Codzienność

Codzienność
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kury. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kury. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 czerwca 2019

sobota - rozważania o kurach

No i przeczytałam, ze kury normalnie niosa jajka jeśli nie ma koguta. To, że musi być to przesąd. Ja bym nie chciała raczej kurcząt. To i kogut zbędny. Jeśli go nie będzie to kury mogę mieć, bo nie będą przeszkadzać sąsiadom. S obiecał zagrodę zrobić. Dojrzewam do tego. Myślę o karmazynach. Podobają mi się te czarno-białe chyba sussex. Przeciwny jest Krzysiek i mama, ale Krzysiek już się do myśli przyzwyczaja. Jeśli jednak  decyzję podejmę to kury będą i kaczki też. Kaczki może nawet dwa rodzaje - biegusy i staropolskie. W przyszłym roku by powstała zagroda i może już we wrześnu coś by było. Największy problem mam z ubojem. Obawiam się, ze sie do ptaków przyzwyczaję i ubić nie pozwolę.

Te mogłby być moje...Ech...




Zaczynam się rozglądać za drewnem na zimę. W tym roku trzeba kupić i do rozpałki i do palenia. Do rozpałki juz namierzyłam w tartaku. Jest do cięcia. Trzeba by kupić nowy łańcuch do piły i S potnie. S namierzył też obalone drzewa w lesie. Jest ich kilka, ale nie wiem ile takie drewno kosztuje. Wysłałam email do leśniczego. Czekam. Jeśli się uda to to z tartaku kupię już w czerwcu. To drugie później, bo funduszy na raz tyle nie mam. Będzie wysychać do przyszłego roku. 

Miało nie być warzywnika w tym roku. Miało, ale weszłam kiedyś na Allegro i wyświtliły mi sie na pokuse sadzonki. No i  się nie oparłam. Kupiłam pomidory, dynię, paprykę, ogórki, sałatę, pora i cukinię. Będą sobie rosły w doniczkach. Dobra ziemie mam. Podlewać będę pokrzywami. Zobaczymy. Do tego kupiłam kocimiętkę i miniaturowe irysy. Mam jeszcze zamiar coś kupić.  Czekam na pieniądze i kupię dwie skrzynie do uprawy warzyw. S nie musiałby robić, a cena umiarkowana. Tylko by skręcił.

Nadal suszę pokrzywę i przytulię.






czwartek, 30 maja 2019

czwartek - wiejskie nastroje i ciągoty...

Pogoda bardzo fajna. Lubię słońce, ale nie żar lejący sie z nieba. Pasuje mi gdy chowa sie za chmurami. Pracy na dworze końca nie widać. Ja plewię, a Krzysiek wycina sekatorem chaszcze. Pracujemy niedługo. Po godzinie dziennie. Trzeba się jednak spieszyć, żeby przed upałami zdążyć. Trochę pracy będzie miał S. Musi skosić. Do tego czasu ja muszę wszystkie zioła zebrać. Już mi żal, że nie mam warzywnika. Będzie w przyszłym roku. Ostatnio byłam u koleżanki i ona ma warzywnik w pobliżu orzecha. Na zbiory nie narzeka. Ma też w donicach ogórki, papryki i pomidory. Przejeść nie może. Chyba jakieś błędy popełniam, że u mnie zbiory takie kiepskie. Może za mało nawozu? Z drugiej strony warzywnik jest tamgdze rosną pokrzywy, a to podobno znak, że ziemia dobra. Myślę o zbudowaniu skrzyń. Na początek może dwóch. S obiecał, że mi zrobi jak załatwie deski. Trzeba będzie sporo ziemi kupić.

Mam problem z chmielem. Rozpanoszył sie po całym podwórku. Zadusił jodełkę, zarasta grzadkę z ziołami i rabatkę z barwinkiem. Cudem uratowałam spod niego młoda czarną porzeczkę. Nie wiem co z nim zrobić, bo radykalnie zniszczyć go nie chcę. Ma być, ale nie wszędzie. Ja nie mam siły pędów wyrywać i muszę prosić o to Krzyśka, a on się denerwuję. Oby w tym roku chociaż dużo szyszek było. Zrywam je i suszę.


