Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tajemnica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tajemnica. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 28 czerwca 2011

"Czercza Mogiła" - J.I.Kraszewski


Nie wiem dlaczego, ale sięgając po "Czerczą Mogiłę" spodziewałam się powieści z czasów Powstania Styczniowego. Zupełnie niesłusznie.
Ta historia sąsiedzkiego konfliktu o miedzę, która niepostrzeżenie przeradza się w powieść detektywistyczną, przypomina mocno mickiewiczowskie ballady, to opowieść podobno prawdziwa, przefiltrowana przez ludową legendę.
Z przykrością stwierdzam, że to jedna z tych książek JIK, która nie przetrwała próby czasu, w znacznej mierze przez swoje powinowactwo z ludowymi legendami.
Największą wadą była dla mnie psychologia postaci. Zachowanie jednostki jest w dużej mierze uwarunkowane jej...pochodzeniem. Szlachcic, mimo drobnych wad jak np. pijaństwo, jest z definicji człowiekiem przyzwoitym. Po człowieku, który sfałszował swoje szlacheckie papiery, należy natomiast z definicji spodziewać się wszystkiego najgorszego.
Fabuła - powiedzieć o tej historii, że jest okrutna, to jakby nic nie powiedzieć. Musiała powstać w głowach ludzi, którzy w dzieciństwie karmili się jeszcze mocniejszymi opowieściami, niż ta o Babie Jadze. Rozumiem, że miała być to opowiastka umoralniająca, ale jest ona odbiciem moralności tak surowej i mentalności tak ograniczonej licznymi tabu, że w tej chwili jest ona niemal niezrozumiała.
To po prostu echo kultury, która odeszła, i czasów, które minęły.
Zresztą z takiej perspektywy pisał ją Kraszewski. Akcja rozgrywa się bowiem jeszcze w Polsce przedrozbiorowej (książka powstała w latach 50-tych XIX wieku), a poprzedza ją długi, kilkunastostronicowy wstęp o charakterze nostalgiczno-krajoznawczym.
Problem polega na tym, że minęło kolejne 160 lat, a opisywana przez pisarza kultura stałą się z dzisiejszej perspektywy niemal tak odległa jak kultura Sumerów. I równie martwa.
Plusy tej lektury (gdyż są jakieś plusy!)- dobrze się czyta (pomijając wstęp, przy którym zamykały mi się oczy). Ciekawa była dla mnie również tematyka tabu związanymi ze śmiercią. To, że śmierć (lub nadchodząca śmierć) uruchamiała w społeczności rytuały, ułatwiające rodzinie przejście przez ten trudny czas, nie było dla mnie żadną nowością. Natomiast powaliła mnie siła tabu związana z "nienaruszaniem spokoju zmarłych". Udział w ekshumacji zwłok groził wówczas klątwą do szóstego pokolenia.
Polecam fanom kulturoznawstwa (XIX wieczna kultura chłopska niesie ze sobą spory ładunek egzotyki). Mogą się nią róznież zainteresować Ci, którzy trafią na wakacje do ośrodka w oldskulowym stylu, takiego z biblioteką wyposażoną wyłącznie w JIK-a, Sieroszewskiego, czy Dygasińskiego. W przypadku niewielkiego wyboru gwarantuję, ze przynajmniej "Czercza Mogiła" da się przeczytać.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

