poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Wielkanoc 2017 - migawki

Wielkanoc, tradycyjnie jedziemy "do domu". Trzy godzinki jazdy i jesteśmy. Jak nadrobić cały rok? Jak się nagadać, jak odwiedzić wszystkich w te krótkie dwa dni? Jakoś daliśmy radę, choć jest niedosyt. W miarę upływu lat, jakoś tak więcej ciągnie do sióstr, starzejemy się i czas się cieszyć, że jeszcze jesteśmy razem...
Mamy wspólny język, godzinami możemy rozprawiać, bo wszystkie mamy hyzia na punkcie kwiatów, ogródków i w przeważającej części na punkcie zwierzaków. Tylko jedna się wyłamała i nie ma żadnego zwierza.
Moje siostry mają rękę do kwiatów, sprzyja  im łagodniejszy niż na Mazurach, czyli u mnie, klimat. Od wczesnej wiosny ich ogródki są kolorowe.
Nie przygotowałam się dostatecznie i w aparacie nie było pełnych baterii, więc zdjęcia robione komórką, ale zobaczcie same.






Nie wiedziałam, że hiacynty maja takie kolory...



To nie wszystkie kwiaty, które teraz kwitną, samych tulipanów jest kilkanaście rdzajów. Tak ciągle coś kwitnie, latem będą róże, 17, a każda inna. Widziałam na zdjęciu, prawdziwe piękności. Wszystko to w niewielkim ogródeczku.

Odwiedziłam też ulubine miejsca, stawy, łaki, wiecie, że już kwitną czeremchy? A rowy ełne kaczeńców, na łąkach pasą się sarny, dzikie gęsi, w powietrzu kołują czaple- tam jest pełno ptactwa.



Podczas spaceru przyczepił się do nas mały piesek, jak przewodnik jakiś. Oprowadził nas po groblach, a potem poleciał do wsi, pewno do domu.


Poszłyśmy też na spacer z naszymu psiulami. Fibi pierwszy raz widziała pole i łąki.



Potem padła, jak nieżywa.



Pańcia nawet darowała wylegiwanie się w ogródkowych kwiatkach.



I jeszcze wspomnienie świątecznych pyszności.


Chętnie bym jeszcze pobyła, posiedziała, pogadała...
A Wam, jak minęły święta?

niedziela, 12 lutego 2017

Aaaaa pańcia mnie wyprała...

Niedziela...dzień odpoczynku...tiaaaa...
Jak można odpoczywać, jak się kilka dni wcześniej nie robiło nic?
To się dziś  prało...ciuchy, pościel, ręczniki ( zwyczajowo, bardzo dokładnie segreguję rzeczy do prania, dlatego piorę i piorę, jak szop-pracz, jeszcze coś tam się kręci i potem z tym urobkiem trza pędzić na strych).
W końcu wyprałam też psa!
Nie wiem, czy u Was "psiarolubnych", o tej porze roku, w  łożku kupa żwiru, na podłodze żwir?
U mnie tak. Ile by nie odkurzać i trzepać, zawsze ten żwir...piesień, z każdego spaceru w owłosionych łapach i niskim podwoziu niesie żwir...
Wkurza mnie to, bo bosą nogą nie przejdziesz po chałupie, żwir oblepia podeszwy, a pod kapciami zgrzyta!!!!
No to wyprałam dziada! Potem rozczesałam, wysuszyłam suszarą, ale jego zdaniem za mało wysuszyłam, więc trza się było dosuszyć po psiemu...a jak? To ułamek tych kombincji i widać je na filmie.


niedziela, 5 lutego 2017

Marazm i jeszcze raz marazm.

Jak go przełamać? Jak się go pozbyć?
Na smutki najlepszy jest wysiłek, robota jakaś.

No, ale jak to zrobić, żeby zacząć coś robić?

Poprosiłam Hanę, żeby mnie w dooopę kopnęła, co też uczyniła zdalnie, zasadzając mi wirtualnego kopa w Kurniku.

Jakoś zadziałało, bo jeszcze dzisiejszej nocy, wydziubałam na szydełku włóczkowe kwiatki i ozdobiłam sobie pasiaste kolanówki z włóczki. Rankiem, w końcu zreanimowałam połamane pazureiry i wstawiłam pranie.

Popatrzyłam na ukończone kapliczki i pomyślałam, aaaa, co tam,  pokażę. Jedynie ich malowanie przynosi mi radość i wyciszenie, a stoją już tak ukończone ze dwa tygodnie.

Florian, gasi pożary.




A Rita o smutnym spojrzeniu Cher rozmyśla o swoim ciężkim życiu.
Rita dostała wypukłą aureolę i jest to nowa dla mnie technika. Nawet fajna, pomysły na jej wykorzystanie mam, ale trza mi do Kaczorówki. Po stare dechy.



A teraz na powietrze, nabrałam ochoty, żeby łyknąć chłodu, nic to, że ze smogiem.

niedziela, 29 stycznia 2017

Jedziemy.


Zatęskniło się. Pogoda ładna to następuje szybka decyzja. Większość trasy autostradą. Szybko idzie, choć to dalej o 100 km niż do Kaczorówki.



