Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Biblioteczka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Biblioteczka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 września 2013

W poszukiwaniu zagubionej miłości.

To jeden z takich tematów, który łatwo przegadać albo zrobić z niego ckliwą pseudo-poezję.

Temat trudny. I w zależności od serc jakie spotykamy po drodze - tragiczny, smutny albo bardzo szczęśliwy.

Adopcja. Można by pisać o chorych procedurach w naszym kraju, które unieszczęśliwiają tysiące dzieci [nieuregulowany status prawny] i tysiące jeszcze-nie-rodziców, którzy stać się 'nimi' chcą bardziej niż cokolwiek na świecie [a proces adopcji im to marzenie odbiera, a w lepszych wypadkach zabiera lata życia, zdrowia i nerwów].
Możny by. Ale ja chcę ugryźć temat z innej strony.

Ile razy w naszym dzieciństwie, ktoś, do kogoś, jako dziecko do dziecka wykrzyknął: 
'A Ty jesteś adoptowany!' zupełnie nie rozumiejąc co to znaczy a chcąc sprawić przykrość?
Ile razy głupi ludzie, dorośli głupi ludzie komentują: 'On to chyba musi być adoptowany!' [gdzie przymiotnik ten jest równoważny z: niegrzeczny, głupi, debilny...] albo: 'A Ty co? Adoptowany jesteś???'... 
I jeszcze z tą pobłażliwością: 'No taaaak, wiesz, bo on jest adoptowany...'

Jeśli nie spotykacie takich ludzi, głupich ludzi, to macie wielkie szczęście. Ja, mając za sobą 8 lat pracy w Oświacie, zarówno państwowej jak i prywatnej mówię Wam jednak - właśnie tak się dzieje. I nasze dzieci, prędzej czy później usłyszą coś o 'byciu adoptowanym', najczęściej w formie karygodnej, nieprawdziwej i opierającej się na prostackich stereotypach.

Nie rozmawiając z nimi o tym, hmm 'o tym'... o adopcji po prostu! chowamy kolejne pokolenia wrzucające pojęcia, zjawiska, które z założenia są DOBRE, do jednego worka z epitetami: kretyn, jesteś z probówki, pedał, zbok, idiota, jesteś adoptowany...

Mój post jest kierowany do rodziców ale też do nauczycieli. Przedszkoli i wczesnoszkolnych.
Nie zawsze wiemy czy w naszej grupie, czy w naszym otoczeniu, czy wśród naszych znajomych i sąsiadów nie ma dziecka, albo już dorosłego dziecka, które zostało adoptowane.
Wiemy natomiast wszyscy, że adopcja istnieje, chociaż na zdecydowanie za małą skalę w PL, ale istnieje, i często jest darem, wspaniałością dla nowej, pięknie stworzonej rodziny.
Z wyboru, marzeń, tęsknot... w 100% z wyboru.

[Oczywiście, zdarza się, że dziecko trafia do złych ludzi, system mimo, że szczelny i drobiazgowy nadal jest kierowany przez ludzi, którzy są omylni albo... przekupni ALE jaka jest masa dzieci w chorych, patologicznych rodzinach... tzw biologicznych?... więc ten aspekt nie nadaje się na dyskusję. Zakładamy, że adopcja sama w sobie jest DOBRA, jest potrzebna, jest piękną możliwością dla wielu szukających siebie nawzajem dzieci i dorosłych.]

Tak więc powiedzcie - czy należy z naszym dzieckiem rozmawiać o tym czym jest adopcja?
Czy chcemy, aby w momencie gdy się spotka z przymiotnikiem 'adoptowany' nie czuło strachu, wstydu, zażenowania?
Aby nie używało go 'przeciwko' komuś?
Czy chcemy by potrafiło zapytać, porozmawiać, dopytać, nas, rodziców, nas nauczycieli?
Więc sami zacznijmy ten dialog.

Chciałabym wychować syna na człowieka otwartego na świat. Rozumiejącego jego złożoności.
Rozumiejącego, że nie ma jednej, jedynej i słusznej drogi ku szczęściu.
Że ścieżek jest wiele i póki ktoś po nich drepcze, nie depcząc innych, nic nam do tego.
Rozróżniającego bardzo klarownie dobro od zła na wielu płaszczyznach, na wielu poziomach.
Chciałabym go wychować na człowieka oceniającego innych po ich czynach, po ich sercu, po ich mądrości. 
Nie po sposobie poczęcia, nie po przeszłości jego rodziców, nie po pochodzeniu i nie po trudnościach, tak bardzo niezależnych od dziecka...

---------------------------------------------------

Zostałam poproszona o recenzję tej książki.
'Dziewczynka w Zoo' Wyd. Credo
Niech cały mój post będzie tą recenzją.

---------------------------------------------------

Przez miesiąc, na studiach, miałam praktyki w Domu Dziecka.
Były to najcięższe praktyki w moim życiu. Cięższe niż te w przedszkolach integracyjnych.
Każdego dnia tuliłam dzieci w wieku przedszkolnym i odpowiadałam na pytania:
'Czy Pani jest Mamą? Nie? To może zostanie Pani moją???'

'Czy może Pani dziś być moją Mamą?'

'Proszę Pani a kiedy przyjdzie moja Mama?'

