Byliście tu:)

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jak malować meble. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jak malować meble. Pokaż wszystkie posty

sobota, 18 października 2014

O przygodzie ze stołem

W końcu muszę pokazać swoje największe "dzieło", jakie powstało podczas testowania farby Annie Sloan Chalk Paint, którą mam stąd.
Najpierw na zachętę dyńki. Widziałam już dynie na kilku blogach, więc sama postanowiłam też zrobić jako ozdobę mojej kuchni.

Stół ma z pewnością co najmniej 60 lat. Dziadek mojego męża odkupił go od kogoś, trudno określić wiek stołu precyzyjnie. Nie był to mebel zbyt szanowany. Został "w spadku" i chętnie go przygarnęliśmy, choć był mocno podniszczony. Swego czasu chcieliśmy go troszkę naprawić, ale skończyło się to dziurą w fornirze i ukryciem blatu pod obrusem. Stół bardzo lubimy, w dodatku jest rozkładany. Stał u nas ponad 7 lat, taki biedny, z nogami wyżartymi przez robale.Niestety nie stać nas na profesjonalistę, który przywróciłby świetność tego mebla...
Widać dziurę w fornirze, nie widać za to całego mnóstwa głębokich rys od noży i innych ostrych narzędzi (niegdyś rąbano na tym stole mięso).

Annie Sloan przyszła z pomocą. Jak już malować, to najpierw konieczne było szpachlowanie. Uwierzcie, napracowałam się przy tym, a i tak nie udało się tego zrobić dokładnie (brak profesjonalizmu i cierpliwości niestety), ale wyszło naprawdę przyzwoicie. Użyłam najzwyklejszej szpachli do drewna. 

Wieczorne szpachlowanie... Docieranie...

Starałam się fotografować poszczególne etapy mojej pracy.

Zobaczcie, ile tu szpachli. Za każdym razem docierałam papierem ściernym. Denerwowało mnie trochę to czekanie, ale wiedziałam, że trzeba... No i nie obyło się bez pyłu.

Po pierwszym malowaniu:

 Po kolejnym:
Za nogi postanowiłam zabrać się później, jak już blat będzie gotowy (z nogami większa zabawa niestety).
Tu już z naklejonym motywem z serwetki:


Zaszalałam nieco z decou, ponieważ nakleiłam koronkę z serwetki. Efekt mi się spodobał, więc na nogach też dałam po jednym kwiatku.




Kolejny etap: woskowanie. Najpierw bezbarwny wosk, potem ciemny, później znów bezbarwny, polerowanie...


A dopiero po jakichś dwóch-trzech tygodniach wzięłam się za nogi. Szpachlowanie ich to dopiero próba cierpliwości:)


Udało się, może niezbyt równo zaszpachlowane, ale są:)


Detal:

I po przestawieniu mebli. Przestał straszyć ten mój stół:)


Tak wygląda po miesiącu:




Na zdjęciach wyszedł nieco jaśniejszy niż w rzeczywistości.

.Jestem naprawdę zadowolona z efektu, który zaskoczył niejedną osobę. Ciocie mojego męża, które pamiętają stół ze swojego dzieciństwa, były oszołomione renowacją w moim wydaniu, a to tak bardzo cieszy... Najlepsze jest to, że nie muszę bez przerwy zmieniać obrusów i zakrywać blatu. Oczywiście, z racji tego, że stół jest pokryty woskiem, nie stawiamy na nim bezpośrednio gorących naczyń, trzeba też uważać, żeby za bardzo nie porysować, ale to naprawdę nie problem. A po kilku tygodniach (chyba prawie 2 miesiące) używania, stół pięknie się starzeje:)  Od czasu do czasu trzeba będzie zawoskować, ale to czysta przyjemność. Lubię zapach wosku Annie Sloan:) Może zdjęcia nie oddają tego efektu, ale mam nadzieję, że Was zachęciłam choć trochę do spróbowania czegoś nowego. Wielokrotnie podkreślałam, że nie lubiłam nigdy malowania mebli, a teraz sprawia mi to przyjemność. Owszem, daleko tym moim mebelkom do tych prezentowanych przez innych, ale co tam:) Jestem zadowolona i już. 
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Musze przyspieszyć z postami, bo mam jeszcze co nieco do pokazania.
Do miłego!

