Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obyczajowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obyczajowe. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 lutego 2015

Niebo w płomieniach, Jan Paradowski


Historia dorastania pewnego 17-latka z Lwowa (przed pierwszą wojną światową). Motyw przewodni to utrata wiary - średnio fascynujące są jednak te nastoletnie kryzysy, choć miewają skutki na całe życie.
Mam wrażenie, że od tego czasu nauka religii w szkołach poszła mocno do przodu i rozprawiła się z większością kwestii, na których poległa wiara Teofila Grodzickiego. Pamiętam np, ze jeszcze w podstawówce wałkowaliśmy temat, dlaczego teoria Darwina nie jest sprzeczna z wiarą w Boga. 
Kolejne deja vu to “książki zbójeckie”, nadal są, choć co sezon jest modne co innego. Ja w wieku bohatera natknęłam się na Kosidowskiego, teraz na czasie jest Dawkins i jego liczne mutacje (w tym takie adresowane do nastolatków). Nie trzeba się już specjalnie wysilać, żeby zostać ateistą w weekend. Sto lat temu nie było to jednak takie proste, zwłaszcza dla gimnazjalisty. Wówczas, co budzi w tej chwili nawet pewien szacunek, trzeba się było trochę napracować nad zbudowaniem nowego światopoglądu. O dziwo większy nacisk niż od rodziny szedł ze strony szkoły. Trzeba było przewalić sporą ilość zakurzonych tomów autorstwa różnych racjonalistów, żeby dać skuteczny odpór zaprawionemu w słownych potyczkach księdzu katechecie. Zastanawiam się, czy Parandowski jednak to nie przesadził. Siedemnastolatek, który na rok niemal odcina się od świata, żeby zbudować swoją nową wiarę/niewiarę? Bo tak należy ten nowy światopogląd traktować, pod koniec następuje nawet dość szczegółowe jej wyznanie (ze stwierdzeniem, że wierzy w atomy, no cóż). I chodzi tu o zwykłego siedemnastolatka, nie żadnego ekscentryka - średnio pilnego ucznia,  interesującego się dziewczynami. Coś mi się tu nie składa
Całość ratuje tło - czyli Lwów. Z przyjemnością teleportowałam sie znów do tego cudownego miasta w latach jego świetności. W realu pewnie nieprędko je znów odwiedzę, tu mogłam się rozkoszować lwowskimi spacerami do woli. Nawet, jeśli towarzyszył mi w nich irytujący Teofil Grodzicki.

Źródło zdjęcia:lubimyczytać.pl

piątek, 13 czerwca 2014

Hurtownia książek - podróże po Polsce wehikułem czasu

Zupa na gwożdziu - Melchior Wańkowicz. 

Zbiór artykułów prasowych wygrzebanych spod podłogi. Może to i dobrze, że to drugi sort, bo Wańkowicz tym razem nie zabija epatowaniem erudycją i pokazywaniem swojego ego z każdej strony. Świetna lektura do wanny i autobusu. O Warszawie, emigracji, wojnie, literaturze i filmie. A zza tego wyłania się gdzieś postać starzejącego się pisarza, udręczonego życiem w Warszawie na rogu Puławskiej i Rakowieckiej (pod rurą wydechową i w hałasie tramwajów), któremu nawet jeden z nielicznych w mieście Mercedesów jest w stanie życia osłodzić.


Małżeństwo niedoskonałe, Rozwód niedoskonały, Miłość niedoskonała - Krystyna Nepomucka

Cykl Nepomuckiej okupuje w mojej bibliotece regał z romansami, tymczasem, przynajmniej w początkowych tomach, bliżej mu do sagi rodzinnej. Zbiorowym bohaterem jest rodzina o korzeniach wołomińsko-krakowskich, zamieszkała na warszawskim Powiślu i nieustannie oscylująca między lumpenproletariatem a inteligencją. Oscyluje zresztą raczej w kierunku tego pierwszego, a to ze względu na alkoholizm ojca, ale mimo to nie dają się. Ich orężem w walce o lepsze jutro jest optymizm, zadziorność, skłonność do hochsztaplerstwa i poczucie humoru.

Tom pierwszy to w zasadzie poradnik, jak radzić sobie w sytuacji ekstremalnej biedy. Drugi przynosi niespodziewane spojrzenie na wojnę. Okazuje się, że dla ludzi z nizin społecznych niekoniecznie była tragedią, czasem wręcz życiową szansą. Zburzenie dotychczasowej struktury społecznej pozwalało "ustawić się" na nowo. Na przykład głowna bohaterka może skończyć studia medyczne na tajnych kompletach, co kilka lat wcześneij było dla niej niemożliwe z powodów finansowych.
Trzeci tom ("Samotność niedoskonałą"), czytałam jeszcze w wakacje, tu napiszę tylko, że dotyczy on okresu "utrwalania władzy ludowej", tutaj rodzina jest na najlepszej drodze do zostania lokalnymi baronami partyjnymi na ziemiach odzyskanych. Niestety - tradycyjnie okazuje się, że "spirytus zmywa politurę".
A w czwartym tomie mamy wyprawę do Anglii lat 50-tych i wiwisekcję polskiego środowiska emigranckiego.

W sumie cykl "niedoskonały" to zabawne ksiażki o nieciekawych sytuacjach życiowych i trudnych czasach. Polecam:).

Zdjęcia: antykwariat-5d.pl; allegro.pl

piątek, 16 maja 2014

Hurtownia książek - nowa dostawa.

Czas leci, książek przeczytanych przybywa, tylko na blogu posucha.
Aby nie dopuścić do zastoju - kolejna hurtownia zmajstrowana ze ścinków z Facebooka, gdzie w tym roku pracowicie odnotowuję wszystkie lektury w grupie 52 książki.

 "Złota Mucha" - Joanna Chmielewska

Chmielewska, kobieta wielu pasji tym razem próbuje zarazić swoją miłością do bursztynu (uważajcie, skutecznie:)) i to niekoniecznie takiego w formie biżuterii. Widać, że autorce nie są obce i techniki połowu i podstawy obróbki. Kusi mnie, żeby zaopatrzyć się w podbierak i wędkarskie kalosze i ruszyć na Mierzeję Wiślaną ... w listopadzie. Acha - tak w ogóle "Złota Mucha" to kryminał. Ale tym razem kompletnie nie ważne, kto zabił. Liczy się bursztyn. 
Taki jak ten.


"Kapelusz cały w czereśniach" - Oriana Fallaci

Urocze, aczkolwiek szkoda, że autorka nie zdążyła jeszcze trochę podszlifować tego diamentu. Bo nieco za duży!
Ta 800 stronicowa książka to cztery najciekawsze historie rodzinne z domowego archiwum pani Fallaci. Ponieważ rozgrywają się one w latach 1780-1890, autorka nie bazowała tylko na ułomnej przecież pamięci swojej i swoich bliskich, tylko podparła się dziennikarsko-historycznym śledztwem. Dowiadujemy się niemal wszystkiego nie tylko o jej rodzinie, ale tez o tzw tle - ówczesnej modzie, wynalazkach i cenie jaj w skupie. Moim zdaniem z tym tłem nieco przedobrzyła, zwłaszcza w dwóch ostatnich opowieściach, których z uwagi na chorobę nie zdążyła już sama zredagować. Ale mimo to polecam:). Na przykład przed podróżą do Toskanii. Przynajmniej będziecie wiedzieli, kto stąpał po tych samych kamieniach, o czym marzył i ... jak był ubrany:).