To było najcięższe. Bo w zwykłych przedszkolach dzieci pytają o to samo, sto razy dziennie.
Tylko, że one czekają na Mamę do 17tej. Dzieci z Domu Dziecka czekają często kilka lat a czasem całe życie...

Prosiłam niebiosa i siły wyższe żeby znalazły te mamy i tych tatków, żeby system im to ułatwił a ich biologiczni rodzice, którzy często mieli się dobrze w swoim upojeniu alkoholowym i byli zbyt egoistyczni by uregulować dziecku status prawny i umożliwić im szansę na dobre i ciepłe życie, aby poczuli tknięcie sumienia. Aby dzieci, które nie miały rodziców bo za wcześnie odeszli, znalazły nowych, kochających, czekających na nich tak samo jak one, z bijącym sercem, każdego dnia.
Każdego dnia wkładając nos w szybę...

Basia miała 5 lat. Zanim się przytuliła zawsze pytała czy może...
Basia na pytanie: 'Co dziś będziesz robiła' odpowiadała: 'Oj to proste, muszę poczekać na Mamę!'
Basia, gdy już nie miała sił czekać i płakała pytała mnie:
'Ile godzinek jeszcze? Bo już mnie brzuszek boli od czekania'
Basi i innym dzieciom opowiadałam o adopcji.
Dla nich to była jedna z tych historii, na które każde dziecko czeka dzień w dzień, którą znają na pamięć co do przecinka.

Widzicie na niebie te chmurki? Na każdej chmurce siedzi sobie dzidziuś i czeka aż jego mama i jego tata zawołają go na ziemię. Wtedy się rodzi.
Często bywa tak, że dziecko trafia od razu do swojego domku, do swojej mamusi i swojego tatusia.
Ale bywa też, bo sami wiecie, że pomyłki zdarzają się każdemu, że takie dziecko trafia do nie tego domku co miało. I tu zaczyna się przygoda. Bo gdzieś tam, może na innej ulicy, a może w innym mieście jest mamusia i tatuś, którzy bardzo, ale to bardzo na to właśnie dziecko czekają. A ono się trochę zgubiło.
Jest smutne bo ciężko jest czekać tak długo aż rodzice je odnajdą. 
Czasami to trwa kilka miesięcy a czasami kilka lat. A gdy się odnajdą? To jest adopcja.
Wtedy odnalezione dzieci i odnalezieni rodzice idą razem do swojego domu.
Zdarza się też tak, że rodzice i dzieci tak bardzo pogubili się po świecie, że nie znajdą się nigdy.
I choć tym właśnie dzieciom jest najsmutniej, to muszą one pamiętać, że wtedy z pomocą przychodzą specjalne osoby.
Te osoby nazywają się przyjaciele. I choć nie mogę Wam obiecać, że zostaniecie adoptowani to przyrzekam, że na każdego z Was czeka prawdziwy przyjaciel...

Basia przychodziła po każdej z takich historii i szeptała mi do ucha:
'A czy mogę zamienić stu przyjaciół na jedną mamę?....'

No właśnie.
Tu nie ma dobrych odpowiedzi.
Tu nie ma idealnych słów.
Tu serce bije się z rozsądkiem i wiedzą.
Nie odebrać nadziei, nie obiecywać, mówić prawdę ... ale na boga, te oczy, te dreszcze, ten drżący głosik...

Jednego jednak jestem pewna, chcę by Bolo znał tę historię.
Tę i tę z książki.
Chcę by wiedział, że adopcja to wielkie szczęście a nie piętno.
I chcę aby nigdy nikogo nie oceniał przez ten pryzmat.

Malarskie, sugestywne ilustracje i język... powiedziałabym idealny. Kilka zdań.
Najmocniejszych. Trafiających w samo sedno.
'Nie mam rodziny.
Jestem sama.
Nikt mnie chce.....' 
Publikacja ukazała się w ramach projektu "Rodzic uczy się z dzieckiem".
Rodzicu - poucz się ze swoim dzieckiem...

We współczesnych ofertach społecznych sporadycznie można odnaleźć publikacje, które poza funkcją informacyjno-edukacyjną tak silnie prowokowałyby do refleksji i dyskusji pomiędzy osobą dorosłą i dzieckiem. dr Aleksander Mańka






 
Mam dla Was 3 książki 'Dziewczyna w Zoo' a szkoda, bo rozdałabym ich setki z przyjemnością.
To jedna z tych książek, o których nie słychać a które trafiając do naszego domu zmieniają tak wiele...
Co robimy?

1. W komentarzu odpowiedz w max 4 zdaniach: 'Jak odpowiedziałabyś/ odpowiedziałbyś swojemu dziecku na pytanie: Mamo, tato - co to znaczy 'być adoptowanym'?
2. Podpisz się :)
3. Udostępnij link do tego postu z FB - KLIK
4. Na odpowiedzi czekamy do niedzieli 22.09.13 do godz. 18.00.
5. Wyniki na fanpagu KiK w niedzielę ok 22.00

Oczywiście serdecznie zapraszam do komentowania całości, tematu, postu, refleksji...
Czytam je zawsze z niezwykłą przyjemnością i [nadal!] z wypiekami na twarzy :)



wtorek, 6 sierpnia 2013

Złap COŚ dobrego.