środa, 24 września 2014

Ciąg dalszy zabawy z Annie Sloan w ramach przygotowań do szkoły i nie tylko

Frywolitki długo na mnie czekały, bo miałam chwilowo inne zajęcia lub byłam (i niestety jestem nadal) tak padnięta, że nieraz nie ma siły kiwnąć palcem. Jak to jest, że czeka się na sobotę, a jak już ona nadchodzi, to haruję bez wytchnienia do 1.00 w nocy? 
Nie o tym jednak chciałam. Najpierw poczęstujcie się proszę pyszną konkursową eksperymentalną szarlotką, bo zejdzie się Wam z oglądaniem i czytaniem:) Zieloniuchna, a co! Miejsca niestety żadnego nie zajęła (i nie wiem czemu), ale została sprzedana na szczytny cel.

Jak już sobie tak testuję tę Annie Sloan Chalk Paint, to postanowiłam przemalować kilka rzeczy i osiągnąć różne efekty. Udało się i bardzo mi się podoba.
Ku mojej rozpaczy przepadły zdjęcia "przed", zaś "po" musiałam robić drugi raz.
Najpierw, po krześle, do przeróbki poszedł wspomniany stół, ale z nim się zeszło długo... Poświęcę mu inny wpis, bo chyba na to zasługuje.
W międzyczasie przemalowałam ławę, która niegdyś zyskała już nowy wygląd i przez jakiś czas służyła Adasiowi jako biurko, potem jako stolik na moje robótkowe klamoty. Tak było:

 Teraz, po przemeblowaniu w domu, ława ma służyć jako... ława:) Ale u mnie każdy mebel z innej parafii. Cóż, jak się nie ma co się lubi... to się maluje tak, żeby się lubiło:)
I to stare decou ukryłam pod warstwą Chalk Paint. Może źle zrobiłam, że nie przetarłam nierówności (moje decou takie właśnie nierówne było), ale to też ma swój urok.
Tym razem dodałam delikatne kwiaty, niezbyt dużo ciemnego wosku i jestem bardzo zadowolona. Mam ciemny pokój, mebelki powinny być jasne. Nogi stolika są pokryte tylko bezbarwnym woskiem (podobnie jak nogi krzesła). Tak jest:

W dalszej kolejności do przeróbki poszło biurko Izy (a właściwie stół). Było:

Blat chciała odrobinkę ciemniejszy niż ława, ale nogi znów pozostały jasne. 

Tak oto kącik do nauki jest przygotowany całkiem, całkiem... Bardzo szybko i przyjemnie, bo taka jest w użyciu farba. Na blaty używa się więcej wosku, bo wiadomo, że są narażone na użytkowanie:) Jest:




Chciałabym ten komplecik zgłosić do wyzwania Gościnnej Projektantki w Szufladzie "Jesienią do szkoły". Ja przygotowania poczyniłam częściowo już wcześniej, bo stolik przyniosłam gdy dzieci były na wyjeździe. Czekała na nie niespodzianka, czyli przemeblowanie, porządek i zorganizowane kąciki do nauki. Teraz dopełniłam całości, przemalowując Izy mebelki.

Kto by pomyślał, że trochę farby i wosku może sprawić tyle radości? 
I prawda jest napisana na puszce, że absolutnie każdy może używać Chalk Paint. To dziecinnie proste, nawet dla mnie.
Na dziś wystarczy. Mam jeszcze oczywiście stół w zanadrzu i małe biżu, ale na jednego posta za dużo. Wzięłam się za filcowanie, bo niedługo czeka mnie nie lada wyzwanie: mam poprowadzić warsztaty. Oczywiście trema jest. Ale wiem, że dam radę:)
Pozdrawiam!

