Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mag. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mag. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 4 marca 2012

„Pieśń czasu. Podróże” Ian R. MacLeod





Wydawca: Mag
Rok wydania: 2011
Cykl: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 498
Tytuł oryginału: Journeys. Song of Time
Rok wyd. oryginału: 2010, 2008
Ocena: 6/6






Ian R. MacLeod to pisarz, o którym mam bardzo niejednoznaczną opinię. „Wieki światła” mnie oczarowały, ale już ich kontynuacja niemile rozczarowała. Obok opowiadania z antologii „Kroki w nieznane 2010” przeszłam natomiast obojętnie. Niesamowity dar tworzenia wiarygodnych, pełnych piękna światów oraz liryczny nastrój - tego z pewnością nie mogę mu odmówić. Najnowsze dzieło jest pod tym względem bardzo bliskie doskonałości.

sobota, 12 listopada 2011

„Finch” Jeff VanderMeer





Wydawca: Mag
Rok wydania: 2011
Cykl: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 354
Tytuł oryginału: Finch
Rok wyd. oryginału: 2009
Ocena: 5/6






Nietrudno zauważyć, że powieści Jeffa VanderMeera już na stałe zagościły w zdobywającej coraz większą popularność serii Uczta Wyobraźni. „Finch” to już trzeci utwór w ogóle i drugi po „Shriek: Posłowie” z cyklu o Ambergris. W 2008 roku Solaris wydał „Miasto szaleńców i świętych”, będące pierwszym spotkaniem z tym niezmiernie fascynującym, zmieniającym swoje oblicze miastem. 

Detektyw John Finch prowadzi śledztwo w sprawie podwójnego morderstwa, którego ofiarami są człowiek i przedstawiciel gatunku fanaarcensitii, potocznie zwanym szarymi kapeluszami. W tle - opanowane przez pierwotnych mieszkańców, ogarnięte anarchią ruiny niegdyś wspaniałego miasta artystów, kojarzonego m.in. z Karnawałem Słodkowodnych Kałamarnic, czy też odwieczną rywalizacją pomiędzy domami wydawniczymi Hoegbottona a Frankwrithe'a i Lewdena. 

W każdej powieści VanderMeer prezentuje inną odsłoną Ambergris i używa do tego przeróżnych form: klasycznego opowiadania, eseju historycznego, naukowego artykułu, notatek, posłowia a nawet encyklopedii. „Finch” to zdumiewająca mieszanka kryminału i new weird. Utwór z pogranicza snu i jawy, wzbudzający zarówno fascynację jak i obrzydzenie. Zdradza tajemnice szarych kapeluszy - jak pojawiły się na terenach obecnego Ambergris i na czym im tak naprawdę zależy. Ich mentalność, anatomia i kultura w dużej mierze wciąż pozostają niewiadomą. Całość jest tak dobrze dopracowana i w swojej nienormalności zaskakująco logiczna, że nie można pozbyć się wrażenia, iż Ambergris to nie wytwór szalonej wyobraźni a prawdziwe, żywe miasto istniejące w innej rzeczywistości. 

Akcja utworu jest nierówna, najpierw snuje się leniwie, wzmagając ciekawość czytelnika, by nagle wykonać zwrot i już do samego końca nie zatrzymywać się nawet na moment, niczym w dobrej powieści sensacyjnej. Uwagę przyciągają bohaterowie - posiadają nietuzinkową osobowość, są odrobinę ekscentryczni i nie wiadomo kiedy pokażą swoją drugą twarz. „Finch” wymaga czasu, skupienia i bogatej wyobraźni. Bez wątpienia przydatna okaże się  też znajomość wcześniejszych tekstów o Ambergris.

Pewna jestem jednego: już nigdy nie spojrzę na grzyby jak na zupełnie niegroźny element przyrody.

