W ciągu ostatnich tygodni miałam okazję witać wiosnę w towarzystwie kosmetyków L'Occitane. Pierwsze z wiosennych pudełek niosło ze sobą zwiastun wiosny - zapach Red Cherry. Miałam okazję go poznać dzięki żelowi pod prysznic, nawilżającemu mleczku do ciała oraz dzięki kremowi do rąk.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą L'Occitane. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą L'Occitane. Pokaż wszystkie posty
22 maja 2014
Wiśniowo-migdałowa wiosna z L'Occitane
W ciągu ostatnich tygodni miałam okazję witać wiosnę w towarzystwie kosmetyków L'Occitane. Pierwsze z wiosennych pudełek niosło ze sobą zwiastun wiosny - zapach Red Cherry. Miałam okazję go poznać dzięki żelowi pod prysznic, nawilżającemu mleczku do ciała oraz dzięki kremowi do rąk.
12 lutego 2014
Jaka jest Red Cherry? Konkurs z L'Occitane!
L'Occitane wprowadza właśnie na rynek nowe kosmetyki z linii Red Cherry, czyli produkty pachnące dojrzałą, czerwoną wiśnią. Mnie zapach ten kojarzy się z wiosną, latem i oczywiście Japonią - krajem kwitnącej wiśni :). A z czym kojarzy się Wam?
L'Occitane przygotowało dla Was nagrodę w postaci zestawu mini-kremów do rąk z Masłem Shea, a wszystko to w uroczym woreczku. Jeśli chcecie wygrać nagrodę, zapraszam do udziału w konkursie, o którym poniżej!
L'Occitane przygotowało dla Was nagrodę w postaci zestawu mini-kremów do rąk z Masłem Shea, a wszystko to w uroczym woreczku. Jeśli chcecie wygrać nagrodę, zapraszam do udziału w konkursie, o którym poniżej!
Najnowszy zapach dla Kobiet Red Cherry to połączenie harmonii ciepłego, wiosennego wieczoru z delikatnością płatków kwiatów. Odnajdziesz w nim nuty dojrzewających wiśni doprawione cytrusami oraz głębokie tony drewna oliwnego i piżma.
Wyobraź sobie, że Red Cherry jest kobietą - jaka by ona była według Ciebie? Puść wodze fantazji i opowiedz o niej!
19 grudnia 2013
Akademia Zmysłów L'Occitane - Lawenda [grudzień]
Z lawendą chyba jest tak, że albo się ją kocha, albo nienawidzi. Ja może nie nienawidzę, aczkolwiek podchodzę do niej jak pies do jeża. Doceniam jej uspokajające właściwości i relaksujący aromat, jednak nie odpowiada mi on w 100%. Lawendy nie można pomylić z niczym innym i chyba właśnie ta jej "dosłowność" mi w niej przeszkadzała. Jednak dzięki zestawowi od L'Occitane, oswoiłam się z zapachem lawendy i nawet go polubiłam... :)
Kiedy tylko otworzyłam grudniowe pudełko, uderzył mnie aromat lawendy. Kiedy odchyliłam żółty papier, zobaczyłam uroczy woreczek z suszkami lawendy, jej dwie gałązki oraz gwoździe programu - mydło w płynie w bardzo eleganckiej odsłonie wizualnej i mały żel antybakteryjny do rąk. Poszłam pochwalić się tym cudnym pudełkiem Mamie, której zaświeciły się oczy i z lekkim fochem stwierdziła, że powinnam była dać jej ten zestaw pod choinkę... chyba jestem złą córką :P. Mamie podarowałam woreczek z ususzoną lawendą, aby rozsiewał zapach w jej szafie :).
Mydło ma bardzo estetyczne opakowanie. Mimo, że w mojej łazience stoi całkiem ładny, szklany dozownik mydła z Ikei, z chęcią zastąpię go na jakiś czas opakowaniem L'Occitane. Mydła użyłam na razie jedynie w celach testowych, bowiem chcę je sobie zostawić na okres stricte świąteczny, a więc pójdzie w ruch na dobre za kilka dni :). Na plus z pewnością jest także jego pojemność - to aż pół litra!
Antybakteryjny żel do rąk jednak od razu trafił do torebki i używam go, kiedy tylko jestem poza domem - na uczelni, czy po podróży w środkach komunikacji miejskiej. Żel ma nieco grudkowatą(?) formułę, jest dość gęsty, co dla mnie stanowi plus, bo nie przelewa się przez palce i z opakowania nie wydostanie się przypadkowo pół tubki. Spełnia swoje funkcje - bardzo dobrze odświeża ręce i usuwa bakterie (wierzę na słowo :D), przy okazji rozsiewając bardzo intensywny zapach lawendy. To ostatnie to równocześnie plus i minus - zapach jest piękny, nieco odświeżający, ale naprawdę intensywny i dłuuugo utrzymuje się na dłoniach.
