Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojenna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojenna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Droga donikąd - Józef Mackiewicz

"Droga donikąd" może nie jest najlepsza do rozpoczynania znajomości z twórczością Józefa Mackiewicza, natomiast jeśli chce się zrozumieć jego twórczość okołowojenną i powojenną nie można tej książki pominąć. 
Niemal w każdym okruchu publicystyki widać, że Mackiewicz ocenia zjawiska i ludzi biorąc pod uwagę ich stosuek do komunizmu i właśnie w "Drodze..." znajdziemy źródła tej graniczącej z obsesją postawy.
Książka oparta jest na przeżyciach pisarza z czasów pierwszej sowieckiej okupacji wileńszczyzny (czerwiec 1940 - czerwiec 1941). Ominęły go wprawdzie przeżycia najbardziej drastyczne (czyli wywózki i Sybir) - kontakty z NKWD zakończyły się na jednym przesłuchaniu, nie został wywieziony, jednak doświadczenia z tego roku życia, były wystarczające nie tylko do tego, żeby wyleczyć się ze wszelkich złudzeń raz na zawsze (dlatego też, w przeciwieństwie do swojego brata Stanisława, nawet nie rozważał powrotu do PRL), ale żeby swoje indywidualne przeżycia uogólnić i wyciągnąć z nich wnioski co do funkcjonowania całego systemu komunistycznego - a dokładniej: psychologii komunizmu.

"Droga donikąd" to bowiem rzadki przykład zbiorowej powieści psychologicznej. Obserwujemy grupę ludzi, poddawanych serii bodźców przez nową władzę. Niektórzy reaguja wprawdzie w sposób niestandardowy, ale niestety - są mniejszością i ich postawa nie będzie miała żadnego wpływu na losy zbiorowości.
Mackiewicz próbuje dowieść, że metody zastosowane przez komunistów są skuteczne niezależnie od tego, na jakiej społeczności sie je wypróbuje. Po wojnie na Zachodzie dominował stereotyp, że komnizm to taka specyfika wschodnia, szczególnie pasująca do tamtejszej mentalności, niesłusznie określanej, jako niewolnicza. Dawni poddani caratu, dzięki wielosetletniemu treningowi, przyzwyczajeni rzekomo byli do posłuszeństwa.
Tymczasem Wileńszczyzna, to przecież (wówczas) część Polski, krainy wiecznych buntowników. W dodatku, jak twierdzą niektórzy bohaterowie, pod niemiecką okupacją AK odnosiło znaczne sukcesy, dlaczego pod sowiecką miałoby być inaczej?
Kluczową rolę odegrała właśnie psychologia - parafrazując autora: Niemcy swoją jednoznaczną postawą zamienili Polaków w bohaterów ruchu oporu, Sowieci zaś, dzięki pomysłowej kombinacji kija, marchewki i przyzwyczajenia ludzi do powszechnego donosicielstwa - w szybkim tempie zniszczyli wszelki opór. Do tego stopnia, że początek wywózek nie spotkał się z żadnym oporem, a jedynie z rezygnacją.

Książka, porównując ją do klocków Lego - skonstruowana jest z najprostszych elementów: zero bajerów, bardzo wiele scen jest autentycznych, Mackiewicz zasilił ją spora porcją własnych przeżyć. To głownie zapis codzienności: praca, podróże, spotkania z ludźmi i rozmowy. A w ramach szukania osobistej przestrzeni wolności- romans z sąsiadkąPPP.
Jednocześnie większość scen niesie jakieś dodatkowe znaczenia i strzępy autorskich przemyśleń. Przyznam, że sama zauważyłam je dopiero czytając publicystykę pisarza. Choćby np. scena w polskojęzycznej szkole, gdzie mamy okazję zapoznać się z przemyśleniami pisarza na temat zjawiska nacjonal - komunizmu.
Po raz kolejny u Mackiewicza - mamy tu sporo psychologii, ale bez zbędnego grzebania w głowie bohaterom.


Z czytanych dotychczas przeze mnie "Mackiewiczów" jest chyba najlepsza, wielowarstwowa, długo zostaje w głowie. Myślę, że kiedyś jeszcze do niej wrócę:).

Przy okazji - polecam recenzję "Sprawy pułkownika Miasojedowa" autorstwa Ziuty.