Polecam!

poniedziałek, 31 października 2011

„Gdzie wasze ciała porzucone” Philip Jose Farmer




 Wydawca: Mag 
Rok wydania: 2008; wyd. II
Typ: science fiction 
Cykl: Świat Rzeki
Liczba stron: 240
Tytuł oryginału: To Your Scattered Bodies Go
Rok wyd. oryginału: 1971
Ocena: 4/6







„Gdzie wasze ciała porzucone” otwiera najsłynniejszy cykl amerykańskiego pisarza sf i fantasy, Philipa Jose'a Farmera, zdobywcy nagrody Hugo sprzed czterdziestu laty za tę właśnie powieść. W takiej sytuacji narzuca się zawsze pytanie, czy dany utwór przetrwał bezlitosną próbę czasu?

Sir Richard Burton, dziewiętnastowieczny angielski podróżnik, pisarz i awanturnik, umiera. To jednak nie koniec a dopiero początek. Budzi się nagi i bezwłosy w dolinie nieskończenie długiej rzeki. Wraz z nim  „zmartwychwstaje” cała ludzkość, jaka kiedykolwiek zamieszkiwała ziemię - od neandertalczyków po człowieka nam współczesnego. Każdy otrzymuje dziwny cylinder zapewniający pożywienie i żadnych wskazówek, dokąd tak naprawdę trafił. By znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania, Burton postanawia wyruszyć w podróż ku źródłom Rzeki w towarzystwie niezwykłych postaci. 

Najmocniejszą stroną tej powieści jest oryginalny pomysł na wizję zaświatów. Bohaterowie sugerują, że może to być wielki eksperyment antropologiczny lub socjologiczny, prawdopodobna jest też opcja czyśćca jako drugiej szansy danej ludzkim duszom. Żadnej z tych przyczyn nie możemy być pewni i nie zdziwiłabym się, gdyby obie były błędne. Od strony technicznej świat Rzeki sprawia wrażenie dopracowanego, logicznie zbudowanego. Szczegółów jego funkcjonowania zdradzać nie będę, gdyż to właśnie dzięki samodzielnemu ich odkrywaniu „Gdzie wasze ciała porzucone” wzbudza duże zainteresowanie.

Umieszczenie w jednym miejscu ludzi ze wszystkich epok stwarza doskonałą możliwość na poznanie realiów ich życia, zwyczajów i języka od kuchni. W przypadku powieści Farmera, możliwości praktycznie niewykorzystanej. Główny bohater - rzeczywista postać historyczna nie mówi wiele o swoim życiu sprzed przebudzenia się na planecie Rzeki, podobnie jak postacie epizodyczne, Alice Liddell i Hermann Göring czy neandertalczyk Kazz.

Moim zdaniem, „Gdzie wasze ciała porzucone” przetrwało próbę czasu, choć nie w stanie idealnym. Zabrakło głębszej kreacji postaci i wartkiej akcji. W pewnym stopniu tłumaczy to niewielka objętość książki, która przypomina zaledwie wstęp do większej całości. Nieodkryte tajemnice dodatkowo zachęcają do sięgnięcia po kolejne tomy cyklu. Ja z pewnością to zrobię.

sobota, 23 lipca 2011

„Pieśń dla Arbonne” Guy Gavriel Kay

 


 Wydawca: Mag
Rok wydania: 2008
Cykl:
Liczba stron: 496
Tytuł oryginału: A song for Arbonne
Rok wyd. oryginału: 1992
Ocena: 5/6







Moim trwającym już trzy lata wakacyjnym zwyczajem jest przeczytanie jednej książki Cejrowskiego i Kay'a właśnie. Obaj ci autorzy piszą znakomite książki, którymi mogę delektować się w letnie dni. „Tigana” i „Lwy Al-Rassanu” są, co prawda odrobinę lepsze od „Pieśni dla Arbonne”, ale i tak wspaniale się ją czyta.

Wiele lat temu dwaj najpotężniejsi książęta, panujący na ziemiach stanowiących część matriarchalnej, cywilizowanej krainy Arbonne, popadli w konflikt. Szlachetny trubadur Bertran de Talair i Urte de Miraval żywią wobec siebie nienawiść, której źródłem stała się dawno temu kobieta. Na północy leży patriarchalne i wojownicze Gorhaut, mieszkańcy którego wyznają wiarę w boga Corannosa, a włada nimi zepsuty do szpiku kości król Ademar, marzący o podbojach. Wkrótce, wzajemne uprzedzenia, nienawiść i intrygi, doprowadzą do krwawego starcia pomiędzy dwiema kulturami.