Prowansja, czyli niejako źródło marki L'Occitane, bardzo kojarzy się z lawendą i stanowi ona symbol tego regionu. Nie wiedziałam nawet, że jest nazywana "błękitnym złotem" :). Od bardzo dawna znane są dobroczynne właściwości tego kwiatu, który w przeszłości służył m.in "odstraszaniu" chorób czy insektów. Lawenda często wykorzystywana jest w farmacji, perfumiarstwie czy aromaterapii. Lawenda równocześnie uspokaja, jak i pobudza, działa kojąco na nasz umysł - zestresowanemu pomaga się zrelaksować, zmęczonemu - pobudzić. Inhalacje pomagają w walce z przeziębieniem, kaszlem czy katarem, kąpiele z dodatkiem olejku pomagają przy reumatyzmie, lawenda koi też podrażnioną skórę, ma działanie dezynfekujące. Ponoć przynosi także szczęście! Naprawdę magiczna roślina... ;)
Grudniowe pudełko od L'Occitane znowu zachwyciło mnie stroną wizualną. Czerwone, listopadowe, leży sobie obok grudniowego - granatowego - i pilnują wszelkich drobiazgów, spoczywając na szerokim parapecie mojego salonu.
Kiedy tylko otworzyłam grudniowe pudełko, uderzył mnie aromat lawendy. Kiedy odchyliłam żółty papier, zobaczyłam uroczy woreczek z suszkami lawendy, jej dwie gałązki oraz gwoździe programu - mydło w płynie w bardzo eleganckiej odsłonie wizualnej i mały żel antybakteryjny do rąk. Poszłam pochwalić się tym cudnym pudełkiem Mamie, której zaświeciły się oczy i z lekkim fochem stwierdziła, że powinnam była dać jej ten zestaw pod choinkę... chyba jestem złą córką :P. Mamie podarowałam woreczek z ususzoną lawendą, aby rozsiewał zapach w jej szafie :).
Mydło ma bardzo estetyczne opakowanie. Mimo, że w mojej łazience stoi całkiem ładny, szklany dozownik mydła z Ikei, z chęcią zastąpię go na jakiś czas opakowaniem L'Occitane. Mydła użyłam na razie jedynie w celach testowych, bowiem chcę je sobie zostawić na okres stricte świąteczny, a więc pójdzie w ruch na dobre za kilka dni :). Na plus z pewnością jest także jego pojemność - to aż pół litra!
Antybakteryjny żel do rąk jednak od razu trafił do torebki i używam go, kiedy tylko jestem poza domem - na uczelni, czy po podróży w środkach komunikacji miejskiej. Żel ma nieco grudkowatą(?) formułę, jest dość gęsty, co dla mnie stanowi plus, bo nie przelewa się przez palce i z opakowania nie wydostanie się przypadkowo pół tubki. Spełnia swoje funkcje - bardzo dobrze odświeża ręce i usuwa bakterie (wierzę na słowo :D), przy okazji rozsiewając bardzo intensywny zapach lawendy. To ostatnie to równocześnie plus i minus - zapach jest piękny, nieco odświeżający, ale naprawdę intensywny i dłuuugo utrzymuje się na dłoniach.
Prowansja, czyli niejako źródło marki L'Occitane, bardzo kojarzy się z lawendą i stanowi ona symbol tego regionu. Nie wiedziałam nawet, że jest nazywana "błękitnym złotem" :). Od bardzo dawna znane są dobroczynne właściwości tego kwiatu, który w przeszłości służył m.in "odstraszaniu" chorób czy insektów. Lawenda często wykorzystywana jest w farmacji, perfumiarstwie czy aromaterapii. Lawenda równocześnie uspokaja, jak i pobudza, działa kojąco na nasz umysł - zestresowanemu pomaga się zrelaksować, zmęczonemu - pobudzić. Inhalacje pomagają w walce z przeziębieniem, kaszlem czy katarem, kąpiele z dodatkiem olejku pomagają przy reumatyzmie, lawenda koi też podrażnioną skórę, ma działanie dezynfekujące. Ponoć przynosi także szczęście! Naprawdę magiczna roślina... ;)
Grudniowe pudełko od L'Occitane znowu zachwyciło mnie stroną wizualną. Czerwone, listopadowe, leży sobie obok grudniowego - granatowego - i pilnują wszelkich drobiazgów, spoczywając na szerokim parapecie mojego salonu.
28 listopada 2013
Akademia Zmysłów L'Occitane - La Collection de Grasse [listopad]
W listopadzie w Akademii Zmysłów L'Occitane króluje linia La Collection de Grasse. Skupia się ona na zapachach, które potrafią naprawdę zaczarować. W prym wiedzie zapach, w którym główną rolę odgrywają Złoty Kwiat i Akacja.
Zapach zawdzięczamy Karine Dubreil i pochodzi on z Grasse - ponoć najpiękniej pachnącego miasta świata, które znajduje się w regionie Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże. Zwane jest stolicą perfum, a jego perfumiarska tradycja sięga XVI wieku.
Zapach Grasse skomponowany przez Dubreil ma ilustrować koniec lata i nadchodzące uśpienie przyrody. Za nazwą złotego kwiatu kryje się mimoza, kwitnąca tam w grudniu, a towarzyszy jej delikatna akacja, której zapach przypomina aromat białych kwiatów.
Miałam przyjemność poznać ten zapach za pośrednictwem cudownego, złocistego żelu pod prysznic oraz perfurmowanego mleczka do ciała. Żel pod prysznic wygląda niczym magiczny eliksir, bowiem zatopiony jest w nim złoty pyłek. Przyznam szczerze, że buteleczki wyglądają i pachną tak pięknie, że bardzo oszczędnie dozuję sobie ich używanie. Jak dla mnie, nie jest to zapach na codzień, ale na wyjątkowe okazje, kiedy chcę się poczuć bardzo kobieco i odrobinę wytwornie.
