Pokazywanie postów oznaczonych etykietą botwinka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą botwinka. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 23 maja 2011

Botwinka. Na okrągło. I chwile jak bańki mydlane



Macie swoją ulubioną porę dnia?
A może godzinę?
A może jakieś wydarzenie, jedno lub kilka, na które czekacie niecierpliwie? A kiedy już nastanie, chcecie zatrzymać czas i trwać w tej chwili bez końca...
A może jakiś rytuał powtarzany niezmiennie jak mantra, wprowadza Was w upragniony stan spokoju i szczęścia?


Chwile są jak bańki mydlane - małe i duże, płyną powoli lub pędzą, czasem dają się porwać w nieznane, pryskają zbyt szybko i lśnią tęczowo zanim stopią się z powietrzem.
Mam wiele takich chwil, w których chciałabym się zanurzyć jak w bańce mydlanej. Oderwać od ziemi, ukołysać na wietrze. I nie słyszeć wtedy świata, tylko dźwięki i muzykę zamknięte w tej chwili.


Szkoda, że te chwile pryskają tak szybko. Delikatne i ulotne. Chowam je w pamięci, pielęgnuję w sercu i trochę jak czarodziej zaklinam słowa, myśli i zdarzenia, tak by zapleść z nich ścieżkę. A gdy jest gotowa, krok po kroku, niespiesznie, by cieszyć się każdym momentem, zmierzam do chwili, na którą czekałam i do której ta ścieżka prowadzi.


Tych chwil i ścieżek jest tak wiele, że nie sposób je wszystkie wymienić. Część z nich chcę zachować tylko dla siebie, wiele przeżywać z bliskimi, a spora część wiąże się wyłącznie z jedzeniem.


Myślę, że to co jemy i gotujemy w zdecydowanej części jest echem naszej pamięci. Wracamy do ulubionych smaków z dzieciństwa, odtwarzamy potrawy, szukamy na nie przepisu. Ale nie tylko listy składników i sposobu wykonania. Tęsknimy za ludźmi, atmosferą, miejscem, za tymi wszystkimi chwilami, które sprawiły, że chcemy do nich wrócić, odtworzyć i znów posmakować.  


Oczywiście, wiele takich chwil tworzymy też sami, zupełnie od początku, bez bagażu pamięci, ale z wielkim apetytem na coś nowego. I  z nadzieją, że i do tych chwil i potraw będziemy chcieli po czasie powrócić.


Co roku ścieżką utkaną przez czas uciekam myślami do maja. A gdy już docieram na miejsce, celebruję chwile na które czekałam. Jedną z nich jest późne popołudnie na tarasie. Światło jest wtedy ciepłe, dojrzałe. Wszystko co "trzeba" i "muszę" mam już za sobą. Nastaje pora na "chcę" i "mam ochotę". I na rozmowy i na milczenie, na wysyp marzeń i beztroskie lenistwo. I na kolację.


A jeśli to maj, to znaczy, że przyszła pora na moją ulubioną botwinkę. W przeciwieństwie do wielu potraw, o których pisałam, botwinka nie jest jednym ze smaków mojego dzieciństwa. To miłość późna, dojrzała,  w pełni przemyślana i absolutnie bezgraniczna.


Ponad rok temu pisałam o chłodniku z botwinki (klik), a gołąbkami w liściach botwinki (klik) rozpoczęło się naszego wspólne gotowanie z Amber w TU I TAM. Czas zatoczył pętlę. Znów jest maj, znów z każdej wyprawy na targ wracam z botwinką. Znów gotuję chłodnik i znów czekam na majowe kolacje w ogrodzie.


W świetle popołudniowego słońca beztroskie chwile unoszą się jak tuziny baniek mydlanych puszczanych z dziecięcą radością przez mojego Synka. W powietrzu pryskają tak szybko, ale w pamięci pozostaną znacznie dłużej.


Przysiądźcie się. Pokroję tartę z botwinką i kozim serem. Popijemy ją dobrym winem. Będziemy się delektować chwilą i smakiem. Popuszczamy bańki, zdmuchniemy ostatnie na łące dmuchawce ... Chwile są takie ulotne, łapcie je, zanim na dobre zdmuchnie je wiatr.


"Nigdy nie zapomina się żadnej pięknej rzeczy, którą się zrobiło. Nawet kiedy już ją zjesz, ona na zawsze zostanie Ci w pamięci". * 


TARTA Z BOTWINKĄ Z KOZIM SEREM
/cytuję za Liską/
Na spód:
200 g mąki pszennej
100 g masła
1 łyżeczka soli
2 żółtka
2-3 łyżki wody


Na nadzienie:
1 pęczek botwiny z buraczkami (ok. 600-700 g)
3 ząbki czosnku
2 łyżki masła
przyprawy: gałka muszkatołowa, kminek, sól, pieprz, chilli
2- 3 łyżki świeżego koperku
1-2 łyżki octu balsamicznego (najlepiej starego, słodkiego)
100 g miękkiego koziego sera
50 g śmietany
2 jajka
przyprawy: sól, pieprz
dodatkowo kilka plastrów koziego sera


Wszystkie składniki połączyć - wodę dodajemy na końcu, stopniowo. Ciasta nie należy zagniatać zbyt długo, bo będzie twarde. Uformować kulę i schłodzic w lodówce przez 30 minut. Następnie rozwałkować lub wylepić ciastem formę do tart o średnicy 26-28 cm (w zależności od tego, jak duża jest botwina).
Piekarnik nagrzać do 190 st C. Ciasto w formie przykryć papierem do pieczenia, na to wsypać suchą fasolę (by podczas pieczenia ciasto się nie podnosiło) i zapiec 15 minut. Wyjąć z pierarnika, zdjąć z ciasta papier z fasolą i wypełnić je nadzieniem.