„Pieśń dla Arbonne” jest pasjonującą, opartą na kulturze trubadurów powieścią, której czytanie sprawia prawdziwą przyjemność. Zawiera wszystkie charakterystyczne dla prozy Kaya elementy począwszy od nieprzewidywalnej, panoramicznej fabuły dotyczącej krwawego zderzenia dwóch odrębnych kultur, a skończywszy na wspaniale wykreowanych bohaterach. To właśnie w tych powieściach spotkałam się z najbardziej fascynującymi postaciami kobiecymi, jakie poznałam dzięki książkom. Choć historiami wymyślonymi przez Kaya rządzą te same reguły, to każda fascynuje równie mocno. W „Pieśni dla Arbonne” duże wrażenie robią miejsca akcji; bezwzględne dla kobiet, surowo przestrzegające praw Gorhaut, mistyczna wyspa bogini Rian, a także czarująca kraina Arbonne z Dworem Miłości, trubadurami i tworzonymi przez nich cudownymi pieśniami.

Bez wątpienia mogę zaliczyć „Pieśń dla Arbonne” do gatunku fantasy umiejscowionego w realiach średniowiecznych, choć na próżno szukać tu typowych elementów fantastycznych. Z tego względu powinna spodobać się wszystkim miłośnikom literatury. To po prostu bardzo dobra powieść. Polecam!

czwartek, 7 lipca 2011

„Amerykańscy bogowie” Neil Gaiman

Wydawca: Mag
Liczba stron: 608
Ocena: 2+/6


Neil Gaiman to idealny popkulturowy twórca naszych czasów - synkretyczny, łączący ogień z wodą, obdarzony anarchistyczną wyobraźnią. *

Do tej pory miałam jedynie okazję zapoznać się z „Gwiezdnym pyłem” tegoż autora i mogę to spotkanie bez wątpienia zaliczyć do udanych. Z przeczytaniem kolejnej powieści zwlekałam dość długo, aż do chwili, gdy usłyszałam o „Amerykańskich bogach”. Pomyślałam sobie, że z racji mojego zainteresowania wątkami religijnymi będzie to idealna pozycja i niestety się rozczarowałam.

Po trzech latach spędzonych w więzieniu Cień ma wyjść na wolność. Na dwa dni przed zakończeniem wyroku jego żona, Laura, ginie w wypadku samochodowym w tajemniczych okolicznościach - wszystko wskazuje na zdradę małżeńską. Wracając do domu, oszołomiony cień spotyka tajemniczego mężczyznę o imieniu Wednesday, twierdzącego, że jest uchodźcą wojennym, byłym bogiem i królem Ameryki. We dwóch wyruszają w podróż przez Stany, rozwiązując zagadkę morderstw, które co roku są w zimie popełniane w małym amerykańskim miasteczku. Ale za nimi podąża ktoś, z kim Cień musi zawrzeć pokój...

Powyższy opis tylko w niewielkim stopniu oddaje prawdziwy charakter książki. Jest to utwór złożony i wielowątkowy. Prezentuje intrygującą wizję dotyczącą tego, co się dzieje z zapomnianymi przez ludzi bogami. Nie można jej odmówić osobliwości a także rzadko spotykanej ostatnio oryginalności. Jest to powieść niepokojąca, jedna z tych, którym nie możemy udowodnić, że są nieprawdziwe. Nieprawdopodobne - owszem, ale nie niemożliwe. Spodobała mi się niepewność towarzysząca każdej kolejnej stronie, dzięki której nie miałam ochoty odrywać się od lektury.

Mimo wielu ciekawych rozwiązań, nie mogę ocenić „Amerykańskich bogów” dobrze. Głównie ze względu na wspomnianą wizję bogów. Jestem przyzwyczajona do tradycyjnego, spotykanego w wielu książkach obrazu i bardzo go sobie cenię. Bez wątpienia świeże i innowacyjne spojrzenie autora mi nie odpowiada. Odziera bogów z tajemniczości, za bardzo przybliża ich do człowieka. Moim zdaniem, powieść Gaimana jest też zbyt długa, bez żadnej szkody można by ją skrócić. Jak na 600 stron występuje zbyt mało akcji. Do dalszego czytanie zachęcały mnie tylko spotykane na każdej stronie niezwykłości.

