Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trochę wspomnień. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trochę wspomnień. Pokaż wszystkie posty

środa, 20 stycznia 2010

O sklepach, sprzedawcach i klientach

Dziś trochę powspominam i pomędrkuję ;) po przeczytaniu wpisu Agnieszki przypomniało mi się kilka różnych sytuacji związanych z zakupami.

W dzisiejszych czasach obok wszechobecnych galerii handlowych, błyszczących, pachnących i grających, nadal funkcjonują małe sklepiki osiedlowe, prawie jak wiejskie za komuny. Doskonale wiem co mówię, różnica jest jedynie w zaopatrzeniu. Mam taki po drugiej stronie ulicy, jest jak podręczna spiżarnia w razie kryzysu. Nie lubię go, ale korzystam kiedy muszę. Mogę tam kupić i bez pieniędzy ( bez karty też ), pani wpisze mnie do zeszytu, ponieważ tylko raz zabrakło mi kilku groszy, a syn doniósł je chwilę później- kredyt mam zawsze otwarty :). Poza tym właścicielka trzyma na półce moją ulubioną kawę i czekolady z orzechami dla mego męża- rzadko ma innych klientów na te towary, choć wcale nie ekskluzywne. Ciasno tam, co prawda czysto, ale jakoś tak niechlujnie, za to bardzo blisko, a świeże pieczywo i mleko jest zawsze.


Kilkadziesiąt metrów dalej jest kolejny sklep, trochę większy, czynny chyba do północy, ale jeszcze bardziej go nie lubię. Sprzedawczynie sprawiają wrażenie bardzo sfatygowanych, te ich fartuszki pogniecione, poszarpane... Największy szok przeżyłam kiedy poczułam dym papierosowy. Jako, że nie palę już od 17 lat jestem dużo bardziej wyczulona i uczulona ;) na ten zapach niż abstynenci od urodzenia :) Zawróciłam od kasy, żeby się przyjrzeć, a tam w przejściu ( zawsze otwartym) między sklepem a zapleczem siedzi na krzesełku panienka z papierosem i pilnuje klientów. Moje uwagi na niestosowne zachowanie zostały potraktowane jako bardzo niestosowne z mojej strony. W tym sklepie bywam w wyjątkowych sytuacjach, ale jeszcze raz zdarzyło mi się widzieć kogoś palącego w tym przejściu.


W sklepie mięsnym, który uznałam za mój spośród kliku na osiedlu, pracują panie jakby z poprzedniej epoki, w sensie że mentalnie :) Panie w średnim wieku, może trochę młodsze ode mnie, zawsze uczesane ( trwała), wykrochmalone, w sklepie czysto, mięso w miarę świeże. Raz zapomniałam zabrać z lady kupioną wędlinę to przy kolejnych zakupach odliczyły mi pieniądze, choć ja byłam przekonana, że kiełbasę zgubiłam :)))) Innym razem, kiedy zorientowałam się, że przyniosłam do domu zamiast żeberek wieprzowych wołowe- wymieniły bez problemu.
Dlaczego więc się czepiam ? bo wczoraj mnie wkurzyły ! Ta poprzednia epoka znowu im wylazła. Chciałam 0,5 kg surowej szynki, pani wyciągnęła odcięty i śliczny kawałek, ale co najmniej dwa razy większy. Poprosiłam, żeby przecięła na pół, niestety się nie da- tak jest z każdym ładniejszym kawałkiem wędliny czy mięsa, trzeba kupować w ilościach hurtowych, bo się boją , że końcówki, nawet duże, im nie zejdą. Za marudzenie zostałam ukarana szynką żylastą.

Jest jedna rzecz w tym sklepie, która mnie bawi, one pewnie myślą, że ja się do nich tak uśmiecham :))) Oprócz innych wpadek na etykietach pisanych ręcznie, jedna niezmiennie śmieszy mnie od lat, to smalec z cebulo, ostatnio pojawił się jeszcze jakiś wyrób z papryko, no i pytanie - ile plajsterków ukroić. Ponoć to regionalizm, ale u mnie w domu tak się nie mówiło.