O dobroci dziś. Takiej prostej, ciepłej, bezinteresownej, na ostrym deficycie...

Ileż to razy, każda z nas, babeczek mówiła do swego 'na koniu' - przytul mnie! W sposób taki jakby całe życie, nagle, zależało od tego tula.
Do tego onego, co z konia dawno temu już spadł, lekutko łysieje, ciupinkę brzuchola za dużego ma i częściej zakłada kapcie niż buty na motor.
A my nadal uważamy, że 'przytulenie' załatwi wszystko, albo przynajmniej rozpocznie coś 'dobrego'.
Bo przytulas daje ciepło, daje poczucie akceptacji, daje ukojenie, spokój, i jakąś wiarę bo często za przytuleniem idą słowa banalne a jak ważne: 'Wszystko będzie dobrze...'

Przytulenie jest za darmo. Nic nie kosztuje. Nigdy go nie zabraknie gdy tylko chęci są.

Tulić się można dniem i nocą. Przez całe życie. Bo przytulanie jest dobre...

A my Matule? Jak często tuleniem naprawiamy cały świat?
Czy tulek i całus nie leczą zbitego kolana?
Czy tulenie nie koi bolącego gardła?
Czy tulenie nie wygania wszystkich potworów spod łóżka?
Czy przytulanie nie ratuje gdy buzia zalana łzami?
Czy tulaki łóżkowe, tuż po drzemce, nie są najsłodszą częścią dnia?

Przytulanie jest dobre. Ma moc. Ogromną.
Jest lekarstwem i otuchą. 
Jest fizyczną, rozkoszną poduchą szepczącą: Kocham Cię, Lubię Cię, Jesteś dla mnie ważny, Akceptuję Cię takim jakim jesteś, Nic się nie stało, Zrobię wszystko żeby było już dobrze - przytul się...

Co jeszcze jest dobre?
Dobra jest ta książka.
'Proszę mnie przytulić'. 
Jest dobra w swej 'dobroci'...

Tata miś podchwytliwie pyta Synka: Synu, jaki jest najlepszy sposób na udany dzień?
Jasne, że wiem - mówi Maluch - Stoczenie się razem z fiołkami z naszej górki!
Taaak, to dobry sposób - mówi Tata - ale najlepszym sposobem jest mocne przytulenie się do kogoś.
Hmm, mówi mały miś, a myślałem, że to sposób na poprawienie humoru.
Tak Synku, to sposób na wiele różnych rzeczy...

Przytul Pana Bobra - żeby lepiej mu się pracowało.
Przytul Panią Łasicę - żeby się wzruszyła.
Przytul Zające - żeby się nie bały.
Przytul Wilka - żeby nie był smutny i zapomniał o pewnej dziewczynce w czerwonym kubraczku...
Przytul Łosia - bo jest stary i już nikt go nie przytula.
Przytul Panią Anakondę - o! Ta to jest ekspertką od przytulania...
Przytul Gąsienicę - na szczęśliwą drogę życia.
Przytul Myśliwego - baaardzo dokładnie, żeby nie zapomniał.
Przytul Tatę! - najmocniej, najdokładniej i najczulej jak tylko potrafisz...

A Ty kogo dziś przytuliłeś?

To piękna, mądra, dobra książka. W ten cudowny sposób, w jaki tylko literatura potrafi, mówi o sprawach ważnych bez nazywania ich po imieniu.
I w sposób taki, że dziecko i dorosły czują to ciepło w klatce, w serduchu, że podczas czytania łapki się splatają i jakoś tak więcej całusów jest przemyconych między kartkami.
I powoduje przyrost najlepszych uczuć u naszego Kurdupla. Uczy, że sam, że on sam! też taką moc posiada. Że jeśli przytuli smutną Mamę to naprawia jej świat, jeśli przytuli zmęczonego Tatę to łatwiej będzie mu dziś pracować, jeśli przytuli stareńkiego Dziadka to wzruszy go do łez.
I jeśli przytuli swoją gumową [badziewną i najkochańszą] kaczkę za 3,50 bo spadła z łóżka, to uleczy jej ból.

Matule, Tatkowie - to książka obowiązkowa do biblioteczki waszego Bąka.
Zrobi im [i Wam!] tylko dobrze!
Jest wyraźnym i głosnym manifestem - robienie innym przyjemności  uszczęśliwia.
A przyjemność ta prawie nic nie kosztuje - ot, minutkę dwie twego czasu. I okruszek serca.

'Proszę mnie przytulić' TU -> KILK teraz w miłej cenie.



Dwa słowa o wydaniu.
Jak zawsze gdy Wam coś polecam - piękny duży format. Twarda okładka. Gruby, kartonowaty papier.
Ilustracje klimatyczne, ciepłe, czytelne, nadzwyczaj czytelne.
Tekstu, wydaje się, że jest sporo. Ale jest go w sam raz. Na żadnej stronie nie jesteśmy za długo, a każda ma w sobie tą dobrą moc.
I ciekawostka - w tekście jest trochę trudnych słów. 'Ekscentryczni, konsumpcja, poufałość, pasja'...
Ja jestem zachwycona. Bo nieczęsto zdarza się, że autorzy w małych dzieciach widzą czytelnika pełnowartościowego. Takiego, któremu możemy serwować całe piękno naszego języka ojczystego.
Maluchy uczą się znaczeń z kontekstu - najlepsza, najmądrzejsza forma nauki.
Starsze mogą chcieć rozmawiać, 'co to?, co to znaczy? a czy ja mam pasję?' - czy może być coś bardziej wartościowego?
To książka dla dwu i sześciolatka. Warta każdego słowa o niej pisanego...


