Zabłysnąć na rynku skandynawskich kryminałów nie jest łatwo. Odchodzą powoli w przeszłość czasy, kiedy sprzedawało się wszystko, byle było ze Szwecji. Kolejnych autorów trudno od siebie odróżnić, do tego jeszcze przestaje działać powtarzane po raz kolejny hasło reklamowe: "nowy Larsson". Zresztą czytelnicza łaska na pstrym koniu jedzie i człowiek chciałby czasem przeczytać coś innego a nie tylko kolejne opowieści o maltretowanych dzieciach z opieka społeczną w tle, narzekania na amerykański imperializm lub nadmierny napływ emigrantów.
Nic z tej sztampy nie będzie nas straszyło u Johana Theorina. Zamiast powielać schematy autor wraca (i ciągnie za sobą czytelników) tam, dokąd prowadzi go serce - do swojej małej ojczyzny, czyli na Olandię.
Pewnie każdy z nas ma takie miejsce które jest dla niego punktem odniesienia i które go ukształtowało, dlatego łatwo będzie nam odnaleźć się na tej pozornie niegościnnej wyspie.
Szczególnie dlatego, że Theorin nie zajmuje się wymyślaniem pokręconych zbrodni. Zło, z którym stykają się bohaterowie wydaje się zwyczajne. Takie historie przydarzają się naszym sąsiadom. O takich sprawach szeptali sobie czasem nasi rodzice, gdy myśleli, że nie słyszymy. Takie zło sięga czasem korzeniami do poprzednich pokoleń, bywa obudowane metaforycznymi opowieściami, jesteśmy do niego przyzwyczajani od dzieciństwa. I mamy szczęście, jeśli nie dotyczy osobiście nas ani naszych rodzin.
Tego szczęścia nie mają raczej bohaterowie Theorina. Czterdziestoparoletnia Vendela spędziła na wyspie dzieciństwo. Czy to z jego powodu musiała potem przez wiele lat poddawać się psychoterapii? I czy to dlatego wciąż balansuje na granicy anoreksji i hurtowo pożera dopalacze? Skąd wzięła się jej obsesja na punkcie elfów - czy to kolejna forma ucieczki od rzeczywistości?
Osiemdziesięcioletni Gerlof opuszcza dom starców i zamieszkuje w swoim dawnym domostwie na Olandii - chyba po to, aby dokonać żywota w bardziej swojskim otoczeniu. Z nudów zaczyna czytać pamiętnik swojej zmarłej żony, gdzie dla odmiany znajduje sporo wzmianek o wizytach pewnego trolla. Dziwnym trafem pamiętnik obejmuje czas, gdy Vendela była dzieckiem i mieszkała na wyspie. Czy Gerlof wie coś o jej przeszłości? Czy te dwa pozornie bajkowe wątki jakoś się połączą?
Trzecim bohaterem jest Per. Ojciec dwojga nastolatków, z których jedno jest zbuntowane, a drugie poważnie chore, przyjeżdża na Olandię, aby spędzić Wielkanoc w odziedziczonym po wuju domu. Ponieważ kłopoty lubią chodzić stadami, Per musi się zająć swoim ojcem: starszym i mało komunikatywnym panem po wylewie, z którym z powodu rozwodu rodziców miał przez całe życie raczej marny kontakt. Teraz ojciec, uwikłany przed laty w nielegalne interesy, zaczyna się wyraźnie bać o swoje życie. Per musi znaleźć sposób, aby czegoś dowiedzieć się o przeszłości ojca, zanim będzie za późno...
Rodzinne tajemnice: te pozornie bajkowe i te całkiem przyziemne, opisy surowej przyrody, które niejednego zachęcą do turystycznego wypadu, a do tego umiar i elegancja w snuciu opowieści.
Wcale się nie dziwię, że olandzkie opowieści Johana Theorina jak magnes przyciągają także tych, którzy na co dzień nie czytają kryminałów.
Sprawdźcie, czy wciągną także Was:).
Książkę przeczytałam dzięki serwisowi "Zbrodnia w bibliotece". Bardzo dziękuję:).
Nic z tej sztampy nie będzie nas straszyło u Johana Theorina. Zamiast powielać schematy autor wraca (i ciągnie za sobą czytelników) tam, dokąd prowadzi go serce - do swojej małej ojczyzny, czyli na Olandię.
Pewnie każdy z nas ma takie miejsce które jest dla niego punktem odniesienia i które go ukształtowało, dlatego łatwo będzie nam odnaleźć się na tej pozornie niegościnnej wyspie.
Szczególnie dlatego, że Theorin nie zajmuje się wymyślaniem pokręconych zbrodni. Zło, z którym stykają się bohaterowie wydaje się zwyczajne. Takie historie przydarzają się naszym sąsiadom. O takich sprawach szeptali sobie czasem nasi rodzice, gdy myśleli, że nie słyszymy. Takie zło sięga czasem korzeniami do poprzednich pokoleń, bywa obudowane metaforycznymi opowieściami, jesteśmy do niego przyzwyczajani od dzieciństwa. I mamy szczęście, jeśli nie dotyczy osobiście nas ani naszych rodzin.
Tego szczęścia nie mają raczej bohaterowie Theorina. Czterdziestoparoletnia Vendela spędziła na wyspie dzieciństwo. Czy to z jego powodu musiała potem przez wiele lat poddawać się psychoterapii? I czy to dlatego wciąż balansuje na granicy anoreksji i hurtowo pożera dopalacze? Skąd wzięła się jej obsesja na punkcie elfów - czy to kolejna forma ucieczki od rzeczywistości?
Osiemdziesięcioletni Gerlof opuszcza dom starców i zamieszkuje w swoim dawnym domostwie na Olandii - chyba po to, aby dokonać żywota w bardziej swojskim otoczeniu. Z nudów zaczyna czytać pamiętnik swojej zmarłej żony, gdzie dla odmiany znajduje sporo wzmianek o wizytach pewnego trolla. Dziwnym trafem pamiętnik obejmuje czas, gdy Vendela była dzieckiem i mieszkała na wyspie. Czy Gerlof wie coś o jej przeszłości? Czy te dwa pozornie bajkowe wątki jakoś się połączą?
Trzecim bohaterem jest Per. Ojciec dwojga nastolatków, z których jedno jest zbuntowane, a drugie poważnie chore, przyjeżdża na Olandię, aby spędzić Wielkanoc w odziedziczonym po wuju domu. Ponieważ kłopoty lubią chodzić stadami, Per musi się zająć swoim ojcem: starszym i mało komunikatywnym panem po wylewie, z którym z powodu rozwodu rodziców miał przez całe życie raczej marny kontakt. Teraz ojciec, uwikłany przed laty w nielegalne interesy, zaczyna się wyraźnie bać o swoje życie. Per musi znaleźć sposób, aby czegoś dowiedzieć się o przeszłości ojca, zanim będzie za późno...
Rodzinne tajemnice: te pozornie bajkowe i te całkiem przyziemne, opisy surowej przyrody, które niejednego zachęcą do turystycznego wypadu, a do tego umiar i elegancja w snuciu opowieści.
Wcale się nie dziwię, że olandzkie opowieści Johana Theorina jak magnes przyciągają także tych, którzy na co dzień nie czytają kryminałów.
Sprawdźcie, czy wciągną także Was:).
Książkę przeczytałam dzięki serwisowi "Zbrodnia w bibliotece". Bardzo dziękuję:).