Obiektywnie nie jest to książka zła, a wręcz bardzo dobra, dlatego ją polecam. Mi jednak nie przypadła do gustu.
___________
Jutro wyjeżdżam nad morze, wracam 17 lipca. Nie będę mogła w tym czasie odwiedzać Waszych blogów, ale jak tylko wrócę, na pewno wszystko nadrobię.

piątek, 6 maja 2011

„Shriek: Posłowie” Jeff VanderMeer





Wydawca: Mag
Rok wydania: 2010
Cykl: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 400
Tytuł oryginału: Shriek: An Afterword
Rok wyd. oryginału: 2006
Ocena: 4+/6







Jeff VanderMeer należy do grona pisarzy obdarzonych zdumiewającą wyobraźnią, których powieści zalicza się do stosunkowo niedawno powstałego nurtu fantastyki - New Weird. „Shriek: Posłowie” to druga książka, z trzech wydanych do dnia dzisiejszego, opowiadająca o fikcyjnym mieście Ambergris. Łączy w sobie elementy biografii,  barwnej powieści historycznej i pamiętnika. Nowatorskim pomysłem jest zamieszczenie na ostatnich stronach utworu nieoficjalnej ścieżki dźwiękowej wybranej osobiście przez Jeffa VanderMeera. Bez zarzutu oddaje ona klimat książki.

Czytając „Shriek: Posłowie” odnosi się wrażenie, że nie jest to książka atrakcyjna dla przeciętnego czytelnika. Trudno się w nią wgryźć, a bez znajomości „Miasta Szaleńców i Świętych” staje się to wręcz niemożliwe. Nie ułatwia sprawy dość jednostajna fabuła i statyczne przedstawianie wydarzeń. Niektóre z nich miały ogromną szansę porwać odbiorcę, ale niestety nie udało im się stać czymś więcej niż elementami pomagającymi utrzymać koncentrację. Jedynie czytelnik spragniony powieści ambitnej, przy której niezbędne jest skupienie, nie dozna rozczarowania. Książka VanderMeera to prawdziwe czytelnicze wyzwanie, które bez wątpienia warto podjąć.

Wyjątkowy klimat przenika każdą stronę książki i to właśnie dzięki niemu jest ona tak unikatowa. Tworzy go przede wszystkim wizja fascynującego miasta nazywanego Ambergris. Wywołuje psychodeliczne odczucia zmieniające się w niepokój, a czasem nawet przerażenie. Rzeczywistość miesza się w nim z ułudą. Miasto wraz z każdą kolejną wizytą odsłania przed czytelnikiem inne oblicze (maskę?). Dogłębne poznanie go jest rzeczą niewykonalną. Choć w niniejszej powieści pełni zaledwie rolę tła, wzbudza równie silne emocje jak w „Mieście Szaleńców i Świętych”. Dzięki szarym kapeluszom, rdzennym mieszkańcom Ambergris, wizja zyskuje na tajemniczości. Wiem, że „Finch” ma wyjawić ich największy sekret i trochę tego żałuję. 

Kolejnym wartym uwagi aspektem prozy VanderMeera jest stylizowanie tekstów. Wydaje się to być naturalne, ale w rzeczywistości niewielu pisarzy stosuje ten zabieg. W „Shriek: Posłowie” odnosi się on do całej struktury powieści. Jest niechronologiczna, panuje w niej chaos. Można być pewnym, że właśnie tak wyglądałoby posłowie napisane przez Janice Shriek. Patrząc na to z innego punktu widzenia, dochodzi się do wniosku, że autor ma kłopoty ze stworzeniem spójnego, uporządkowanego tekstu. Znając jednak inne książki VanderMeera, wiem, że to pierwsza teza jest właściwa, a każdy element został przemyślany i powstał w konkretnym celu. Zabieg stylizowania odnajdujemy także w zderzeniu wypowiedzi autorstwa Duncana i Janice - rodzeństwa i jednocześnie głównych bohaterów. Subiektywna narracja siostry jest nierzadko ironicznie komentowana przez jej brata. Czytelnik poznaje dwa punkty widzenia niektórych sytuacji i wydawać by się mogło, że czyta o różnych wydarzeniach, gdy tymczasem mowa jest o jednym i tym samym.