Zapach niesie ze sobą wyraźne kwiatowe nuty, ale nie jest to nazbyt świeży, lekki zapach, ale właśnie bogaty, na swój sposób wyrafinowany. Tak pachnie elegancka, pewna siebie kobieta, a nie delikatna dziewczynka ;). Mimo, iż z jesienią i zimą kojarzą mi się np. nuty piżma czy wanilii, których tutaj brakuje, zapach wydaje się odpowiedni właśnie dla tej pory roku. Zostawiam go na wyjątkowe chwile - Święta, randkę z Narzeczonym... Rozważałam nawet zachowanie tego duetu na dzień mojego ślubu, ale jednak tego dnia chcę pachnieć czymś zupełnie nowym i wyjątkowym :).
Mleczko do ciała i żel pod prysznic zamknięte są w uroczych, prostokątnych buteleczkach, które zdobią moją łazienkę. Jedyny minus stanowi fakt, iż są one wykonane z bardzo twardego plastiku, a więc zużycie ich do końca może stanowić niemały problem...
Pisząc o listopadowym pudełku nie mogę pominąć cudownej oprawy wizualnej - świąteczne, bordowe pudełko od L'Occitane totalnie mnie urzekło i cierpię, bo nie mam pojęcia, jak mogę je zagospodarować :(.
Zapach zawdzięczamy Karine Dubreil i pochodzi on z Grasse - ponoć najpiękniej pachnącego miasta świata, które znajduje się w regionie Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże. Zwane jest stolicą perfum, a jego perfumiarska tradycja sięga XVI wieku.
Zapach Grasse skomponowany przez Dubreil ma ilustrować koniec lata i nadchodzące uśpienie przyrody. Za nazwą złotego kwiatu kryje się mimoza, kwitnąca tam w grudniu, a towarzyszy jej delikatna akacja, której zapach przypomina aromat białych kwiatów.
Miałam przyjemność poznać ten zapach za pośrednictwem cudownego, złocistego żelu pod prysznic oraz perfurmowanego mleczka do ciała. Żel pod prysznic wygląda niczym magiczny eliksir, bowiem zatopiony jest w nim złoty pyłek. Przyznam szczerze, że buteleczki wyglądają i pachną tak pięknie, że bardzo oszczędnie dozuję sobie ich używanie. Jak dla mnie, nie jest to zapach na codzień, ale na wyjątkowe okazje, kiedy chcę się poczuć bardzo kobieco i odrobinę wytwornie.
Zapach niesie ze sobą wyraźne kwiatowe nuty, ale nie jest to nazbyt świeży, lekki zapach, ale właśnie bogaty, na swój sposób wyrafinowany. Tak pachnie elegancka, pewna siebie kobieta, a nie delikatna dziewczynka ;). Mimo, iż z jesienią i zimą kojarzą mi się np. nuty piżma czy wanilii, których tutaj brakuje, zapach wydaje się odpowiedni właśnie dla tej pory roku. Zostawiam go na wyjątkowe chwile - Święta, randkę z Narzeczonym... Rozważałam nawet zachowanie tego duetu na dzień mojego ślubu, ale jednak tego dnia chcę pachnieć czymś zupełnie nowym i wyjątkowym :).
Mleczko do ciała i żel pod prysznic zamknięte są w uroczych, prostokątnych buteleczkach, które zdobią moją łazienkę. Jedyny minus stanowi fakt, iż są one wykonane z bardzo twardego plastiku, a więc zużycie ich do końca może stanowić niemały problem...
Pisząc o listopadowym pudełku nie mogę pominąć cudownej oprawy wizualnej - świąteczne, bordowe pudełko od L'Occitane totalnie mnie urzekło i cierpię, bo nie mam pojęcia, jak mogę je zagospodarować :(.
13 października 2013
Akademia Zmysłów L'Occitane - Masło Shea [październik]
Pewnie większość z Was pamięta akcję współpracową z firmą L'Occitane, jaka obiła się echem po blogosferze. Kilka miesięcy później otrzymałam od firmy spersonalizowanego maila, zapraszającego do udziału w akcji pt. Akademia Zmysłów L'Occitane. Podeszłam do tego nieco sceptycznie, ale wypytałam o szczegóły i idea przypadła mi do gustu. Postanowiłam dać firmie drugą szansę i nie żałuję! :)
W ramach Akademii przez rok co miesiąc otrzymywać będę paczkę z kosmetykami (pełnowymiarowymi i próbkami), a każdy z tych miesięcy będzie miał na celu przybliżenie innego składnika, wykorzystywanego przez firmę do tworzenia kosmetyków. Wrzesień został miesiącem masła Shea.
Masło Shea ma właściwości ochronne i odżywcze. Nawilża skórę, powodując, iż staje się ona miękka i jędrna. Co bardzo mi się spodobało, L'Occitane importuje masło Shea z Burkina Faso, przy okazji pomagając mieszkańcom tego kraju. W 2012 roku L'Occitane kupiło 550 ton masła shea, stając się największym importerem tradycyjnego masła Shea z Burkina Faso. Ponadto, zysk ze sprzedaży specjalnego mydełka charytatywnego przekazywany jest na pomoc osobom z upośledzeniem wzroku w krajach rozwijających się. Inicjatywa godna naśladowania!
Co do samych kosmetyków, otrzymałam do testów krem do ciała o zapachu fiołka (100ml), krem do rąk z masłem Shea (30ml) oraz próbki kremu do ciała, kremu do twarzy i serum do twarzy z tym składnikiem.
Krem do ciała zauroczył mnie samym opakowaniem. Jest aluminiowe i ma piękną, biało-fioletową naklejkę. Pięknie wygląda w łazience i z pewnością po zużyciu kremu, opakowanie otrzyma "drugie życie". Sam krem jest gęsty, ale przy tym nie ma tępej konsystencji. Zawiera aż 25% masła Shea. Pachnie bardzo subtelnie, lekko kwiatowo - fiołkami. Bardzo dobrze nawilża skórę całego ciała (lubię stosować go szczególnie na stopy). Wchłania się może nie błyskawicznie, ale dość szybko, jak na tak bogatą konsystencję. Długotrwale nawilża i zmiękcza skórę.
Krem do rąk z masłem Shea wyróżnia się nieco na tle innych kremów. Ma bardzo gęstą konsystencję i wystarczy jego niewielka ilość, aby odżywić dłonie. Krem zawiera 20% masła Shea. Bardzo dobrze nawilża i odżywia, zostawiam go sobie na "sytuacje awaryjne", kiedy moje dłonie są szczególnie "zmęczone" chłodem czy kontaktem z detergentami. Krem ma bardzo kremowy(sic!), otulający zapach i wydaje mi się, że tak właśnie pachnie samo masło Shea. Zostawia na dłoniach pewien filtr, ale nie jest on klejący ani w żaden sposób męczący. Mam uczucie, że kosmetyk pozostaje na dłoniach i działa jeszcze długo po aplikacji, ale przy tym nie przeszkadza mi w codziennym funkcjonowaniu.
Sprawa z próbkami kremu do twarzy czy serum, ma się podobnie, jak z powyższymi kosmetykami. Masło Shea chyba tak już ma, że nadaje kosmetykowi, w którym jest zawarte, kremowej, cięższej konsystencji, a przy tym daje efekt doraźnego odżywienia i łagodzenia. Próbki zużyłam po peelingowaniu twarzy, skóra po ich zastosowaniu była jeszcze bardziej aksamitna i gładka, nie pojawiły się też żadne podrażnienia.
Podsumowując, czekam na więcej! Z masłem Shea bardzo się polubiłam i nawet planuję zakup tego składnika w wersji "solo", aby używać go od czasu do czasu na twarz czy do zafundowania paznokciom solidnej kąpieli odżywiającej (jak masło Shea działa na paznokcie pokazywała na swoim blogu Odette Swan klik). Wg mnie ten produkt jest bardzo bliskim kuzynem (bratem?) olei, które, jak wiadomo, potrafią zdziałać cuda w pielęgnacji.
PS: Na zdjęciach widzicie też, jak ładnie prezentowała się sama przesyłka. Uwielbiam taką dbałość o szczegóły :).
19 kwietnia 2013
Mini-recenzje mini-produktów...
...i wszystko jasne ;). Na temat słynnej współpracy z firmą L'Occitane zostało powiedziane już chyba wszystko. Ja również odczułam może nie tyle niesmak, ale raczej rozczarowanie - wolałabym naprawdę dostać jedną pełnowymiarową tubkę kremu do rąk, niż 5 miniaturek, każda (może poza mydełkiem i perfumami) na kilka użyć... Musiałam się mocno pilnować, żeby nie zużyć kosmetyków, zanim znajdę czas, żeby zrobić im zdjęcia :P.
Tyle słowem wstępu, mimo wszystko z zainteresowaniem "testowałam", a raczej "wypróbowałam" kosmetyki L'Occitane i poniżej kilka moich uwag na ich temat:
Najbardziej ciekawa byłam chyba kultowego już kremu do rąk z masłem shea. Wielkość tego produktu rozwaliła mnie najbardziej, bo wystarcza na ok. 4-5 aplikacji, no ale... mogłam się przynajmniej obejść smakiem ;). Krem ma gęstą konsystencję, która przy rozprowadzaniu bardzo fajnie otula dłonie. Ręce po zastosowaniu kremu są mięciutkie i nawilżone. Z racji na wielkość próbki, używałam go tylko na noc, więc ciężko ocenić mi, jak długo taki efekt się utrzymuje (np. czy znika po umyciu rąk). Zapach też przypadł mi bardzo do gustu, jest lekko wyczuwalny i kremowy.
Krem do twarzy Immortelle zauroczył mnie nieco rozmiarem słoiczka i samą stroną estetyczną. Nazwa sugeruje, że krem zapewni nam "nieśmiertelność", co mnie mocno rozbawiło, co za odwaga w nazewnictwie! ;) Jest to krem na noc, z tego co się orientuję, przeciwzmarszczkowy. Zmarszczek na szczęście póki co nie mam, ale krem bardzo fajnie nawilża, jest mocno odżywczy i w sumie się z nim polubiłam. Minusem jak dla mnie jest zapach - jakiś taki... bardzo ziołowy, mnie się kojarzy z pietruszką(sic!), Narzeczonemu z syropem na kaszel. Dodatkowy minus to wydłubywanie go z tego mini słoiczka - 50% kremu ląduje pod paznokciami. Krem mnie zaintrygował i chętnie dałabym mu szansę, gdy moja skóra będzie już "dojrzała" (oby to szybko nie nadeszło :D).
W żelu pod prysznic Verbena zauroczył mnie zapach. Przed otwarciem go nie miałam pojęcia, jak pachnie werbena, ale spodobało mi się! Zapach jest lekki, nieco orzeźwiający, ale nie jest to takie typowe "cytrusowe orzeźwienie". Lubię używać go po treningu, bo cudownie odświeża. Niestety, jak na moje gusta jest mało wydajny - na gąbkę muszę nałożyć go dość sporo (50ml wystarczy mi na ok. 6 myć? Na razie mam za sobą 3 użycia, a pół buteleczki prawie nie ma...), a nawet mimo tej ilości żel dość słabo się pieni, czego nie lubię. Jednak za zapach ma u mnie duuuży plus. Wydaje mi się też, że nie wysusza zbyt mocno, ale nawilżenia też nie odczułam.
Mydełko z masłem shea za to mnie rozczarowało. Muszę zacząć od tego, że w ogóle jestem "dzieckiem mydła w płynie" i odkąd pamiętam u nas w domu używało się raczej mydła w płynie. Mydła w kostkach nawet lubię, gdyby nie to, że mydelniczka i jej okolica po 2 myciach rąk wygląda jak pobojowisko i bardzo ciężko uniknąć rozmiękczenia mydła. Ale nie o tym miało być. Cóż, mydełko L'Occitane ma naturalny skład i masło shea, więc wydaje się bardzo obiecujące - jednak podczas mycia rąk nie widzę żadnej różnicy pomiędzy tym mydełkiem a zwykłym Arko czy innym. Z "kostkowych" to już chyba wolę mydło Dove. Mydełko L'Occitane lekko się pieni, dobrze myje, ale skóry nie odżywia czy nawilża - i tak po umyciu ręce proszą się o krem do rąk. Zapach na dłoniach utrzymuje się dość długo, niestety - kostka niby pachnie ładnie i kremowo, ale po umyciu rąk zostawia zapach typowego... mydła. Próbowałam nawet wykrzesać coś więcej z tego mydła i użyć go do twarzy - skończyło się to wielką klapą, nie polecam :P. Jedyny plus jest taki, że właściwie nie piekło w oczy - może jedynie odrobinkę.
Na sam koniec zostawiłam smaczek, jakim jest miniaturka perfum Pivoine Flora, czyli Peonia. Uwielbiam piwonie, to chyba mój ulubiony kwiat, a na pewno jeden z ulubionych. Zapach perfum jest kwiatowy, dość intensywny i długo utrzymuje się na skórze. Mnie osobiście przypadł do gustu, ale nie będą to też moje ulubione perfumy - pachną ślicznie, ale tak... jednoznacznie, mam nadzieję, że rozumiecie ;). Po prostu poza kwiatem piwonii (a może to mieszanka jakichś kwiatów?) ciężko wyłapać mi jakiekolwiek inne nuty zapachowe, zapach raczej się nie "rozwija" - od chwili po nałożeniu, do ostatniego wyczuwalnego momentu pachnie dla mnie tak samo.
Tyle słowem wstępu, mimo wszystko z zainteresowaniem "testowałam", a raczej "wypróbowałam" kosmetyki L'Occitane i poniżej kilka moich uwag na ich temat:
Najbardziej ciekawa byłam chyba kultowego już kremu do rąk z masłem shea. Wielkość tego produktu rozwaliła mnie najbardziej, bo wystarcza na ok. 4-5 aplikacji, no ale... mogłam się przynajmniej obejść smakiem ;). Krem ma gęstą konsystencję, która przy rozprowadzaniu bardzo fajnie otula dłonie. Ręce po zastosowaniu kremu są mięciutkie i nawilżone. Z racji na wielkość próbki, używałam go tylko na noc, więc ciężko ocenić mi, jak długo taki efekt się utrzymuje (np. czy znika po umyciu rąk). Zapach też przypadł mi bardzo do gustu, jest lekko wyczuwalny i kremowy.
Krem do twarzy Immortelle zauroczył mnie nieco rozmiarem słoiczka i samą stroną estetyczną. Nazwa sugeruje, że krem zapewni nam "nieśmiertelność", co mnie mocno rozbawiło, co za odwaga w nazewnictwie! ;) Jest to krem na noc, z tego co się orientuję, przeciwzmarszczkowy. Zmarszczek na szczęście póki co nie mam, ale krem bardzo fajnie nawilża, jest mocno odżywczy i w sumie się z nim polubiłam. Minusem jak dla mnie jest zapach - jakiś taki... bardzo ziołowy, mnie się kojarzy z pietruszką(sic!), Narzeczonemu z syropem na kaszel. Dodatkowy minus to wydłubywanie go z tego mini słoiczka - 50% kremu ląduje pod paznokciami. Krem mnie zaintrygował i chętnie dałabym mu szansę, gdy moja skóra będzie już "dojrzała" (oby to szybko nie nadeszło :D).
W żelu pod prysznic Verbena zauroczył mnie zapach. Przed otwarciem go nie miałam pojęcia, jak pachnie werbena, ale spodobało mi się! Zapach jest lekki, nieco orzeźwiający, ale nie jest to takie typowe "cytrusowe orzeźwienie". Lubię używać go po treningu, bo cudownie odświeża. Niestety, jak na moje gusta jest mało wydajny - na gąbkę muszę nałożyć go dość sporo (50ml wystarczy mi na ok. 6 myć? Na razie mam za sobą 3 użycia, a pół buteleczki prawie nie ma...), a nawet mimo tej ilości żel dość słabo się pieni, czego nie lubię. Jednak za zapach ma u mnie duuuży plus. Wydaje mi się też, że nie wysusza zbyt mocno, ale nawilżenia też nie odczułam.
Mydełko z masłem shea za to mnie rozczarowało. Muszę zacząć od tego, że w ogóle jestem "dzieckiem mydła w płynie" i odkąd pamiętam u nas w domu używało się raczej mydła w płynie. Mydła w kostkach nawet lubię, gdyby nie to, że mydelniczka i jej okolica po 2 myciach rąk wygląda jak pobojowisko i bardzo ciężko uniknąć rozmiękczenia mydła. Ale nie o tym miało być. Cóż, mydełko L'Occitane ma naturalny skład i masło shea, więc wydaje się bardzo obiecujące - jednak podczas mycia rąk nie widzę żadnej różnicy pomiędzy tym mydełkiem a zwykłym Arko czy innym. Z "kostkowych" to już chyba wolę mydło Dove. Mydełko L'Occitane lekko się pieni, dobrze myje, ale skóry nie odżywia czy nawilża - i tak po umyciu ręce proszą się o krem do rąk. Zapach na dłoniach utrzymuje się dość długo, niestety - kostka niby pachnie ładnie i kremowo, ale po umyciu rąk zostawia zapach typowego... mydła. Próbowałam nawet wykrzesać coś więcej z tego mydła i użyć go do twarzy - skończyło się to wielką klapą, nie polecam :P. Jedyny plus jest taki, że właściwie nie piekło w oczy - może jedynie odrobinkę.
Na sam koniec zostawiłam smaczek, jakim jest miniaturka perfum Pivoine Flora, czyli Peonia. Uwielbiam piwonie, to chyba mój ulubiony kwiat, a na pewno jeden z ulubionych. Zapach perfum jest kwiatowy, dość intensywny i długo utrzymuje się na skórze. Mnie osobiście przypadł do gustu, ale nie będą to też moje ulubione perfumy - pachną ślicznie, ale tak... jednoznacznie, mam nadzieję, że rozumiecie ;). Po prostu poza kwiatem piwonii (a może to mieszanka jakichś kwiatów?) ciężko wyłapać mi jakiekolwiek inne nuty zapachowe, zapach raczej się nie "rozwija" - od chwili po nałożeniu, do ostatniego wyczuwalnego momentu pachnie dla mnie tak samo.
13 marca 2013
Kolejne nowości, czyli paczki i zakupy z zeszłego tygodnia
W ostatnim tygodniu wydałam stanowczo za dużo pieniędzy w stosunku do tego, ile miałam na koncie :P. Na szczęście Narzeczony i Mama jak zawsze służyli "pomocą", co pozwoliło mi nieco zaszaleć zakupowo ;). Odkryłam, że w mojej okolicy otworzyli Pepco (hip hip hurra!), poza tym urządziłyśmy z Mamą dwa zakupowe wypady, a takie sytuacje zwykle kończą się nadprogramowymi zakupami... ;).
Na zdjęciach pokażę Wam jedynie moje kosmetyczne łupy, bo tych też oczywiście nie brakowało.
W zeszłym tygodniu również i do mnie dotarł koszyczek od L'Occitane. Nic więcej na jego pisać na razie nie będę, bo chyba wszystko zostało już powiedziane. Biorę się do testów i pewnie za jakiś czas opublikuję posta z mini-recenzjami mini-produktów.
Z okazji Dnia Kobiet i otwarcia sklepu Perelki.eu, skusiłam się z Siostrą na promocję na suche szampony Batiste - -20% na szampony. Od dawna mnie te szampony kusiły, ale było mi żal dopłacać za przesyłkę, a ta promocja sprawiła, że zakup stał się bardziej opłacalny. Dla siebie wzięłam wersję Lace i Tropical, moja Siostra wybrała Fresh, a do tego dostałam gratis mniejszą wersję Cherry. Dziś szampon poszedł pierwszy raz w ruch i utwierdziło mnie to w przekonaniu, że to był dobry zakup ;).
Dokonałam też małej wymianki z Sajjidaą. Wybrałam dla siebie 20ml zapach Yves Rocher ananasowo-kokosowy - będzie świetny na lato oraz... kolejny żel Balei, Peachy Rose - bo żele nigdy się nie zmarnują :).
Tydzień temu zajrzałam też do Rossmanna, gdzie na promocji po 7,99zł były płyny do kąpieli Luksja, które ostatnio zdominowały blogi ;). Uwielbiam słodkie zapachy "do zjedzenia" i moim łupem padły dwa: karmelowy wafelek i ciasto cytrynowe. Ten drugi kupiłam bardziej z myślą o Narzeczonym, bo on słodkości nie lubi, za to cytrynowe słodycze są wyjątkiem ;). Obydwa zapachy są obłędne, choć do mnie bardziej trafia karmelowy. Szkoda tylko, że przy dodaniu do wody, zapachy nieco tracą na intensywności :(.
Przy okazji zakupów w Pepco, skusiłam się na lakier Sally Hansen z serii Salon Manicure - były po 10zł, a ten kolor wpadł mi w oko - w sklepie wyglądał na ciekawy, metaliczny fiolet. To nr 330 - Pedal to the Metal - i niestety na paznokciach już nie wygląda tak ładnie i traci swoją fioletową nutę.
Poza kosmetykami, w zeszłym tygodniu w moje ręce trafiło jeszcze mnóstwo skarbów z ww. Pepco - toż to raj, szczególnie w fazie urządzania mieszkania! Kupiłam firanko-zasłonki, jak zaprojektowane do naszego salonu - turkusowo-brązowo-beżowe, może pokażę je Wam jak już zawisną - na razie muszą iść do skrócenia, urocze limonkowe miseczki (pod kolor kuchni z zielonymi akcentami ;)), doniczkę za całe 1,99zł na prymulki, które dostałam od Taty na Dzień Kobiet, turkusową podkładkę na stolik w salonie, kilka przyborów i akcesoriów kuchennych, troszkę bielizny, 2 pary kolczyków po 1,49zł, spodnie dresowe do biegania (które to bieganie mam zamiar rozpocząć w przyszłym tygodniu), podkoszulkę i uroczą bluzkę z kotkami za 10zł ;). Poszalałam w Pepco zostawiając mini-fortunę, ale każda z tych rzeczy osobno była naprawdę tania i mniej lub bardziej, z naciskiem na bardziej, potrzebna.
Poza tym odwiedziłam też Lidla, ponieważ w sobotę wchodziła gazetka sportowa. Niestety, okazało się, że zakupy o 11 to już za późno i to, na co czekałam najbardziej - bluzy sportowe, z myślą o bieganiu - były już strasznie mocno przebrane... Chciałam niebieską S, a zostały same czarne w rozmiarach M i L... Cóż, trudno, wzięłam czarną M - najwyżej pójdzie do zwężenia, mam nadzieję też, że nie będzie za bardzo przyciągała promieni słonecznych. Poza tym kupiłam też opaskę na ramię na komórkę, która także przyda się przy bieganiu oraz 3 słoiki masła orzechowego crunchy - z "tygodnia amerykańskiego" - kupiłam w środę jeden słoik, a w sobotę kolejne 2 - to masło jest po prostu p r z e p y s z n e, zajadamy się z Narzeczonym jak głupki i nakupiliśmy na zapas :D.
Na przechadzce po galerii handlowej z Narzeczonym kupiłam sobie jeszcze opaskę do biegania - wielofunkcyjną, zarówno na szyję, jak i na głowę, z bardzo fajnego materiału - w outlecie Tchibo.
Na zakupach z Mamą kupiłam natomiast na wyprzedaży torebkę z C&A - beżowo-szarą, średniego rozmiaru, za całe 34,90zł ;). Oprócz tego mierzyłam też kurtkę skórzaną z kolekcji Cindy Crawford (chyba...) i się w niej absolutnie zakochałam, jest jak dla mnie kurtką idealną, ale w chwili obecnej niestety nie mogę sobie pozwolić na zakup kurtki za 399zł... :(.
I to by było na tyle... Wiem, poszalałam strasznie i co gorsza, nawet nie wiem kiedy to wszystko trafiło do mojego domu! :P Po prostu jakoś "samo się kupowało", a mnie pozostaje czekać na kolejne stypendium i mieć nadzieję, że już się opanuję ;).
PS: Wiem, trochę poszalałam z zakupami "biegowymi", ale cóż, to troszkę zwiększa motywację, a ja naprawdę mam w planach zacząć biegać od przyszłego poniedziałku. Fakt, nieco zawaliłam, mimo postanowień przed- i noworocznych - od września nie ćwiczyłam prawie wcale. W zeszłym tygodniu byłam przeziębiona, od niedzieli na razie ćwiczę intensywnie w domu, bo pogoda jest bardzo zdradliwa, a ja ledwo się wykurowałam z przeziębienia. Ale plan treningowy jest gotowy i od przyszłego poniedziałku rozpoczynam swoją przygodę z bieganiem :). Jak wytrwam według mojej rozpiski (treningi po 30min 4 razy w tygodniu), sprawię sobie buty biegowe - już mam nawet jedne upatrzone ;).
PS2: Po ponad dwóch latach męczarni z Netią, w końcu mam nowy internet! 4mb zamiast poprzednich 0,5-1,5mb (Netia miała nam dać 2mb, ale w praktyce to było najczęściej pół w porywach do jednego...). Boże, co za ulga! :D
Na zdjęciach pokażę Wam jedynie moje kosmetyczne łupy, bo tych też oczywiście nie brakowało.
W zeszłym tygodniu również i do mnie dotarł koszyczek od L'Occitane. Nic więcej na jego pisać na razie nie będę, bo chyba wszystko zostało już powiedziane. Biorę się do testów i pewnie za jakiś czas opublikuję posta z mini-recenzjami mini-produktów.
Z okazji Dnia Kobiet i otwarcia sklepu Perelki.eu, skusiłam się z Siostrą na promocję na suche szampony Batiste - -20% na szampony. Od dawna mnie te szampony kusiły, ale było mi żal dopłacać za przesyłkę, a ta promocja sprawiła, że zakup stał się bardziej opłacalny. Dla siebie wzięłam wersję Lace i Tropical, moja Siostra wybrała Fresh, a do tego dostałam gratis mniejszą wersję Cherry. Dziś szampon poszedł pierwszy raz w ruch i utwierdziło mnie to w przekonaniu, że to był dobry zakup ;).
Dokonałam też małej wymianki z Sajjidaą. Wybrałam dla siebie 20ml zapach Yves Rocher ananasowo-kokosowy - będzie świetny na lato oraz... kolejny żel Balei, Peachy Rose - bo żele nigdy się nie zmarnują :).