Kiedy tak wracałam z tą paskudną szynką, w oknie sąsiedniego lokalu, takiej malutkiej pizzerii, zauważyłam zaproszenie na gorącą herbate i kawe, tam pracują młode osoby. Nawet moi chłopcy, umysły ścisłe i ignoranci całkowici, tak by nie napisali, w dodatku na jakiejś obskurnej tekturze falistej.



Co mnie jeszcze denerwuje, to te narzucające się z pomocą sprzedawczynie :((( Teraz rzadko chodzę po sklepach, tylko wtedy kiedy potrzebuję kupić coś konkretnego, ledwie przekroczę próg, a już słyszę- w czym mogę pomóc - ten zwrot działa na mnie odstraszająco, najchętniej od razu przekroczyłabym ten próg w przeciwną stronę. Nienawidzę tego zwrotu, nie potrzebuję żadnej pomocy, ja chcę obejrzeć co wisi na wieszakach, wybrać i przymierzyć. Do żadnej z tych czynności nie potrzebuję pomocy, bo jeszcze jestem dość sprawna fizycznie i psychicznie.... chyba też ;) Sprzedawca ma mi to zapakować i pobrać pieniądze. Jeśli potrzebuję porady to o nią poproszę. Może sobie stać i obserwować mnie do woli, w miarę dyskretnie, rozumiem, że muszą pilnować.

Chyba wszystkie sprzedawczynie pobiła na głowę panienka z Timarii kiedy byłam tam po raz pierwszy. Każda z Was rozumie jak to jest, wchodzisz do sklepu, gdzie jest mnóstwo fajnych i bardzoooooo przydatnych rzeczy, chcesz wszystko dokładnie obejrzeć, bo nie masz tyle pieniędzy, żeby kupić nawet dziesiątą część. Podchodzę co i raz do nowego regału, oglądam, nawet wszystkiego nie dotykając, czasem coś powiem do Rafała. Wiem, że mnie nie słyszy, bo w połowie pierwszego regału wyszedł do holu z gazetą, ale go widzę przez szybę to się odzywam, z kimś muszę się podzielić refleksją. A ta....na co spojrzę to- może pomóc ? Ze 100 razy jej grzecznie odpowiedziałam, że to tylko rekonesans, chcę wiedzieć po co mam przyjechać kolejny raz, ale oczywiście panienka nie rozumie. Tak mnie wkurzyła, że nie kupiłam nawet tego na co miałam ochotę........i kasę.

Byłam tam niedawno z Madziulą, Magda się przygotowała na wojnę z panienką, ale przeżyłyśmy rozczarowanie. Odbywało się akurat przemeblowanie, sprzątanie po remanencie i przecena, panienka już nie miała czasu zajmować się nami. Nie zauważyłaby nawet gdybyśmy tam poszły w niecnych zamiarach :))))))



Pewnego razu, podczas cotygodniowych, dużych zakupów w obiekcie typu Cash&Cary, wybraliśmy z Rafałem kasę, gdzie młodzi ludzie płacili tylko za jeden duży płaski telewizor , szybko oceniliśmy sytuację- pójdzie błyskawicznie. Otóż nie !!!!!! chłopak wyjął cały pakiecik banknotów dziesięciozłotowych, przeliczał je kilka razy, potem przeliczała je maszyna i kasjerka ręcznie, coś tam nie pasowało. Dokładali, przeliczali.... to była nasza najdłuższa kolejka do kasy :))))



Znacie sklep nie dla idiotów , raczej wszyscy go znają, choćby z reklam :) Pewnie dlatego, że nie dla idiotów na informacji przy wadze kuchennej było napisane z wyświetlaczem LSD- zainteresowana byłam nową wagą więc zaintrygował mnie ten wyświetlacz. Kiedy się dokładniej rozejrzeliśmy, takie wyświetlacze posiadało wiele innych sprzętów. Chciałam, zrobić zdjęcie komórką, ale nie mam kabelka, żeby to potem przerzucić do komputera. Od razu przypomniało mi się jak kiedyś ekspedientka w sklepie spożywczym pokazywała starszej pani herbaty owocowe i po informacji, że ta jest z marakują staruszka splunęła i krzyknęła- fuuuj to już i w sklepie sprzedają to świństwo .
Nie wiem kto, co i kiedy brał, ale że brał to pewne :)))




