Długo mnie nie było bo mój biedny laptop po raz kolejny odmówił posłuszeństwa, dwa razy zawoziłam go do naprawy i jak długo jeszcze mi posłuży nie wiadomo. Nie ma wprawdzie jeszcze 4 lat ale był eksploatowany dość intensywnie, cztery razy już naprawiany i w tej chwil nawet obudowa się sypie. Oby wytrzymał do przyszłej wiosny to będę mu wdzięczna...
Remont w pracowni okropnie się ślimaczy bo brat Krzyśka nie ma czasu i nie może w tym momencie pomóc w malowaniu a Krzysiek sam temu nie podoła bo trzeba jeszcze dodatkowo zlikwidować zbędne, zepsute gniazdka elektryczne i kontakty a później to i owo potynkować i połatać podłogę. Tak, że czekam i powoli rozglądam się za wyposażeniem. Brakuje mi wszystkiego. Muszę kupić i meble czyli wersalkę, niski chyba metalowy, ażurowy stolik, starą szafę chlebową na zioła i przybory,,magiczne" i gumolit bo na drewnianą podłogę mnie w tej chwili nie stać a paneli nie uznaję. Muszę też kupić nowy karnisz i chodniki, najlepiej ręcznie tkane. Urządzać będę stopniowo, pewne co najmniej do zimy bo pieniądze muszę zbierać a z renty i nieregularnych zarobków trudno a jesienią jeszcze chcę zmienić okno i kupić grzejnik...
Ostatnio jedna pani, której robiłam zabiegi reiki sprawiła mi wielką niespodziankę i obdarowała mnie świeżutką żywnością jeszcze pachnącą wsią czyli:
świeżutkie jajka dwie wytłaczanki
spory kawałek schabu
3 litry mleka
litr śmietany
litr malin
reklamówka brzoskwiń chyba z 2 kg
Byłam bardzo szczęśliwa bo to dla mnie prawdziwy rarytas...
Z mleka zrobiłam ser, z malin sok a brzoskwinie pójdą na dżemy...
Ser
Litr zsiadłego mleka od krowy albo ze sklepu w woreczku/tłuste/ ogrzać/powoli nie gotować/ i wylać na ściereczkę ułożoną na cedzaku, dodać zioła np. kminek i bazylię/niekoniecznie/ odcedzić, odcisnąć i zakręcić w ściereczkę i przycisnąć czymś ciężkim na około 3 godziny w celu uformowania.
A dziś na kolację były domowe bułki. Przepis jest oczywiście prosty bo tylko takie lubię i sprawdzony. Dostałam go od mamy już ponad 30 lat temu. Mama według niego piekła bułki w Kamesznicy a robiła to często zwłaszcza zimą gdy nie można było dojechać do miasta bo drogi były zasypane...
Zaczyn
6 dkg drożdży
łyżka mleka
łyżka mąki
łyżeczka cukru
Wszystko wymieszać i odstawić w ciepłe miejsce na 30 minut do wyrośnięcia
Ciasto
3 żółtka
3/4 szklanki mleka
1/2 kg mąki
łyżeczka soli
można dodać zioła
Wszystko wymieszać w misce z zaczynem i odstawić pod przykryciem w cieple na 1 godzinę do wyrośnięcia. Uformować bułki, posmarować wodą i posypać kminkiem lub makiem i piec na blasze około 20 minut aż będą rumiane w 190 stopniach. Wychodzi 8 sztuk.
Mój własny świat... życie codzienne, twórczość, ciepłe, swojskie klimaty, nieco romantyzmu, szczypta magii i całkiem sporo pozytywnych emocji...
Codzienność
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chleb. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chleb. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 15 lipca 2013
środa, 3 lipca 2013
Magia ziela, coś dla ciała i dla ducha i Murzyn anorektyk...
Pogoda od kilku dni jest całkiem niezła czyli wprawdzie ciepło ale da się wytrzymać i brak deszczu sprawiła, że zabrałam się za zbieranie ziela i robienie wiązanek. Zebrałam już paproć, bylicę, krwawnik, babkę, jałowiec a z płatków różę i powój. Wszystko już schnie porozkładane na oknach poza zasięgiem kotów i porozwieszane na ścianach i nabiera mocy. Jutro jeśli pogoda będzie sprzyjać nazbieram pokrzyw, koniczyny i liści piwonii. A w kolejnych dniach zerwę gałązki bluszczu, liście konwalii, perz i płatki jaskra. No i więcej róży i powoju. Mam zamiar też wybrać się gdzieś dalej od domu i poszukać innych roślin. Może coś znajdę przydatnego...Mam chrapkę na arcydzięgiel i dziurawiec...Ot takie marzenie...Zobaczę może w niedzielę jeśli pogoda pozwoli i nic mi nie wypadnie to bogini poprowadzi...