"Nowe Kłopoty z historią" -  Piotr Gontarczyk

Artykuły prasowe z lat 2006-2008, mocno osadzone w źródłach IPN. Min. o prof Baumanie, Reich- Ranickim - niemieckim papieżu krytyki literackiej a także o rosyjskim programie szkolnym nauki historii.Jak to artykuły - łatwostrawne, a czasem trafia się bonus w postaci tematu, o którym człowiek miał wcześniej niewielkie pojęcie.







"Jabłoń" - John Galsworthy

- seria koliber jest niezastąpiona, jeśli chce się szybko nabić licznik przeczytanych książek
- A co do treści, to kojarzy mi się ta piosenka:) https://www.youtube.com/watch?v=404oPn6tudE&feature=kp.







"Dom nad rzeką Moskwą" - Jurij Trifonow.

Trifonow fajnie pisze, pozornie od niechcenia i bez wysiłku. Jednak ja chwilowo podziękuję. Już nawet nie chodzi o mało atrakcyjna radziecką rzeczywistość, ale o wyjątkowo odrażających bohaterów.
P.S. Pisarz nie był żadnym dysydentem, a mimo to sprawnie sobie radził z radzieckimi tematami tabu, a to dzięki eufemizmom. Zamiast zsyłek czy gułagów mamy np. przeprowadzki na północ. O donosicielstwie pisze, jakby to był niemal rutynowy zabieg higieniczny, który każdy człowiek sowiecki przechodzi kilka razy w roku, acz nie od razu z przyjemnością. W dodatku nie widać, żeby Trifonow z trudnymi tematami się krył. Takie to wszystko było oczywiste?


"Następca" - Ismail Kadare

Trochę kryminał, trochę studium tyranii, oparte na faktach. Kontynuacja "Córki Agamemnona", która w swoim czasie nieźle mną trzepnęła, jakoś nie wytworzyła we mnie tego napięcia, co cześć pierwsza. Pewnie dlatego, że powstała w "łatwiejszych" latach 90-tych, nie musiała być już przemycana w pomysłowy sposób na zachód, autorowi za jej opublikowanie już nic nie groziło... A mimo to "Następca" godny jest polecenia, nie tylko dlatego, że temat tyranii zawsze warto sobie odświeżyć, tak ku pamięci. Autor osadza powieść w nurcie albańskiej historii i nasyca ją detalami tamtej rzeczywistości, tak, że kraj przestaje nam się kojarzyć tylko z biedą, mafią i bunkrami.



"Kochana córeczka" i "Od siódmej rano" - Eric Malpass

Wg Tołstoja (słynny początek "Anny Kareniny") wszystkie szczęśliwe rodziny są takie same. Po lekturze Malpassa chciałam początkowo temu zdaniu gorąco zaprzeczyć, ale paradoksalnie, hrabia Lew może mieć rację. Wygląda na to, że wspólnym mianownikiem szczęśliwych rodzin jest co najmniej jeden ekscentryk. Im więcej oryginałów (w wieku od oseska do lekko już nadgryzionego zębem czasu seniora, tym większy poziom familijnego dobrostanu. Cóż, może coś w tym jest:).
A co do samych książek - odstresowywacze wielorazowego użytku, polecam.



"Wyzwoliciele" ("Żołnierze wolności") - Wiktor Suworow

Oparte na wspomnieniach autora migawki ze służby w Armii Czerwonej w latach 60-tych (uwieńczone inwazją na Czechosłowację). Chluba i duma ZSRR nie wydaje się niezwyciężona. Można by się pośmiać z licznych absurdów i szwejkizmów, ale warto zadać sobie pytanie, dlaczego nikt nie ośmielił się tknąć tego papierowego tygrysa?
Podrzucam trop - armia radziecka w trakcie inwazji na naszego południowego sąsiada żywiła się niemal wyłącznie amerykańskimi i  europejskimi konserwami, o ile dobrze zrozumiałam - z pomocy humanitarnej. Jednocześnie USA zwiększało zaangażowanie w Wietnamie. Najwyraźniej więc nie wiedziała lewica, co czyniła prawica.


zdjęcia. 1. antykwariat.waw.pl, 2. wydawnictwoliterackie.pl, 3. multibook.pl, 4,5.lubimyczytac.pl, 6. antykwariatnws.pl, 7.moichlopcy.pl, 8.bestsellery.net


środa, 26 lutego 2014

"Kryształowa granica" - Carlos Fuentes

Świetne.
Fuentesowi udała się sztuka niemała, czyli umieszczenie w każdym opowiadaniu materiału wystarczającego na krótką powieść, a wszystko to bez uczucia przeładowania czy skrótowego potraktowania tematu. Jednocześnie autor połączył te historie w większą całość, sprytnie rozmieszczając między nimi tajne przejścia i skróty.
Treść opowiadań koncentruje się wokół granicy meksykańsko- amerykańskiej i skomplikowanych stosunków między obywatelami obydwu państw. Tytuł zaś - "Kryształowa granica" - nie bez powodu kojarzy się z kreśleniem "szklany sufit" - bariera do lepszego świata niby przezroczysta, ale jednak istniejąca i dla większości Meksykanów niemożliwa do pokonania. Chociaż oczywiście da się. Najlepiej tę granicę kruszą pieniądze, chociaż także czynnie praktykowana cnota miłosierdzia (nie, nie po prostu miłości, która zbanalizowała sie do tego stopnia, że jest tematem numeru gazetki z Rossmanna).
Książka jest szczególnie ciekawa właśnie z perspektywy polskiej - sami jesteśmy takimi "Meksykanami" w stosunku do naszych zachodnich sąsiadów, a jednocześnie czasem niesłusznie wydaje nam się, że jesteśmy "Amerykanami" w stosunku do tych zza granicy wschodniej.
No i jeszcze jedno (zainspirowane lekturą pierwszego numeru Fanbooka) - książki Fuentesa nie są politycznie neutralne. Jak wielu Latynosów Meksykanin wyraźnie preferuje odcienie czerwieni. Natomiast, nie wiem dlaczego, może przez to, że opisywany przez niego świat wydaje się tak bliski z polskiej perspektywy, tę czerwień wchłania się przez osmozę i pod koniec lektury człowiek chętnie udałby się na jakąś barykadę, oczywiście ze sztandarem słusznego koloru w dłoni.
Co za szczęście, że takowych w okolicy brak, co najwyżej pikiety ruchu obrony lokatorów. Zaraz, zaraz, a może by dołączyć?
Także uważajcie z tym Fuentesem:).



wtorek, 4 lutego 2014

Hurtownia książek - Oates, Shafak, Rymkiewicz, Chmielewska


"Honor" - Elif Shafak to literacka pulpa - dość smaczna, lekkostrawna, ale czy pożywna? Autorka opracowała temat kryminalno obyczajowy w lekko baśniowej konwencji i nadała mu wdzięczny kształt sagi rodzinnej. Efekt - idealny egzemplarz pokazowy w kategorii "literatura środka". Dodam jeszcze, że wciąga. I to bardzo:).