Łapacz snów.
Gęsta sieć miała przepuszczać jedynie dobre sny, a zatrzymywać nocne mary, które ginęły wraz z pierwszymi promieniami słońca. Taki sen miał łapać się w sieć i spływać po piórach.

Nasz łapaczek ma swoją historię. Jakiś czas przed urodzinami Bola pewna Marta napisała do mnie maila, czy mogłaby wysłać coś dla Bola, do jego nowego pokoju, na urodziny...
Wzruszyłam się, o rany, jak to? 
Wysłałam adres i czekałam na niespodziankę.
Nie przychodziła.
Marta pisze do mnie smutnie - co? nie podoba Wam się?
Serce mi pękło! No coś Ty?! Przecież my nic nie dostaliśmy.
No jak? Jak byk w trackingu stoi, że odebrane.
No to wnerwione dymanko na pocztę. Tam okazuje się, że listonosz leń, wrzucił do skrzynki, mimo, że przesyłka za podpisem... W dodatku wrzucił źle. A w dodatku 'ktoś ze złej skrzynki' przesyłki nie oddał ani nam [miał adres przecież] ani na pocztę...
Brzydko. Niesmacznie. Trzeba myśleć, że może cholernie mocno, tego kogoś dziecko, potrzebowało łapaczka?...

Marta wysłała drugi. Przepiękny. Zrobiony jak na zamówienie do pokoju Bolka.
Bolo zapytał: Co to?
Tłumaczyłam, że tu wskakują złe sny. Że jak będzie się śnił ten niefajny sen, jak gąski po nocy robią 'akuku' to łapaczek od razu go złapie i wyrzuci za okno.
O boże jak to działa!
Bolo co wieczór wrzuca w łapaczka nieładne sny i się nie boi.

A dla mnie to cudna ozdoba. Zrobiona z dbałością o każdy szczegół.
I zrobiona z sercem. To wielka moc i wielka dobroć.

Gdy przyszedł do nas syn znajomych, lat sześć, też zapytał: co to?
Bolo próbował tłumaczyć: to fuj, ble hapsi łapie!
Sześciolatek nie zakumał. Wytłumaczyłam a po godzinie kawkowania Mama chłopca pyta:
Ej, gdzie jest Łukasz?
Poszłyśmy do pokoju a Łukasz siedział pod oknem i wrzucał do bolowego łapaczka swoje koszmary.
'A Ty Monsterze idź na zawsze i nie wracaj!'
'Wy, Duchy z garażu zgińcie na zawsze!'
'Ty, Potworze łazienkowy przepadnij!'

Bo warto dzieciom podarować trochę magii, trochę czarów, trochę wiary...
Ich wyobraźnia i emocje Wam się za to odwdzięczą.
To jest dobre.

A dla maluszków to piękny i oryginalny mobil nad łóżko!

Łapacz snów TU --> KLIK






I jeszcze słówko :)

Dostaję ogromną liczbę próśb o pomysły typu: co na drugie urodziny, co na roczek, co dla 7 latka.
Staram się odpisywać, choć żadna ze mnie afa&omega, ale jeśli tego nie robię, to proszę wybaczcie, albo nie daję rady czasowo, albo mi coś umyka.
Jednak dziś mnie olśniło. Zawsze i wszędzie  i na każdy wiek pięknym prezentem będzie przecież mądra i dobra książka a gdy dorzucimy takiego łapaczka ... no to już sami wiecie, że będzie afera...

czwartek, 25 lipca 2013

OQO na TAKO.

Oqo na Tako mieliśmy już dawno.
Prawie rok temu kupiłam pierwsze książki z tej kolekcji, które mnie zachwyciły. Nie. 
Raczej rzuciły na kolana.
Można o nich poczytać TU - KLIK
Wtedy Bolo zauroczony ilustracjami i moimi 'malutkimi' historyjkami 'czytał' je namiętnie na dywanie.
OQO poszło do szafy. Na potem.
Potem nadeszło.
Jak pisałam już kilka razy, czytamy, czytamy, pełne, mądre, piękne książki CZYTAMY.