Gdybym nie znała wcześniej Uczty Wyobraźni, to sięgnęłabym po „Shriek: Posłowie” choćby ze względu na cudowną okładkę. Wszystkie w serii są oryginalne i inspirujące, ale ta wyjątkowo przypadła mi do gustu. Książkę oczywiście polecam, ale trzeba się nastawić, że nie jest to lekka lektura do autobusu. Dobrze też byłoby zapoznać się wcześniej z „Miastem Szaleńców i Świętych”.

sobota, 20 listopada 2010

„Podziemia Veniss” Jeff VanderMeer

 
Wydawca: Mag; 2009
Seria: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 240
Ocena: 5/6


Gdy mam ochotę przeczytać jakąś ambitniejszą powieść, która z niemal stuprocentową pewnością mnie nie rozczaruje, to mój wzrok natychmiast pada na półkę z pięknie się prezentującą i do tego fenomenalną pod względem treści serię: Uczta Wyobraźni. Tym razem moje spojrzenie zatrzymało się na Podziemiach Veniss Jeffa VanderMeera, autora m.in. Miasta Szaleńców i Świętych.

Jestem pod ogromnym wrażeniem antyutopijnej wizji świata wymyślonego przez autora. Wizji pięknej i fascynującej, ale jednocześnie przywodzącej na myśl sceny z sennego koszmaru. VanderMeerowi udało się osiągnąć taką oniryczną atmosferę dzięki nieprzeciętnej umiejętności tworzenia zapadających głęboko w pamięć, surrealistycznych obrazów. Umiejscowienie akcji powieści w bliżej nieokreślonej przyszłości i równoczesny brak opisania mechanizmów funkcjonowania tego wysoko rozwiniętego technologicznie świata dodatkowo podkreślają ten wyjątkowy nastrój. Nieznajomość granic możliwości dopiero co poznanej cywilizacji wywołała we mnie dużą ciekawość i chęć poznania, jakim zaskoczeniem okażą się kolejne strony.

To właśnie wyżej wspomniana wizja odgrywa najistotniejszą rolę w tym utworze. Odniosłam wrażenie, że fabuła została skonstruowana po to, by towarzysząc bohaterom, autor mógł kawałek po kawałku odkrywać tajemnice wymyślonego przezeń miasta i jego wywołujących niepokój podziemi. Nie zdradza jednak wszystkich szczegółów, czym pozostawia pole do popisu dla wyobraźni czytelnika. Inspiracją do tych dość skromnych pod względem ilości wydarzeń był mit o Orfeuszu i Eurydyce. Nie jest to jednak wierne odwzorowanie tej opowieści, a raczej wykorzystanie kilku w miarę rozpoznawalnych scen. VanderMeer wzbogacił je umiejętnie wplecionymi w tekst przemyśleniami bohaterów, które w połączeniu z resztą elementów powieści, wywołały we mnie potrzebę głębokiej refleksji nad istotą człowieczeństwa i granicami rozwoju nauki. Do najbardziej sugestywnych fragmentów mogę zaliczyć część drugą, w której autor mistrzowsko zastosował narrację prowadzoną w drugiej osobie. Dzięki takiemu zabiegowi literackiemu miałam nieodparte wrażenie, że należę do świata wykreowanego przez VanderMeera, a wydarzenia przez niego opisane dotyczą właśnie mnie.

