Dzisiaj szybki wpis, prezentujący Wam mój pierwszy lakier nude (od czasu jego zakupu kolekcja nieco się powiększyła ;) ). Niestety numerek starł się z naklejki, ale jest na swój sposób niepowtarzalny i na pewno bez problemu rozpoznacie go w szafach Wibo, lakier pochodzi z serii Express Growth i jest to ciepły, beżowy nude z mnóstwem złocistego pyłku.
Lakier, jak to na Wibo przystało, kosztował jakieś śmieszne pieniądze, a spisuje się u mnie bardzo dobrze. Konsystencja jest niemal idealna, pełne krycie uzyskuję przy dwóch warstwach. Ze względu na swój ciepły odcień, lakier może nie pasować każdej karnacji, ale wydaje mi się, że znaczącej większości będzie odpowiadał :). Ja osobiście bardzo go lubię, złoty pyłek dodaje mu niesamowitego uroku.
Lakier nadaje się zarówno na co dzień, jak i na nieco bardziej odświętne
okazje - wg mnie złoto to zdecydowanie świąteczny kolor, a więc lakier
będzie dobrym wyborem np. na Wigilijną kolację (choć ja postawię pewnie
na klasyczną czerwień :)).
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wibo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wibo. Pokaż wszystkie posty
10 grudnia 2013
4 października 2013
NOTD: Inglot 874 + Wibo Wow Effect Matte Glitters 02
Jakoś już tak mam, że koniec sesji na studiach celebruję zakupami ciuchowymi, a początek nowego roku akademickiego - droższym lakierem do paznokci ;). Ostatnio pałam uwielbieniem do paznokci nude, więc postanowiłam kupić sobie nudziaka idealnego. Padło na Inglot 874. A w ramach jeszcze małego "pocieszenia" podczas pierwszego tygodnia zajęć dokupiłam sobie 2 lakiery Wibo i słynne "tatuaże" z Maybelline, co widziały te z Was, które śledzą mnie na Instagramie lub Facebooku. Jeden z lakierów to nowość od Wibo, z serii Wow Effect Matte Glitters o numerku 2.
Lakiery Inglota zna chyba każda z nas. Konsystencja jest raczej rzadka, ale nie rozlewa się za bardzo. Pędzelek dość mały i wąski, okrągły w przekroju. Lakier rozprowadza się bez większych problemów, ale niestety... ma małe tendencje do smużenia i pełne krycie daje dopiero przy trzech warstwach, a oczekiwałam krycia przy dwóch. No trudno. Trwałości nie oceniam, bo lakier nadal noszę, a poza tym na szczęście u mnie ostatnio prawie każdy lakier się b. dobrze trzyma ;).
Kolor to jak dla mnie idealny nude. Lakier o kremowym wykończenu, w odcieniu kremowego beżu przełamanego dosłownie odrobinką szarości, za to z nieco większą odrobiną delikatnego różu. Całość wydaje się mleczna, nieco rozbielona.
Nowość od Wibo, matowy brokatowy topcoat w kolorze 2, to nic innego jak flejksy zatopione w matowym topcoacie. Kupiłam bo, bo wydawał mi się idealnie "mroźny i śnieżny", w sam raz na zimę. Flejksy mienią się na różowo-błękitno-fioletowo, co potęguje zimowy efekt. Topcoat daje subtelne wykończenie, bardzo trudne do uchwycenia na zdjęciach, ale podoba mi się :).
28 maja 2013
Tak... ja też trafiłam do Rossmanna...
Z przyczyn nie do końca zależnych ode mnie, nie było mnie w zeszłym tygodniu w okolicach żadnego Rossmanna i mimo, że zazdrościłam Wam zakupów, sama jakoś bardzo nie rozpaczałam z tego powodu. Dzisiaj jednak miałam szanse trafić do jednego z Rossów i niestety, nogi same mnie tam zaniosły... Mój budżet w maju i czerwcu jest moooocnoooo nadwyrężony, więc w sumie zakupy przypłacam wyrzutami sumienia + nieco karcącym spojrzeniem Narzeczonego... Ale naprawdę starałam się ograniczać!
Do mojego koszyka wpadł samoopalacz Sun Ozon w spray'u i on jeden był kupiony poza promocją. Dzięki bieganiu twarz, dekolt i ramiona mam nieco opalone, jednak nogi jak zawsze - córki młynarza. 8 czerwca idę na wesele dobrej znajomej i chcę się trochę "poopalać" przed tą okazją. Cena: 8,99zł.
Dość spontanicznie kupiłam krem do twarzy Ziaji masło kakaowe. Moja cera w chwili obecnej nie jest bardzo wymagająca, a ja uwielbiam zapach tej serii. Powoli kończę krem Decubal (jest mega wydajny! recenzja tutaj), więc postanowiłam kupić Ziaję na zapas. Cena: 2,19zł.
I teraz już czyste zachcianki... wczoraj u Niecierpka zobaczyłam lakier z nowej serii Wibo w kolorze 159. Baaardzo mi się spodobał i przypomina mi nieco OPI Suzy's Hungary Again!, który marzy mi się odkąd tylko ukazały się jego zdjęcia promocyjne. W buteleczce wygląda na dość banalny róż, mam nadzieję, że na paznokciach pokaże swoje podobieństwo do opika, tak jak u Niecierpka... Cena: 3,39zł.