 "Czarna dziewczyna, biała dziewczyna" Joyce Carol Oates


Czterdziestoletnia pisarka wspomina swój pierwszy semestr na studiach. Relacja przebiega dwutorowo - na pierwszym planie mamy próby zaprzyjaźnienia się dziewczyny z czarną współlokatorką, na drugim echa wydarzeń domowych (a dom to niezwykły, bo hipisowskich prominentów). Początkowo nudna ta historia jak flaki z olejem, ale stopniowo czytelnik czuje, ze coś jest nie tak, tylko nie wiadomo dokladnie na jakim obszarze książki. Wyczuwa się, że narratorka kłamie lub opowiada z mocno skrzywionej perspektywy, ale konia z rzędem temu, kto wpadnie na to, gdzie tkwi haczyk. [Przyznam, że ja nie wpadłam].


"Wielkie zasługi" - Joanna Chmielewska

Zamiast opisu wklejam ten oto demotywator (za inspirację dziękuję Natanie). 
"Wielkie zasługi" to książka w tej chwili już historyczno -fantastyczna. Nie ma już Pawełka i Janeczki. Nie ma już tych wszystkich przedsiębiorczych 10-11 latków, którzy zaczynali od eksploracji podwórka w wieku przedszkolnym, a kończyli daleko poza nim. No dobra, może kilka sztuk się ostało, ale wszyscy, zamiast po ciemku latać po lesie i tropić podejrzanych, marzą tylko o tym, żeby przyszedł do nich list z Hogwartu.  Zaś reszta populacji to Mizie płci obojga, których przestraszy nawet mrówka, o poważnym przestępcy nie wspominając...
Tak to się kończą te moje sentymantalne powroty do książek - wielkim narzekaniem:).

"Wielki Książę" - Jarosław Marek Rymkiewicz

Wiecznie żywy motyw uczłowieczania Tytusa w wariancie XIX -wiecznym, czyli o tym, jak polski duch narodowy przerobił brutalnego i nieokrzesanego Wielkiego Księcia Konstantego na prawie-Polaka. Trochę tu Rymkiewiczowej historiozofii, którą przyjęłam dość obojętnie (choćby właśnie teorię polskiego ducha narodowego). "Wielki Książę" sprawdza się natomiast świetnie jako literacki wehikuł czasu. Otwieramy książkę i myk... już jesteśmy w Warszawie epoki empire. Nader odświeżająca to podróż.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

"Dzieci wieku" - J.I.Kraszewski


Od czasu, kiedy jestem świadomą konsumentka mediów było już tych pokoleń kilka: yuppies, pokolenie X, pokolenie Y (czy też Millenials). Nie wspomnę już o tym, że co jakiś czas wraca jak bumerang hasło - stracone pokolenie (ciekawe, czy stracone są wszystkie roczniki, czy tylko co drugi). Ta skłonność do przylepiania etykietek grupom ludzi to nic nowego. Pod koniec XIX wieku dorośli (i bardzo dorośli - jak Kraszewski) drżeli na samą myśl o "dzieciach wieku" - złowrogim pokoleniu ludzi "bez serc i bez ducha", zapatrzonych w wartości materialne i dość swobodnie traktującym swoje życie osobiste. Czy naprawdę to pokolenie aż tak mocno różniło się od poprzednich i kolejnych, czy po prostu stary pisarz "zapomniał, jak cielęciem był", trudno stwierdzić. 
Książka jest jednak pewnym fenomenem. Niemal wszyscy bohaterowie są negatywni, JIK na początku nieco łaskawiej traktuje starsze pokolenie, ale gdy uświadamiamy sobie, że to z tych jabłoni pospadały te liczne zgniłe jabłuszka, nasza sympatia pryska. Pisarz nie tylko konstruuje intrygę z licznych fabularnych zakrętasów, ale także pozwala nam lepiej poznać bohaterów nie tylko za pomocą odautorskich opisów. Zżywamy się z nimi po prostu uczestnicząc w ich życiu i słuchając rozmów.
Czyli jednak pewien postęp w technice pisarskiej jest.
Całość wciąga niczym serial z segmentu przeznaczonego dla generacji X. Widać zresztą, że JIK z łatwością by książkę na taki serial przerobił, natłok wydarzeń pod koniec pokazuje wyraźnie, ze pisarz niechętnie się zatrzymuje i pobawiłby się "dziećmi wieku" przez kolejne kilkaset stron. 
Powieść, mimo, że w tej chwili kompletnie zapomniana, musiała się w momencie swojego powstania cieszyć swoja popularnością. Za życia JIK-a była wydana aż 3 razy (a powstała pod koniec jego życia) i doczekała się tłumaczeń na rosyjski i węgierski. Kto wie, może to było takie pozytywistyczne "39 i pół".
Zachęcam do odkurzenia tego szacownego zabytku literatury polskiej:).

Zdjęcie stąd.


czwartek, 2 stycznia 2014

Szlachetne zdrowie - hurtownia książek

Krew królów - Juergen Thorwald 

Trzech potomków królowej Wiktorii - carewicz Aleksy (zm. 1918), książę Alfons - następca tronu Hiszpanii (zm. 1938) oraz książę Waldemar Hohenzollern (zm. 1945) to trzy przypadki hemofilii - dziedzicznej choroby upośledzającej krzepliwość krwi, która kilkadziesiąt lat temu mocno zaburzała codzienne funkcjonowanie. Mocno fabularyzowane historie o walce o zdrowie lub choćby okruchy normalnego życia, pisane z perspektywy lekarzy. Ogólnie -  dość lekka książka na ciężki temat.

 Szału nie ma, jest rak - ks. Jan Kaczkowski

"Co za narwany ksiądz" - powiedział pewien znajomy czytelnik.  Gdy czyta się jego suche CV, Ksiądz Jan wydaje się osobą poważną i mimo młodego wieku (rocznik '77) nader zasłużoną. Przez wiele lat pracował  w hospicjum domowym w Pucku, po czym założył hospicjum stacjonarne. Jest specjalistą od bioetyki - tematy związane na przykład z uporczywą terapią nie mają dla niego żadnych tajemnic. Do tego ksiądz Jan ma raka. W postaci najprawdopodobniej nieuleczalnej.
Gdyby nie to, że nie lubię tego określenia, powiedziałabym, że to książka w stylu Rak&Roll.


Kenzaburo Oe - Sprawa osobista.
Podobno za tę właśnie książkę Oe dostał Nobla - no i jak najbardziej słusznie. 27-latkowi rodzi się dziecko tak mocno zniekształcone, że od początku wraz z teściową kombinują, jak wysłać je na tamten świat. Ono jednak uparcie nie umiera, dając jego ojcu szansę na to, aby dojrzał do sytuacji. Autor wykorzystał w "Sprawie..." własne doświadczenia, sam jest bowiem ojcem Hikariego, który urodził się z poważną wadą neurologiczną, która ostatecznie wyewoluowała w autyzm. Nie są to zatem żadne wyssane z palca dyrdymały tylko poważny raport z pola walki. Także zachęcam, szkoda by było tę książkę przegapić.