Oprócz tytułowej powieści, niniejsza książka zawiera także posłowie, w którym autor przedstawia przyczynę wyboru takiej a nie innej drogi życiowej przez kluczowego bohatera Podziemii Veniss , a także genezę powstania i pracy nad konstrukcją całego utworu. Zamieszczona jest w niej również krótka nowela, o której wyrobiłam sobie tak samo dobrą opinię. Jej fabuła jest umiejscowiona w nieokreślonej przyszłości świata opisanego w powieści i w przeciwieństwie do niej charakteryzuje się przewagą akcji, co nie oznacza jednak, że wizja cokolwiek na tym straciła. Polecam! 

piątek, 16 lipca 2010

„Tigana” Guy Gavriel Kay

 
Wydawca: Mag
Język oryginału: angielski
Liczba stron: 625
Ocena: 6/6


Tigana to piękna, fascynująca opowieść kanadyjskiego autora fantasy, którego książki przetłumaczono na dwadzieścia jeden języków. Kay, zanim zaczął pisać własne powieści, pomagał Christopherowi Tolkienowi przygotować do druku Silmarillion J. R. R. Tolkiena. Gdybym nie znała jego innej książki pt. Lwy Al-Rassanu to prawdopodobnie przypuszczałabym, iż autor czerpie pomysły z utworów Tolkiena. To jednak nieprawda, gdyż udało mu się znaleźć własny styl i tematykę, która najbardziej mu odpowiada - powieść parahistoryczną.

Istnieje także dobrze znana prawda dotycząca ludzi i bogów (...). Jest to prosta prawda, że śmiertelnik nie może zrozumieć, dlaczego bogowie kształtują wydarzenia tak, a nie inaczej. Dlaczego niektórzy giną w kwiecie wieku, a inni pod koniec życia zamieniają się w cienie samych siebie. Dlaczego cnota musi czasem zostać zdeptana, a w pięknym, wiejskim ogrodzie kwitnie zło. Dlaczego w przebiegu linii ludzkiego życia i losu tak wszechpotężną rolę gra przypadek, czysty przypadek.

Akcja powieści rozgrywa się na Półwyspie Dłoni, w realiach renesansowych Włoch. Kraina ta podzielona jest na dziewięć prowincji, które z wyjątkiem jednej zostały podbite przez dwóch rywalizujących ze sobą magów - Alberica z Barbadioru i Brandina z Ygrathu. Najzacieklejszy opór stawiała Tigana, której podczas pierwszej bitwy udało się zabić syna jednego z tyranów. Została za to skazana na niemalże całkowite zrównanie z ziemią i wymazanie jej nazwy z pamięci wszystkich, którzy się w niej nie urodzili. Garstka kobiet i mężczyzn niemogących się z tym pogodzić postanawia przywrócić pamięć swojej ojczyźnie; początkowo snując przeróżne intrygi i szukając ludzi gotowych im pomóc, a zakończywszy na otwartej walce na polu jedynej niezdobytej prowincji.

Największe wrażenie zrobili na mnie niezwykle wyraziści bohaterowie powieści Kaya. Każda ma interesującą przeszłość i cel, do którego dąży. O żadnej nie mogę powiedzieć, że jest do końca zła lub dobra. Przykładem może być Brandin - okrutny tyran, ale i rozpaczający po śmierci syna władca zakochany w jednej z kobiet ze swojego haremu, a także Alessan - następca tronu Tigany pragnący wolności dla swojej ojczyzny, zdolny zabijać, by ten cel osiągnąć. W konsekwencji sympatia czytelników nie zatrzymuje się na jednej konkretnej postaci, ale swobodnie wędruje pomiędzy wszystkimi (w moim przypadku z wyjątkiem Alberica z Barbadioru, kierującego się jedynie ambicjami zdobycia imperatorskiej władzy we własnym kraju). Do ciekawszych należy także Dianora, która poświęciła niemal całe życie na wkupienie się w łaski Brandina z Ygrathu, by pomścić ojczyznę, co z nieprzewidzianego powodu jej się nie udało oraz Dewin - wędrowny śpiewak, który odkrywa swoje tigańskie pochodzenie i zostaje wplątany w serię wydarzeń mających przywrócić pamięć o Tiganie. Kay to mistrz grania czytelnikom na emocjach. Udowodnił to w Lwach Al-Rassanu i podobnie jest tutaj. Bohaterowie wywoływali we mnie przeróżne uczucia i naprawdę czułam się z nimi w jakiś sposób związana. Pogłębiła to jeszcze narracja prowadzona z różnych punktów widzenia.