[Dostałam od Was tonę komentarzy, maili i pw apropos Bolka 'czytelnictwa' - chcę Was zapewnić, że każde dziecko jest inne i każde jest tak samo idealne :) Pewne natomiast jest to, że jeśli dom wypełniony jest książkami, dziecko widzi nasze 'do nich' uczucia, chłonie nasze emocje to prędzej czy później przesiąknie tą miłością. Jestem jednak zdania, że jednym z kluczy jest odpowiedni dobór 'lektury', nie tylko do wieku ale i do naszych gustów. 'Bylejakości' nie znoszę i takiej pozycji z pewnością nie czytałabym z bijącym sercem. Ale jeśli biorę do ręki literackie dzieło sztuki to moje wypieki, westchnienia i zachwyt udzielą się Małemu.
Bo Kurduple to nasze lustra. 
I jeszcze jedna rada-nierada - niech czytanie będzie wydarzeniem. Niech się świeci specjalna lampka, niech wyjątkowy koc Was okrywa, niech będzie cisza i błogość, tak aby skupić się wyłącznie na słuchaniu, oglądaniu, i tuleniu... w naszym przypadku prawej stopy...
A potem porozmawiajcie. Choćbyście to Wy mieli 'robić' całe gadanie - warto. 
Warto streścić, zapytać, pogadać... a w oczach Kurdupli, jeśli przyjrzycie się bardzo dokładnie zobaczycie cały ten świat, o którym mówicie. Zobaczycie te liski, te świnki, wilka zobaczycie i księżyc z wielkim nosem...
I niech niektóre książki nie będą 'zawsze dostępne' jak zabawki w koszu... 
My mamy dwie Biblioteczki - ta do czytania 'przy okazji', czasem na szybko - to książki 1+, kartonowe, krótkie, gdzie rządzi obraz - takie książki Bolo od ok pół roku 'czyta sam' i wtedy kiedy chce. Mieszkają w niego w pokoju.
Druga Biblioteczka jest w naszej sypialni. Jest czarodziejska, pozycje to piękne wydania a Bobek z przejęciem wybiera, którą teraz czytać będziemy. 
Pozycje OQO od Tako są w tej drugiej... a Bolo potrafi je przytulać...]

I tak oto nasze OQO znowu zamarło na Tako.
'Niedźwiedź łowca motyli'
Jak każda pozycja [mamy na razie cztery więc jak każda NASZA pozycja] to plastyczna pięknota.
Tym razem to senna, leśna kolorystyka. Mam wrażenie, że do każdej barwy została dorzucona kapeczka brązu. Ciepło, subtelnie. Cała masa kresek łącząca się w czarowną całość. W obraz tak silnie działający na wyobraźnię, że natychmiast przenosi nas w baśniowy, błogi, dobry świat.
Znowu to co kocham, stonowanie, delikatność, magia...

Jest oto niedźwiedź, taki co to lubi poobiednie drzemki i przechadzki. Lubi też zbierać różności. 
To co znajdzie pakuje do starej łodzi, którą wszędzie ze sobą ciągnie.
Czego on tam nie ma? 
Ma dwie parasolki, lunetę, zegar z budzikiem, lustro, książkę, melonik, fotel i gramofon.
Już sam zbiór tych, a nie innych przedmiotów wywołuje we mnie przyjemne emocje i wrażenia wizualne a u Bola niesamowitą ciekawość - [Co to? Co to Mama??? - i tak pół godziny oglądamy co tam niedźwiedź uzbierał mimo, że w tekście o tym ani słowa...]

Pewnego dnia Niedźwiedź o imieniu Niedźwiedź znajduje siatkę do łapania motyli.
Zupełnie nie wie co z nią zrobić dopóki nie ratuje jednego, tonącego w jeziorze.
Motylka kładzie sobie na nosie i czeka aż jego skrzydełka wyschną. 
Ten, gdy się budzi, ze strachu odlatuje.
Niedźwiedź jednak nadal, każdego dnia, ratuje w ten sposób tonące motyle, suszy je sobie na nosie [LOW!] i z leciutkim uczuciem smutku patrzy jak całe i zdrowe odlatują.

Razu pewnego Niedźwiedź ratuje Motyla Ogromnego. Największego na świecie! Jest tak duży, że gdy suszy się na jego nosie to skrzydłami przykrywa prawie cały jego pyszczek.
Ten wielki motyl wcale a wcale nie boi się Miśka. A w dodatku ma na imię Blanka.

Teraz cytat, absolutnie mój ukochany. To jeden z piękniejszych tekstów o przyjaźni, o miłości...

'Niedźwiedź i Blanka zaprzyjaźnili się. Spędzali razem dużo czasu.
 Ona uwielbiała łaskotać go za uszami i bawić się w chowanego.
 On lubił opowiadać jej sekretne historie o lesie i delikatnie dmuchać w jej czułki'

W tym fragmencie jest taka ilość uczuć, namiętności i czułości, że mi dech zapiera...

Co dalej?
Niedźwiedź sam wpada do jeziora. Topi się. A Blanka jest mimo wszystko za mała aby go wyciągnąć.

Jak się kończy ta historia? Możecie się domyślać ale ja szczerze radzę przeczytać. Razem z Małymi.
To przepiękna książka o tym, że dobro powraca. I mimo, że życie pisze różne scenariusze to warto uczyć młodych 'człowieków' tej zasady. 
Efekt może być tylko jeden - będzie więcej 'dobrego' w ich świecie...

Z pasją polecamy 'Niedźwiedź łowca motyli' - wyd. TAKO [OQO] TU --> KLIK
















poniedziałek, 1 lipca 2013

przykurzony róż i szarości ... i ciepło. DO SNU.

Często jest tak, że myślę, lub mówię, że moje dziecko nie jest na coś gotowe z rozpędu, z osądu, bez próby. Tak było w przypadku czytania, już teraz, na zaraz, książek z dłuższą, bardziej skomplikowaną treścią.
Zwyczajnie wydawało mi się, że jeszcze nie czas, nie zrozumie.
Jak to często bywa - myliłam się.
A dowiedziałam się o tym przypadkiem. Przez zachwyt nad pewną książką.