środa, 6 lutego 2013

Pożoga - Zofia Kossak-Szczucka

Jest pewien zwrot, który jest w stanie wywołać atak paniki nawet u najbardziej zaprawionych w bojach blogerów książkowych. Na jego dźwięk natychmiast gasimy komputery, wyłaczamy telefon i zaczynamy unikać listonosza. 
Polski debiut. Lektura wysokiego ryzyka. Także prawnego, gdyż zdarza się ostatnio, iż skrytykowani debiutanci straszą pozwami.
Pojawiają się głosy, że bezpieczniej stawiać w tej sytuacji na "autorów starej szkoły", zweryfikowanych przez upływ czasu i lata doświadczeń czytelniczych, wlasnych i cudzych. "Pożoga" Zofi Kossak wydawała się tutaj pewniakiem. Niestety - nie wzięłam pod uwagę, że nawet najlepszy pisarz kiedyś debiutuje.
Mistrzyni stylizacji pisze tutaj tak, jak wydawało mi się, że będzie pisać Rodziewiczówna - podniośle i z wykorzystaniem wszelkich możliwych kalek językowych. Sama zaś Rodziewiczówna z tego samego okresu (lata 20-ste: "Niedobitowski z przygranicznego bastionu") to gejzer ironii i sarkazmu. U Kossak-Szczuckiej straszą zaś lniane główki dzieci, westchnienia, achy i ochy. Tyle, jeśli chodzi o czytelnicze stereotypy.
Mimo wszystko warto jednak przebrnąć przez stylistyczne skamieliny, forma formą, ale liczy się przede wszystkim treść, a ta momentami frapuje i skłania do myślenia.
Zofia Kossak była żoną administratora jednego z  wołyńskich majątków należących do Józefa Potockiego - Nowosielicy.
Na Wołyniu spędziła większą część swojego życia (jako dziecko przeniosła się wraz z rodzicami z Lubelszczyzny), tamteż była świadkiem wybuchu rewolucji październikowej i dwóch burzliwych lat, które nastąpiły potem, kiedy to Ukraina wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk: bolszewickich, niemieckich, a także ukraińskich spod kilku sztandarów.
Autorka stara się możliwie wiernie oddać przebieg wydarzeń, nie wybiega do przodu, nie umieszcza w tle informacji, którcych wówczas nei miała (na przykład na temat przebiegu frontów).
Jest to zapis końca świata, ale nie taki, jak byśmy się spodziewali. Moja oczekiwania w stosunku do  tej książki zostały ukształtowane przez skojarzenia z Rzezią Wołyńską (1943). Tymczasem Szczucka pisze, że (przynajmniej początkowo), wydarzenia na Wołyniu były przede wszystkim zamachem na własność. Wcale nie miały też charakteru nacjonalistycznego (czyli w tym przypadku antypolskiego, a także, do pewnego stopnia antyżydowskiego). Dość powiedzieć, że słowo "pogrom" początkowo odnosiło się przede wszystkim do rabunkowych napadów na polskie dwory.
Jednak stopniowo sprawy zaczęły się wymykać spod kontroli, stopniowo rozkręcała się spirala przemocy.
Wiele tu także goryczy w stosunku do wojsk Piłsudskiego, którzy nie przyszli w porę z pomocą swoim rodakom.
Czy warto przeczytać tę książkę? Mimo zgryźliwego wstępu uważam, że tak. Polski rynek jest od 20 lat zalewany różnymi sentymentalnymi książczynami, ludzi którzy dawne kresy wschodnie oglądali co najwyżej na jakimś szkoleniu partyjnym. A tu przynajmniej mamy nie jakaś cienką podróbę, a oryginał. 


niedziela, 3 lipca 2011

Izydor w okopach (notka zmilitaryzowana)

Znowu notka hurtowa, a w niej kilka książek, tak wyszło, że głównie o książkach luźno związanych z tematyką wojenną...

Nic nowego pewnie nie napiszę o "Długim marszu". O historii "wielkiej ucieczki" z sowieckiego łagru po ekranizacji Petera Weira słyszeli już chyba wszyscy. Wiele ciekawych informacji znajdziecie na blogu "Fotel przy kominku", między innymi o historii powstania książki, autor bloga zadał sobie również sporo trudu w zestawieniu głosów krytycznych dotyczących książki (min. dotyczącej autentyczności opisywanej historii) i bezlitośnie się z nimi rozprawił:).