Na głębokiej patelni rozpuścić masło, dodać czosnek pokrojony w plasterki. Kiedy zmięknie, dodać pokrojoną drobno botwinę (buraczki kroimy na zapałki). Dusić 5 minut, doprawić przyprawami. Dusić jeszcze 5-10 minut. Buraczki i łodygi powinny wyraźnie zmięknąć.
Jajka zmiksować ze śmietaną i kozim serem. Doprawić solą i pieprzem. Wlać polewę na tartę wypełnioną masą botwinkową. Wierzch obłożyć plasterkami koziego sera. Wstawić do piekarnika i piec ok. 30 minut, aż wierzch zamieni się w rumianą skorupkę.



* Julia Child, Moje życie we Francji 

** autorem pierwszego i ostatniego zdjęcia jest mój Syn - "Mamo, musimy zrobić zdjęcia dmuchawcom, bo za chwilę nie będą już takie piękne" :)  Bohaterami zdjęcia są dmuchawce na naszej łące.

poniedziałek, 5 lipca 2010

TU I TAM. Botwinka i nowe szaty gołąbka.


Nie pamiętam już dokładnie kiedy spotkałyśmy się wirtualnie po raz pierwszy, ale od początku czułyśmy, że znajdziemy ze sobą wiele wspólnych tematów. Być może to kwestia wirtualnej intuicji, a może po prostu nasze drogi miały się spotkać właśnie w tym miejscu. Jak się wkrótce okazało obydwie dopiero co założyłyśmy bloga i uczyły się poruszać w nowym dla nas świecie. Nasza znajomość szybko wyszła poza ramy komentarzy i nie jeden późny wieczór spędziłyśmy na rozmowach. Od początku ze zdziwieniem odkrywałyśmy, że łączy nas zaskakująco wiele - począwszy od imion, przez identyczne drobiazgi kuchenne i meble, po te same smaki, a nawet dania robione w tym samie czasie bez wcześniejszego uzgadniania. Tych wspólnych spraw nazbierało się naprawdę sporo. I choć jak dotąd znamy jedynie swoje głosy, postanowiłyśmy, że będziemy spotykać się też w kuchni. Każda w swojej, ale przy wspólnym gotowaniu. Znamy oczywiście i podziwiamy wiele wspólnych akcji kulinarnych, jakie prowadzone są na innych, cenionych przez nas wszystkich blogach i nie jest naszym zamiarem kopiowanie tych wspaniałych pomysłów. Dzieli nas odległość nie pozwalająca na regularne odwiedziny w naszych kuchniach, dlatego chcemy od czasu do czasu choć wirtualnie stanąć razem w kuchni i wspólnie pogotować. Chodzi o czystą przyjemność, jaką jest dla nas tworzenie i próbowanie nowych smaków. TU I TAM. Tak nazwałyśmy nasz wspólny pomysł. Będziemy o nim pisać TU i TAM, czyli na naszych blogach - u Amber w Kuchennymi Drzwiami i u Anna-Marii w Kucharni. Będzie nam też niezmiernie miło, jeśli któregoś dnia do naszych kuchni zapuka kolejna kucharka lub kucharz:) Zapraszamy! Drzwi do naszych kuchni są zawsze otwarte.

 Na nasze pierwsze wspólne gotowanie wybrałyśmy danie, które wypatrzyłam u Isadory. Pomysł gołąbków zawiniętych w liście botwinki zachwycił mnie od pierwszego wejrzenia. Botwinkę obydwie bardzo lubimy, a jeszcze chętniej podchodzimy do eksperymentowania z tradycyjnymi daniami. Jesteśmy zwolenniczkami kuchennej demokracji, więc podstawowy przepis każda z nas wykonała troszkę po swojemu. I bardzo nas cieszy, że nie było to gotowanie stricte zgodne z miarami, wagę i precyzyjnym instruktażem. W kuchni cenimy właśnie spontaniczność i odmienność. Wspaniała była też nuta rosnącej ciekawości, by  "zajrzeć do garnka obok" i zobaczyć jak inaczej można zrealizować ten sam pomysł .
Przepis na moje gołąbki zamieszczam poniżej. Zajrzyjcie do Amber, by posmakować jej wersji. 