W poszukiwaniu króla. Opowieść o Inklingach – David C. Downing


Oceniacie książki po okładce? Sugerujecie się opisami wydawców? Czego spodziewacie się zatem patrząc na okładkę "W poszukiwaniu króla"? Powiem szczerze, że ja spodziewałam się opowieści w stylu fantasy, skierowanej raczej dla młodszego czytelnika. Dołożyły się do tego wzmianki o Tolkienie i C.S. Lewisie oraz fakt, że autor jest znany na polskim rynku przede wszystkim z analizy cyklu o Narnii tego ostatniego ("Wyprawa wgłąb szafy").
Informacja z tyłu okładki (z którą można zapoznać się na stronie wydawnictwa), sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z thrillerem erudycyjnym (moja znajomość tego nurtu ogranicza się do świetnego "Wahadła Focault" Umberto Eco, choć zazwyczaj przywołuje się w tym kontekście nazwisko Dana Browna) i jest w tym opisie sporo racji, chociaż nie wyczerpuje to wszystkich tematów poruszonych w książce.
Po przeczytaniu książki stwierdzam, że najbliżej tej historii do... Agathy Christie, ale nie tej z cyklu o Herculesie Poirot, ale o Tommym i Tuppence. Uderzające było dla mnie podobieństwo scenerii (wojenna Anglia), bohaterów (para różniących się charakterem młodych ludzi - Laura i Tom) jak i schematu fabularnego (walka z "tajemniczym przeciwnikiem", za którym stoi hitlerowskie imperium zła).
"W poszukiwaniu króla" nie jest jednak pozycją czysto rozrywkową. Od wszystkich swoich literackich krewnych i znajomych z półki z literaturą popularną, odróżnia ją troska autora, aby przekazać czytelnikowi coś więcej.
Po pierwsze, jest to solidna dawka informacji. David C. Downing postanowił wykorzystać swoją wiedzę, i bohaterami książki uczynił także postaci autentyczne - grupę Inklingów - związanych z Oksfordem intelektualistów. Spoiwem tej grupy były związki z chrześcijaństwem, a najbardziej znanymi przedstawicielami- wspomniani już Tolkien oraz C. Lewis. Ich pojawienie się w książce stwarza możliwość prezentacji ich poglądów (autor wykonał zresztą benedyktyńską pracę, większość charakterystycznych zdań pochodzi z ich pism lub korespondencji). Za pośrednictwem tych bohaterów (którzy w książce są mentorami pary detektywów) otrzymujemy także spory zastrzyk wiedzy na temat legend arturiańskich, relikwi (Świętego Graaala i Włóczni Przeznaczenia), brytyjskich zabytków średniowiecznych, jak i samych dziejów Anglii. Poznamy także kulisy powstania ich sztandarowych dzieł z gatunku fantasy.
Drugim ważnym tematem jest kwestia poszukiwań duchowych. Autor w skrótowy sposób prezentuje tu intelektualną drogę do nawrócenia. Dla mnie było to o tyle cenne, że nie byłam w stanie przebić się przez książkę Chestertona na ten temat ("Ortodoksja"), tym bardziej przypadła mi do gustu zbeletryzowana prezentacja tematu u pana Downinga.
Wisienką na torcie jest tzw. klimat - prowincjonalna Anglia, omszałe mury, średniowieczne opactwa, puby, tradycyjne pensjonaty bed&breakfast no i skarbnica wiedzy wszelakiej- czyli Oksford. Mamy szansę na zafundowanie sobie wycieczki palcem po mapie:).
"W poszukiwaniu króla" to książka moim zdaniem wyjątkowa - jednocześnie rozrywkowa (choć raczej stonowana w charakterze), a do tego przemycająca sporo ciekawych treści:). Moim zdaniem warto zabrać ją ze sobą na wakacje, zwłaszcza, jeśli mamy szansę spędzić je w spokojnym otoczeniu (niekoniecznie angielskiej prowincji).

Egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa EsPe. Serdecznie dziękuję za udostępnienie.

piątek, 29 kwietnia 2011

"Irlandzkie złoto" - Andrew Greeley


Andrew Greeley jest katolickim księdzem, po godzinach zajmującym się pisaniem bestsellerów. Niegdyś popularnych, w latach 80-tych połowa Polski była przykuta do radia, gdy w Jedynce czytano np. jego "Grzechy kardynalne".
"Irlandzkie złoto" nie ma jednak nic wspólnego ze stanem duchownym (choć w na trzecim planie pojawia się "probarszcz" George i dwóch "sakramenckich irlandzkich biskupów"). To nietypowa komedia romantyczna połączona z rozwiązywaniem historycznych zagadek.
Opowieść zaczyna się pod koniec lat 80-tych, gdy Dermot Coyne, Amerykanin irlandzkiego pochodzenia, postanawia odwiedzić kraj przodków, którzy jego dziadkowie opuścili w panice w czasie irlandzkiej wojny domowej, aby nigdy więcej tam nie powrócić.
Dermot z nudów próbuje dowiedzieć się, dlaczego tak się stało, szybko jednak nudzić się przestaje, gdyż rozgrzebując stare sprawy udaje mu się ściągnąć na siebie uwagę irlandzkiej służby bezpieczeństwa, brytyjskiego wywiadu, a do tego jeszcze bliżej nieokreślonego tajnego stowarzyszenia.
Stawka okazuje się wysoka, gdyż z losami jego dziadków związane są odpowiedzi na zagadkę śmierci Michaela Collinsa (irlandzkiego przywódcy zmarłego w nader podejrzanych okolicznościach w 1922) a także historia "irlandzkiego złota"- tajnego funduszu irlandzkich powstańców zaginionego mniej więcej w tamtym czasie.
Dermot ma jednak w swoim śledztwie mocnego sojusznika- Nualę McGrail, irlandzkaą boginkę z Connemary i przymierająca głodem studentkę w jednym. Między tym dwojgiem szybko zresztą zacznie się historia przewyższająca skomplikowaniem wszelkie zagadki z przeszłości.
Niespodziewanie fajna książka. Mamy tu sporo humoru, zwłaszcza językowego. Nie wiem jak to możliwe, ale mimo polskiego tłumaczenia autorowi i tłumaczce udało się zasymulować język Irlandczyków. Historia miłosna, mimo, że opowiedziana w lekkim tonie, zawiera akcenty niespodziewanie poważne. Żadne z bohaterów nie chce na przykład skrzywdzić lub wykorzystać drugiej osoby (co jak bliżej się przyjrzeć, jest standardem w typowym chick-lit).Jest też sama zagadka historyczna i spora porcja historii Irlandii. jakoś zaskakująco kojarzyła mi się ona z historią Polski. Kraj był przez wiele lat kolonizowany przez silniejszego sąsiada (na szczęście tylko jednego). Zdania o irlandzkiej anarchii, która sprawia, że Irlandczycy są niezdolni do samodzielnych rządów, i potrzebują pomocy silniejszego sąsiada, mocno przypominały mi argumenty zaborców, do dziś zresztą powracające.
Wisienką na torcie jest śmierć Michaela Collinsa - oczywiście w "wypadku". Podobnych "wypadków" w polskiej historii również nieco się znajdzie. Żeby nie szukać współczesnych analogii - choćby śmierć gen. Sikorskiego.
Ciekawe były również rozbieżności. Szeregi irlandzkich powstańców były mocno infiltrowane przez brytyjską agenturę. Na temat tego, kto z polskich bojowników o niepodległość brał pieniądze zza granicy polskie podręczniki na razie milczą:).
Kończąc już dygresję: z książki przebija wielka miłość autora do Irlandii, do jej ludzi, krajobrazów, języka, irlandzkiego poczucia humoru. A oprócz tego także dużo pozytywnej energii.
Polecam tę książkę, to kolejna dobra pozycja na chandrę:).