środa, 11 grudnia 2013

Klin klinem - J.I.Kraszewski


O Kraszewskim można wiele powiedzieć, ale mistrzem psychologii to on raczej nie jest. Stara się chłopina zniuansować te swoje postaci, żeby nie były ZUPEŁNIE czarno-białe, ale z czarnych udaje mu się zrobić co najwyżej ciemnoszare, zaś te i tak pozytywne potrafi jeszcze dodatkowo przekąpać w wybielaczu i ulepszyć aureolą. Póki zresztą dmie w tubę satyryczną, gdzie siłą rzeczy tych czarno- szarych charakterów jest więcej, to jeszcze ok, można się pośmiać z ludzkich przywar. Gorzej, gdy książka skręca w stonę serio, lub co gorsza, uderza w tony dydaktyczne.
“Klin klinem” reklamowana jest na okładce jako pikantna historyjka o znudzonej mężatce, która skutecznie bajeruje młodego sąsiada. Jego rodzina zaś postanawia wyleczyć chłopaka metodą znaną od czasów paleolitycznych, tytułowym klinem (w postaci kresowej dziewicy, odrobinę starszej reinkarnacji Zosi Horeszkówny).
Pierwszy rozdział jest może rzeczywiście odrobinę pikantny, a do tego nawet śmieszny, bo satyryczny. Zaloty pary niedobranych kochanków, małżeńska kłótnia heroiny (Seweryny, nader przypominającej nieśmiertelną Serafinę). Dalej jednak JIK uderza w tony serio. Nawet montowanie intrygi, które zazwyczaj przychodzi mu bez trudu, tym razem nie ma jakoś werwy. A na koniec – jednych do wybielacza a innym aureole. No dajcie spokój....
Mam wrażenie, że JIK, którego i tak wzywał papież na dywanik ze względu na rzekomą niemoralność po prostu bał się w tej historyjce pójść na całość:).

wtorek, 5 listopada 2013

The Radiant Way - Margaret Drabble


Jednozdaniowe streszczenie: historia przyjaźni trzech absolwentek Cambridge – od lat 50-tych do połowy 80-tych, zapowiada babskie czytadło, potencjalnie krzepiące i podnoszące na duchu, bo przecież przyjaźń, nawet ta na kartach książki, do tego waśnie powinna służyć. Albo chociaż dającą kopa historię sukcesu, gdyż wszystkie panie pochodziły z niezbyt wystrzałowych środowisk i trafiły na uczelnię w ramach programów stypendialnych.
Tymczasem nic z tego. Margaret Drabble dobitnie pokazuje, jaka jest wartość tych sukcesów (w najlepszym razie taka sobie), kto ją płaci (często obciachowe rodziny wykształconych panien, które latami nie mogą się doczekać na ich wizytę), wreszcie bezlitośnie obnaża kulisy przyjaźni bohaterek. Tyle, że jest to zrobione mimochodem i nienachalnie. Dokładnie tak, jak nienachalne są angielskie dowcipy.
W skali makro mamy genialny portret Wielkiej Brytanii z czasów szalejącego państwa opiekuńczego – przeróżnych programów mających uszcześliwiać takie czy inne grupy ludności i żerujących na nich grupach pasożytów (często właśnie wychowanków Cambridge, którzy niby to maja nieść kaganek oświaty, a tak naprawdę sprawnie ustawiają się do dojenia pieniędzy podatników). Powiem szczerze nie wiem, czy Autorka zdyskredytowała ten system mimochodem, po prostu opisując zjawiska, widziane na własne oczy, czy to zamierzona (delikatna) satyra, efekt jest w każdym razie niezwykle ciekawy.
Co jeszcze – książka jest naszpikowana po same uszy detalami, które mają oddać koloryt czasów (zwłaszcza lat 80-tych), dlatego powinna zainteresować miłośników literackich podróży w czasie.
No i wreszcie... Wielka Brytania sprzed lat mocno przypomina dzisiejszą Polskę.
Miałam parę fajnych cytatów z prasy, które by to ilustrowały, ale teraz taka moda, żeby dostęp do wszystkiego, co jest starsze niż 2 dni był płatny, więc ich nie będzie, musicie mi uwierzyć na słowo:).
Książkę w każdym razie polecam. Dostęp pewnie płatny, ale mam nadzieję, że nie rujnująco drogi.

czwartek, 19 września 2013

Hurtownia książek - polskie elity na serio i z przymrużeniem oka



Stanisław MurzańskiSojusz nieczystych sumień. Inteligencja i jej elity na przełomie XX i XXI wieku


Wbrew temu, co sugeruje tytuł, książka nie jest systematycznym wykładem, a raczej serią zazębiających się szkiców, aktualnych lub pochodzących z lat 80-tych. Jeśli chcemy spojrzeć na polskie elity oczami autora będzie to przypominało układanie wieloelementowych puzzli i to z różnych kompletów – ulubioną jego metodą jest bowiem analiza publicznych wypowiedzi i artykułów czołowych przedstawicieli ineligencji. Pracochłonne to nieco, ale już po kilku tekstach zaczyna wyłaniać się spójny obraz. Niestety – mało optymistyczny, ale tu już odsyłam do książki:). Przy okazji ostrzegam, że metoda krytycznego czytania gazet, którą uprawia autor jest zaraźliwa i przez pewien czas człowiek nie jest w stanie powstrzymać się od punktowania niespójności i błędów niemal w każdym tekście drukowanym, na jaki trafia.

Małgorzata Kalicińska – Fikołki na trzepaku.

Dzieło to nabyłam w największej obecnie sieci księgarskiej przecenione do jakichś 7 zł. Początkowo w trakcie lektury miałam wrażenie, że lepiej było tę kwotę przejeść. Jeśli „książkowy potwór” przecenia coś aż tak mocno, to najprawdopodobniej nie czyni tego bez powodu. W zasadzie nawet nie mogę powiedzieć, żebym tę książkę porządnie przeczytała. Omijałam kolejne monotonne opisy leniwych niedziel, wspominki kto mieszkał na której klatce (lojalnie opatrzone dopiskiem, że można je pominąć). Ożywiałam się nieco, gdy przyszło mi powęszyć w rodzinnej historii autorki. Tak bowiem przypadkiem wyszło, że jej rodzice (mama – dyrektorka liceum i ojciec – kościuszkowiec i urzędnik bliżej nieokreślonego ministerstwa), to wypisz wymaluj nowa PRL-owska inteligencja, o której co nieco było w książce powyżej, może nie najwyższego kalibru, ale za to z każdym pokoleniem rosnąca w siłę. Ale o tym dowiecie się już nie z książki, a szperając w necie:). Reasumując – lektura nieoczekiwanie pouczająca.

Krystyna Nepomucka – Samotność niedoskonała

Przypadkowo dopadłam środkową część cyklu „niedoskonałego” i juz wiem, że muszę przeczytać kolejne.
Historia bardzo podobna do rodzinnych wspominków pani Kalicińskiej: peerelowskie awanse, ministerialne kariery. Główne role gra tu rodzina sympatycznych nieudaczników o lekko żulerskich skłonnościach. Zachęcam do sprawdzenia w książce jak takowe komponują się z ministerialnymi stołkami.
Podsumowując - pozycja idealna dla szukających resetu.
P.S. Potwierdzam obserwację Bazyla – pani Nepomucka lubi efektowne pierwsze zdania:).

czwartek, 16 maja 2013

Francuskie dzieciństwo Marcela Pagnola (Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki)

 
Marcel Pagnol, Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki, tłum. Paweł Prokop, Małgorzata Paszke, Wydawnictwo Esprit 2010.