Gołąbki są niewielkie. Liście botwinki delikatne i niezwykle smaczne. Farsz i sos dodają im nieco śródziemnomorskiego klimatu. Były przepyszne na ciepło i cudownie rześkie na zimno. Mogą z powodzeniem wystąpić jako lekki letni obiad, jako tapas, przystawka lub część letniej kolacji. Są wspaniałe! Bardzo Wam polecam!


GOŁĄBKI W LIŚCIACH BOTWINKI

SKŁADNIKI 
/na 30 gołąbków/ 
liście botwinki - u mnie z jednego dużego pęczka dorodnej botwinki (wybierajcie taką, która ma duże, ładne liście)
woreczek ryżu
pół kostki fety
1 ugotowana marchewka
szpinak (u mnie mrożony - 4 kostki)
czosnek
sól, pieprz
oliwa z oliwek
1 cytryna i sok z jednej cytryny
czarne oliwki 

Liście botwinki umyć. W garnku zagotować wodę i zahartować w niej  liście botwinki. Wystarczy dosłownie kilkanaście sekund - liście są bardzo delikatne. Liście wyjąć i osączyć np. na ręczniku papierowym. 
W garnku zagotować wodę i ugotować w niej ryż. Ja w tym samym garnku ugotowałam też marchewkę. Szpinak rozmrozić i odparować. Doprawić do smaku czosnkiem, solą i pieprzem.  


 Ryż odcedzić. Dodać do niego roztartą, ugotowaną marchewkę, przygotowany wcześniej szpinak, pokruszoną fetę i jedną łyżkę oliwy. Dokładnie wymieszać. Doprawić do smaku. Można dodać troszkę soku z cytryny. 
Gotowy farsz nakładać na liście botwiny i delikatnie zwijać. Wystarczą ok. 2 łyżeczki farszu na 1 liść, aby można go było dokładnie zwinąć. 

Na dużej patelni lub w garnku z dużym, grubym dnem rozgrzać oliwę i układać na niej gołąbki. Zaraz po włożeniu podlać sokiem z cytryny i doprawić jeszcze pieprzem oraz czosnkiem. Jeśli sosu jest za mało, można podlać odrobiną wody lub domowym wywarem z warzyw. Dusić kila minut pod przykryciem, aby gołąbki przesiąknęły smakiem sosu. Podawać udekorowane czarnymi oliwkami oraz cząsteczkami cytryny, bardzo pasuje do całości. Smacznego!

Isadorze dziękuję za niezwykle smaczną inspirację!  


wtorek, 27 kwietnia 2010

CHŁODNIK, CZYLI KONIEC WYCZEKIWANIA NA ULUBIONE SMAKI


W sobotę dostałam prezent, właściwie bukiet, a nawet dwa. Bez kwiatów. Z mnóstwem liści. W soczystych kolorach zieleni i ciemnej purpury. Długo oczekiwany. Witany owacjami. I od razu posiekany, ugotowany i mocno schłodzony. Botwinka! Letnie wspomnienie chłodnika z botwinki, popijanego na tarasie w upalne dni, powracało do mnie niemal codziennie wraz z oczekiwaniem na upragnioną wiosnę. I są! Wiosna rozkwita, pachnie i jest coraz piękniejsza. Ostatnia porcja chłodnika trafi za chwilę na nasze talerze! I kto mi powie, że marzenia się nie spełniają?:) 
Pierwszy raz przygotowałam chłodnik rok temu. Zrobiłam to intuicyjnie, nie korzystając z żadnych wskazówek - smak spełnił moje (i nie tylko) oczekiwania i odtąd właśnie w taki sposób powstaje nasz chłodnik. Zapraszam do stołu!

SKŁADNIKI
2 pęczki botwinki
1/2 l kefiru/kwaśnego mleka
4-5 ogórków kiszonych średniej wielkości
4-5 ząbków czosnku
1,5 -2 l wody/bulionu warzywnego 
1 duży pęczek koperku 
2-3 łyżeczki soku z cytryny
sól, pieprz do smaku
jajka ugotowane na twardo

Botwinkę umyć i drobno posiekać - liście, łodyżki i bulwy. Zalać bulionem lub wodą ( w tym wypadku doprawić solą i pieprzem) i gotować do miękkości. Pod koniec gotowania dodać przeciśnięte przez praskę 3 ząbki czosnku (dodaję pod koniec, by smak czosnku się nie wygotował). Gotować jeszcze ok. 2 minut i wyłączyć. Ja na tym etapie lekko miksuję zupę blenderem ("żyrafą") - lubimy bardzo popijać chłodnik z kubeczków, a mniejsze kawałki znacznie to ułatwiają. Gdy nieco przestygnie, dodać drobno posiekany koperek oraz ogórki kiszone starte na tarce o grubych oczkach (te składniki celowo dodaję po zakończeniu gotowania, aby zachować ich intensywny smak i aromat). Odstawić na noc. Następnego dnia dodać kefir lub kwaśne mleko oraz pozostałe dwa ząbki czosnku. Jeśli to konieczne, doprawić jeszcze do smaku sokiem z cytryny. Podawać schłodzony dodatkiem jajka na tardo, lub po prosu popijać z kubeczka. Smacznego! 

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails