Jakieś trzy lata temu ogarnął mnie dziki szał na powieści Dana Browna. Pamiętam, że przeczytałam wszystkie w bardzo krótkim czasie i nie było takiej, która by mi się nie spodobała. "Zaginiony symbol" dość długo musiał czekać na swoją kolej, ale gdy w końcu się doczekał, lektura poszła mi jak z bicza strzelił.
Głównym bohaterem jest znany już czytelnikom z "Kodu Leonarda da Vinci" Robert Langdon, profesor z Harvardu. Langdon dostaje telefon od asystenta swojego przyjaciela, Petera Salomona, aby bezzwłocznie przyleciał do Waszyngtonu w celu wygłoszenia odczytu w zastępstwie za nieobecnego wykładowcę. Gdy mężczyzna przybywa na miejsce okazuje się, że odczyt, to tylko pretekst-pułapka. W Rotundzie Kapitolu, ktoś umieścił odciętą dłoń Petera z wytatuowanymi symbolami i masońskim pierścieniem. Robert musi współpracować z porywaczem by uwolnić przyjaciela, nie wie jednak, że sprawa dotyczy bezpieczeństwa narodowego.
Dan Brown jest pisarzem, który nigdy nie zawodzi swoich czytelników. Jego książki są pełne tajemnic do odkrycia, nauki i fascynujących faktów. Tym razem na plan pierwszy wysuwają się Masoni, ich rytuały, obrzędy i tajemna wiedza. Łączy się to również z dziedziną zwaną noetyką, która daje odpowiedź na każde pytanie, jakie tylko odważymy się zadać.
Pisarz konstruuje swoje powieści w taki sposób, by łączyć ciekawą fabułę i dynamiczną akcję z odkrywaniem i przyswajaniem informacji, którymi normalnie byśmy się nie zainteresowali. Dzięki jego książkom zwykle mam chęć by bliżej poznać tematy, które porusza. Jak zwykle polecam, tymczasem poluję na "Inferno", z którego przeczytaniem zwyczajowo zwlekam już za długo.