Cały czas myślę o tym jakby sobie wprowadzić w życie więcej elementów wsi. Zastanawiam się czy nie pomyśleć jednak o drobiu. Nie wiem czy można hodować kury bez koguta. Ponoć tak. Nie wiem czy koguty ozdobne tez są głośne. Kuszą mnie kaczki. Uboju w zasadzie nie przewiduję, ale gdy coś sie rozmnozyło to chyba by był konieczny. Dzwoniłam do urzędu i zakazu hodowli nie ma, ale w regulamnie stoi jak byk, że nie może przeszkadzać sasiadom. Jest szansa, że 5 kur nie będzie przeszkadzać. Kaczki tym bardziej. Myślę o kaczkach pizmowych, biegusach albo staropolskich.

Na koniec moje zioła i nieporządany gość...:)




niedziela, 29 kwietnia 2018

niedziela

Działam w ogrodzie od dwóch tygodni i ruchu mam więcej. Z początku sił mi brakowało i źle to znosiłam. Teraz zauważyłam, że jestem bardziej sprawna. Mam więcej energii i łatwiej mi przychodzi wykonywać fizyczną pracę, że o chodzeniu nie wspomnę. O wiele też lepiej śpię w nocy. Tego typu ruch jestem w stanie znieść, bo jest celowy i czemuś służy. Spacerów, jazdy na rowerze czy ćwiczeń nadal nie toleruję poza jogą, na którą mi nie pozwalają chore stawy.

Problem mam z orzechem. Drzewo ma około 50 lat. Jest spore, ale niestety bardzo pochylone. Pochyla się z roku na rok coraz bardziej i jest ryzyko, że kiedyś runie. Położyło się na siatce i słupek się wygiął. Moja mama jest za tym by je wyciąć. Mnie szkoda, bo rodzi sporo orzechów. Co rok prawie zbieram duży koszyk. Brak by mi tego było. Na razie została usunięta jedna gałąź. Drugi orzech nie rodzi wcale. Rośnie, bo rośnie.
Po mojemu jest za to do wycięcia stara papierówka. To ukochane drzewo mojej babci. Nie rodzi już. Drzewo jest okazałe ale prawie suche. Trochę drewna by z niego było. Mama jednak nie pozwoli go usunąć. Nie potrafi podać rozsądnego powodu i chyba chodzi o sentyment i przyzwyczajenie. 
W zeszłym roku podczas wichury życie straciła stara grusza. Została pocięta i teraz na podwórku leżą drobne gałązki, które mama używa na rozpałkę. Szkoda mi drzewa, bo wyglądało jeszcze bardzo ładnie. Teraz podwórko jakieś takie łyse jest, obce. Minie sporo czasu zanim się przyzwyczaję...

W tym roku do usunięcia są stare maliny. Jest z tym problem, bo mama twierdzi, że to stara odmiana po prababci i usunąć nie daje. Ja widzę chaszcze i zdziczałe pędy, które rodzą 1/2 szklanki owoców. Chciałabym miejsce odzyskać i coś tam posadzić. Miejsca jest sporo. Jest zasilone, bo w tym miejscu kiedyś były kury.

Ostatnio znowu o kurach myślę. Mogłabym ostatecznie kurnik kupić i zagrodzić trochę ogródka, żeby kury były dalej od domu nowych ,,miejskich" sąsiadów, którym kompost cuchnie. Interesuje mnie małe stadko. Może 5 kurek plus kogut. Krzysiek ani o tym słuchać nie chce. Może kiedyś...

Moja 10 letnia koteczka Lwica ma guza. Jest bardzo duży i prawdopodobnie złośliwy. Weterynarza zaleca operację ale od razu mi powiedział, że operacja pomoże o ile guz zostanie usunięty z dużym marginesem. Niestety w tym przypadku zabieg z marginesem ze względu na umiejscowienie jest niemożliwy. Jeśli nie będzie marginesu to guz bardzo szybko odrasta. Lwiczka nie cierpi fizycznie i trochę się wstrzymam. Nie chcę jej męczyć i narażać już w tym momencie. Będę obserwować. Strasznie mi jej żal. To kochana, spokojna koteczka. Ona chyba coś czuje i boi się. Nie wiem jak jej ulżyć...Zrobiłam tylko Reiki na moment śmierci. Płakać mi się chce, ale płacz nic nie pomoże...





wtorek, 6 października 2015

Koloroterapia, jesienne tycie, warsztaty ikon, strachy i nowe książki...

Sporo nowego u mnie. Po pierwsze miałam dwa dni temu zabieg koloroterapii wahadłem. To fajny zabieg dostarczający do aury potrzebnych w danym momencie kolorów. Często po nim następuje poprawa natychmiast. Wykonuje go wahadłem izis, które się do tego nadaje. Marzę o wahadle specjalnym do chromoterapii, ale ono dość sporo jak na mnie kosztuje. Może kiedyś kupię, bo te zabiegi wykonuję dość często.
Po drugie zaczęłam się niestety opychać kluchami i ziemniakami co spowodowało, ze już przytyłam kilogram. Wczoraj były kopytka, a przedwczoraj kartoflanka na wodzie z boczku z warzywami, makaronem, ziołami i śmietaną. Objadam się po pachy. Nawet pieczywo jem i nie wybrzydzam. Wczoraj do tego było pijaństwo. Wypiliśmy z Krzyśkiem pół butelki ajerkoniaku. Dziś wypijemy resztę, bo mi butelka potrzebna. Chcę ja ozdobić oczywiście decu. Pewnie znowu z 5 kg nabiorę przez zimę, a później będę zrzucać. Tak miałam całe życie z tym, że ważyłam około 60 kg, a nie 90 jak teraz.
Po trzecie zapisałam się wreszcie na warsztaty pisania ikon. Będą w listopadzie i w grudniu. W listopadzie będzie I stopień i już się nie mogę doczekać. Cena jest przystępna, autobusy pasują. Warsztaty będą trwały po trzy godziny/4 spotkania/. Tylko trzy godziny to mój kręgosłup wytrzyma. Wracać będę albo taksówką, albo Krzysiek będzie po mnie wychodził na przystanek. Nie wiem co w grudniu, bo to już będzie II stopień i też mi się marzy. Na tym może nie być koniec, bo w marcu mają być warsztaty akwareli, a w czerwcu olei.
Po czwarte u mnie w domu ,,straszy". Wczoraj późnym wieczorem Pikuś się zachowywał tak samo jak wtedy, gdy odchodziła mama Krzyśka. Później zaczęło mrugać światło. Po 15 minutach wszystko przeszło. Chyba trzeba będzie oczyścić mieszkanie.
Wczoraj kupiłam kilka książek...





 

sobota, 2 maja 2015

Święto, kulinaria, marnowanie żywności i wspomnienia o wsi...

Beltane już za mną. Jutro święto państwowe. U mnie jako, że dom był zawsze patriotyczny, odkąd tylko stało się to dozwolone, w tym dniu musiała zawisnąć flaga. Kiedyś pilnował tego zwyczaju dziadek. Teraz pilnuje mama i Krzysiek. Ten zwyczaj nie jest u mnie w okolicy zbyt populary, bo flagi powiewają zaledwie w 3 domach. Cóż. Ja nawet sąsiadów rozumiem, bo sama niekoniecznie bym flagę wieszała. Nie jestem specjalnie patriotką. Może jestem taką trochę, ale nie aż taką by wieszać flagę. Pamiętam czasy gdy na 1 maja flaga wisieć musiała. Pamiętam czyny społeczne, malowanie krawężników, sprzątanie przed domami, pochody. Kiedyś pozostawienie flagi na 3 maja było karalne. Teraz każdy robi jak uważa i to moim zdaniem jest dobre. Nie ma przymusu. 
Święto świętem, ale ja specjalnie tego dnia akcentować nie będę. Nawet kolację będę miała skromną, bo chleb panierowany w bułce i w jajku i pieczony na patelni teflonowej. Czasem takie potrawy jemy, bo nie znoszę marnowania jedzenia. Chleb wykorzystuję do ostatniej kromki. Robie kotlety z chleba, wodzianki, grzanki z dodatkami i grzanki do zupy. Zwykle to czego nie zjemy na obiad zjadamy na kolację, a to czego nie zjedzą moje zwierzaki wynoszę dla bezdomnych zwierząt. Wszystko znika. Nie kupuję też zbyt dużo jedzenia, a tylko tyle ile zdołamy zjeść. Tak było zawsze u mnie w domu i tak jest teraz...
Dziś w nocy śniła mi się Kamesznica i okres gdy były tam hodowane kury kaczki i świnia. Pamiętam, że były wtedy wakacje, a moja mama skręciła nogę i nic nie mogła robić. Przyjechała więc do domu do Będzina, a mnie tata zabrał do Kamesznicy prawie na dwa miesiące. Wszystko przy zwierzętach musiałam zrobić i bardzo tą pracę lubiłam. Pamiętam jak karmiłam świnię koniczyną i jabłkami, bo przepadała za tym. Pamiętam całe gary parzonych pokrzyw i gotowanych ziemniaków. Pamiętam maleńkie żółto-brązowe kaczuszki pływające w taczce pełnej wody i kurczaki siadajace mi na ramionach gdy drobiłam dla nich chleb. Fakt, że żadnego mięsa po ubiciu przychówku nie tknęłam mimo, że był kryzys. To były wspaniałe czasy i tak właśnie chciałabym żyć. Cóż nie udało mi się...Brakło mi odwagi i na nadmiar gotówki też nie narzekałam, a dom na wsi kosztuje...Nie miałam też partnera z którym tego typu życie mogłabym planować. Z Krzyśkiem jesteśmy dopiero razem od 10 lat, a teraz to już za późno na zmiany...

A na koniec przepis na schab wędzony, a raczej na solankę. Schab wędziliśmy w piątek i wyszedł rewelacyjny. Jemy jutro...

1kg schabu bez kości
8-10 dkg soli do wędzenia
3 ząbki czosnku
2 liście laurowe
kminek
majeranek
pieprz
ziele angielskie

Wodę zagotować z przyprawami i solą. Ostudzić i włożyć schab na 3 dni. Codziennie przewracać. Następnie osuszyć, związać i wędzić.
Myślę o wyrobie wędlin na większą skalę. Może nawet kupię szynkowar i maszynkę do mielenia mięsa i napychania jelit, żeby wyrabiać kiełbasę...Może jesienią? Na razie myślę o wyrobie i wędzeniu serów. Dostawcę mleka już mam.


poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Miejskie katusze, prace koło domu i coś na ząb...


Nowy tydzień zaczyna mi się nieprzyjemnie, bo od wyjazdu do miasta. Muszę być w biblotece i przy okazji pójdę z Krzyśkiem do kawiarni na ciastko. Pal licho dietę. Przy okazji załatwię zakupy. Mam kupić Werandę Country i herbatę z tych smakowych, piórkowych. Może też kupię jakieś roślinki do ogrodu i perfumy. Powinnam też kupić schab, bo mam zamiar wędzić w najbliższym czasie. Jak będzie czas to pójdę też do sklepu ze zdrową żywnością po soję, soczewicę i może kozie mleko. Będę też w sklepie zielarskim. Sporo tego i pewnie trochę czasu stracę. W jakim stanie wrócę jeszcze nie wiem, ale czarno to widzę. Przeważnie wracam padnięta i pozbawiona energii. Zazwyczaj bywa tak, że wychodzę z domu w pełni sił i ożywiona, a po krótkim pobycie w mieście energia mi umyka i już za parę chwil powłóczę nogami jak staruszka. Nie wiem czemu tak się dzieje i nie radzę sobie z tym. Próbowałam zakładać psychiczne osłony, ale niewiele to pomaga. Troche pomagał pierścień atlantów. Niestety odkąd przytyłam nie mieści mi się na palec. Najwyraźniej tłum mi szkodzi.
Po południu pewnie będę spać, a Krzysiek pójdzie do ogrodu, bo troche pracy go czeka. Powinien skopać grządkę dla mamy, ponieważ zdecydowała, że o ona w tym roku coś sobie wysieje. Powinien też powiększyć mi jedną grządkę. Zyskam około 3 m2 i posadzę w tym miejscu fasolkę szparagową. W przyszłym roku warzywnik będzie prawdopodobnie jeszcze większy o ile Krzysiek przeniesie kompost i wytnie trochę gałęzi i chaszczy. Krzyśka czeka też uprzątnięcie miejsca w którym mają być kury. Trzeba wyciąć dzikie maliny i ułożyć drewno. Nie wiem tylko czy w tym roku uda mi sie zrobić ogrodzenie, a od tego zależy czy kury kupię.
A na koniec dwa przepisy. Na nadziene do tarty i zupę. Tarta była wczoraj, a zupa będzie dziasiaj.

Nadzienie

8 dużych pieczarek
cebula
słoik fasolki szparagowej
4 jajka
3/4 szklanki śmietany
tymianek
sól
pieprz
olej
marchew

Pieczarki i cebulę pokroić, Dodać startą marchew, przyprawy i fasolkę. Podsmażyć. Wyłożyć na ciasto i polać śmietaną z jajkami. Można posypać startym serem. 

Zupa kalafiorowa z pieczarkami.

8 pieczarek
cebula
marchew
1/2 kalafiora
5 sporych ziemniaków
3 kostki warzywne
pieprz
olej
mąka
śmietana

Pieczarki, cebulę i marchew rozdrobnić i podpiec na oleju. Ziemniaki pokroić i ugotować z kalafiorem i rosołkiem. Dodać pieczarki i chwilę pogotować. Zaprawić mąką i śmietaną.




środa, 17 grudnia 2014

Pierniczki, preparat z wiesiołkiem, sąsiadka, zwyczaje i marzenie o piecu...


Wczoraj piekłam pierniczki. Wyszły smaczne, wiem bo oczywiście musiałam spróbować. Pierniczki piękę co rok. No prawie co rok, z tym, że na choince ich nie wieszam ze wzgledu na myszy, które u mnie w domu bytują. Wczoraj upieczone pierniczki schowałam do puszek razem z kawałkami jabłka, które to przyśpiesza mięknięcie pierniczków. Jabłko trzeba zmieniać co 3 dni. U mnie w domu, gdy byłam dzieckiem pieczone były również kruche ciasteczka w kształcie pierniczków. Babcia je lubiła i piekła całe blachy. Na koniec  były ozdabiane grubym cukrem lub sypane cukrem pudrem. Dobre były.

Pierniczki

Szklanka miodu
3/4 kostki margaryny
jajko
1/2 kg mąki
2/3 szklanki cukru
opakowanie przyprawy do piernika
łyżeczka proszku do pieczenia

Podgrzać margarynę, miód i cukier. Do miski wsypać mąkę, przyprawy i dołożyć wszystko z rondelka. Dodać jajko i wymieszać. Masa jest dość luźna. Odczekać 60 minut to zgęstnieje. Wałkować i wykrawać pierniczki. Piec w 180 stopniach 15 minut. Gdy wystygną polukrować. Ja dałam tym razem gotową polewę ze sklepu. Można do części ciasta dodać kakao.






Dzisiejszy dzień spędziłam częściowo w ruchu. Byłam w mieście, a później u sąsiadki po opłatek i świecę z Caritasu, którą mi miała kupić. Lubię do niej chodzić, bo ma w kuchni tradycyjny piec kuchenny na którym gotuje, uprawia ogród i w dodatku hoduje kury. Ma ich 20, ale w tym momecie się wcale nie niosą tak, że musi kupować jajka. Świecę kupuje co rok i zapalam ją  w Wigilię. Opłatek kupuję tradycyjnie z kościoła. Mam już też choinkę. Drzewko jest urocze i tylko żal, że musiało stracić życie, żeby uradować moją duszę przez tak krótki czas. Mogło przecież wyrosnąć na olbrzymie drzewo i żyć sto lat, a tak po świętach pójdzie do pieca i ślad po nim nie zostanie. Myślę o podłaźniku, bo wtedy całego drzewka ścinać nie trzeba, ale u mnie w domu tej tradycji nie było.