czwartek, 11 września 2014

Zupełnie nowa zabawa, czyli jak poznaję Annie Sloan

Zabawa z innej bajki... Zupełnie do mnie niepodobna... Bo ja naprawdę nigdy nie pałałam miłością do malowania mebli. Tymczasem zaczęłam to lubić. Lubić to już nawet za mało, chociaż przygoda dopiero się zaczyna. Przygoda nazywa się Annie Sloan Chalk Paint. Czasem spełniają się małe marzenia, a ja chciałam mieć odmienione (niektóre) meble... Jakoś odkładałam w czasie to marzenie, bo i nie było ku temu okazji. Teraz mam możliwość wypróbowania rewelacyjnej farby i innych produktów Annie Sloan. O farbie możecie sobie poczytać w sieci, już same zdjęcia, jakie pojawiają się po włączeniu grafiki w google, po prostu oszałamiają.

Kilka słów jednak na początek.
Annie Sloan Chalk Paint to farba inna niż wszystkie. Nazwa to nic innego jak imię i nazwisko pani, która wynalazła tę  farbę, a kolory opracowała poszukując inspiracji w różnych krajach. Nawet niektóre nazwy kolorów sugerują, czym się inspirowała.
Wybrałam dwa kolory: Cream oraz Emperor's Silk.
Od razu wypróbowałam ten jasny. Oczywiście w planach szereg przemian, ale zaczęłam od drobnych rzeczy. Pierwsze w ręce wpadło drewniane pudełeczko. Niewielkie, w sam raz na szybkie malowanie.
Nie rozcieńczałam farby, pomalowałam na raz. Wyschło zaskakująco szybko. W żaden sposób nie przygotowałam powierzchni. Nie, nie dlatego, że mi się nie chciało (normalnie rzeczywiście by mi się nie chciało). Po prostu nie potrzeba. I to jest faaaajne:) Przetestuję inne powierzchnie, zobaczymy...
A potem znów czysta przyjemność, czyli nakładane wosku. Słyszałam o wosku, ale do głowy by mi nie przyszło, że to takie proste i daje takie efekty. Nałożyłam go za pomocą ręcznika kuchennego (papierowego). Usunęłam nadmiar i odczekałam chwilkę, bo drugą  warstwę można nakładać praktycznie od razu. Tym razem ciemny wosk. Nie starałam się za bardzo, ale efekt jak dla mnie boski!
Przed:
  
Po:

 
Potem już nie wytrzymałam i na prośbę córki pomalowałam krzesło. Do pokrycia użyłam 2 (tak, dwóch!) łyżek farby i odrobinki wody. Malowałam dwie cienkie warstwy. Potem wosk, tym razem nakładany miękką szmatką. Gdzieniegdzie (to życzenie Izy) Nałożyłam ciemny wosk. A wszystko to w jeden wieczór! Przepolerowałam odrobinkę to krzesło rano, a zajęło to zaledwie chwilkę...
Przed:
W trakcie:

Po:






Nie wiem, czy kogoś zachęciłam tymi mizernymi fotkami, ale MUSIAŁAM podzielić się pierwszymi wrażeniami na gorąco. Macie ochotę na więcej? Nawet jeśli nie, to ja mam, bo zabrałam się za kilkudziesięcioletni stół, który bardzo lubimy, ale niestety jest mocno podniszczony. Szpachla poszła w ruch... Tylko, kurczę, dzień taki krótki...
Ze stołem jest więcej roboty. Idzie dużo wolniej, bo trzeba czekać, stół niechętnie współpracuje, ale jak dziś patrzę na niego (na razie zaszpachlowany i pomalowany na 3 razy blat, nogi gdzieniegdzie zaszpachlowane, czekają na swoją kolej), to tylko jedna myśl przychodzi mi do głowy: nie będę się go wstydzić. Już go widzę po skończeniu roboty... A moja rodzinka cieszy się razem ze mną:) Ileż radości może przynieść trochę farby i wosku...
Fotoreportaż w przygotowaniu, niedługo kolejna odsłona mojej przygody.