Moim zdaniem największą jej zaletą jest wciągająca historia (która zaowocowała ekranizacją i 20 milionami sprzedanych egzemplarzy na świecie) w połączeniu z faktem, że opowiada o reżimie komunistycznym. Popularnych historii odsłaniających ciemne strony faszyzmu jest sporo. Działalność partii faszystowskich jest w wielu państwach zakazana. Tymczasem jeśli chodzi o komunizm - mamy koszulki z Che Guevarą, pielgrzymki noblistów do Fidela, a literatury łagrowej jakoś nikt nie ekranizuje. Tymczasem "Długi marsz" w skondensowany sposób przekazuje spory ładunek informacji o archipelagu "Gułag". Zaawansowani znawcy tematu zapewne wzruszą tylko ramionami. Ilu jest jednak takich na Zachodzie?
W czasach, gdy ja chodziłam do liceum, w programie był jeszcze "Inny świat" Herlinga-Grudzińskiego. Czy chyłkiem nie opuścił listy lektur albo nie został przycięty do kilku fragmentów? Czy za kilka lat w szkole w ogóle będzie się można dowiedzieć czegokolwiek na temat patologii systemu komunistycznego?
Na wszelki wypadek warto się zatem zaopatrzyć w egzemplarz "Długiego marszu". Książka zresztą świetnie się nadaje na prezent. Podarowana zazwyczaj nie kurzy się na półce, lecz jest czytana przez kilka osób.


"Jak żołnierz gramofon reperował" miała dotyczyć wojny w Bośni. Tymczasem akcja książki wojnę w zasadzie omija. Pozornie jest to historia gwałtownie zakończonego idylicznego dzieciństwa (w scenerii znanej wszystkim z filmów Kusturicy). W momencie, gdy wojna wybucha, bohater, 14-letni Aleksandar, syn Serba i muzułmańskiej Bośniaczki, jest już w drodze do Niemiec, gdzie za kilka lat będzie uznany za "modelowy przykład integracji". Ominie go nie tylko sama wojna, ale także niektóre najcięższe psychologicznie jej skutki (np. konieczość spotykania codziennie na ulicy ludzi, którzy wyrządzili krzywdę jego rodzinie). Ale i tak zapłaci swoją daninę. Tyle, że w zupełnie innej formie.
Książka, nasycona magicznym realizmem i absurdalnymi opowieściami, początkowo mi się podobała. Potem zaczęły mnie jednak irytować powracające co chwila motywy, te same historie opowiedziane na wiele sposobów. Może nie zrozumiałam celu tego zabiegu. Jednak mimo wszystko bilans po jej przeczytaniu wypada na plus.



"Czarny ptasior" to reportaz na temat okupacyjnych losów Jerzego Kosińskiego. Niewiele ma wspólnego z "Malowanym ptakiem" (poza scenerią podtarnobrzeskiej wioski, w której się ukywał). Zgadzam sie jednak z autorką, prawda nie jest może tak efektowna, ale za to znacznie ciekawsza. Na pierwszy plan wysuwa się tu [postać ojca, mądrego człowieka, który potrafił bezpiecznie przeprowadzić swoją rodzinę przez czas okupacji (było to zapewne porównywalnie trudne do wykonania, jak przeprawa suchą stopą przez Morze Czerwone).
Historia z wieloma zakrętami (jednym z nich było wejście Armii Czerwonej) i znakami zapytania. Moim zdaniem- warta poznania.