W tej chwili dużą popularnością cieszy się francuska literatura vintage dla dzieci. 
Wielki powrót przezywa Mikołajek, do którego porównywana jest niemal każda książka dla dzieci, gdzie bohaterami są małe urwisy (płci obojga). Popularne były wprowadzoen na polski rynek przez Znak "Jaśki". Książka Pagnola , mimo, że skierowana do dorosłych, to kolejne ogniwo tego łańcucha - niewiele różni się od "Jaśków". Ot, ma trochę wolniejsze tempo narracji. Na tyle jednak wolne, że raczej nie będę książki testować na dzieciach. 
Oparta jest na wspomnieniach autora z dzieciństwa - co nie bez znaczenia - spędzonego w Prowansji na początku XX wieku. Teraz dzieciństwo spędzone w czasach, gdy ludzie mieli czas jest uważane za "prawdziwe". To dzisiejsze, oddychające spaliną i wypenione w znacznej części przez wizyty u alergologa - to koszmar, z którego czowiek chętnie by się obudził.


Jak się ma "Chwała..." do innych współczesnych trendów? 
Nieźle zgadza się ze slow life (na co zwrócil moją uwagę niezawodny zacofany w lekturze). Bohaterowie wciąż obżerają się pysznym, zdrowym i nieprzemysłowym jedzeniem. 
Nieco gorzej z nurtem "toksyczna rodzina". Bohater jest zupełnie nie na czasie, gdyż sprawia wrażenie, że swoich rodziców szanuje i lubi. Nawet jeśli jest to pisane przez doroslego, to jednak zgrzyt. Powinien chociaż trochę rozliczyć ich za rodzicielskie błędy - niestety: wychodzi z niego sofciarstwo i sentymentalizmPPP. 

Do tego kwestia pacyfizmu i zwierząt. Starsi bohaterowie non stop latają po polach z bronia palną, młodsi zaś poluja bez jej użycia.  Następnie konsumuja niezliczone drozdy, kwiczoły i kuropatwy , które przez całą książkę skwierczą podpiekane na ruszcie. Czyżby nie słyszeli w ogóle o wegetarianiźmie?

Tak czy inaczej polecam książkę zarówno łowcom trendów, jak i tych, którzy są nimi ciężko zmęczeni. Satysfakcja gwarantowana.

wtorek, 26 marca 2013

Hurtownia książek - ekstremalna mieszanka ze staroświeckim wsadem

Krótko, krótko, coraz krócej. Czas na kolejną hurtownię:).

Tajemnica rodu Hegarthych - Anne Enright

Dotychczas jakoś mocno nie zastanawiałam się, jaki jest mój obraz Irlandii i co sądzę o tym kraju, zwłaszcza, że jest rozdzielony na wrażenia książkowo-medialne i te pochodzące od znajomych i rodziny, którzy zdecydowali się tam osiedlić. Wydaje mi się jednak, że Irlandczycy powinni zainwestować w lepszy dział krajowego PR, albo uważać, jakie produkty literackie plasują na rynku międzynarodowym. Po lekturze książki pani Enright (a także migawkach gazetowo-internetowych róznej treści, które wpadają mi przypadkiem w oko) zaczęłam bowiem mieć wrażenie, że irlandzką specjalnością jest molestowanie, zwłaszcza nieletnich. Jeszcze jedno takie dzieło i zacznę się martwić o moich krewnych i powinowatych, zwłaszcza tych, którzy zdążyli się w czasie pobytu na Zielonej Wyspie rozmnożyć.

 Ruski Ekstrem - Boris Reitschuster

"Ruski ekstrem - takim mianem określają Rosjanie wszystkie przygody, przeszkody, potworności i absurdy, jakie oferuje im codzienność. (...) Rosjanie nienawidzą ruskiego ekstremu. Ale także go kochają. Ruski ekstrem to dla nich sportowe wyzwanie, tak jak dla niektórych Niemców znalezienie korzystnej oferty all inclusive na Majorkę."[1]
Książka jest katalogiem dziwnych sytuacji, które oferuje rosyjska codzienność, widzianych oczyma Niemca. (który stara się bardzo tę swoją odrębność kulturową podkreślać) Wszechobecne łapówkarstwo, brakoróbstwo, mafiopochodne twory wykwitające na styku sektora publicznego z prywatnym, a wszystko to podane w tonacji mocno komediowej. Śmieszy i to nawet bardzo, dopóki człowiek sobie nie uświamia, że polska rzeczywistość od ruskiego ekstremu różni sie niewiele, i do tego ta różnica z każdą chwilą się zaciera.
Jeśli Boris R. mówi prawdę, pisząc, że Rosjanei podchodzą do swojego ekstremu na luzie, to zaiste, muszą być twardzielami najwyższej próby.

Biały tygrys - Aravind Adiga

I znowu korupcja, bieda, brud, smród i ubóstwo - na wesoło. I znowu niepokojące skojarzenia z Polską rzeczywistością (nie tylko u mnie, u Bazyla też. Mam tylko nadzieję, że polska rzeczywistośc do indyjskiej jeszcze przez chwilę się nie zbliży i wizja szpitala, gdzie pacjenci przez długie dni oczekują na pojawienie się jakiegokolwiek lekarza, jednak się nie zrealizuje. Chociaż kto wie, kto wie, z naszą wciąż rosnącą dziurą w budżecie? Jeśli ktoś ma ochotę może sobie już dziś zacząć oswajać tę sytuację literacko.


Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił - J.I.Kraszewski

W najciemniejszym zakątku hurtowni upchnę tu sobie skromnego JIK-a. Pozwoli mi to, przynajmniej wizualnie, uniknąć wrażenia blogowej monokultury.
Tytuł wydaje się nieco niezgrabny, ale to wynik pochodzenia książki. "Jak się pan Paweł żenił" było drukowane w odcinkach w prasie, zdobyło olbrzymią popularność, która zaowocowała dopisaniem przez JIK-a sequelu ("Jak się pan Paweł ożenił"), ale i to nie wystarczyło napalonym czytelnikom - do książki dołączony jest jeszcze epilog - list pisarza do czytelników, w którym domyka on perypetie postaci drugoplanowych.
A traktuje to dziełko o losach wiecznego singla, który pewnego dnia stwierdza, że nie chce być sam i nie wystarcza mu jednak w życiu cyzelowanie do perfekcji systemu rowów melioracyjnych na swojej wołyńskiej posiadłości.
Najtrudniejsze okazuje się jednak pokonanie ograniczeń tkwiących w jego własnej głowie...
Książka ma duży potencjał komiczny, wyraźnie jednak większy w części pierwszej, w drugiej pan Paweł trafia na kobietę niemal idealną i śmieszne są juz tylko jego perypetie odzieżowe.
Całkiem zabawna książka dla singli aktualnych i tych byłych też:).



[1] Ruski Ekstrem, B. Reitschuster, Warszawa 2010, s. 10

poniedziałek, 25 marca 2013

Dni trawy - Philip Huff

To wcale nie jest ksiażka o narkotykach. Narkotyki pełnią tu tylko
rolę gwoździa do trumny młodego bohatera, którego głównym problemem jest choroba psychiczna: tląca sie od dzieciństwa, długo niemal nie zauważona zarówno przez rodzinę, jak i czytelników, wreszcie wybuchająca z wielką siłą w okolicach matury.
Książka jest napisana oszczędnie, bez epatowania drastycznymi szczegółami, pomysłowo skonstruowana (informacje, które czytelnik poznaje pod koniec zmieniają sens całości). Porusza wyobraźnię i emocje.
Była przebojem w Holandii, nie wiem w jakiej grupie wiekowej, ale całkiem nieźle nadawałaby się dla nastolatków. Nie prezentuje romantycznej wizji ćpania jak obecna na listach lektur "Dzieci z Dworca Zoo", a dodatkowo porusza tematy będace w PL jeszcze ciągle tabu.
Świadomość "chorób ducha" jest u nas bowiem ciągle słaba, a wizytami u specjalistów o nazwach zaczynających się na "psy", lepiej się nie chwalić lub profilaktycznie ich unikać.