A na miejscu koniecznie trzeba odwiedzić stare kąty, za wsią, tylko tam jest ładnie.
Stawy, bez wody, te małe już nie są zarybiane.



W tych większych, latem jest woda i ryby, teraz tylko lód.

Na polach sarenki, usłyszały nas i uciekają.


We wsi nic ciekawego, smród czadu wszechobecny. To nie mgła w świetle latarni, to dym z komina i tak, w prawie każdym domu, choć wieś ma gaz. Coś strasznego, ten czad wdziera się nawet do mieszkania przy zamkniętych oknach. 


A w domu zwierzyniec, brakuje jeszcze Walerki, bo to strachulec, i Mańki, gdzieś się zaszyła, boi się Mopka.


Pojawili się nowi domownicy: Fado


Ten był wcześniej, zanim pojawił się Fado,  Pinio- diabełek z wyglądu i charakteru. I jeszcze zazdrośnik. Strachulec- chciałby, a boi się. Jak nie przyjdzie sam to nie ma siły, żeby go złapać, zwiewa w najgłębszy kąt.


Fado, jego mama, no i Mopek. Kurdupel Mopek jest nawiększy w tym gronie liliputów.


 Faduś - tata mur beton był shitzu.Słodziak przesłodki. Puchaty, o jedwabnej sierści.


 Siostra Fado - Fibi, mniejsza, drobniejsza - lejek podłogowy. Przesłodka i całuśna przylepa.


Cała sprawczyni tego stada- przygarnięta latem, błąkała się po wsi. Nie było wiadomo, że szczenna, a potem pyk i powiła te dwie owieczki. Owieczki nic, a nic do mamy podobne.


W sumie w dwóch domach było razem:
5 psów i 3 koty. Dom wariatów, jak to się zaczęło wszystko kręcić, bawić, piszczeć, podgryzać...ufff. Mopek po powrocie padł i śpi jak zarżnięty, tyle atrakcji w ciągu dwóch dni. Już nie daje rady takiej młodzieży.
To teraz czas ruszyć do Kaczorówki...jejku, jak już się ckni.

czwartek, 19 stycznia 2017

Dzikie rośliny jadalne -czas pomyśleć o wiośnie.

Natrafiam od czasu do czasu w necie na publikacje dotyczące spożywania dzikich roślin. Zrobiły się modne , nawet w restauracjach zaczęto serwować dania z ich wykorzystaniem. Chyba trochę nieodpowiedzialnie, w niektórych publikacjach piszą, że dzikie rośliny praktycznie można zbierać wszędzie, nawet w miastach, no może unikając dużych ulic i parków.
Dla mnie to nic nowego, dziko rosnące zioła, zbierałam od dziecka, ot choćby rumianek na miedzy, czy szczaw na łące, z którego mama robiła zupę.
W czasie kwitnienia lipy zbieraliśmy jej kwiaty na napotną herbatkę i zawsze w domu była suszona mięta.To były w zasadzie podstawowe zbiory i oprócz darów lasu nie wykorzystywaliśmy innych dziko rosnących roślin.
Teraz świadomość wykorzystania ich dobrodziejstw znacznie wzrosła i sama zaczęłam się tym interesować. Zbieram więc nie tylko miętę i szczaw, ale suszę kwiaty czarnego bzu, głogu, młode listki brzozy, pokrzywę, młode pędy sosny, nawet kłącza perzu. Nawet macierzankę suszyłam i wkładałam w woreczki pod poduszki, dla ładnego zapachu.

Z mniszka i pędów sosnowych robię miodki, a z czarnego bzu i czeremchy robię soki i nalewki.
Wiem do czego służy piołun i dziurawiec, poznaję jaskółcze ziele, ale nie mam kurzajek to nie zbieram.
Moja siostra robi sałatkę z młodych liści mlecza i pokrzywy.
Sąsiad polecał kwiaty dyni, cukini, kabaczków w cieście naleśnikowym, ale miałam zbyt mało tych kwiatów, aby zrobić z nich obiad.
 Oczywiście nie przyszłoby mi do głowy zbierać tego wszystkiego w mieście, zbieram u siebie w Kaczorówce, gdzie nie ma przemysłu, rolnictwa, a wokół tylko las.

Ciekawi mnie ten temat, tylko mam  problem, część swoich zbiorów zużywam, część rozdaję, a reszta zostaje. Czyli się marnuje.

Taką herbatkę z pokrzywy można pić cały rok, ale brakuje mi systematyczności, zwyczajnie zapominam o tych woreczkach z ziółkami.

Uważam, że zbieranie dzikich roślin w mieście jest nieporozumieniem, przynajmniej do celów jadalnych, bo jeśli chodzi o walory dekoracyjne to, jak najbardziej, pęk dziurawca w wazonie całkiem ładnie wygląda.


Niedługo wiosna ( tak, tak bociany już zaczynają wylatywać z Afryki), pojawią się młodziutkie pędy pokrzywy, mlecza.
Ciekawa jestem, czy też zbieracie dzikie rośliny i je wykorzystujecie w swojej kuchni.
A może macie jakieś fajne receptury, a może nawet dania?
Pogadajmy o tym, zrobi się wiosennie, bo zima już mi się bardzo, bardzo znudziła i czuję zew do ziemi, do lasu, do Kaczorówki.