Jak na prawdziwą fantastykę przystało, magia stanowi główną oś tej powieści. Bohaterowie jednak równie często posługiwali się bardziej tradycyjnymi metodami. Początkowo nazbyt skomplikowana fabuła sprawiła, że nie byłam pewna, czy bez problemów dotrwam do zakończenia. Na szczęście w pewnym momencie wyjaśniły się kluczowe sprawy i ani się nie obejrzałam, aż trafiłam na ostatnią stronę powieści. Moim zdaniem, zdecydowanie za szybko. Ucieszyłabym się, gdyby niektóre wątki zostały bardziej rozbudowane, ale nie powinnam narzekać, bo Tigana to dzieło znakomite, do którego pewnie jeszcze nie raz wrócę. Porusza ważne kwestie, ale w całkowicie przystępny sposób.

To już druga tak dobra przeczytana przeze mnie książka tego niezwykle utalentowanego pisarza i z pewnością nie ostatnia. Na półce czekają już kolejne pozycje. Tiganę polecam miłośnikom fantastyki i historii, ale nie tylko, bo to niezwykle mądra, ciekawa i momentami wzruszająca opowieść, która powinna zainteresować wszystkich.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

„Listy z Hadesu. Punktown” Jeffrey Thomas

Wydawca: Mag; 2009
Seria: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 400
Ocena: 4+/6


Zastanawialiście się kiedyś, co czeka was po śmierci? Jak będziecie się czuć, jeśli traficie do piekła, z którego nie ma żadnej drogi ucieczki? Przed taką problematyką został postawiony główny bohater krótkiej powieści Jeffreya Thomasa pt. Listy z Hadesu. Decydując się na popełnienie samobójstwa, Dan Alighieri miał nadzieję, że wraz z odejściem ze świata żywych, zakończą się jego cierpienia. Nie zdawał sobie jednak sprawy, w jak wielkim był błędzie. Został bowiem zesłany do krainy potępionych, podobnie jak mordercy, złodzieje itp. a także wszyscy ludzie niewierzący w życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa (nawet ci, którzy nie mieli innego wyboru, ponieważ żyli jeszcze przed Jego narodzeniem).

Pierwsza część książki tego amerykańskiego pisarza to prawie dwustu stronicowa powieść, której największym atutem jest przedstawienie wizji piekła - przerażającego, odzwierciedlającego ludzkie koszmary, ale jednocześnie bardzo ludzkiego. Pozycje wydawane w Uczcie Wyobraźni przyzwyczaiły mnie do bardzo wysokiego poziomu języka, jakim posługują się autorzy. Tak jest i tutaj. Styl pisania Thomasa urzeka swoją pozorną prostotą i niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale mimo to przepaść, jaka dzieli go od stylu powieści młodzieżowych, jest ogromna. Warto także wspomnieć o oryginalnych pomysłach na rzeczywistość w piekle i plastyczne opisy, bez których nie działałyby one w tak dużym stopniu na wyobraźnię czytelnika. Dobrym przykładem jest np. pole zastygłej lawy a w niej zatopieni po samą szyję potępieni, których głowy są regularnie ścinane przez żniwiarkę (po jakimś czasie odrastają, ponownie są oddzielane od reszty ciała i tak koło się zamyka).

Powieść Thomasa została napisana w formie dziennika, dlatego występuje w niej narracja pierwszoosobowa. Na ogół bywa to irytujące, ale na szczęście nie w tym przypadku. Do momentu, gdy autor skupiał się na opisach i budowaniu odpowiedniej atmosfery, byłam oczarowana (oryginalnością i językiem, bo samo piekło mnie nieco przerażało i za nic w świecie nie chciałabym tam trafić; chyba że jako obserwator, by potem mieć z tego materiał na książkę), ale długo za połową powieści, gdy akcja nabrała tempa, czar prysł. Fabuła zaczęła sprawiać wrażenie banalnej, dobrej jedynie dla fantasy z niskiej półki. Doszłam wtedy do wniosku, że jak na Ucztę Wyobraźni, to Thomas zaoferował swoim czytelnikom zbyt mało.

