Pokazywanie postów oznaczonych etykietą świąteczny sezon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą świąteczny sezon. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 grudnia 2013

Śwąteczne życzenia

Nie ukrywam, w tym roku święta są dla mnie zupełnie wyjątkowe. Po raz pierwszy spędzamy je z Ulubionym Anglikiem wspólnie, wraz z moją rodziną, jest to też jego pierwsza wizyta w Polsce. Z drugiej strony, to ostatnie święta, które będziemy obchodzić tylko we dwoje. W przyszłym roku Boże Narodzenie zapowiada się zupełnie inaczej. I chyba dlatego w tym roku nie pojawią się zdjęcia stosów książek, które zabiorę ze sobą do domu - mimo wielokrotnych wypadów do księgarni niczego sobie nie kupiłam, dostałam w prezencie tylko jedną książkę ("Nowy Jork zbuntowany" Ewy Winnickiej) i - co chyba najdziwniejsze - nic a nic mi to nie przeszkadza. Wspomnienia tych świąt będą zupełnie inne - Ulubiony Anglik lepiący pierogi, rozmowy przy stole w dwóch językach, wspólny opłatek i serdeczne życzenia od całej rodziny. Bo czego więcej można sobie życzyć.

Serdeczne pozdrowienia świąteczne dla wszystkich czytelników bloga!

środa, 2 stycznia 2013

Ziemiańskie świętowanie po raz drugi (Zimowe czytanie 2012)

Wszyscy wiedzą, że są pewne książki, których nie można czytać bez ustawicznego podgryzania, łasuchowania czy też pospolitego obżerania się. Nigdy nie spodziewałam się, że podobne uczucia będą mi towarzyszyć podczas czytania fragmentów książki poświęconej obrzędom i zwyczajom świątecznym. Ach! zapomniałam, że pyszne jedzenie było bardzo ważną częścią świętowania...
O ziemiańskim świętowaniu” Tomasza Adama Pruszaka to kolejna książka świąteczna, którą przeczytałam w ostatnim czasie. Książka również bardzo na czasie, bo koncentrująca się na dwóch najważniejszych w katolickiej liturgii świętach – Bożym Narodzeniu i Wielkanocy. Tym razem przeczytałam całość, ale mimo wszystko w tej notce postanowiłam skupić się przede wszystkim na części zimowej. Część pierwsza, podzielona na osiem rozdziałów, poświęcona jest właśnie Gwiazdce. Nie mogę przez to uniknąć porównań z przeczytaną wcześniej książką Mai Łozińskiej, „W ziemiańskim dworze”. Przede wszystkim dlatego, że tematyka obu publikacji jest dość podobna, chociaż książka Łozińskiej celebruje cztery pory roku, a Tomasz Pruszak skupia się tylko na ich wycinku, poświęconym świętowaniu.

Czego w tej książce nie ma! Są drobiazgowe opisy świątecznych przygotowań – produkcja świątecznych ozdób, przygotowywanie prezentów, pieczenie pierników i gotowanie różnych potraw, świąteczne polowania i połów ryb. Są też opisy podróży na święta do domu, bo wiele dzieci ziemiańskich uczyło się w miastach i odwiedzało dom rodzinny tylko sporadycznie. Takie sanny czy późniejsze podróże koleją musiały być, szczególnie dla młodszych dzieci, nie lada atrakcją. Podobnie jak u Łozińskiej, obszerne fragmenty poświęca autor wigilijnej i świątecznej kuchni. To właśnie wtedy zaczęłam się ślinić, bo opisy tradycyjnych potraw świątecznych były naprawdę bardzo sugestywne, a szczególnie w drugiej części, gdzie mowa była o puchatych metrowych babach, mazurkach, lukrowanych barankach, pętach kiełbasy, całych świniach z jabłkiem w pysku, o święconkach zajmujących nie koszyki, ale całe stoły... Jedna tylko rzecz nie dawała mi spokoju, a mianowicie całe te smakowite wyliczanki po jakimś czasie stały się nieco ciężkostrawne. Na szczęście kolejne rozdziały opisywały już zupełnie inne tradycje, takie jak Pasterka , wizyty kolędników, czy też jasełka. Natomiast w części poświęconej Wielkanocy Pruszak sporo miejsca poświęca natomiast procesjom rezurekcyjnym i dyngusowi, znanemu w Polsce już od XV wieku.

Jak już wspomniałam, nie mogłam uciec od porównań z książką „W ziemiańskim dworze” i muszę przyznać, że Łozińską czytało mi się nieco lepiej. Zupełnie inny jest ich styl, inne tempo, nieco inny chyba też odbiorca. „O ziemiańskim świętowaniu” sprawia bowiem wrażenie publikacji niemalże naukowej, chociaż napisanej w sposób przystępny i zajmujący. Stąd częste „wyliczanki”, czasem będące właściwie powtórzeniami tych samych zwyczajów, nieco tylko zmienionych, bo pochodzących z różnych stron polskich. Te fragmenty, gdzie te różnice są widoczne, na przykład, porównuje się kuchnię kresową z wielkopolską, czyta się lepiej niż przykłady z tych samych geograficznych obszarów, pochodzące z różnych źródeł. Pojawiają się też zdania według mnie wprost z pracy naukowej, jak chociażby te: „Przedstawię teraz kulinarne obyczaje świąteczne na zachodnich obszarach Polski”, „Pisałem już, że choinka mogła być ubrana w sposób bardzo różny”, często pojawiają się określenia takie jak „moja praca”, „pisałem już...”. Być może się po prostu czepiam, ale zabrakło mi po prostu gawędziarskiego stylu, jakim posługuje się Łozińska, potoczystej narracji i wrażenia, że autor przemawia bezpośrednio do mnie.

