W miniony weekend w Borach było pracowicie, przyjemnie, pięknie czyli 3 x P! ;)
Nie było tylko czwartego P czyli pogody. Gdy tylko wspomniałam o tym, żeby pojechać w las rowerami - LUNĘŁO ;D
Norma.
Na szczęście po 20 minutach można było wzuć kaloszki i ruszyć w drogę, bo już tylko wrednie mżyło, ale las zatrzymuje takie nieprzyjemności nad głową :)))
Pierwsza wyprawa była typowo grzybiarska, nawet aparatu nie wzięliśmy, bo później ciężko jeść zdjęcia, zamiast jajecznicy z kurkami ;)
No i miseczka kurek była i śniadanie mistrzów było: tosty z masłem i kurki z jajkiem (tak, tak, kurki przeważały!). I jeszcze zostało sporo podgrzybków do ususzenia. Ale mi w domu pachnie teraz :)))
Druga to niespieszna podróż nad Śpierewnik, kilka kilometrów od nas, z paroma szybkimi wypadami w las, bo nie wytrzymałam. M. się śmieje, że jak jadę leśnym duktem, to włączam skaner i przeczesuję wzrokiem ściółkę i kiedyś zostawię odcisk swoich jedynek w glebie, tak się wyłożę. Ale się nie wyłożyłam, tere fere, i jeszcze zebrałam kilka ślicznych okazów podgrzybków (w Borach zwą je czarnymi łebkami) do sosu. Też mi pachnie!
Najbardziej zachwycające oczywiście muchomory. A te w brzozowym zagajniku już w ogóle bajkowe. Zauważyłam je z drogi, rzuciłam Pimpka w trawę i postanowiłam tam zostać na zawsze, tak cudnie było.
No ale M. mnie przekonał, gadał coś o pająkach, i wyszłam ;)
Pająków i ich wszędobylskich nitek zatrzęsienie...
Jak wspomniałam, pogoda nas nie rozpieszczała, ale w niedzielę przynajmniej nie padało. Może chwilkę. Mogłam wyżłopać herbatę, zjeść kilka pudrowych cukierków (mój nowy bzikulec) i poczytać Elle Decor pod chmurką.
Światło było niezbyt łaskawe, w zasadzie nieobecne. Więc zdjęcia, jak zdjęcia...
Bohaterami tych zdjęć są głównie dwa wspaniałe szaliki od KaBi. Czy szaliki to dobre słowo?
Pierwszy to w zasadzie szydełkowy naszyjnik z rozmachem. A drugi to pasiasty komin.
Pierwszy raczej zdobi, ale dobrze zakutany na szyi też ją osłania. Drugi, nie dość, że pięknisty i w tak super dobranych kolorach, to grzeje, chroni, no i tak jakoś inteligentnie w nim wyglądam. Dziwne ;D
Te kółka i wypustki i ta utworzona z nich girlanda, to właśnie ten naszyjnik.
Po lewej koralikowa ozdoba od Indian, ale o tym kiedy indziej.
A ta przytulona do małej dyni miękki pasiasta tuba to właśnie ten komin.
Kolory girlandy soczyste, że aż się by arbuza zjadło! ;D
Z kolei te z komina bardziej stonowane, wyważone.
Mam więc szydełkowe cudeńka na każdy nastrój!
P. S. KaBi, masz dodatkowego buziaka za ten komin, bo M. się w nim straaaasznie podobam ;D
:*
Mówiłam, że kawał starej boazerii w domku przemalowaliśmy na biało?
Jest o wiele jaśniej, przejrzyściej, lekko i sympatycznie ;) Nie wiem, dlaczego tak długo z tym zwlekałam.
Ten domek jest starawy, ale nie ma uroku staruszka. Nie powstał w dobrych czasach... Drewno na ścianach nie zdobi w tym przypadku. Teraz już nawet, nawet trochę do funkcji ozdobnej aspiruje ;)
Wyciągnęłam jakąś zapomniana ramkę i zrobiłam krople.
Mam też lisa w antyramie, ale nie chciał chyba zdjęcia, bo wszystkie brzydko wyszły :/
A to po prostu nawłoć i dynie :)
I cuksy pudrowe. Gwiazdki na dodatek. Czyż mogłam ich nie pokochać? ;D
No i wiecie co? I zostałam Blogową Królewną. Według Mery Selery.
No! Więc grzeczniej i uniżeniej proszę ;DDD
A na serio, to przeogromnie mi miło, że tak utalentowana osoba z tak niepowtarzalnym poczuciem humoru wyróżniła właśnie mnie :)
Wasza rąbnięta KRÓLEWNA fu ;D