niedziela, 30 stycznia 2011

Na drutach już wiosna

Ledwo skończyłam zimowego domowca, a już zaczęłam kolejną robótkę. No nie lubię po prostu jak mi się miejsce na drutach marnuje ;) Druga sprawa, że druty to genialny wprost odstresowywacz, a stresów mi ostatnio - niestety - nie brakuje. 

Wychodząc zatem z założenia, że po tak fatalnym początku roku może być tylko lepiej, dałam się ponieść wrodzonemu optymizmowi (który ostatnio coś jakby przykimał snem zimowym, ale już go wykopałam z wyra!) i stwierdziłam, że skoro dzierganie sweterka zajmuje mi "pi razy oko" miesiąc, to jak zacznę pod koniec stycznia - skończę pod koniec lutego. A koniec lutego to już prawie marzec. A marzec... to już przecież prawie wiosna!

Nie ma więc co się łapać za włóczki grube i ciepłe, trza zaczynać sezon bawełniany!

Na druty wskoczyła więc Gloria w kolorze gołębim. Początkowo zastanawiałam się czy nie jest na ten model zbyt gruba, ale z pomocną informacją, że nie, przyszła Magii66, a jej wersja pokazana na ravelry zdecydowanie to potwierdza!


 Macham więc od dni kilku, robótki ładnie przybywa (choć to druty 3,5). Teraz mam już też plisę tyłu.


A ja się nadziwić nie mogę urodzie tych prostych splotów.




Z innej beczki.
Ostatnio miałam znów okazję włożyć sukienkę, którą szyłam na początku listopada. Wtedy obiecywałam, że pokażę później, ale na każdym ze zdjęć z uroczystości, na którą się razem wybrałyśmy, prócz nas dwóch był koś jeszcze. Potem jakoś nie było okazji i/lub światła. Teraz wreszcie się zmobilizowałam i są zdjęcia.


Model: 128 z Burdy 8/2009 z lekkimi zmianami (np. podszewka na całości, a nie tylko w górnej części)

źródło
 
Materiał: o bliżej nieokreślonym składzie (ale podgryzanie świadczy o sporej zawartości wełny) haftowany cekinami, który kupiłam ponad rok wcześniej na wyprzedaży za coś koło 20-30 zł.



Podobno jestem okropną modelką i straszliwie się wiercę ;) Cóż, ostatnie zdjęcie by to potwierdzało...

niedziela, 23 stycznia 2011

Domowy na wybiegu

Biały domowiec (nie mylić z domownikiem) zblokował się ze środy na czwartek, w piątek się zszył, wczoraj dorobił golfu, a dziś sesji zdjęciowej. Sesji nie-do-końca satysfakcjonującej, bo jakoś nie odpowiadam sobie z nosem czerwonym z zimna (bo mi się zachciało paradować w charekterze niby-dziedziczki po dawnym majątku Raczyńskich przy -2) i minami niewyjściowymi (bo mnie rozśmieszała Kejt, że pozuję jak modelka z Burdy z lat '80... i bądź tu człowieku poważny!). Grunt, że domowca na nich widać choć.


Tia, no mina... Ale dobra, udawajmy, że nie widać ;)

Typowy domowiec - jest miły, ciepły, wygodny. Robiłam niemal w 100% według opisu, zmieniłam tyle tylko, że na długość dodałam jeden motyw i ciut wydłużyłam rękawy i golf. No i nie trzymałam się zalecanego rozmiaru drutów, bo i włóczkę miałam inną. Za to wszystkie dodawania - dokładnie wg rozpiski ;)



 

model: 17, Sandra dzianiny 9/2005
włóczka: Chainette, 75% akryl, 25% wełna, niemal całe 50 dkg
druty: KP 4,0mm

Co mi się nie podoba? Rękawy. Skosy raglanu wyszły za krótkie (ale takiej długości jak w opisie) i przez to piły pod pachami. Zszyłam je więc dalej. W efekcie robią się na rękawach takie podpachowe fałdki. Może się to ułoży po praniu. Jeśli nie - nie ma dramatu, bo to swetrzysko z założenia plenerowo-domowe i nie musi być idealne. Niefajny był też powrót do zszywania, zwłaszcza, że bylo go tu sporo.

Bardzo fajna za to okazała się włóczka. Szukałam czegoś przyjemnego, z wełną, ale w przystęnej cenie - i ta włóczka te oczekiwania spełnila. Fajne jest to, że mimo sporej zawartości akrylu ma jednak swój ciężar, nic więc nie podjeżdża. No i całkiem miło grzeje, a nie gryzie, więc jako ciuch domowy sprawdza się rewelacyjnie.


 

Pierwsza robótka dla mnie w tym roku - zaliczona. A na drutach siedzi już następna - wiosenny sweterek w kolorze gołąbka. Lecę pierwszy rękaw. Nigdy nie zaczynam od rękawów, ale tym razem jakoś nie moglam się dogadać z próbką i postanowiłam sprawdzić na żywej dzianinie jak mi to wychodzi. Na razie - całkiem ok. Ale troche pewnie to potrwa, znów z kawalków i do szycia, no i nie można cały czas tylko dziergać, nie? ;)

niedziela, 16 stycznia 2011

WAC 1/III - album Ivy

Bardzo się tu ostatnio drutowo zrobiło i powiało nudą i monotonią (hehe, teraz liczę, że powiecie "no co ty!"), a tymczasem przypomniało mi się, że czeka post o kolejnym wpisie do WAC. Och, westchnę raz jeszcze cichutko, bo naprawdę uwielbiałam tę zabawę i szkoda, że się tak kiepsko zakończyła. Nie mniej swoje wpisy bardzo miło wspominam i mam nadzieję, że choć część z nich dotarła do właścicielek albumów. Może ten?