Książki i buty. Na te rozkosze nigdy nie żal pieniędzy. I gdy drugą pasję Tata Bola pochwala jakby słabiej, tak pierwszej przyklaskuje.
Jednym z absolutnych plusów bycia rodzicem jest to, że można dziecku tworzyć piękną, wyjątkową biblioteczkę. Robię to z pasją i nie ma mowy o przydługich przerwach.
Z czasem stało się tak, że powstały dwie biblioteczki.
Jedną dobrze znacie, to ta zawsze dostępna, wyczytana do granic możliwości, po razów sto.
Rano, przy obiedzie, po kąpieli, między zabawą klockami i przed spacerem...

Druga - to taka moja czarodziejska skrzynia - na potem.
Do niej chowałam książki piękne, mądre, na czas wieczornego, powolnego, leniwego czytania.
Do snu.
O tym czytaniu do snu marzyłam już w ciąży...

Ponownie, z Bolem, zawitaliśmy w księgarni. Często książki kupuję w necie. Bo reklama rozległa, bo dużo recenzji, bo widzę, że to coś dla nas. Bo zwyczajnie ufam już z góry niektórym wydawnictwom.
Jednak nigdy nie zrezygnuję z chodzenia, macania, wąchania, szybkiego kartowania, szperania...w księgarni.
Często towarzyszy mi Bobek.
I siedzi sobie na podłodze i czyta: bb oo byyy aaa tyuuu... czyta. I nagle mówi: 'TOŁ!'
I bierzemy 'toł'.
Zdarza się też, że stwierdza, iż Pani obok bardzo złą książkę wybrała i przegląda nie 'toł' co trzeba.
Bez pardonu wyjmuje jej z ręki Folleta lub Irvinga i daje Różnimisie ze stanowczym 'TOŁ!'.
Cóż Pani robi? Czyta 'toł' a potem dziękuje Bolkowi bo 'na pewno bardzo spodoba się mojej wnuczce! Cudna!'

Rozkoszujemy się atmosferą, otoczeniem, specyficzną ciszą...
Bolo czyta ciuchutko: 'byy oo b a myy mu i...'
a spoglądam na półkę taką jakąś schowaną, nie rzucającą się oczy...
Spoglądam i przepadam. Kolory.
Szarości, brudne róże.
Wielki format. twarda okładka. Pięknie wydana.
Ilustracje - minimalizm aż krzyczy! I cudnie podkreśla to co ważne. Treść.
Kartkuję. Już wiem, że wezmę, tyle, że z myślą 'na potem'. Trudna dość ....

Tym sposobem zataszczyliśmy do domu kilka książek i 'toł' jedną.
Nie dawała mi spokoju. Biła z niej magia, tajemnica.
Chciałam od razu ją dać Bolowi, jak zawsze, do pogadania, opowiedzenia...
Nie dałam.
Ledwo wyczekałam wieczoru.

A czemu by nie spróbować??? - myśl szalona Matkę naszła.

Zapaliliśmy nocną lampkę. Bolo rozłożył się na mojej wątrobie.
Czytam. Czytam.
Czytam ze wzruszeniem, bo oto jesteśmy w połowie książki a Bolo słucha.
Ogląda. Słucha. Skupiony, cichutki. Rozumie???

Ostatnia strona czytana szeptem. Odkładamy książkę a Bolo z ogromnym spokojem mówi mi na ucho: 'Mama, toł!' Jeszcze raz. I jeszcze....

Przy trzecim razie czuję większy ciężar [na mojej biednej wątrobie], czuję to słodkie, specyficzne ciepło jakie wytwarza ciałko usypiającego dziecka.
Ostatnia strona. Szeptem. 
Śpi.

--------------------------

'Słoniątko' - wyd. Muchomor.
Mądra, trudna, z dość dużą ilością tekstu. Napisana rytmicznie ale bez rymów.
Napisana troszkę dziwnie, ciut inaczej...

O czym ta piękność?
O słoniku, który był inny niż wszystkie. Za mały, tyćkę zbyt biały i w ogóle jakiś inny.
Postanawia wyruszyć w świat z tobołkiem zawierającym pięć orzeszków.
Orzeszkami płaci za przejazdy, za bilety...
Płynie do Amsterdamu, za orzeszka, ze zniżką szkolną...
Jedzie pociągiem do Saksonii, za orzeszka, bez przesiadek...
Pędzi taksówką, na Podzamcze, za orzeszka, z pokwitowaniem....

Kogo tam spotyka, co się dzieje dalej? Musicie przeczytać.
A ostatnią stronę koniecznie szeptem....

Nie wiem o czym jest ta książka. 
O marzeniach? O dobru? O odwadze?
Nie wiem, jest o tak wielu rzeczach, że ciężko mi zdecydować...
Ale wiem, że jest to do ciarek przepiękna, miękka, ciepła opowieść...
Wzruszająca, a co najważniesze, wyciszająca. Nie tylko dziecko. 
Ja czerpię prawdziwą przyjemność z czytania jej. Oglądania.... Czuję spokój. Ukojenie.
Jest 'cała taka' jak jej kolorystyka.
Delikatne szarości, przykurzone róże... Do snu.