To teraz o mojej przygodzie z panem pilnującym dobytku sklepu przed kradzieżą. Duży sklep, na sąsiedniej ulicy, z materiałami tapicerskimi i meblami znany w całym regionie, a jeszcze bardziej za wschodnia granicą, upał niemiłosierny, ja w półprzeźroczystej szatce ( to było dobrych parę kilo temu) a moi synowie w krótkich majtkach, jeszcze wtedy obaj byli sporo niżsi ode mnie. Poszliśmy wybrać synkom tapczany, były takie co nam się spodobały, tylko kolor okleiny i obić nie pasował, ale sprzedawca powiedział, że jeśli poczekamy to zamówi takie jakie chcemy. Dałam zadatek, dostałam pokwitowanie i wychodzimy z kantorka żeby wybrać kolory.... a tu leci mały, stary i pianę toczy z ust- Czyje dzieci siedzą na kanapie na schodach ??? Rozejrzałam się i stwierdziłam, że moje. Przeprosiliśmy, chłopcy naprawdę grzeczni byli, nie biegali, nie krzyczeli, tylko się zmęczyli upałem, to usiedli, sama padnięta byłam. Facetowi to jednak nie wystarczyło, ja ze sprzedawcą do katalogów, on za mną i wrzeszczy jak to ich okradają, wszystko co się da wynoszą ze sklepu i że dzieci trzeba pilnować. Ta kanapa, co na niej usiedli chłopcy była 2 metry za mną. Zapytałam co i jak mogłabym ukraść, tapczan, regał ?? wszyscy się śmieją, a on biega za nami po całym sklepie. Ten sprzedawca, tylko głowę spuścił i prosi żebym te katalogi obejrzała, ale się nie dało. Facet wpadł w furię.
Stanowczo zażądałam zwrotu zaliczki i podziękowałam za miłe zakupy, zaproponowałam jeszcze żeby kartkę wywiesili - dzieciom wstęp wzbroniony ! Nigdy więcej tego sklepu nie odwiedziłam, choć tylko dwa kroki od nas, mąż, mimo że wtedy go z nami nie było, też go omija, a z właścicielem się znają z lat dziecięcych, ten furiat to ojciec właściciela. Nawet nie był zatrudniony w sklepie, ot taki gorliwy, darmowy strażnik interesów syna ;)



I już ostatnia historyjka. Parę lat temu byliśmy na letnisku u moich rodziców, z bratową pojechałyśmy po większe zakupy. W sklepie spożywczym sprzedawczyni znana mi ze szkoły podstawowej, kilku klientów i jeden mocno wczorajszy, z brudnymi łapami grzebiący w wędzonych makrelach, a my na te makrele miałyśmy ochotę. Powiedziałam, że nie lubię jak mi ktoś maca moją rybę, a facet na to:
- Oooo to jakaś białostocka się odezwała, nie nasza.
Odpowiedziałam:
-Wasza, wasza ...... tylko mieszkam w B-stoku.
Żadnej reakcji, ani sprzedawca, ani nikt z kupujących nic nie powiedział. Bratowa dziwnie się uśmiechnęła, a potem się przyznała, że jej to też się bardzo nie podobało, ale nie zwróciłaby nikomu uwagi, a przecież do pokornych nie należy.