Od kilku dni medytuję codziennie z agatem mszystym. To kamień niezwykły i bardzo mi bliski bo pozwala poczuć matkę naturę i to jest fakt bo po kilku dniach medytacji z nim wystarczy, że wezmę go do ręki i wyciszę się i odpływam do innego świata czyli świata natury. Prawie czuję zapach roślin, zbutwiałego drewna i ziemi. Słyszę głos leśnych ptaków i plusk wody pod wpływem wskakującej do stawu żaby. Czuję lekki powiew wiatru na twarzy i pieszczotę źdźbła trawy na nagiej stopie. Widzę mech i korzenie drzewa... Niezwykłe odczucie. Takie mistyczne...
Oprócz tego kamień ten pomaga na
- problemy z nerkami
- brak witalności
- osłabienie odporności
- wszelkie infekcje i zapalenia
- powrót do równowagi po porodzie
- problemy z ciążą
Wczoraj upiekłam bułki bo już długo pieczywa nie jadłam...Przepis jest bardzo prosty i nie trzeba ciasta wyrabiać...
3 szklanki mąki 650
25g świeżych drożdży
szklanka ciepłej wody
1/7 szklanki oleju
1 łyżka ziół/tym razem kminek i tymianek/
łyżeczka soli
łyżeczka cukru
Mąkę wsypać do miski, dodać sól i przyprawy i wymieszać. Wodę wymieszać z olejem, podgrzać, dodać cukiet i drożdże. Odstawić na 10 minut i dodać do mąki. Wymieszać i odstawić na 30 minut. Po wyrośnięciu wyłożyć na posypaną mąką stolnicę i króciótkoooo wyrobić. Pomoczyć i posypać ziołami. Podzielić na 5 części. Piec na jasnozłoty kolor w piekarniku około 20 minut w 220 stopniach.
Ostatnia poduszka w barwach fioletu, brązu, bordo i błękitu...
Dziś przyszła karma dla kotów czyli dla Józka saszetka urinary i dla Murzyna saszetki convalescence czyli karmy między innymi dla kotów anorektyków a więc w sam raz dla niego. Józek oczywiście karmy nie tknął a Murzyn je bardzo chętnie i mam nadzieję, że zacznie wreszcie tyć. Z Murzynem jest problem bo wciąż jest chudy i nie tyje. Je chętnie ale widocznie zbyt mało. Brzuszek jest ciągle pełny a kości sterczą. Byłam z nim u weterynarza i brał leki i na problemy trawienne i antybiotyki i to nic nie pomogło. Z kolei diagnostyki czyli badania krwi nie pozwolę zrobić bo jest zbyt chudy by go uśpić. Robaków oczywiście nie ma i nic go nie boli. I jaki chudy był taki jest. Nawet karma dla kociąt nie pomogła. Schudł bardzo po odejściu Czarnej, która była jego zastępczą matką i do której był bardzo przywiązany. A okrągły nie był już od kilku lat czyli od czasu gdy uciekł na dwór i wrócił a właściwie został złapany po prawie 2 miesiącach popytu na wolności. Wrócił wynędzniały, zapchlony z świerzbem w uszach i pogryziony. Dobrze, że się wogóle znalazł. Murzyn to bardzo doświadczony przez życie kot. Urodził się w stodole u sąsiadki i wychowywał jako dzikusek. Nie był dokarmiany i ludzi nie widywał. Gdy miał kilka tygodni sąsiadka postanowiła kociaki pozabijać za pomocą kija i skasowała w ten sposób trójkę jego rodzeństwa a jemu złamała ogonek. Ocalał ale ze strasznym lękiem przed ludźmi. Złapałam go u mnie w komórce. Był maleńki, wystraszony i całkiem dziki. Fuczał, kulił się ale nie atakował. Zabrałam go do domu i tak żyje sobie u mnie już 7 lat w spokoju ale nieco na uboczu bo koty wprawdzie lubi ale nas już nie za bardzo. Dopiero od kilku miesięcy odważył się położyć obok mnie na kanapie i zaczął mruczeć gdy go głaskam...
A na koniec wiersz...
zabierz mnie
do krainy dzieciństwa
pachnącej świeżym mlekiem i sianem
pokaż
chatę z gliny
o słomianym dachu
i wysokim progu
przycupniętą u stóp
smukłych brzóz
i drewniany pochylony płot
zmurszały ze starości
odpocznę na ławce
w cieniu ganku
napiję się wody ze studni
złożę pokłon
wyniosłym malwom i słonecznikom
i odpłynę z nurtem
rzeki wspomnień
szczęśliwa i spokojna
sobota, 22 czerwca 2013
Hałas, impreza, chleb i trochę magii...
