotne, jeden obok drugiego i splecione z innymi. Liście w różnych kształtach- smukłe i wydłużone i bardziej okrągłe i pierzaste. Drobniutkie i przeciwnie duże i masywne. Liście występujące w naturze i  te które widzę tylko w mojej  wyobraźni. Liście w barwach żywych i soczystych i liście z dodatkiem brązów, żółci, szarości a nawet czerni.  Jasne i ciemne. Liście z żyłkami ciemnymi i żyłkami w negatywie czyli rozbielonymi wodą. Powstawały jeden za drugim, na kolejnych kartkach papieru wręcz w natchnieniu niczym obrazy a ja czułam z nimi prawie magiczną więź...aż Filuś mi przerwał zrzucając z segmentu z wielkim hukiem, moją ostatnią szklaną rybę- pamiątkę...i po magii...


Teraz piję popołudniową kawę i słucham...

http://www.youtube.com/watch?v=2bosouX_d8Y


A później idę odprawić rytuał tym razem anielski i nawiązać kontakt z elohimami Vistą i Kristall bo mają mi co nieco do przekazania...

Miłej niedzieli...