"Irlandzkie złoto" to pierwsza część cyklu, jedyna przetłumaczona na polski. Chętnie sięgnęłabym po kolejne, być może nawet po angielsku, a to dlatego, żeby porównać sobie niezwykły język, jakim posługuja się bohaterowie.

wtorek, 16 listopada 2010

"Legenda Pendragonów" Antal Szerb


Książka , która była dla mnie sporym zaskoczeniem, i to wielopoziomowym.
Szukałam innej pozycji tego autora podróżniczo- filozoficznego "Podróżny i światło księżyca", no ale skoro trafiła mi się na podaj.net "Legenda.." uznałam, że nie będę wybrzydzać i ją sobie zamówiłam. Po otwarciu koperty przeżyłam kolejne zaskoczenie- książka okazała częścią Czytelnikowskiej serii z Jamnikiem (kryminalnej) w dodatku na okładce zostały pozamieszczane dyskretne piktogramy z bronią palną.
Czyli kryminał. Tyle, że w toku akcji z trudem można się doszukać jakiegoś trupa, jeśli już, to dość nieświeżego, bo kilkusetletniego.
Czym więc jest ta książka? Prekursorem nurtu, w którym można umieścić Zafona, Dana Browna, czy nawet Eco (tudzież wielu innych autorów, nie przytaczam, bo nie czytałam). Mamy tu stary zamek, rodzinną legendę, spisek, różokrzyżowców, jeźdźca bez głowy, stare manuskrypty, biblioteki, alchemię, znajdzie się nawet zombie. A do tego jeszcze ciekawa galeria bohaterów: węgierski doktor filozofii i macho dla ubogich w jednym, czyli Janos Batky, rodzina Pendragonów, będąca inteligentnym przeglądem wszystkich możliwych stereotypów na temat brytyjskich arystokratów, niemiecka(niemiecki?) babochłop Lena Kretsch, irlandzki cwaniaczek Malone a do tego pewna mrrrroczna Femme Fatale (nie wymieniam tu zombie, bo to oddzielna kategoria bohatera).
Do tego rewelacyjne poczucie humoru, niby- brytyjskie, ale z odrobiną środkowo europejskiego szaleństwa. Cała historia początkowo przypomina nieco czeski film (nie będę jej streszczać, bo byłoby to możliwe tylko do bardzo wczesnego etapu, dalej mogłabym popsuć przyjemność rozwiązywania kolejnych zagadek), potem autor, niby saper, dezaktywuje kolejne pułapki.

Dlaczego w przeciwieństwie do książek wymienionych (i niewymienionych) przeze mnie autorów ta jest kompletnie nieznana? Pewnie dlatego, że Szerb, zmarły w '45 w obozie koncentracyjnym, ze swoją książką z 1934, ma mniejszą marketingową siłę przebicia niż żyjący autorzy. Zresztą, żeby książka z tego nurtu dobrze się sprzedała w PL, najlepiej żeby twórca miał nazwisko hiszpańskie, a nie węgierskie.
W każdym razie, gdyby ktoś wygrzebał tę pozycję na strychu/ w bibliotece to polecam, można czytać:).


*obrazek okładki pobrany z sieciowego antykwariatu.