Druga część książki Jeffreya Thomasa to zbiór osiemnastu opowiadań niepowiązanych ze sobą fabularnie, których akcja toczy się w mieście na planecie Oaza - Paxton, przez mieszkańców nazywane tytułowym Punktown. Zamieszkują go ludzie, przedstawiciele obcych cywilizacji, klony, roboty i mutanty. Dzięki takiemu zestawieniu teksty Thomasa zadziwiają swoją oryginalnością. Tematem rozważań są wewnętrzne przeżycia bohaterów, analiza przyczyn przeróżnych ludzkich zachowań, dlatego miłośnicy szybkiej akcji mogą czuć się zawiedzeni. Trudno mi wybrać najlepszy utwór, ponieważ niemal każdy mnie czymś zaintrygował i zmusił do myślenia. Największe wrażenie zrobiły jednak na mnie te, które ukazywały różnice kulturowe oraz zachowania ludzi prowadzącego do tragicznego finału.

To było już moje piąte spotkanie z twórczością pisarzy publikowanych w Uczcie Wyobraźni i na tym tle teksty Thomasa wypadają odrobinę blado. Nie porównując jednak do innych utworów serii, jest to naprawdę dobra, interesująca książka, która może usatysfakcjonować dużą grupę czytelników. Polecam!

środa, 23 czerwca 2010

„Opowieści sieroty” Catherynne M. Valente

 
Wydawca: Mag; 2009
Seria: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 475
Ocena: 6/6


Przed sięgnięciem po drugi tom niezwykłych opowieści amerykańskiej pisarki - Catherynne M. Valente, postanowiłam przypomnieć sobie, co znajdowało się w części pierwszej. Jej akcja ma miejsce w egzotycznych, baśniowych krainach zamieszkanych przez dziwne i rzadko spotykane w innych książkowych światach, istoty. Wszystko rozpoczyna się jednak w momencie, gdy do ukrywającej się w wielkim, pałacowym ogrodzie dziewczynki przychodzi młody książę. By uszczęśliwić chłopca, nieakceptowana z powodu tajemniczego znamienia na powiekach i wokół oczu sierota, snuje niesamowite opowieści, które stanowią element jednej, wielkiej układanki.

Już od pierwszych linijek w oczy rzuca się piękny, bardzo kwiecisty styl pisania Valente. W żadnej innej książce nie spotkałam się z tak wymyślnymi epitetami a także wspaniałymi i rozbudowanymi metaforami. Autorka „Opowieści sieroty” balansuje po cienkiej granicy między prawdziwą sztuką a kiczem, ale nigdy jej nie przekracza. Zdumiewa mnie przede wszystkim ogrom pracy, jaki trzeba włożyć w umiejętne dopasowanie stylu środków stylistycznych do ducha orientu jaki unosi się nad fabułą powieści. Podziwiam także Marię Gębicką-Frąc za bardzo dobre tłumaczenie. Powieść Valente to wspaniałe dzieło pełne wyobraźni.

Utwór ten pod wieloma względami przypomina mi Baśnie tysiąca i jednej nocy”. Skojarzenie to budzi forma powieści: każda opowieść jest końcem jednej i początkiem drugiej; początkowo nie powiązane historie, z czasem zaczynają tworzyć spójną całość, momentami na tyle zaskakującą, że nikt by je o to nie podejrzewał. Konstrukcja ta sprawiła, że nie mogłam oderwać się od lektury i niczym młody książę chciałam poznawać coraz więcej i więcej baśniowych opowieści. Także orientalna sceneria przywodzi na myśl historie opowiadane przez Szecherezadę. Tworząc swoje miasta, Valente w dużej mierze wzorowała się na kulturze wschodniej, ale wiele ich elementów jest całkowicie oryginalnych.

Wraz z ostatnimi stronami dwie historie połączone ze sobą pobocznymi wątkami zostały zakończone, ale by poznać całą mozaikową opowieść będę musiała sięgnąć po tom drugi, co też w krótkim czasie zamierzam zrobić. Jako powieść wydana w Uczcie Wyobraźni wypadła bardzo dobrze i ze względu na dużą przystępność (wystarczy odrobina wyobraźni), jest dobrym wyborem na początek zapoznawania się z tą serią wydawniczą. Polecam!