Tydzień temu zajrzałam też do Rossmanna, gdzie na promocji po 7,99zł były płyny do kąpieli Luksja, które ostatnio zdominowały blogi ;). Uwielbiam słodkie zapachy "do zjedzenia" i moim łupem padły dwa: karmelowy wafelek i ciasto cytrynowe. Ten drugi kupiłam bardziej z myślą o Narzeczonym, bo on słodkości nie lubi, za to cytrynowe słodycze są wyjątkiem ;). Obydwa zapachy są obłędne, choć do mnie bardziej trafia karmelowy. Szkoda tylko, że przy dodaniu do wody, zapachy nieco tracą na intensywności :(.
Przy okazji zakupów w Pepco, skusiłam się na lakier Sally Hansen z serii Salon Manicure - były po 10zł, a ten kolor wpadł mi w oko - w sklepie wyglądał na ciekawy, metaliczny fiolet. To nr 330 - Pedal to the Metal - i niestety na paznokciach już nie wygląda tak ładnie i traci swoją fioletową nutę.
Poza kosmetykami, w zeszłym tygodniu w moje ręce trafiło jeszcze mnóstwo skarbów z ww. Pepco - toż to raj, szczególnie w fazie urządzania mieszkania! Kupiłam firanko-zasłonki, jak zaprojektowane do naszego salonu - turkusowo-brązowo-beżowe, może pokażę je Wam jak już zawisną - na razie muszą iść do skrócenia, urocze limonkowe miseczki (pod kolor kuchni z zielonymi akcentami ;)), doniczkę za całe 1,99zł na prymulki, które dostałam od Taty na Dzień Kobiet, turkusową podkładkę na stolik w salonie, kilka przyborów i akcesoriów kuchennych, troszkę bielizny, 2 pary kolczyków po 1,49zł, spodnie dresowe do biegania (które to bieganie mam zamiar rozpocząć w przyszłym tygodniu), podkoszulkę i uroczą bluzkę z kotkami za 10zł ;). Poszalałam w Pepco zostawiając mini-fortunę, ale każda z tych rzeczy osobno była naprawdę tania i mniej lub bardziej, z naciskiem na bardziej, potrzebna.
Poza tym odwiedziłam też Lidla, ponieważ w sobotę wchodziła gazetka sportowa. Niestety, okazało się, że zakupy o 11 to już za późno i to, na co czekałam najbardziej - bluzy sportowe, z myślą o bieganiu - były już strasznie mocno przebrane... Chciałam niebieską S, a zostały same czarne w rozmiarach M i L... Cóż, trudno, wzięłam czarną M - najwyżej pójdzie do zwężenia, mam nadzieję też, że nie będzie za bardzo przyciągała promieni słonecznych. Poza tym kupiłam też opaskę na ramię na komórkę, która także przyda się przy bieganiu oraz 3 słoiki masła orzechowego crunchy - z "tygodnia amerykańskiego" - kupiłam w środę jeden słoik, a w sobotę kolejne 2 - to masło jest po prostu p r z e p y s z n e, zajadamy się z Narzeczonym jak głupki i nakupiliśmy na zapas :D.
Na przechadzce po galerii handlowej z Narzeczonym kupiłam sobie jeszcze opaskę do biegania - wielofunkcyjną, zarówno na szyję, jak i na głowę, z bardzo fajnego materiału - w outlecie Tchibo.
Na zakupach z Mamą kupiłam natomiast na wyprzedaży torebkę z C&A - beżowo-szarą, średniego rozmiaru, za całe 34,90zł ;). Oprócz tego mierzyłam też kurtkę skórzaną z kolekcji Cindy Crawford (chyba...) i się w niej absolutnie zakochałam, jest jak dla mnie kurtką idealną, ale w chwili obecnej niestety nie mogę sobie pozwolić na zakup kurtki za 399zł... :(.
I to by było na tyle... Wiem, poszalałam strasznie i co gorsza, nawet nie wiem kiedy to wszystko trafiło do mojego domu! :P Po prostu jakoś "samo się kupowało", a mnie pozostaje czekać na kolejne stypendium i mieć nadzieję, że już się opanuję ;).
PS: Wiem, trochę poszalałam z zakupami "biegowymi", ale cóż, to troszkę zwiększa motywację, a ja naprawdę mam w planach zacząć biegać od przyszłego poniedziałku. Fakt, nieco zawaliłam, mimo postanowień przed- i noworocznych - od września nie ćwiczyłam prawie wcale. W zeszłym tygodniu byłam przeziębiona, od niedzieli na razie ćwiczę intensywnie w domu, bo pogoda jest bardzo zdradliwa, a ja ledwo się wykurowałam z przeziębienia. Ale plan treningowy jest gotowy i od przyszłego poniedziałku rozpoczynam swoją przygodę z bieganiem :). Jak wytrwam według mojej rozpiski (treningi po 30min 4 razy w tygodniu), sprawię sobie buty biegowe - już mam nawet jedne upatrzone ;).
PS2: Po ponad dwóch latach męczarni z Netią, w końcu mam nowy internet! 4mb zamiast poprzednich 0,5-1,5mb (Netia miała nam dać 2mb, ale w praktyce to było najczęściej pół w porywach do jednego...). Boże, co za ulga! :D
Etykiety:
Balea,
Batiste,
haul,
L'Occitane,
lakier do paznokci,
Luksja,
Pepco,
Perelki.eu,
płyn do kąpieli,
Rossmann,
Sally Hansen,
suchy szampon,
współpraca,
wymianka,
Yves Rocher,
zakupy,
żel pod prysznic
Subskrybuj:
Posty (Atom)