piątek, 20 maja 2011

"Zapiski Oficera Armii Czerwonej" - Sergiusz Piasecki


"Noc była czarna jak sumienie faszysty" - już pierwsze zdanie zapisków wydało mi się znajome. Nic dziwnego, jak się okazało trafiłam na książkę kultową. Pokolenia czytelników mogły pośmiać się z ignorancji Miszki Zubowa "oficera i konsomolca", mistrza sowieckiej nowomowy. Do lat 80-tych był to jednak śmiech nielegalny (wielu zapoznawało się z książką w formie bibuły), a do dziś jest mocno podszyty niepokojem. Przezabawne perypetie Miszki - kolekcjonera zegarków, wielbiciela sowieckiej kultury (a zwłaszcza jej najdoskonalszej emanacji- woszebijek*) oraz Józefa Stalina), na Dzikim Zachodzie mają swoje drugie dno - a jest nim los tych, którzy mieli pecha się z nim zetknąć. Zupełnie czasem przypadkowe kontakty z nim groziły uszkodzeniami ciała, zaprzyjaźnienie się i obdarzenie zaufaniem - utratą życia. Piasecki pokazuje, że spustoszenia dokonane w człowieku przez system totalitarny są nieodwracalne. Pustkę da się wypełnić tylko strachem i nienawiścią. A Miszka, na początku lektury przypominający humanoida, mimo wysiłków ludzi, z którymi się zetknie, nie zamieni się z powrotem w człowieka.
Książka jednocześnie zabawna (w czasie lektury trudno się powstrzymać, żeby nie zacząć się porozumiewać z otoczeniem za pomocą nowomowy (jak w tym przykładzie)) i ciężka. Pozostawia z niewesołymi refleksjami historycznymi i niestety także współczesnymi. Czy aby na pewno sami jesteśmy bowiem spadkobiercami opisanych przez Piaseckiego Polaków, czy może jednak więcej w nas Miszy Zubowa?



* woszebijka- odwszalnia

środa, 5 stycznia 2011

"Dziewczynka w czerwonym płaszczyku"- Roma Ligocka


"Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" powszechnie uważana jest za książkę o Holocauście, tymczasem nie dowiemy się o nim wiele. Najtrudniejsze lata, te w getcie, autorka przeżyła jako 2-3 latka, kolejne, po aryjskiej stronie, spędziły z matką pod opieką polskiej rodziny.
Dorastająca Roma zapomniała jednak o wojnie, a właściwie, jak się potem okazało, wyparła ten czas z pamięci. Jednak wyrył się on w jej psychice na zawsze.
Pierwszy epizod depresji przeżyła już w wieku 9 lat. Przez większość życia, zmuszona do nie zwracania uwagi na siebie w dzieciństwie i dostosowywania się sytuacji, stosowała podobną strategię: starała ukryć się w tłumie, nie wyrażać własnego zdania, zamiast wyrazić swoje ja chowała się za różnymi rolami i maskami. W końcu, gdy stało się to nie do zniesienia, uciekła w lekomanię.
Trafnie pokazane zostały reakcje otoczenia na jej problemy. "Przecież miałaś wszystko czego chciałaś, czego ty jeszcze szukasz?"-matki, "Czy ty aby nie przesadzasz, to było dawno temu"- męża, gdy przyznawała się, że budzą w niej lęk niektóre napisy w języku niemieckim, bądź martwe zwierzęta.
Dojście do sedna jej problemów psychologicznych zabrało jej jakieś 50 lat, ale na szczęście się udało, Roma ekshumowała swoje wojenne wspomnienia i dzięki temu udało jej się uporać z życiem.
Książka niewątpliwie ciekawa, może nie wybitna literacko, ale ma w sobie siłę autentyku.
Nie uważam czasu przeznaczonego na jej lekturę za czas zmarnowany.

Zdjęcie ze strony wydawnictwa.