Hałas, hałas, hałas, wszechobecny zwłaszcza w godzinach szczytu. W miesiącach ciepłych w pokoju dziennym okna w dzień staram się nie otwierać mimo duchoty bo pędzące samochody, pokrzykujący rowerzyści itd. zatruwają życie. Dobrze chociaż, że dzieci od sąsiadów dorosły i przestały grać w piłkę pod moimi oknami i panowie, wielbiciele mocniejszych trunków, przenieśli się z degustacją w inne miejsce. Za miesiąc jak dobrze pójdzie będę już miała pracownię i to usytuowaną od strony podwórka. Będzie gdzie odsapnąć w dzień, pomedytować czy zrobić zabieg bo obecnie wszystkie tego typu zadania staram się przekładać na głuchą noc a nie zawsze jest to możliwe. Na dodatek w tym roku od kilku już miesięcy u sąsiadów z przeciwnej strony ulicy trwa remont. U jednych się skończył niedawno a rozpoczął się u drugich i jeszcze potrwa bo para, która dom niedawno kupiła remontuje budynek od fundamentów po sam dach. Robotnicy i ciężki sprzęt pracują od rana do nocy a zachowanie przy tym ciszy jest niemożliwe. A ja już jestem na skraju wytrzymałości i marzę o ucieczce do krainy błogiej ciszy. Tak sobie myślę, że w tym roku jeszcze jakoś wytrzymam a w przyszłym przebuduję ogrodzenie od strony ulicy tz. postawię wysoki parkan lamelowy i posadzę gęsto wysokie tuje. A jeśli to nie pomoże to pozostaje tylko płot akustyczny podobno skuteczny ale jak dla mnie dość drogi...Muszę też pomyśleć o żaluzjach, choć za nimi nie przepadam, żeby zachować prywatność bo nowi sąsiedzi mogą się wprowadzić jeszcze przed zimą i co wtedy...I znowu tęsknię za spokojną wsią i domku na uboczu wśród pól, pod lasem z dala od ludzi, od szlaków, od dróg...
Wczorajszy dzień był dla mnie dość męczący zwłaszcza popołudnie bo spędziłam je na imprezie w bibliotece miejskiej w centrum Będzina. Impreza była zorganizowana w klubie poetyckim Rymozaury. Dostałam zaproszenie więc doszłam do wniosku, że wypada pójść. No i poszłam a raczej potoczyłam się bo byłam ledwie żywa z gorąca. Na miejscu czekały napoje, ciasteczka i około 60 osób. Imprezę uatrakcyjniły występy wokalistek z domu kultury i recytacja wierszy. Wróciłam wieczorem kompletnie mokra i wykończona i tłumem i gwarem i upałem. Nie wiem kiedy pójdę znowu i czy wogóle bo wprawdzie,,bywać" gdzieś od czasu do czasu powinnam, żeby całkiem nie ,,zdziczeć"ale z drugiej strony w zaciszu domu czuję się najlepiej. No i mam dylemat...
A wieczorem obchodziłam Kupalnockę połączoną z Litha. Od kilku lat święta te obchodzę w jeden wieczór czyli 21 czerwca i to się sprawdza jak do tej pory. Wszystko przebiegło pomyślnie- ognisko się dobrze paliło, rano nazbierałam bez problemu w pobliżu domu potrzebne 9 ziół i do okadzenia i do bukietów, skoczyłam przez ogień a później wykąpałam się w chłodnej wodzie i nawet Krzysiek nie narzekał i nie straszył piekłem. Bukiety zrobiłam okazałe i powiesiłam w mieszkaniu. W tym roku po raz pierwszy powiesiłam też bukiet w rogu pokoju dziennego bo przestałam się przejmować tym co ludzie pomyślą.. Znalazły się w nich: bylica, krwawnik, piwonia, pokrzywa, powój, perz, paproć, koniczyna i jałowiec a więc rośliny wspomagające różne dziedziny życia bo i oczyszczanie i ochronę i miłość i dostatek. I wszystko by było cudownie gdyby nie komary. Te małe bestie fruwały tłumnie i gryzły tuzinami...
A dzisiaj upiekłam chleb. Wyszedł pyszny choć trochę wypłynął z foremki...
1/2 kg mąki 650
1/2 szklanki otrąb
1/2 szklanki nasion/słonecznik,dynia, siemię/
1/2 litra gotowanej letniej wody
50 gram drożdży
łyżka cukry
łyżka oleju
1/2 łyżki soli
tymianek
Mąkę z ziarnami wymieszać i dodać zaczyn czyli drożdże wymieszane z wodą, solą, cukremi olejem. Wyłożyć na keksówkę wysmarowaną margaryną i obsypaną tartą bułką. Posypać tymiankiem, makiem lub kminkiem. Piec około 1 godziny 15 minut w 190 stopniach.
A na koniec ostatni wiersz...
Poranek na łące
biegnę w dal
pieszcząc śpiewną ciszę
dłońmi pełnymi rosy
chłodna zieleń
tłumi westchnienia stóp
spragnionych miękkości
ciepły wiatr
pachnący miętą
igra z promieniami słońca
poranna mgła
odpływa
wraz z szeptem strumienia
dzień rozpostarł skrzydła
obejmując ramionami świat
Miłej nocy...A ja zabieram się za kolejną poduszkę...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)