Słoniątko - albumowy format, proszący się o dedykację płynącą z serca...
Towarzyszy nam od tygodni przy zasypianiu...












 

środa, 26 czerwca 2013

PreMIEra.



Post spontaniczny i na 'haju'.
Bo u nas się dzieje. Oj dzieje!
Poprzedni post jeszcze tętni życiem, a właściwie to ma zawał i ciśnienie 200/160..
Ja fruwam na speedzie, zalewa mnie adrenalina...
To dzięki Wam, dzięki temu, że nasz FILM spotkał się z TAKIM odbiorem.
Ale o tym później... znajdziemy czas na wyhamowanie, na wnioski, na podsumowania.
Teraz latamy gdzieś wysoko, pod samym sufitem i piszczymy z emocji.

A dziś PREMIERA.
Bo miała być 8 lipca.
Jak zobaczyłam tę datę to jakieś smuteczki mnie strzeliły, bo Bolo ma 7 lipca urodziny, 6 lipca jest bibka..
No kurde, że tak dzień później dopiero... Smuteczki.
Bo oto czytam, że rodzeństwo ma być dla RóżniMisie.
Zawał!

A tam zawał...Zawał totalny pojawił się dzisiaj.
Mokro, zimno, szaro, wstrętnie.
Domofon dzwoni, Dzieciora wybudza, szlag mnie trafia, klnę pod nosem. 
Z fochem podpisuję przesyłkę.
Otwieram dość agresywnie a tam???

A tam ROBIMISIE! Wcale nie 8 lipca. Dziś!

Szybko, szybko. Obiad. Nocnik. Jeszcze tylko odpiszę na jednego maila, jeden telefon i czekaj Synu, zobaczysz zaraz co Mama ma dla Ciebie!!!
Bobek też naspeedowany już siedzi na dywanie i powtarza jak mantrę: 'Co to? Co to?'

Otwieramy książkę. Bolo przestaje oddychać. 
Po chwili strzela jak z procy.
'Mama! TAM!' i leci do swojej biblioteczki, wyciąga, Skubaniutki, Różnimisie i pokazuje rozemocjonowany.
Tu! Tu! Tu też są!

Książka przewertowana setki razy w tempie ekspresowym. Ja się ciut wkurzam, że Małe ma pierwszeństwo, tak bardzo ciekawa jestem co jest w środku. Przez ramię mu zaglądam i czuję to jedyne, niepowtarzalne uczucie, gdy książkę ogląda się/czyta po raz pierwszy...
I widzę, że jest pięknie. Że dojrzalej, że bardziej skomplikowanie. Chcę jeszcze. Ale On też.
Ogląda, gada, pokazuje. I znowu. Zabiera, biegnie Tacie pokazać: 'Tata! TUUU!'

Ten chaos trwa za długo. Zresztą, kurde, dajcie mi tę książkę wreszcie przeczytać!
Kładziemy się z Bolem na jego łóżku. Bobek przyjmuje pozycję do czytania - polega ona na uwaleniu się na mnie w taki sposób, żeby idealnie stronice widzieć co powoduje ciężki ból moich ramion i karku.
Co tam... byle Czytelnika wychować... najwyżej będzie starej matce opłacał fizjoterapeutę.
[Synku! ale wiesz, dobrego, młodego, z wizytami domowymi] ...

'Mama! Kula!' - no tak, trzeba kule włączyć, nastrój zrobić, rytuały...

Czytamy.
Marynarz. Dyrygentka. Bibliotekarz. Aptekarka. Mechanik. Astronautka...
Astronautka chwyta mnie za serce...
Przepadamy..
Czytamy razy sto. Oglądamy szczegóły. Przytulamy bobasa, którego trzyma...położna...
A wszystko pięknie wyrysowane, tak, jak potrafi jedynie Agata Królak.
Kredką. Dziecięco.
Kolory. Detale. Zestawienia.
I kocham za 'Pana Cukiernika' i za 'Panią Policjantkę'. Za 'Pana Nauczyciela' i 'Panią Listonoszkę'...

Na to warto było tyle czekać. Ponownie - brawa!
A ja dodam tylko, że postaci podpisane są literami pisanymi... chcąc, nie chcąc, pedagog we mnie bardzo się z tego faktu cieszy...

Polecamy jakem Klocek i Kredka!

'ROBIMISIE' TU --> WydawnictwoDwieSiostry












poniedziałek, 10 czerwca 2013

eRIC cARLE - artysta dzieciom



Czas uzupełnić naszą Biblioteczkę Małego Człowieka

Bardzo głodna gąsienica. Hit i kanon. Pisałam o niej już kilka razy, jest w naszym TOP10 [KLIK]
Ciężko mi uwierzyć, że jakieś dziecko z nią nie miało do czynienia. Że nie wtykało paluszków w dziurki.
My wtykamy już rok i końca nie widać.
A jak nie miało, to Drogie Matule - nie ma na co czekać, to książka na czytań milion, na lat co najmniej kilka.