czwartek, 2 grudnia 2010

"Zamach"- Harry Mulisch


Pierwszy raz ze wzmianką o "Zamachu" zetknęłam się przy okazji jakiegoś rankingu książek wszechczasów, był to zresztą ranking niemiecki, autor jest Holendrem, książka była wielkim bestsellerem również na jego rodzinnym rynku, nakręcono na jej podstawie oscarowy film. Po tych wszystkich informacjach, uznałam, że warto spróbować. I nie zawiodłam się, choć ten dzban miodu przyprawiony jest kilkoma łyżkami dziegciu, ale o tym dalej.
Styczeń 1945, rodzina Steenvijk wiedzie spokojne, choć najeżone wojennymi trudnościami, życie w Haarlemie. Ojciec, przedwojenny urzędnik sądowy, jest typem intelektualisty, praktyczne sprawy pozostawia matce. 12-letni Anton, to klon ojca i wzorowy uczeń, a 17-latek Peter- narwany buntownik..
Pewnego wieczora na ich uliczce, koło domu sąsiadów, zostaje zlikwidowany kolaborant. Sprytni sąsiedzi przerzucają zwłoki pod drzwi Steenvijków i od tego momentu, jak śpiewała moja ulubiona Spice Girl -Mel C- "Things will never be the same again"- nic nie będzie już takie samo.
Anton na długi czas straci kontakt z rodziną, przez lata będzie próbował na nowo poskładać swoje ja. Mimo, iż z zewnątrz wydawało się, że funkcjonował doskonale, wojenna trauma co jakiś czas dawała o sobie znać, i okazywało się wówczas, że tkwi w nim głębiej, niż był to w stanie przyznać. Powojenne lata, to seria epizodów, gdzie Anton spotyka kolejne osoby, które mogą rzucić nowe światło, na wydarzenia, które naznaczyły całe jego życie. Odkrywając prawdę, możemy przy okazji obserwować zmiany, które zachodzą w samym Antonie. Jako powieśc psychologiczna "Zamach" jest naprawdę świetny i przeczytałabym go z przyjemnością- gdyby nie wisienka na torcie, w postaci motywów antywojennych (wojna w Wietnamie, wyścig zbrojeń) o zabarwieniu mocno politycznym, a do tego jeszcze przebrzmiałych. Nie dziwię się, że książka została dość szybko wydana w PRL. Warstwa polityczna idealnie współgrała z propagandą tamtych czasów.
Jeszcze jedna rzecz, która mnie zainteresowała, na początku nieco zdziwiły mnie opisy rycerskich żołnierzy Wehrmachtu, którzy pod ostrzałem Spitfajerów obwożą 12-latka po połowie Holandii. Pewnym wyjaśnieniem byłą dla mnie stwierdzenie, że to co sposób, w jaki hilterowcy potraktowali Steenvijków po zamachu był aberracją, "takie rzeczy zdarzały się tylko w Polsce i Rosji". Nie wiem naprawdę jak to skomentować, wywołało to u mnie sporo przemyśleń o charakterze geopolitycznym.

W każdym razie- polecam, ale raczej odpornym na retorykę w stylu PRL.

niedziela, 31 października 2010

"Tysiąc wspaniałych słońc"- Khaled Hosseini


'Tysiąc wspaniałych słońc" -blogowa legenda, wzbudzająca powszechne zachwyty książka, wyciskacz łez, dramatyczna historia 2 żon damskiego boksera z Kabulu. Historia o miłości , przyjaźni, poświęceniu, opowiadająca prostym językiem o najważniejszych sprawach.
Z drugiej strony słychać głosy, że to najwyższej jakości czytadło, takie, które można czytać bez wyrzutów sumienia, nawet jeśli "zwykłe" czytadła omija się szerokim łukiem.
Z obydwoma opiniami jestem w stanie się zgodzić (dobra, ale nie przesadnie pogłębiona, dzięki czemu łatwo się czyta), tyle, że dla mnie to prodkt, którego geneza powstania może być... polityczna.
Mam wrażenie , że Hosseini napisał książkę, której zadaniem było poprawienie opinii Afganistanu na międzynarodowej arenie (o tym, że książka NIE JEST skierowana na rynek wewnętrzny, nawet dla diaspory, świadczą niekończące się wtręty historyczne, dla Afgańczyka raczej zbędne, zajmujące pewnei z połowę objętości książki).
Widać też wyraźnie sympatie autora. Jest zdecydowanie na nie jeśli chodzi o talibów. Jaki Amerykanim przeczytawszy o ciężkim losie pod rządami ich reżimu nie spojrzy przychylniejszym okiem na obecność w kraju amerykańskich wojsk?
Dobrej prasy nie mają też konserwatywni Pasztuni, dużo lepszą za to- Tadżycy. Przypadek?
Żeby książka spełniła swoje zadanie musi mieć jednak dobrze opowiedzianą historię, odwołującą się do emocji i z nośnym motywem głównym (sytuacja kobiet, które a Afganistanie mają zawsze pod górkę, nadaje sie idealnie do tego, aby wzbudzić współczucie zachodnich czytelniczek).
Jeśli moje wywody wydają się Wam naciągane- wystarczy zajrzeć do posłowia- Hosseini pisze o swojej pracy dla uchodźców i podaje informacje, gdzie można sie dowiedzieć jak pomóc.
Acha- nie zamierzałam przejechac się po , niezłej w sumie, książce. Szkoda mi tylko trochę, że w polskiej literaturze nie pojawił sie odpowiednik Hosseiniego, którego ksiażka mogłaby zrobić dla poprawy naszego wizerunku na świecie, to co dla Afgańczyków zrobił autor "Tysiąca wspaniałych słońc".