No i jeszcze jednen temat, który nieodparcie nasuwa sie na myśl po przeczytaniu książki: legalizacja narkotyków. Choroba bohatera rozkręciła się po kilkuletnim flircie z marihuaną i nieco krótszej znajomości z grzybkami halucynogennymi. Obydwa produkty dostępne są legalnie w holenderskich coffee shopach. Konia z rzędem temu, kto zgadnie, czy mniejsza dostępność narkotyków w w tym przypadku coś by zmieniła. Ja uważam, że tak. Ale podkreślam:  tylko w tym przypadku i tego konkretnego bohatera.

Zachęcam do lektury.

wtorek, 5 marca 2013

"Zaklęta Księżniczka" - J.I. Kraszewski

To była szybka piłka: doskonała recenzja Lirael, a potem krótki spacer po bibliotece, gdzie odkryłam "Księżniczkę" na zupełnie niewłaściwej półce. Cóż było robić, zabrałam niebożę do domu, gdzie niebacznie zaczęłam ją od razu czytać. Dobrze, że nie w wannie, gdyż by mi woda wystygła. To chyba pierwszy (albo pierwszy od czasów "Serafiny" i "Panicza") JIK, którego przeczytałam niemalże a jednym posiedzeniem. Wciąga mocno i oferuje czytelnikowi całą gamę emocji: uśmiechnąć się tu można nie raz, a pod koniec nawet może się łza w oku zakręcić.Doskonale wyważone ingrediencje tej potrawy to: nieco szemrana pensja dla panien i jej pracownicy, sierota niewiadomego pochodzenia, która o dziwo nie jest wkurzającą niunią, jej dwaj zalotnicy (jeden głupi jak but, drugi nie tak bardzo), kostyczny adwokat - strażnik sekretu. W tle zaś majaczy wieża kościoła Dominikanów na ulicy Freta w Warszawie.
"Zaklęta księżniczka" to oldskul z najgłębszych otchłani odlskulu, ale warto skoczyć na główkę do tego przerębla. Czytelnik wypłynie zeń odświeżony i gotowy na nowe wyzwania.

piątek, 22 lutego 2013

Fandorin, jajko i ja

Latem krążył łańcuszek o ulubionych czytadłach. Dzisiejszą notkę proszę uznać za aktualizację tej sprzed pól roku:).


 "Świat jest teatrem" Borisa Akunina to 13. tom z cyklu Erast Fandorin, który to cykl miał się już zakończyć na tomie 11-stym. Ale po nim przyszły opowiadania ("Nefrytowy różaniec"), następnie Akunin jeszcze raz się ugiął (zresztą trudno mu się dziwić, sprzedaje tyle tych egzemplarzy, że każdy kolejny Fandorin to spory zastrzyk gotówki). Wrażenia niestety bardzo średnie. Detektyw do tego stopnia nie w formie, że aż momentami zastanawiałam się, czy ja aby nie czytam Lackberg?
Ze Skandynawką o dziwo łączy tę książkę jeszcze jeden trop: rozbudowana warstwa uczuciowo - obyczajowa, a to za sprawą faktu, iż Fandorin pierwszy raz po kilku dekadach wreszcie się zakochał i to w kim? W aktorce. Stąd też zamiast prowadzić śledztwo wzdycha i pisze sztukę dla ukochanej.
Mimo wszystko jednak polecam, gdyż ja się bawiłam całkiem nieźle, a to za sprawą japońskiego asystenta detektywa - Masy i jego karkołomnych prób mówienia po rosyjsku. No i się wydało, że śmieszą mnie żarty nie najwyższych lotów.

 "Jajko i ja" Betty Mc Donald to kolejna trafiona w dziesiątkę polecanka młodej pisarki. Tlumaczenie na polski zawdzięczamy córce Wańkowicza - Marcie i paradoksalnie - właśnie "Jajko" rzuca światło na niejasne karty wańkowiczowego życiorysu. Jakiś czas temu przez blogi przetoczyla się dyskusja, czy Wańkowicz był czerwony, czy zaledwie różowy, jak równeiż czy wracając do PRL sprzedał się czy też nie. Jeśli ktoś się zastanawia, czy do powrotu skoniły Mela względy ideowe, finansowe, czy też chęć powrotu do szerszego obiegu czytelniczego, niech weźmie również pod uwagę teorię drobiową.
Otóż pisarz w ciężkich czasach dorabiał sobie do wiecznie zbyt szczupłych tantiem pracą na kurzej fermie. Po tym, jak dzięki Betty McDonald wiem już, jak wygląda taka robota, nie dziwię się już że King wybrał wędzenie się w spalinach w małym, naszpikowanym podsłuchami mieszkanku na rogu Rakowieckiej i Puławskiej. Lepsze to, niż codziennie... wstawać z kurami:).

środa, 9 stycznia 2013

I Ty zostaniesz emerytem: Jonathan Franzen i Muriel Spark oswajają ze starością

"Korekty" Jonathana Franzena to powieść obyczajowa o starzejącej się parze i trójce ich bardzo pokręconych dzieci. Trzydziesto- i czterdziestolatki przeżywają problemy znane dotychczas nastolatkom - nienawiść do siebie, eksperymenty erotyczne i narkotyczne, tworzenie sztucznych problemów. Zaczęłam podejrzewać, że książka jest o tym, że okres dojrzewania w XXI wieku przesunął się o jakieś 20 lat w stosunku do tego, który znamy z podręczników psychologii.
Na drugim biegunie mamy starzejących się rodziców, w tym chorego na parkinsonizm ojca. Niestety - manewr z wycofaniem dorosłych dzieci do roli nastolatków, sprawia, że to wcale nie jest książka o radzeniu sobie z chorobą i nieuchronnym odejściem bliskich, a raczej zapis wierzgania starych koni i bicia głowa w mur w wykonaniu siwowłosych seniorów.
Plusem jest stworzenie spójnego świata. Drugo- i trzecioplanowe postaci przewijają się w tle indywidualnych historii wszystkich członków rodziny.
Wyczuwa się też autorskie poczucie humoru, aczkolwiek mam wrażenie (nie znając oryginału), że część z niego zagubiła się w tłumaczeniu.
Największym minusem, przynajmniej dla mnie, była autorska skłonność do turpizmu. Gdzie tylko się da, autor dodaje do potrawy nieco sosu z ekskrementów i/lub płynów ustrojowych. Ja oczywiście rozumiem, że starość nie radość i człowiek musi wtedy czasem skorzystać z basenu bądź kaczki. Nie dziwi mnie także, że młodość nie wesele i czasem można poczuć potrzebę, żeby ostro się zeszmacić. Na każdy temat można jednak napisać z wyczuciem, tu go chyba jednak zabrakło.


Wybrane cytaty z książki w biblionetce.
Recenzja autorstwa młodej pisarki.