Autor - Eric Carle.
To niezwykły pisarz, ilustrator. Miłuje mocno naturę i stara się spojrzeć na nią oczami dziecka.
Robi to perfekcyjnie. Każda jego książka, która jest o robaczkach, zwierzakach, ptakach fascynuje treścią, mądrością, prostotą wyważoną w każdym calu. Często znajdziemy element wiedzy, element informacyjny, edukacyjny - przedstawiony w tak wyjątkowy sposób, że dziecko chłonie te prawdy jak gąbka.
Eric Carle stosuje też pewien rodzaj suspensu zrozumiałego dla dziecka, który doprawia smakowitym poczuciem humoru...
Ilustracje - są niepowtarzalne i nie do pomylenia.
To technika polegająca na malowanych papierach, które autor wycina i nakleja tworząc pożądane kształty.
Kolory są bardzo żywe, malarskie. Postaci niesztampowe, ciut dziwne, intrygujące. 
Nie ma tu banału, nie ma cukrowych, jednoliniowych 'kaczuszek' i niebieskiego stawu...
Ilustracje są bardzo konsekwentne i niesamowicie czytelne dla małego odbiorcy. 
Ja, jako dorosły, mam ogromną przyjemność obcować z taką sztuką.

W Polsce nie zostały wydane jeszcze wszystkie książki Erica Carle.
Mam nadzieję, że to się szybko zmieni, póki co, posiłkujemy się wersjami anglojęzycznymi, czytanymi po polsku...

Poniżej przedstawię 3 kolejne książki tego artysty.
Dwie już są na rynku od jakiegoś czasu. Ostatnia jest całkiem świeża. I trafia do naszego rozszerzającego się TOP20.

Czy chcesz być moim przyjacielem?
Myszka sobie wędruje przez świat [po trawie?] i pyta różne zwierzaki czy zostaną jej przyjaciółmi.
No nie bardzo. Każde ma jakąś charakterystyczną wymówkę.
[tu jest ogromne pole do popisu w kwestii rozmów z dziećmi na temat oto taki: świat nie zawsze jest różowy i nie każdy nas 'kocha' z zasady...i czym właściwie jest istota przyjaźni???]

Świetny system, jedna strona - jeden zwierzak. Porządek. Sens.
Gdy myszka po wielu niepowodzeniach znajduje mały, szary ogonek okazuje się, że należy on do innej myszki, która z przyjemnością zostanie jej przyjacielem. Wskakują razem do norki.
I całe szczęście, bo nasza główna bohaterka nie dreptała wcale po trawie.
A po dłuuugiem wężu, który miał na nią wielką chrapkę...

Bolo na stronie z wężem wstrzymuje oddech...






Od stóp do głów
O tej książce krótko bo nie jest moim faworytem choć nadal jest świetną pozycją w biblioteczce. 
I nader pożyteczną 'rozwojowo'.
Faworytem moim nie jest bo raz, mimo, że rozmiary ma takie same jak inne książki Carle tak jest czytana w pionie. Ale to mój fiź i tyle. Ja zwyczajnie lubię 'pod linijkę'.
Jednak tu, oprócz ilustracji zwierząt, mamy też ilustracje 'ludzi' a ja czuję jakby Carle miał do nich mniej serca niż do 'natury'...

Niemniej książka jest świetna pod kątem treści.
Na każdej stronie jedna historia [znowu ten ład...]
Czy potrafisz kłapać zębami jak krokodyl?
Czy potrafisz wygiąć szyję jak żyrafa?
Czy potrafisz wierzgać jak osiołek?
Tak! Potrafię!
Bolo zrobi wszystko żeby udowodnić, że potrafi. I Tata... a Mama jest przymuszana...
Cała kupa śmiechu. I wiele fajnie spędzonego czasu.




I najnowsza książka Carle na polskim rynku. 
Mój absolutny LOW. To bliźniak 'Gąsienicy' pod względem genialności.
Pajączek.
Jedna strona jedna 'historia'.

Wszyscy chcą się bawić. Po kolei przychodzą do pajączka i proponują mu fun.
Koń proponuje galopowanie, krowa świeżą trawę, świnka błotną kąpiel, pies polowanie na koty...
A pajączek ma ich wszystkich w nosie. 
Powolutku, po cichutku, skrupulatnie, pracowicie wije swą sieć.
Wije i wije...
Pracuje dzielnie, systematycznie.

Gdy zwierzaki przychodzą do niego, jedno po drugim, zawsze towarzyszy im bzycząca w pobliżu muszka.
A pająk na każdej kolejnej stronie ma swą sieć coraz większą, coraz piękniejszą...
Gdy nadchodzi wieczór w sam jej środek wpada mucha.
A potem?
Potem pajączek idzie spokojnie spać...

Mądra i piękna książka. Prawdziwa. Pokazująca stan rzeczy ot - taki jaki jest. 
Nie wprost ale dobitnie, delikatnie i spokojnie, do rozmowy...
I ma smaczek. Jak Gąsienica ma swe dziurki tak Pajączek ma WYPUKŁĄ sieć pająka. Złotą.
.... a i muchę na każdej stronie można z zamkniętymi oczami paluszkiem wynaleźć...
A ostatnia, nocna strona jest tak piękna, że mogłabym sobie powiesić taki obraz na ścianie...choć złotego z zasady ciężko nie lubię.
Polecam najmocniej jak tylko mogę.









WSZYSTKIE KSIĄŻKI ERICa CARLE - Wyd. Tatarak KLIK
prosimy o więcej!