środa, 13 października 2010

"W polu"- Stanisław Rembek


Brnę w tej chwili przez "Portret damy" niczym wielbłąd przez pustynię, dlatego z braku świeższego materiału, napiszę o mojej kolejnej wakacyjnej lekturze (nie dotyczy to jej tematyki), czyli o o "W polu" Stanisława Rembeka.

Przypadkiem wyszło tak, że sięgnęłam po tę pozycję tuż po 90-tej rocznicy Bitwy Warszawskiej. O Autorze wiedziałam niewiele - o tym, że pisał na podstawie własnych doświadczeń, że jest raczej antykomunistyczny (trudno, żeby nie był, jeśli miał bezpośrednią styczność z sowiecką armią) i z tego powodu jego przedwojenne książki nie były wznawiane. Napisał zresztą niewiele, w tym 2 już po wojnie. Słyszałam też, że jego twórczość to krew, okopy i temu podobne mało atrakcyjne dla współczesnego kanapowego czytelnika tematy.
Wiadomości okazały się nie do końca ścisłe, nikt bowiem nie napisał, że ta "twarda, żołnierska proza" będzie zabawna, pisana lekko i ironicznie. Niemal każda postać została sportretowana z satyrycznym zacięciem, przez co ksiażka przypomina nieco "Paragraf 22" czy Szwejka, z tą jednak różnicą, że "W polu" opisuje bardziej aktywną fazę wojny, gdzie specjalnie nie było już możliwości robienia przekrętów zaopatrzeniowych, czy pomysłowego dekowania się.
Historia zaczyna się w momencie, gdy po śmierci jednego z żołnierzy - kaprala Górnego, jego przyjaciel, sierżant Dereń, rzuca klątwę na kampanię, która pozwoliła na jego "zmarnowanie". Czy to za sprawą tejże klątwy, czy też logiki działań wojennych (ofensywa bolszewicka, która straci impet dopiero pod Warszawą), kampania wkrótce zdobywa sobie sławę jako "przeklęta". Nie będę pisać jak ta historia się zakończy, ale łatwo się domyśleć - nie za dobrze.
Autor wybiera specyficzną metodę opisu: bierze pod mikroskop przykładową grupę ludzi biorącą udział w kampanii, i opisuje sytuację wyłacznie z ich punktu widzenia, ignorując szersze tło. Ludzie przypominaja tu trybiki w większej machinie wojennej, która w skali mikro sprawia wrażenie chaosu. Sporo w książce monologów wewnętrznych, retrospekcji - wszystkiego, co dzieje się w głowie żołnierza w trakcie walki. Widzimy jak powstają legendy bohaterskich czynów - za którymi czasami kryje się przypadek, lub całkiem mało chwalebne z założenia impulsy.
We wstępie redaktor mojego wydania, napisał, że książka ta w przeciwieństwie do zachodnich odpowiedników nie jest w swojej wymowie pacyfistyczna - nie zgodziłabym się. Z szerszego puktu widzenia wojny zazwyczaj mają swoje uzasadnienie i (zwłaszcza dla strony broniącej się) bywają koniecznością, natomiast z punktu widzenia jednostki, to koszmar, który można próbować oswoić (choćby jak próbował robić to Rembek i jego bohaterowie- za pomocą ironii).
Autor miał wyjątkowego pecha - ta doskonała książka była na indeksie przez wiele lat, tylko dlatego, że dotyczyła wojny, o której pamięć starano się w czasach PRL wymazać. Pogrążyły ją pewnie dodatkowo mało pochlebne, chociaż nieliczne, opisy zachowań sowieckich żołnierzy, do których doprowadziły ich głównie upodlenie i bieda. Tymczasem to historia bardzo uniwersalna, która mogłaby rozegrać się w okopach dowolnej wojny i którą warto przypomnieć.


Tym razem polecam z pełnym przekonaniem i bez zastrzeżeń - doskonała lektura.