O tym, że można inaczej, przekonuje Muriel Spark w swoim "Memento mori". Opisanie przez nią staruszkowie także cierpią na liczne dolegliwości, ale dzięki temu, że autorka nie opisuje ich w każdym szczególe, można się skupić na fabule i docenić choćby jej zmysł obserwacji, dzięki któremu świetnie uchwyciła charakterystyczne detale zachowań seniorów. Jednocześnie udało jej się pokazać starość jako fenomen i swoistą tajemnicę, a nie nader nieestetyczny i budzący odrazę proces, który trwa zbyt długo. Zarówno dla młodszych bohaterów jak i dla czytelników. Pewnie zresztą taki jest właśnie cel tego ćwiczenia. w przypadku "Korekt". Wmówienie w odbiorców odrazy do starości.

W pojedynku Młody i Modny Autor Amerykański contra Nieżyjąca i Niezbyt Modna Autorka Brytyjska, wygrywa ta druga. Kiedyś muszę zorganizować kolejną rundę w wykonaniu którejś z nowych amerykańskich gwiazd powieściopisarstwa i jakiegoś zakurzonego Brytola/Brytyjki. Ciekawe, czy wynik będzie dokladnie taki sam:).

źródło obrazków: 1. lubimyczytac.pl; 2.bookboxoxford.wordpress.com

.

piątek, 14 września 2012

"Karierowicz" - Józef Mackiewicz


Tytuł książki jest zwodniczy niemal jak u mistrza Kraszewskiego. Kto bowiem kojarzy wam się ze słowem karierowicz? Z osobnikiem kutym na cztery kopyta? Z pancernymi łokciami i teflonową skórą? A jeśli nawet nie posiadający wyżej wymienionych cech, to przynajmniej świadomy celu i zdeterminowanym?
Tymczasem Leszek, bohater książki Mackiewicza, budzić może tylko zdumienie. W zasadzie to ofiara losu, (beznadziejny jest np. w interesach) człowiek kierujący się irracjonalnymi impulsami, obdarzony jednak wyjątkowym instynktem przetrwania i umiejętnością podczepiania się pod ludzi, którzy mogliby mu ułatwić życie. Jest tak bezmyślny, że nikt go nie podejrzewa o wyrachowanie. Jednak na kontaktach z tym pozornie sympatycznym przystojniakiem tracą wszyscy. Niektórzy tylko czas, inni - pieniądze, jeszcze inni zdrowie (co najmniej). "W plecy" mają przede wszystkim ci, którzy coś posiadają - w sensie materialnym, ale także duchowym.
Okażesz komuś odrobinę serca lub pomożesz - przegrałeś. Zakochasz się? Kładź głowę pod topór. Zapomnij o haśle, że przetrwają najsilniejsi - przyszłość należy do tych najbardziej nijakich o potencjale zbliżonym do zera.
Zaraz, zaraz, czyżby Mackiewicz napisał wielką pochwalę konformizmu i bezmyślności?
"Karierowicz" jest dość specyficzną powieścią psychologiczną. Autor, swoim zwyczajem, nie ma zamiaru kłaść swoich bohaterów na kozetce, nie daje gotowych ocen - zostawia je czytelnikowi. Przez to łatwo się po tej książce "prześliznąć". Dopiero po jej odłożeniu, gdy zaczniemy się nad nią zastanawiać, możemy poczuć mróz w kościach.
To także chyba jedyna "niepolityczna" powieść Mackiewicza. Wyczyszczona z takich detali do tego stopnia, że możemy się zaledwie domyślać czasu i miejsca akcji (koniec wojny polsko- bolszewickiej i pierwsze lata II RP na obecnym pograniczu polsko- białoruskim). Poza tym jednak - to wierny zapis kawałka czyjegoś życia we wszystkich jego aspektach.
I to właśnie w "Karierowiczu" znajdziemy zaskakujące motywy obyczajowe, o które nikt by nie podejrzewał pisarza kojarzonego z reakcyjną konserwą. Zresztą - podobno wśród Polonii 60 lat temu wywolała skandal.
Mam też wrażenie, że książka nieźle nadałaby się na podstawę offowego filmu, takiego, na który "za moich czasów" chodziły tabuny licealistek. Jako, że nie występuje w nim jednak picie jabola oraz modne ostatnio zjawisko "jumania", myślę, że szanse na ekranizację są jednak marne.
Nie jest to książka z mojej mackiewiczowskiej toplisty, ale myślę, ze rzecz to zacna i warta przetestowania.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

"Kawał literata" - J.I.Kraszewski


Szybki rzut oka na blogowe statystyki nie może kłamać: "Kawał literata" to moja siedemnasta książka JIK-a przeczytana w ramach wyzwania.
Niestety przy takiej ilości czuję, że nie tylko przyjemność z lektury już nie taka, jak rok temu, ale i recenzje pewnie obniżają loty. Ile razy bowiem można np. zachwycać się warsztatem pisarza w obszarze stylizacji językowej (ach te makaronizmy w ośmiu językach!). W "Kawale.." znajdziemy nader współczesne wynalazki językowe. Czy "pewnissimo" nie jest przypadkiem z tej samej stajni co "luknąć"?
Coraz mniej mam ochotę także kolejny raz powtarzać argumentów o celnej charakterystyce postaci, miłej czytelnikowi złośliwości w wyciąganiu ich wad i słabostek a także o umiejętnym budowaniu klimatu epoki....

Na "Kawał literata" trafiłam w zasadzie przypadkiem. Zachęcona opisami nutty - innej uczestniczki wyzwania, chciałam spróbować jak Kraszewski radzi sobie z literaturą faktu. Pobieżny rzut oka na pierwsze strony książki sugerował, że będzie ona zbiorem szkiców z dziejów Akademii Bialskiej (pierwszej ze szkół, do której uczęszczał pisarz). Tymczasem ta powieść obyczajowa z czasów stanisławowskich miała być chyba wariacją na temat losów polskiego Dyla Sowizdrzała.

Ośmioletni Tomko Chełmowski, syn kalefaktora Akademii Bialskiej (woźnego, w którego zakres obowiązków wchodziła także egzekucja kar cielesnych na wychowankach szkoły) zostaje sierotą. Dyrekcja szkoły zamierza wysłać chłopca na wieś, aby tam rozwijał się w szlachetnej sztuce pasania gęsi, ostatecznie zwycięża jednak opcja zostawienia go w szkole jako paupra - ubogiego ucznia. Chłopiec wykorzystuje swoją szansę o tyle, że po ośmiu latach, jako ledwo piśmienny absolwent czwartej klasy rusza robić karierę w okolicznych dworach szlacheckich. Łączy przyjemne z pożytecznym uwodząc przy okazji szlacheckie córki przy pomocy swojego (wątpliwego) kunsztu poetyckiego, trudno się dziwić, ze z kolejnymi pracodawcami rozstaje się burzliwie. W końcu "spalony" na Podlasiu, rusza okazją do Warszawy. I nie będzie tam bynajmniej szlifować bruków. Bazując wyłącznie na swojej monstrualnej pewności siebie zahaczy nawet o królewski dwór.
W zasadzie Tomko to nie żaden sowizdrzał, a prototyp Nikodema Dyzmy. Po raz kolejny potwierdza się teza, że JIK to ojciec polskiej powieści, nie przypuszczałam tylko, że jego wpływy sięgały aż tak daleko w przyszłość:).
Na plus czasom stanisławowskim należy zapisać fakt, że nikt nie dopuścił Tomka do sfer gospodarczo - politycznych, pozostawiając mu buszowanie na niwie artystycznej (oraz oczywiście uwodzenie majętnych kobiet). Natomiast gdyby tak go przenieść w dzisiejsze czasy telewizyjnych show i marketingu politycznego - strach się bać:).
Polecam tym, którzy mieliby ochotę poznać Kraszewskiego w wydaniu komediowym:).