Temat, jaki zapodała Ivy (aka Michelle) mocno mnie zafrasował, gdyż na tamtym etapie rozwoju życiowego nie posiadałam żadnego stworzonka, a o zwierzakach wpis miał być właśnie. W dodatku, jak na złość, tuż przede mną Gagu (aka Mamoon) "zwinęła mi sprzed nosa" pomysł na napisanie o owadach w koło latających - robiąc wpis o motylach... Z pomocą przyszła mi włóczka (ha! czyli jednak znów o dziewiarstwie...). Otóż nawiedziła mnie wówczas plaga moli; spożywczych, ale i o włóczkę zaczęłam się bać. No i tak oto narodził się wpis o molach, w barwach podkreślających te smutne przeżycia :)



Wykorzystane materiały to głównie bristol, w trzech odcieniach szarości, trochę bialej farbki do pomaziania tła oraz wyciśniętego na papierowych paskach napisu i ołówkowe mole. No i jeszcze ciut sznureczka i zszywki.







I tyle. Prosto i na temat :)
Problem moli pożegnałam razem ze starym mieszkaniem, włóczek nie tknęły (może dlatego, że wtedy w zasobach siedziały głównie akryle?). A robienie tego wpisu sprawiło mi przeogromną radość - że tak niewiele trzeba materiałów by opowiedzieć krótką historyjkę.

Zmykam, wiecie do kogo ;) Agata troche mnie przecenia i pewnie będzie to jednak ciut więcej niż dwa dni, ale nie ukrywam, że koniec jego jest bliski :)

piątek, 14 stycznia 2011

Siła w prostocie, czyli schemat NCO

Aż wstyd to pokazywać, a już tym bardziej przyznawać się, że się to męczyło przez pół godziny w PS... Ale obiecałam Kotu, więc wrzucam schemat NCO :)


Oczywiście nic z tego nie wynika :)
Więc w uzupełnieniu - opis. Tia, dokładny, chciałybyście ;)

NCO to naprawdę nic więcej jak dzianinowy prostokąt, u mnie o wymiarach 150 cm x 63 cm (po blokowaniu). Ale można je oczywiście modyfikować, np w zależności od wzrostu Nosiciela. Ann jest wysoka, więc i rozpiętość ramion ma większą niż ja, stąd te półtora metra...
Zaczynamy francuskim prawym i robimy tak jakieś 5 cm, na całej długości też dajemy 5 cm pasy francuza, kończymy znów paskiem 5 cm francuskiego. Środek to gładki prawy.

Oczywiście robimy wzdłuż, a nie w poprzek :)

No i teraz cały myk, czyli dziurki. Robimy je naprzemiennie - na każdym "rękawie" inaczej. To właśnie dzięki temu NCO można tak różnie spinać. Kropki to guziki, kreseczki to dziurki.

Najwyraźniej talentu pedagogicznego po Rodzicielu nie odziedziczyłam (potwierdzi Ann, którą kiedyś uczyłam szydełkowania...), ale mam nadzieję, że same ogarniecie :)

A teraz, skoro NCO już ukończony i Ann dziś prezent odbierze (tak! kusiłam ją fotami zanim dostała!), mogę się z dziką pasją i szaleństwem w oku oddać dzierganiu białego domowca, haha!

wtorek, 11 stycznia 2011

AAAAAAby Annie prezent podarować

... dziergałam dzielnie NCO. No niemal z narażeniem życia go dziergałam - groziła mi oczywiście śmierć z nudów. Ale się udało! Nie tylko skończyłam, ale skończyłam w terminie! Ha! Tym samym mogę sobie odhaczyć zrealizowanie Planu-Niemal-Pięcioletniego, czyli wydzierganie czegoś dla Ann ;)


NCO ma bardzo różnorodne metody zastosowania. Można go nosić ze spiętymi rękawami - tworzy wówczas wdzianko-bolerko o baaardzo szerokich mankietach i któtkich plecach.



Można nosić ze spiętymi rękawami w postaci tuby jako szalik...


... lub z rozpiętymi, jako szal-chustę.


Można wreszcie spiąć poły z przodu - powstaje wówczas coś w rodzaju poncho albo pelerynki-narzutki.



Słowem - nie taki NCO nudny jak go Iza odmalowała ;) A niby prosty kawałek dzianiny, prawy dżersej, prawy francuski...



Włóczka: Floria Light, 30 dkg, 100% akryl
Druty: KP 3,5mm

Nie obyło się wczoraj bez chwili grozy. Żeby dzianina nabrała odpowiedniej gładkości i leistości postanowiłam ją lekko przeprasować, w zasadzie bardziej zaparzyć. Żelazko jednak nie bardzo chciało współpracować - przy niskiej temperaturze wyrzucało kamień, przy wyższej - masakrowało akryl... Był moment, że w myślach rozpoczynałam dzierganie od nowa. Udało się, ale więcej prasować akrylu bez szmatki nie będę - obiecuję! ;) 
Ale efekt po prasowaniu, muszę przyznać, rewelacja!

Niestety druty na tym projekcie poległy. Od razu czułam, że coś nie gra kiedy skręcałam żyłkę osiemdziesiątkę z tym rozmiarem... Skręcić się dało, rozkręcić po 3 miesiącach - już nie. 
W związku z tym - musiałam zrobić zakupy ;) I dziś e-dziewiarka przysłała mi to:




Dwie żyłki w ulubionej dlugości, brakujące numery 3,0 i 3,5 z drutów dokręcanych i nowość w mojej kolekcji - KP stałe (rozmiary 2,0mm, 2,5mm i 4,0mm)



Testy oczywiście już trwają :)

A na deser - widziałyście kiedyś kota, który udaje skunksa? Albo przynajmniej miotełkę do kurzu? ;)