W mieście kupiłam preparat wiesiołek z czosnkiem. Preparat tani nie jest, ale powinien być skuteczny. Powinnien pomóc i na problemy z odpornością i układem krążenia. Olej z wiesiołka doskonale działa na miażdżycę, podwyższony cholesterol, podwyższone ciśnienie krwi, cukrzycę, stany zapalne typu zapalenia stawów czy skóry. Czosnek natomiast to naturalny anybiotyk. Działa też korzystkie na serce, nadciśnienie oraz przeziebienie. Połączenie tych dwóch składników to akurat to czego potrzebuję.

A na koniec moje marzenie czyli piec typu ścianówki zbudowany przez zduna. Taki piec miała kiedyś moja babcia. Chciałabym by był duży i koniecznie z szybą. Palenisko było by w pokoju dziennym i ogrzewałby dodatkowo sypialnię dzięki ściance z kafli. Marzę by był wybudowany z cegły szamotowej. W pokoju dziennym nie chcę kafli. To marzenie, bo taki piec kosztuje pewnie ponad 5 tysięcy, a ja takiej sumy sama bez Krzyśka raczej nie zbiorę. On natomiast piec uważa za fanaberię w dodatku przed potopową jak się wyraził i pieniędzy na niego nie da. Ja uważam go za coś praktycznego i już  zdążyliśmy się o piec pokłócić. Tak to u nas jest. Ciągle inne zdania, ciągle konfliky i kłótnie. Czasem się zastanawiam jak my z soba tyle lat wytrzymaliśmy.



czwartek, 10 kwietnia 2014

Ogród i kury

Wstałam dzisiaj o 9, bo miałam iść sadzić truskawki i poziomki. Lało od rana przez cały czas tak, że dopiero przed 12 udało mi się wyjść na pół godzinki i posadzić wszystko co się w ziemi miało znaleźć. Na zakupach na targu byłam wczoraj i zupełnie zgłupiałam gdy zobaczyłam ile roślin jest. Kupiłam 5 reklamówek i z trudem dotaszczyłam je do domu, bo przecież samochodu nie mam. Kupiłam też kwiaty, bo teraz już mogę planować nasadzenia i na podwórku skoro woda będzie. Jutro jadę do sklepu ogrodniczego to też pewnie obładowana wrócę, tym bardziej, że mam również zamiar kupić duże donice do uprawy pomidorów. Chcę też kupić liliowce, irysy, funkie i floksy jak będą. Ciekawe jak to wszystko przyniosę. Wczoraj na targu poszłam też oczywiście zobaczyć kury, bo będę je hodować z tym, ze chyba dopiero w przyszłym roku. W tym roku nie dam rady, bo najpierw trzeba ogrodzenie solidne zrobić praktycznie od nowa i teraz mnie chyba na to nie będzie stać. Z jednej strony muszę postawić ogrodzenie betonowe i bardzo wysokie, żeby kur sąsiad nie widział i żeby mu nie przeszkadzały. Z drugiej strony też muszę dać wysoką siatkę, bo kur z warzywnika nie chcę ciągle wyganiać. Na początek myślę o 6 kurach z tych co mało fruwają i znoszą dużo jajek, bo na mięsie mi nie zależy. Komórka jest spora i weszło by i 15. Ogrodzić dla nich mam zamiar duży teren, bo około 100-200 m 2. To by była część podwórka i sad. Chcę by miały duży wybieg, bo wtedy mniej karmy będę musiała dawać. Zobaczymy jak się to uda zorganizować. Ważne, że rodzina już się z tą myślą pogodziła. Nawet Krzysiek przestał się wściekać na moje wiejskie upodobania. Teraz jeszcze tylko kozy brak...

Po południu będę siedzieć w domu przy piecu. Będę też się doszkalać w sprawie ogrodu i kur. Muszę też postawić tarota i zrobić zabieg Reiki. Wieczorem sąsiadka przychodzi na świecowanie uszu. To drugi zabieg i już jest lepiej, bo ucho się odetkało i szumy się zmniejszyły...No i dzień zejdzie...