Chciałam kupić słynny tusz do rzęs Lovely Pump Up, jednak została jedna ostatnia sztuka, która miała starty kod kreskowy i pani nie mogła go wbić na kasę... Zamiast niego wzięłam nieco droższy, ale ponoć identyczny Miss Sporty Studio Lash 3D Volumythic Mascara. Tusze niby mam, ale na wykończeniu, a dawno już nie miałam tuszu, który by mnie naprawdę zachwycił - mam nadzieję, że ten przerwie tą passę. Cena: 7,79zł.
I ostatnie dwa łupy, to już czyyyyste zachcianki, bo produktów do ust mam całkiem sporo... Kupiłam słynne Wibo Eliksir. Wybrałam, opierając się na swatchach, kolory 05 i 08. Otworzyłam je dopiero w domu i 05 trochę mnie przestraszył, bo wygląda mocno brązowo, ale na ustach na szczęście jest po prostu ślicznym kolorem nude. 08 to trochę rekompensata za Rimmel Apocalips Stellar, który baaaaaardzo mnie kusił, ale niestety rozsądek zakazał mi go kupić, bo jednak nie potrzebuję takiego kolorku na co dzień, a opcja Wibo była jednak tańsza - w cenie Apocalips mam 2 Eliksiry i jeszcze 5zł w kieszeni. Cena: 5,19zł/szt.
Udzielcie mi prozę rozgrzeszenia, bo dosłownie wydałam na te zakupy (plus kilka innych drobiazgów, które niekoniecznie muszę pokazywać na blogu, w stylu herbata czy dezodorant dla TŻ) moje ostatnie grosze z portfela, pożyczając jeszcze 6zł od przyjaciółki... :P.
26 marca 2013
NOTD: Wibo Gel Like - 7 Blue Lake (by Gosia)
Tak, tak, moje paznokcie także "padły ofiarą" blogerskiej kolekcji Wibo Gel Like :). Długo się przed nią wzbraniałam, choć od początku chciałam upolować lakier Oleśki, który idealnie wpasowywałby się moją około-różową lakierową manię, w jaką wpadłam kilka miesięcy temu. Niestety, lakier w oka mgnieniu zniknął z krakowskich Rossmannów i z zakupu nici ;). Ostatnio jednak zauważyłam, że mimo mojego początkowego sceptycyzmu względem mięty na paznokciach, moje dłonie bardzo ładnie się w tego typu kolorach prezentują (ach, ta skromność :D) i skusiłam się na lakier nr 7 Blue Lake - autorstwa Gosi.
Zanim kupiłam lakier (to nabytek z piątku), sporo naczytałam się o formule lakieru - niestety niezbyt dobrych wieści... Moja opinia nie różni się od większości innych - lakier jest dość gęsty, odrobinę się ciągnie i przy pierwszej warstwie okrutnie smuży. Druga warstwa na szczęście niweluje smużenie i daje ładne, pełne krycie. Niestety położenie cienkich warstw jest raczej fizycznie niemożliwe, toteż pod niektórymi kątami światła widać małe nierówności - lakier nie zawsze rozlewa się równomiernie na płytce, a jego warstwy są dość grubo położone.
Co do wysychania - nie wypowiem się, bo jestem wierna cudownemu topowi Sally Hansen - Dries Instantly. Miałam napisać jego recenzję, ale to chyba bez sensu, bo chyba wycofano go ze sprzedaży - nigdzie nie mogę go znaleźć, nawet na Allegro :(. Po potraktowaniu lakieru topem, wszystko wyschło szybciutko, a top też nieco wyrównał powierzchnię lakieru.
Lakier ma wyglądać jak żelowy i faktycznie efekt, jaki otrzymujemy, nieco żel przypomina. Może to kwestia tych grubszych warstw i topa, ale lakier ślicznie błyszczy i daje dość grubą warstwę na paznokciu, co osobiście bardzo lubię.
Trwałość też jest na plus - u mnie mało co wytrzymuje bez odprysku dłużej niż 48h, a tutaj lakier noszę właśnie 48h z haczkiem i jest w stanie bardzo dobrym - końcówki może się odrobinkę starły, ale nie rzuca się to w ogóle w oczy ze względu na jasny kolor, odprysków brak i czuję, że ten lakier jeszcze trochę wytrzyma.
Sam kolor to śliczna wariacja na temat mięty moim zdaniem, choć z założenia lakier chyba miał przypominać zielono-niebieską wodę jezior :). W swojej kolekcji mam jedną miętę Bell i strasznie ją lubię, a ten lakier ma nieco więcej niebieskich tonów - coś pomiędzy miętą a błękitem. Kolor bardzo mi się podoba i na pewno często będę do niego wracać, bo nadzwyczaj dobrze się w takich czuję :).
Zanim kupiłam lakier (to nabytek z piątku), sporo naczytałam się o formule lakieru - niestety niezbyt dobrych wieści... Moja opinia nie różni się od większości innych - lakier jest dość gęsty, odrobinę się ciągnie i przy pierwszej warstwie okrutnie smuży. Druga warstwa na szczęście niweluje smużenie i daje ładne, pełne krycie. Niestety położenie cienkich warstw jest raczej fizycznie niemożliwe, toteż pod niektórymi kątami światła widać małe nierówności - lakier nie zawsze rozlewa się równomiernie na płytce, a jego warstwy są dość grubo położone.