Źródło zdjęcia: allegro

poniedziałek, 27 lutego 2012

"Dni powszednie państwa Kowalskich" - Maria Kuncewiczowa


Kowalscy to para jakich wiele w mieście stołecznym Warszawie. Obydwoje są "elementem napływowym". Paweł pochodzi z Krakowa, Irena zaś z Kazimierza nad Wisłą. Obydwoje przygnała do tego miasta (jakżeby inaczej) praca. Są jakiś rok po ślubie, niczego się jeszcze nie dorobili, wynajmują tylko nędzny pokoik w Śródmieściu u pani Sklepiczyńskiej. W końcu, wiedzeni potrzebą posiadania własnego kąta przeprowadzają się do małego mieszkanka na Żoliborzu (wówczas były to niemal przedmieścia). Jako, że rzecz dzieje się w latach 30-stych za mieszkankiem nie idzie kredyt hipoteczny, który spłacaliby pewnie do dziś:).
Ale to nie jedyne zmiany w ich życiu. Tak się składa, że obydwoje Kowalscy uwielbiają rozmawiać. Być może wynika to z tego, że są parą jeszcze dość świeżą, która wciąż nie działa na zasadzie autopilota i wykazuje pewną otwartość na drugiego człowieka;). Jedna z takich rozmów zostaje przypadkiem nie tylko podsłuchana, ale i wyemitowana w radiu. Odtąd za Kowalskimi snuje się niewidzialny cień. Każde wydarzenie z ich życia (wywiadówki, Boże Narodzenie, wizyta teściowej i ciotki feministki, domniemana kochanka Pawła, atak wyrostka u Ireny), zostaje detalicznie obgadane, czasem kończy się chwilą zadumy, czasem karczemna awanturą, a czasem... (tu spuszczamy zasłonę milczenia, jesteśmy ostatecznie w dość purytańskich latach 30-stych). No a rozmowy te może usłyszeć niemal online od razu pół Polski.
Po co w ogóle śledzić rozmowy przeciętniaków o ich zwyczajnym życiu?
"Wszyscy ukrywamy porażki, lęk, desperacką nadzieję jak sekretną chorobę. Noszac nędzę w sercu chodzimy jak pawie. Doznalem ulgi wejrzawszy - niewidzialny - w głąb życia państwa Kowalskich. Dlatego postanowilem spotkać ich jeszcze nie raz i rozplotkować przez radio podsłuchane rozmowy. Żeby ci, którzy rozpaczają nad własnym ubóstwem i ci, którzy małość swego życia uważają za haniebny wyjątek we wspaniałych dziejach ludzkości - żeby ci właśnie zostali pocieszeni".


"Kowalscy" to pierwsza polska powieść radiowa, jeszcze z czasów przedwojennych, na dużo jednak wyższym poziomie niż mocno telenowelowe produkcje PRL-owskie. (nie wyobrażam sobie wydanych w formie książkowej Matysiaków). Najbardziej skojarzyli mi się z felietonami rodzinnymi Talków, tyle, że tu chyba więcej jest ciepła, mniej natomiast satyry (co nie oznacza, że Marii Kuncewiczowej zbywa na poczuciu humoru).
Książka zdecydowanie nadaje się do podczytywania (w autobusie, poczekalni u dentysty, przy myciu zębów....). A jeśli ktoś chciałby zasymulować oryginalne warunki brzegowe - czyli radio, może pokusić się o głośne czytanie.

Przeczytane w ramach akcji:






Źródło zdjęcia okładki: allegro.

wtorek, 14 lutego 2012

"Wyklęte pokolenia" - Janusz Rolicki


Odwiedzający tego bloga pewnie zauważyli, że mam pewną słabość do Kresów Wschodnich (czy w ogóle do Europy Wschodniej, ale to już inny temat). Po lekturze książki pana Rolickiego poczułam jednak wdzięczność do losu, iż moja rodzina z kresów nie pochodzi, na wschód ich kompletnie nie ciągnęło, a nawet, jak się tam w kompletnie nieodpowiednim momencie dziejowym zaplątał mój dziadek, to nie będąc ani oficerem, ani inteligentem nie przyciągnął uwagi NKWD. Gdyby stało się inaczej, zapewne nie oglądałabym wtedy tego świata.
"Wyklęte pokolenia" początkowo sprawiają wrażenie zupełnie zwykłej sagi rodzinnej. Śledzimy losy Jaremy Krzemieńskiego, właściciela ziemskiego z Dzikich Pól (okolice Bałty, okręg odeski), któremu mimo udziału w Powstaniu Styczniowym udaje się nieźle urządzić w rosyjskiej rzeczywistości, koleje jego dwóch małżeństw (z Rosjanką i Polką), dowiadujemy się też jak wyglądało życie ukraińskich i syberyjskich krezusów. Równolegle śledzimy losy jego dzieci i żony kilkadziesiąt lat później - od brawurowej ucieczki z Sowietów w 1922, aż po rok 1945.
Jednak ta saga jest nietypowa i to nie dlatego, że jej bohaterowie zostaną nieźle wyłomotani przez dziejowa zawieruchę. Już od początku towarzyszy im podskórny niepokój. Wszyscy boksują się ze swoją polskością, wyrzekają na zgubny wpływ romantycznych poetów, deprecjonują narodowe zrywy, podziwiają potęgę Rosji (zwłaszcza z wątpliwym urokiem ówczesnej Polski - czyli Priwisljenja). Jednak nie potrafią się zasymilować.
Drugie źródło niepokoju, to świadomość nadchodzących nadciągających ciężkich czasów. Carat mimo, że tłumił polskość zapewniał jednak pewne bezpieczeństwo materialne i porządek prawny. Rosnący w siłę komuniści/socjaliści - niekoniecznie. Jednak dość trudno jest sprzedać majątek i prysnąć na Zachód, jeśli na razie jakoś to wszystko funkcjonuje... Nie zdradzę tajemnicy (sugeruje ją już tytuł), że te wszystkie złe przeczucia spełnią się, aczkolwiek nie nastąpi to od razu. Polskiego "Przeminęło z wiatrem" nie będzie. Losy rodziny Krzemieńskich poruszają tym bardziej, że jest to historia prawdziwa - oparta na dziejach rodziny autora.
Wnioski z lektury nie są niestety optymistyczne. Niezależnie jak kombinujesz i jaki jest Twój stosunek do kraju w którym mieszkasz, jesteś na straconej pozycji mieszkając w tej części Europy. Mówicie, że od dawna nie było wojen, a nadciągający kryzys będzie li i jedynie ekonomiczny? Poprzednie, "wyklęte" pokolenia tak sobie właśnie powtarzały przed każdym kolejnym zakrętem dziejowym...


Ogloszenie last minute- zapraszam na moje aukcje charytatatywne na Allegro. Sporo książek do wzięcia i to w dobrych cenach!