Jednak nie ostatnia, jest jeszcze mój mąż na zakupach :))) Każde z nas robi je osobno, czasami jednak się przydarzy ;) Nigdy nie zapomnę jak kiedyś kupowaliśmy buty któremuś z chłopaków. Kiedy tylko weszliśmy do domu handlowego- wtedy jeszcze nie było galerii, ale w zasadzie to samo, tylko trochę mniejsze, zapytał - to które kupujemy i mocno się zdenerwował, że jeszcze nie podjęliśmy decyzji. Do działu obuwniczego z miejsca, w którym się właśnie znajdowaliśmy trzeba było najpierw kawałek prosto, potem w lewo i schodami na górę, ze schodów w prawo i dalej to już tylko kawałek prosto..... dlatego nie wiem dlaczego w drzwiach wejściowych nie wiedzieliśmy jakie buty wybieramy. O przymierzaniu już nawet nie wspomnę, bo to świeża rana z niedzielnych zakupów, nierozsądnie wspólnych.....



środa, 5 sierpnia 2009

Kartofelki


Nasz region słynie m.in. z uprawy ziemniaków, w moim rodzinnym domu ziemniaki były podstawą wyżywienia. Nie, nie... wcale nie dlatego, że brakowało mięsa czy innych produktów, odkąd pamiętam ( a pamiętam wiele z bardzo wczesnego dzieciństwa) niczego nie brakowało. Ja jednak nie lubiłam kartofli, tak przynajmniej myślałam, bo od kiedy rozpoczęłam samodzielne życie odkryłam jakie pyszne mogą być te bulwy. W moim domu i stołówkach ziemniaki podawano zazwyczaj tłuczone, puree, a najlepsze są z wody, w mundurkach czy pieczone. Nie muszą być nawet okraszone, same w sobie są pyszne.

Kilka razy do roku przeprowadzam z moim Tatą pewną rozmowę :). Najlepsze irysy rosną na polu mego brata, ma on też doskonałe piwnice do ich przechowywania, dlatego przy okazji odwiedzin przywozimy po pół woreczka. Mówię zazwyczaj do Taty, że może pójdziemy nabrać ziemniaków, a Tata:
- Ale u nas nie ma ziemniaków, są tylko kartofle.
- Kartofel to po niemiecku , po polsku jest ziemniak.
Tata wtedy wypowiada to swoje
- Oo... - takie trochę zdziwione, trochę jakby przemawiał do osoby niespełna rozumu i pyta nie oczekując odpowiedzi
- Chcesz pomarańczy ?

Do piwnicy po kartofle chodzę najczęściej sama z Tatą, bo nikt nie rozumie, że najlepsze są nieduże bulwy. Nie ma znaczenia czy do gotowania czy starcia, takie są najsmaczniejsze. Tata nazywa je pomarańczami i dzielnie pomaga w wybieraniu, choć uważa, że jego pierworodna niezupełnie ten tego :)))
Kupując też proszę o wybranie małych, co nie zawsze znajduje zrozumienie otoczenia.


Wszystko to mi się przypomniało wczoraj, kiedy piekłam kartofelki Cebulki, jakoś dużo mi się przypomina ostatnio, czyżby starość ;)
O tych kartofelkach słyszałam dużo dobrego, aż kiedyś miałam okazję posmakować- pychotka.
Trochę się obawiałam czy mój mąż je zaakceptuje, bo pieczemy bez obierania, ale obawy były niepotrzebne.












Kartofle szorujemy szczotką, kroimy wzdłuż na ćwiartki, układamy jedną warstwą na blachę, posypujemy czosnkiem i rozmarynem i do pieca. Nie solimy! Pieczemy wg uznania, do miękkości albo na chrupiąco. Moje są skropione sosem ze smażenia kurczaka, ale w ostatniej chwili, tuż przed wyjęciem z piekarnika.
Cebulka podawała do nich jeszcze dipy: jogurtowo- koperkowy i jogurtowo- rzodkiewkowy, u mnie z kurczakiem ( mąż dostał z karkówką) i sałatą lodową z sosem vinegret.

Jeszcze uwaga zupełnie nie na temat, skąd u nas na Białostocczyźnie tak dużo germanizmów, mój Tata nie powie inaczej niż hebel, winkiel czy waserwaga.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...