Co do wysychania - nie wypowiem się, bo jestem wierna cudownemu topowi Sally Hansen - Dries Instantly. Miałam napisać jego recenzję, ale to chyba bez sensu, bo chyba wycofano go ze sprzedaży - nigdzie nie mogę go znaleźć, nawet na Allegro :(. Po potraktowaniu lakieru topem, wszystko wyschło szybciutko, a top też nieco wyrównał powierzchnię lakieru.
Lakier ma wyglądać jak żelowy i faktycznie efekt, jaki otrzymujemy, nieco żel przypomina. Może to kwestia tych grubszych warstw i topa, ale lakier ślicznie błyszczy i daje dość grubą warstwę na paznokciu, co osobiście bardzo lubię.
Trwałość też jest na plus - u mnie mało co wytrzymuje bez odprysku dłużej niż 48h, a tutaj lakier noszę właśnie 48h z haczkiem i jest w stanie bardzo dobrym - końcówki może się odrobinkę starły, ale nie rzuca się to w ogóle w oczy ze względu na jasny kolor, odprysków brak i czuję, że ten lakier jeszcze trochę wytrzyma.
Sam kolor to śliczna wariacja na temat mięty moim zdaniem, choć z założenia lakier chyba miał przypominać zielono-niebieską wodę jezior :). W swojej kolekcji mam jedną miętę Bell i strasznie ją lubię, a ten lakier ma nieco więcej niebieskich tonów - coś pomiędzy miętą a błękitem. Kolor bardzo mi się podoba i na pewno często będę do niego wracać, bo nadzwyczaj dobrze się w takich czuję :).
28 listopada 2011
Czerwień w każdej postaci - Wibo - Spicy Lip Gloss nr 8
Tydzień temu Was zaniedbałam, ale dzisiaj znowu mam dla Was post z serii Czerwień w każdej postaci (klik).
Dzisiaj przedstawiam błyszczyk do ust, który wygrałam jeszcze w wakacje w rozdaniu u Sexi-Chic - Wibo Spicy Lip Gloss nr 8. Poniżej możecie przeczytać informację, jaka widnieje na opakowaniu:
Dzisiaj przedstawiam błyszczyk do ust, który wygrałam jeszcze w wakacje w rozdaniu u Sexi-Chic - Wibo Spicy Lip Gloss nr 8. Poniżej możecie przeczytać informację, jaka widnieje na opakowaniu:
Lip gloss zawiera ekstrakt z papryczki chili, która działa pobudzająco i stymulująco.
Powoduje uwydatnienie i powiększenie ust.
UWAGA! Mże wywołać efekt delikatnego pieczenia.
Błyszczyk otrzymujemy w prostokątnym, przeźroczystym opakowaniu z czarną zakrętką. Jego pojemność to jedynie 3ml, więc stosunkowo mało. Aplikator ma formę gąbeczki, która jest lekko zakrzywiona, co ułatwia aplikację. Nabiera odpowiedną ilość błyszczyka. Efekt możemy bardzo łatwo stopniować. To, co mi się bardzo spodobało, to zapach - kojarzy mi się z wakacjami, bowiem błyszczyk moim zdaniem pachnie arbuzem!
Błyszczyk daje bardzo ładne wykończenie na ustach. Ma kolor półprzeźroczysty, o czerwonym odcieniu. Zawiera sporo bardzo małych drobinek. Nie czuć ich na ustach ani nie migrują po twarzy, widać je jedynie właściwie w silnym słońcu (dlatego błyszczyk przepięknie prezentował się w lecie). Zostawia na ustach efekt tafli. Utrzymuje się na ustach całkiem nieźle, myślę, że jakieś 3h (oczywiście jeśli w tym czasie nie jemy).
Jednak jeśli chodzi o działanie powiększające, jestem na nie - po prostu nie lubię tego typu produktów. Chłodzące błyszczyki jeszcze dość lubię, ale ten szczypie jak po zjedzeniu papryczki chili - uczucie oczywiście jest do wytrzymania, po dłuższym czasie noszenia właściwie znika. Usta są zdecydowanie bardziej zaczerwienione, może faktyczne również nieco bardziej wydajne, ale szału nie ma.
Żałuję, że błyszczyk piecze mnie aż tak mocno, bo efekt na ustach jest naprawdę ładny :(. Znalazłam jednak sposób na złagodzenie pieczenia - przed aplikacją błyszczyka nakładam dokładnie balsam do ust.
Co: Wibo, Błyszczyk do ust Spicy Lip Gloss, odcień nr 8.
Ile: ok. 5 zł / 3 ml
Jak: 6/10
12 września 2011
Haul - Yves Rocher, Kobo, Lovely plus odrobina prywaty ;)
Wczoraj wróciłam od Lubego i po prawie 60 dniach spędzonych bez przerwy razem i czeka nas pierwsza od tego czasu tygodniowa rozłąka. Ja muszę złapać jeszcze dwóch profesorów w sprawie wpisów, a On biedak ma poprawki (wszystkie zaciśnięte kciuki w tej kwestii bardzo mile widziane ;) ). Nie mogę nie wspomnieć o paradoksie z tym związnym - z jednego egzaminu (4-częściowego) miał w sumie ponad 80%, ale brakło mu 5 pktów z jednej jego części i nie zdał... Takie cyrki to tylko na PWSZ Krosno. No ale do rzeczy ;).
Dzisiaj do południa podjechałam do Galerii Krakowskiej odebrać indeks od koleżanki, a przy okazji wybrałam się do Drogerii Natura i Rossmanna. Po powrocie do domu czekała na mnie paczka od Yves Rocher - o zamówieniu pisałam już tutaj.Tak więc moje dzisiejsze zdobycze prezentują się następująco:
Do Drogerii Natura poszłam głównie z myślą zakupienia cieni do powiek z jesiennej kolekcji Sensique - Oriental Dream. Odkąd zobaczyłam zapowiedź kolekcji, chodził za mną odcień 129 - Holi Festival - fiolet, czerwień i beż. Czerwony cień mam, beżowych nawet kilka, zależało mi głównie na fiolecie. Jednak po wypróbowaniu cienia z użyciem testera, coś mi nie grało... Fiolet był ładny, ale nie wyjątkowy - a fioletów już w kolekcji mam kilka. Zainteresowało mnie też trio nr 132 - Autumn Tuliptree, ale tutaj znów spodobał mi się tylko jeden kolor - fioletowo-niebieski. Stwierdziłam, że nie będę wydawała pieniędzy, skoro żaden z cieni mnie nie powalił na kolana, a z trójki używałabym głównie jednego koloru. W dodatku, co zobaczyłam później - cienie farbują! Miałam na ręce maźnięte 2 odcienie Sensique i 2 odcienie Kobo. Po zakupach podeszłam do specjalnej półeczki, gdzie można zmyć próbki cieni z dłoni. Kobo zeszły bardzo ładnie, ale po Sensique - mimo dużej ilości mleczka i dość mocnego tarcia - został intensywnie różowy ślad, po obu odcieniach. Pierwsze mycie rąk w domu też nie domyło go do końca, dopiero drugie mnie uratowało.
Żeby poprawić sobie humor zakupami i nie wyjść z drogerii z pustymi rękami, podeszłam do szafy Kobo. Z Catrice nic mnie nie zainteresowało, w szafe Essence nuda - nie dość, że pusto, to jeszcze zero przecen i nowości. Więc padło na Kobo. Naoglądałam się wielu swatchy ich cieni i wiedziałam, że kupię jeden z dwóch - słynny Golden Rose albo Blueberry Violet. Golden Rose faktycznie był piękny, ale jednak rzadko maluję się tak jasnymi cieniami - w dodatku różowymi. Wiem, że na pewno go kiedyś kupię, ale jeszcze nie dzisiaj ;) Tak więc zakupiłam przepiękny, fioletowo-niebieski kameleon - Blueberry Violet (czuję się usprawiedliwiona, takiego fioletu jeszcze nie mam!). Kupiłam go w postaci wkładu za 13,99zł, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak kupić swoją pierwszą paletkę Inglota i umieścić tam - ironio - nie-inglotowy cień. Myślałam o paletce Kobo, ale jednak wizualnie bardziej odpowiada mi Inglot. Dzisiaj zdjęcia na szybko, swatche średniej jakości i nie oddają w pełni jego uroku, ale kiedyś ten cień na pewno doczeka się recenzji :)
Potem odwiedziłam Rossmanna. Kupowałam głównie rzeczy "przyziemne", codziennego użytku (pasta do zębów, szczoteczka, pianka do golenia, jedzenie dla kota...). Szukałam też wody brzozowej Isana, o której czytałam na Wizażu, ale nie udało mi się jej znaleźć :( Mój Luby ma ŁZS i niemal ciągle walczy z łupieżem... Próbował już chyba setek szamponów i w końcu znalazł jeden, który mu pomagał - L'oreal z aktywnym Selenem S. I co? Wycofali go! :( Apteczny szampon z selenem mu nie pomaga... Jeśli któraś z Was wie coś o jakimś złotym lekarstwie na łupież, to dajcie znać. Odrazu zaznaczę, że wszystkie Elseve, Clear, Head'n'shoulders nie pomagają, z aptecznych próbował Selsun Blue, Nizoral, Dermenę - nic...
Wracając do moich zdobyczy - kupiłam sobie jedynie odżywkę do paznokci. Strzał czysto w ciemno, nieplanowany. Nawet nie spodziewam się po niej zbyt wiele. Szukałam odżywki Rimmel, ale nie było żadnych, więc padło na Wibowe Lovely (muszę oszczędzać :P) - kupiłam coś, co się nazywa Strongly Regenerating Nailcare. Ostatnio niestety paznokcie mi się połamały i musiałam je spiłować, teraz znów się tragicznie rozdwajają (mój odwieczny problem). Spróbuję stosować tą odżywkę jakieś 2-3 tygodnie i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Kiedyś stosowałam sławne serum z Wibo, ale już mi się "znudziło", efekty też mnie jakoś nie powalały... Zatęskniłam też za odżywką, która zostawia warstwę na paznokciu ;)
Na sam koniec zostawiłam najbardziej łakomy kąsek - paczkę z Yves Rocher. Za niecałe 30zł (o szczegółach pisałam już w podlinkowanym wyżej poście, więc nie będę się rozwodzić) zgarnęłam (na pół z Mamą i Siostrą):
Dzisiaj do południa podjechałam do Galerii Krakowskiej odebrać indeks od koleżanki, a przy okazji wybrałam się do Drogerii Natura i Rossmanna. Po powrocie do domu czekała na mnie paczka od Yves Rocher - o zamówieniu pisałam już tutaj.Tak więc moje dzisiejsze zdobycze prezentują się następująco:
Do Drogerii Natura poszłam głównie z myślą zakupienia cieni do powiek z jesiennej kolekcji Sensique - Oriental Dream. Odkąd zobaczyłam zapowiedź kolekcji, chodził za mną odcień 129 - Holi Festival - fiolet, czerwień i beż. Czerwony cień mam, beżowych nawet kilka, zależało mi głównie na fiolecie. Jednak po wypróbowaniu cienia z użyciem testera, coś mi nie grało... Fiolet był ładny, ale nie wyjątkowy - a fioletów już w kolekcji mam kilka. Zainteresowało mnie też trio nr 132 - Autumn Tuliptree, ale tutaj znów spodobał mi się tylko jeden kolor - fioletowo-niebieski. Stwierdziłam, że nie będę wydawała pieniędzy, skoro żaden z cieni mnie nie powalił na kolana, a z trójki używałabym głównie jednego koloru. W dodatku, co zobaczyłam później - cienie farbują! Miałam na ręce maźnięte 2 odcienie Sensique i 2 odcienie Kobo. Po zakupach podeszłam do specjalnej półeczki, gdzie można zmyć próbki cieni z dłoni. Kobo zeszły bardzo ładnie, ale po Sensique - mimo dużej ilości mleczka i dość mocnego tarcia - został intensywnie różowy ślad, po obu odcieniach. Pierwsze mycie rąk w domu też nie domyło go do końca, dopiero drugie mnie uratowało.
Żeby poprawić sobie humor zakupami i nie wyjść z drogerii z pustymi rękami, podeszłam do szafy Kobo. Z Catrice nic mnie nie zainteresowało, w szafe Essence nuda - nie dość, że pusto, to jeszcze zero przecen i nowości. Więc padło na Kobo. Naoglądałam się wielu swatchy ich cieni i wiedziałam, że kupię jeden z dwóch - słynny Golden Rose albo Blueberry Violet. Golden Rose faktycznie był piękny, ale jednak rzadko maluję się tak jasnymi cieniami - w dodatku różowymi. Wiem, że na pewno go kiedyś kupię, ale jeszcze nie dzisiaj ;) Tak więc zakupiłam przepiękny, fioletowo-niebieski kameleon - Blueberry Violet (czuję się usprawiedliwiona, takiego fioletu jeszcze nie mam!). Kupiłam go w postaci wkładu za 13,99zł, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak kupić swoją pierwszą paletkę Inglota i umieścić tam - ironio - nie-inglotowy cień. Myślałam o paletce Kobo, ale jednak wizualnie bardziej odpowiada mi Inglot. Dzisiaj zdjęcia na szybko, swatche średniej jakości i nie oddają w pełni jego uroku, ale kiedyś ten cień na pewno doczeka się recenzji :)
Potem odwiedziłam Rossmanna. Kupowałam głównie rzeczy "przyziemne", codziennego użytku (pasta do zębów, szczoteczka, pianka do golenia, jedzenie dla kota...). Szukałam też wody brzozowej Isana, o której czytałam na Wizażu, ale nie udało mi się jej znaleźć :( Mój Luby ma ŁZS i niemal ciągle walczy z łupieżem... Próbował już chyba setek szamponów i w końcu znalazł jeden, który mu pomagał - L'oreal z aktywnym Selenem S. I co? Wycofali go! :( Apteczny szampon z selenem mu nie pomaga... Jeśli któraś z Was wie coś o jakimś złotym lekarstwie na łupież, to dajcie znać. Odrazu zaznaczę, że wszystkie Elseve, Clear, Head'n'shoulders nie pomagają, z aptecznych próbował Selsun Blue, Nizoral, Dermenę - nic...
Wracając do moich zdobyczy - kupiłam sobie jedynie odżywkę do paznokci. Strzał czysto w ciemno, nieplanowany. Nawet nie spodziewam się po niej zbyt wiele. Szukałam odżywki Rimmel, ale nie było żadnych, więc padło na Wibowe Lovely (muszę oszczędzać :P) - kupiłam coś, co się nazywa Strongly Regenerating Nailcare. Ostatnio niestety paznokcie mi się połamały i musiałam je spiłować, teraz znów się tragicznie rozdwajają (mój odwieczny problem). Spróbuję stosować tą odżywkę jakieś 2-3 tygodnie i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Kiedyś stosowałam sławne serum z Wibo, ale już mi się "znudziło", efekty też mnie jakoś nie powalały... Zatęskniłam też za odżywką, która zostawia warstwę na paznokciu ;)
Na sam koniec zostawiłam najbardziej łakomy kąsek - paczkę z Yves Rocher. Za niecałe 30zł (o szczegółach pisałam już w podlinkowanym wyżej poście, więc nie będę się rozwodzić) zgarnęłam (na pół z Mamą i Siostrą):
- Tusz do rzęs Mascara Longueur 360* - jako gratis do zamówienia, obecnie kosztuje już 49zł, na promocji 34zł - po szczoteczce widzę, że się polubimy ;) Nie mogę się doczekać testów;
- Mydło do rąk lawendowe - Jardins du Monde - piękne opakowanie i cudowny, czysto lawendowy zapach. Kosztowało chyba 9,90zł;
- Zestaw 3 perfumek po 5ml, wydaje mi się, że będą bardzo wydajne - na nadgarstki dałam po 1 kropelce Iris (na lewy :P) i Vanille (na prawy) i czuję je non stop, są bardzo ładne, ale też intensywne. Wanilia dość ciężka, a irys bardzo kobiecy. Oto zapachy, jakie otrzymałam:
- Tendre Jasmin
- Vanille Noire
- Iris Noir
- 5ml perfum Moment de Bonheur - kwiatowe, kobiece, bardzo ładne. Otrzymane jako gratis ;)
26 sierpnia 2011
Wibo - Beautiful As Rose Collection - Maskara do rzęs wydłużająco-pogrubiająca
Jeśli chodzi o rzęsy, do moich ulubionych tuszy należą te pogrubiająco-rozdzielające, choć jeśli także wydłużają, nie narzekam ;) Odkąd pamiętam zawsze często zmieniałam tusze do rzęs (jeden wystarcza mi na kilka miesięcy, do pół roku, więc średnio testuję 2-3 tusze rocznie). Do ulubieńców należą wszystkim znany i lubiany Maybelline Colossal Volume, Essence Multi Action, choć bardzo dobrze wspominam także Oriflame Wonder Lash Mascara oraz Wibo Extreme Lashes Volume. Jako następny planuję kupić Milion Lashes L'oreala, bo podkradłam go siostrze i okazał się super ;)
Ale tyle drogą wstępu, przejdę do rzeczy. Prezentuję Wam dzisiaj tusz, którego użyłam do tej pory tylko kilka razy, ale już mam wyrobioną opinię. Jest to tusz wydłużająco-pogrubiający Wibo, z limitowanej edycji Beautiful As Rose, która ukazała się jakoś w czerwcu. Kupiłam go skuszona niską ceną oraz ciekawą szczoteczką, przypominającą tę z tuszy L'oreala - okrągła, silikonowa.
Tusz, jak wszystkie kosmetyki z tej limitowanki, otrzymujemy w oryginalnym, różanym opakowaniu. Tusz akurat ma biało-złote opakowanie, które z jednej strony przyciąga oko i podoba się, z drugiej - zalatuje trochę kiczem. Mnie ani grzeje, ani chłodzi ;)
Szczoteczka jest bardzo ciekawa - okrągła, o czym już wspominalam. To pierwsze moje dotyczenia z tego typu szczotką, zwykle preferuję te tradycyjne, nie silikonowe, dość duże i gęste. Niestety, podczas nabierania produktu, a szczoteczce osiada dużo tuszu, a stąd krótka droga do nieestetycznie posklejanych rzęs... Trzeba jednak nabrać wprawy i wychodzi lepiej. Szczoteczką całkiem dobrze mi się manewruje, łatwo wymalować włoski w kącikach oczu oraz te na dolnej powiece.
Sama formuła tuszu jest całkiem w porządku, tusz to dość intensywna czerń, nie kruszy się w ciągu dnia (nawet przy upałach). Jednak mimo przeleżenia 2 miesięcy w kosmetyczce, produkt nie zgęstniał - a szkoda, bo tusz jest bardzo mokry.
Efekt, jaki otrzymujemy za pomocą tuszu, to niestety nic spektakularnego. Rzęsy są wydłużone, odrobinę pogrubione, ale tak jak pisałam - łatwo też o posklejanie... Tusz potrzebuje także chwili, aby zaschnąć, inaczej odbija się na górnej powiece. Efekt dość naturalny, codzienny - ja wolę zdecydowanie efekt sztucznych rzęs.
Co: Wibo, Beautiful As Rose Collection, Maskara do rzęs wydłużająco-pogrubiająca
Ile: 6 ml / ok. 7 zł
Jak: 6/10
Ale tyle drogą wstępu, przejdę do rzeczy. Prezentuję Wam dzisiaj tusz, którego użyłam do tej pory tylko kilka razy, ale już mam wyrobioną opinię. Jest to tusz wydłużająco-pogrubiający Wibo, z limitowanej edycji Beautiful As Rose, która ukazała się jakoś w czerwcu. Kupiłam go skuszona niską ceną oraz ciekawą szczoteczką, przypominającą tę z tuszy L'oreala - okrągła, silikonowa.
Tusz, jak wszystkie kosmetyki z tej limitowanki, otrzymujemy w oryginalnym, różanym opakowaniu. Tusz akurat ma biało-złote opakowanie, które z jednej strony przyciąga oko i podoba się, z drugiej - zalatuje trochę kiczem. Mnie ani grzeje, ani chłodzi ;)
Szczoteczka jest bardzo ciekawa - okrągła, o czym już wspominalam. To pierwsze moje dotyczenia z tego typu szczotką, zwykle preferuję te tradycyjne, nie silikonowe, dość duże i gęste. Niestety, podczas nabierania produktu, a szczoteczce osiada dużo tuszu, a stąd krótka droga do nieestetycznie posklejanych rzęs... Trzeba jednak nabrać wprawy i wychodzi lepiej. Szczoteczką całkiem dobrze mi się manewruje, łatwo wymalować włoski w kącikach oczu oraz te na dolnej powiece.
Sama formuła tuszu jest całkiem w porządku, tusz to dość intensywna czerń, nie kruszy się w ciągu dnia (nawet przy upałach). Jednak mimo przeleżenia 2 miesięcy w kosmetyczce, produkt nie zgęstniał - a szkoda, bo tusz jest bardzo mokry.
Efekt, jaki otrzymujemy za pomocą tuszu, to niestety nic spektakularnego. Rzęsy są wydłużone, odrobinę pogrubione, ale tak jak pisałam - łatwo też o posklejanie... Tusz potrzebuje także chwili, aby zaschnąć, inaczej odbija się na górnej powiece. Efekt dość naturalny, codzienny - ja wolę zdecydowanie efekt sztucznych rzęs.
Co: Wibo, Beautiful As Rose Collection, Maskara do rzęs wydłużająco-pogrubiająca
Ile: 6 ml / ok. 7 zł
Jak: 6/10
12 sierpnia 2011
Wygrana od SexiChic
Jak już wspominałam w niedzielnym poście, kopnął mnie zaszczyt i wygrałam rozdanie u SexiChic :) Dzisiaj już dotarła do mnie paczuszka, cała i zdrowa. Z tego miejsca też dziękuję bardzo za "pancerne" opakowanie, dzięki czemu żaden kosmetyk nie ucierpiał, aż miło było to wszystko odpakowywać :)
A w skład paczki wchodziły takie rzeczy jak:
Oczywiście postaram się sukcesywnie dodawać bardziej szczegółowe recenzje poszczególnych produktów.
A w skład paczki wchodziły takie rzeczy jak:
- DAX Sun - Mleczko SOS po przedawkowaniu słońca - Dzisiaj co prawda opalanie było całkiem przyjemne i słońca nie przedawkowałam, ale kilka dni temu poparzyłam sobie podczas opalania brzuch i uda, które nadal jeszcze trochę pieką. Dzisiaj posmarowałam się tym balsamem i bardzo mi się spodobał. Bardzo wygodny atomizer, super konsystencja i przyjemny zapach. W dodatku łatwo się wchłania i naprawdę przynosi ulgę, dobrze nawilża.
- Essence - 24h hand protection balm chai tea & mandarine z limitowanej Winter Edition - Bardzo mnie ucieszył ten produkt, pierwsze testy już za mną :) Cudownie pachnie i całkiem nieźle pielęgnuje. W dodatku bardzo szybko się wchłania, co jest dla mnie ogromnym plusem! Cudo :)
- Yves Rocher - Baume Nourissant a L'Huile D'Amande, czyli Balsam odżywczy do ust z olejkiem migdałowym - migdałowy balsam do ust to dla mnie kolejne cudo... Uwielbiam balsamy, o czym już kiedyś wspominałam, ale jeszcze bardziej uwielbiam migdały! Jak tylko skończę mój balsam z Isany, biorę się za testowanie tego z Yves Rocher :)
- Golden Rose - Pretty Color, lakier do paznokci nr 150 - lubię takie małe lakiery, a - choć to trochę nie do pomyślenia - w mojej kolekcji brakowało właśnie takiej klasycznej czerwieni bez drobinek.
- Wibo - Spicy Lip Gloss nr 8 - błyszczyk powiększający usta. Z moją skłonnością do alergii w okolicach ust, obawiam się, że nie będę mogła go za często stosować, a szkoda, bo wygląda na ustach naprawdę ładnie! Kolor nie jest tak intensywny, jak się spodziewałam, co uważam za plus. Drobinki są, i to dużo, ale nie są nachalne i pięknie mienią się w słońcu. Może jednak moje usta jakoś się z nim polubią... ;)
- Dermika - Nocne życie, Ekspresowa Maseczka Bankietowa pod Makijaż - z ciekawości poczytałam trochę o niej na wizażu i mnie zainteresowała :) Nie jestem jakąś maseczkomaniaczką, ale na większe okazje na pewno chętnie ją wypróbuję.
- Lusterko - kieszonkowe, zamykane lusterko. Na pewno się przyda, jak nie mnie to Mamie albo Siostrze :)
- Paski do różnego typu french manicure - to był prezent niespodzianka, bo nie było o nich w zmianki w poście o rozdaniu. Z pewnością się przydadzą :)
Oczywiście postaram się sukcesywnie dodawać bardziej szczegółowe recenzje poszczególnych produktów.
Etykiety:
balsam do ust,
błyszczyk do ust,
DAX,
Dermika,
Essence,
giveaway,
Golden Rose,
haul,
krem do rąk,
lakier do paznokci,
maseczka do twarzy,
mleczko po opalaniu,
Wibo,
Yves Rocher
1 sierpnia 2011
Essence LE Ballerina Backstage - Cień do powiek w musie 02 pas des copper
Dzisiaj, po przetestowaniu (dzisiejszy makijaż był niemal w 100% wykonany kosmetykami Essence, w tym chyba 80% produktami z najnowszych limitek, żebym mogła je szybko dla Was zrecenzować :) ) przedstawiam Wam cień do powiek w musie w odcieniu 02 pas des copper, czyli miedzianym. Cień pochodzi z limitowanki Ballerina Backstage. O cieniu wspominałam już w tym poście.
Cień dostajemy w szklanym, solidnym opakowaniu. Zakrętka wykonana jest z plastiku, ale dość porządnego. Dość minimalistyczny design, a co często idzie z tym w parze - przyjemnie się na to patrzy ;) Ciekawostką jest, że kiedy patrzymy na pudełeczko z boku, w ogóle nie widać zawartości opakowania, co widać na zdjęciu poniżej.
Odcień przypadł mi do gustu. Jakoś przywykłam do nazywania go miedzianym, ale według mnie jest dość mocno przełamany złotym. Ładnie mieni się na powiece. Cień zawiera drobinki - drobne w kolorze cienia oraz większe, srebrne, jednak nie są one w żadnym wypadku nachalne i nie migrują po twarzy.
Wydajność wydaje się całkiem rozsądna, bowiem cień jest (kolejne zaskoczenie) dobrze napigmentowany, wystarczy jego niewielka ilość.
Jestem zaskoczona co do trwałości. Naczytałam się wcześniej sporo opinii, że cień nie wytrzymuje za długo na powiece i szybko się roluje. Ja swój nałożyłam na powiekę pokrytą niedużą ilością podkładu, nałożyłam też wcześniej naprawdę odrobinę beżowego cienia z Wibo. I w takiej kombinacji cień wytrzymał u mnie 8 godzin, bez rolowania i blednięcia koloru. Przeżył dość parną pogodę, mżawkę i drzemkę ;)
Podsumowując, to naprawdę udany zakup z tej limitki. Bałam się, że cienia nie będę używać ze względu na słabą trwałość a tu proszę, taka niespodzianka :) Poza tym coraz bardziej przekonuję się do tego typu kolorów w makijażu - dawniej wierna byłam tylko fioletom, jednak mnie, jako zielonookiej dość dobrze w takich złotkach i miedziach ;) Myślę, że ten cień będzie u mnie hitem jesieni.
Co: Essence, Cień do powiek w musie, 02 pas des copper, LE Ballerina Backstage
Ile: ok. 9 zł / 2,8 g
Jak: 9/10
PS: Byłam dzisiaj w Rossmannie i oczywiście nie obyło się bez małych zakupów ;) Poza kilkoma drobiazgami do domu kupiłam lakier do paznokci Lovely, z serii Color Mania, odcień 133. Swatche dodam wkrótce, bowiem jego odcień strasznie przypomina mi hit limitki Essence Blossoms etc. - lakier w odcieniu Forget-me-not. Dodatkowo, dla eksperymentu, kupiłam balsam do ust Isana, waniliowo-mentolowy. Bo skończył mi się ukochany Tisane, a chciałam spróbować czegoś nowego. Recenzje obydwu produktów wkrótce :)
Cień dostajemy w szklanym, solidnym opakowaniu. Zakrętka wykonana jest z plastiku, ale dość porządnego. Dość minimalistyczny design, a co często idzie z tym w parze - przyjemnie się na to patrzy ;) Ciekawostką jest, że kiedy patrzymy na pudełeczko z boku, w ogóle nie widać zawartości opakowania, co widać na zdjęciu poniżej.
Odcień przypadł mi do gustu. Jakoś przywykłam do nazywania go miedzianym, ale według mnie jest dość mocno przełamany złotym. Ładnie mieni się na powiece. Cień zawiera drobinki - drobne w kolorze cienia oraz większe, srebrne, jednak nie są one w żadnym wypadku nachalne i nie migrują po twarzy.
Wydajność wydaje się całkiem rozsądna, bowiem cień jest (kolejne zaskoczenie) dobrze napigmentowany, wystarczy jego niewielka ilość.
Jestem zaskoczona co do trwałości. Naczytałam się wcześniej sporo opinii, że cień nie wytrzymuje za długo na powiece i szybko się roluje. Ja swój nałożyłam na powiekę pokrytą niedużą ilością podkładu, nałożyłam też wcześniej naprawdę odrobinę beżowego cienia z Wibo. I w takiej kombinacji cień wytrzymał u mnie 8 godzin, bez rolowania i blednięcia koloru. Przeżył dość parną pogodę, mżawkę i drzemkę ;)
Podsumowując, to naprawdę udany zakup z tej limitki. Bałam się, że cienia nie będę używać ze względu na słabą trwałość a tu proszę, taka niespodzianka :) Poza tym coraz bardziej przekonuję się do tego typu kolorów w makijażu - dawniej wierna byłam tylko fioletom, jednak mnie, jako zielonookiej dość dobrze w takich złotkach i miedziach ;) Myślę, że ten cień będzie u mnie hitem jesieni.
Co: Essence, Cień do powiek w musie, 02 pas des copper, LE Ballerina Backstage
Ile: ok. 9 zł / 2,8 g
Jak: 9/10
PS: Byłam dzisiaj w Rossmannie i oczywiście nie obyło się bez małych zakupów ;) Poza kilkoma drobiazgami do domu kupiłam lakier do paznokci Lovely, z serii Color Mania, odcień 133. Swatche dodam wkrótce, bowiem jego odcień strasznie przypomina mi hit limitki Essence Blossoms etc. - lakier w odcieniu Forget-me-not. Dodatkowo, dla eksperymentu, kupiłam balsam do ust Isana, waniliowo-mentolowy. Bo skończył mi się ukochany Tisane, a chciałam spróbować czegoś nowego. Recenzje obydwu produktów wkrótce :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)