Nie chcę być jednak niesprawiedliwa, bo „O ziemiańskim świętowaniu” Pruszaka to fascynujące opracowanie – arcyciekawy temat, interesujące szczegóły, niesamowita ilość zebranych materiałów, sprawiają, że książka jest wciągająca i pełna ciekawych spostrzeżeń. Do tego całość pełna jest przypisów i cytatów, odnoszących się do pokaźnej bibliografii. Co ciekawe, autor opiera się również na wspomnieniach i wywiadach niepublikowanych. Dla wygody czytelnika autor przedstawia też tabelkę z nazwami majątków wspomnianych w publikacji i ich właścicieli. Całość uzupełniają piękne ilustracje – fotografie, reprodukcje obrazów i drzeworytów, w większości czarno białe, chociaż część z nich jest też kolorowa. Porównując oba wydania, żałuję jeszcze bardziej, że książkę Łozińskiej kupiłam w miękkiej oprawie – „O ziemiańskim świętowaniu” Pruszaka to książka w twardej oprawie, porządna cegiełka, ale za to jak wydana! Podobnie jak pozostałe książki z serii, ta porządnie zszywana, starannie wydana publikacja PWN po prostu pięknie prezentuje się na półce!

Polecam więc „O ziemiańskim świętowaniu” tym, których interesują tradycje i obyczaje naszych przodków, których ciekawi kultura ziemiańska i jej bogate zwyczaje. Polecam ją osobom, dla których święta to coś więcej niż drogie prezenty i coroczne obżarstwo, czytelnikom, którzy chcą się dowiedzieć więcej o bożonarodzeniowych i wielkanocnych tradycjach i roli, jaką odgrywały one w życiu polskiego ziemiaństwa. Na koniec, polecam tę książkę tym, którzy po prostu kochają Boże Narodzenie i chcą świąteczne tradycje przekazać dalszym pokoleniom. 

„O ziemiańskim świętowaniu”  to już ostatnia w tym roku świąteczna lektura opisywana na blogu. Natomiast pojawią się wkrótce wpisy poświęcone innym pozycjom PWN, wydawnictwa które ostatnimi czasy czytelników rozpieszcza, wydając piękne i wartościowe książki popularnonaukowe.

niedziela, 30 grudnia 2012

Świąteczna Małgorzata Musierowicz (Zimowe czytanie 2012)

Święta spędziłam w domu rodzinnym na ciężkiej pracy, po której przyszedł czas na słodkie lenistwo. A jak wiecie, słodkie lenistwo w moim przypadku oznacza zwykle czytanie książek… Spędziłam więc fantastyczne kilka dni odwiedzając niewidzianych od lat książkowych przyjaciół i poznając nowych. Jednym słowem, święta upłynęły mi głównie pod znakiem książek Małgorzaty Musierowicz. 
Przede wszystkim czekała na mnie w domu najnowsza książka Musierowicz – długo przez nas oczekiwana „McDusia”. Tak, wiem, że wiele osób uważa, że autorka niepotrzebnie ciągnie tę serię, że te najnowsze książki nie dorównują świeżością i oryginalnością tym pierwszym. Że postacie, szczególnie rodzina Borejków, są mało realistyczne, a za to zbyt idealistyczne, że kobiety spychane są do roli kur domowych, że powieści są zwykle mało prawdopodobne, a przy tym optymistyczne do bólu zębów. Przyznaję również, że i mnie niektóre ostatnie powieści Musierowicz nieco rozczarowały – ich bohaterowie byli zbyt niedojrzali, ich problemy mnie niezbyt interesowały.. Ale po świetnej „Sprężynie”, która na nowo przywróciła mi wiarę w to, że z Jeżycjady się nie wyrasta, nadszedł czas na „McDusię”, czyli opowieść świąteczną o ślubach, świętach, pożegnaniach z dawnymi znajomymi...

Główną bohaterką powieści jest tytułowa Magdusia, prawnuczka profesora Dmuchawca, która przyjeżdża do Poznania uporządkować mieszkanie po zmarłym niedawno nestorze rodu. Smutne jest to pożegnanie z dawno niewidzianą postacią, nie tylko wiernym czytelnikom zakręci się w oku łza. W mieszkaniu pojawiają się dawni bohaterowie Jeżycjady, by w spadku po profesorze otrzymać mądre życiowe rady i przy okazji dać znać czytelnikom, co też się u nich dzieje. Ale głównym tematem książki jest jak zwykle miłość – miłość w jej wielu obliczach. Pierwsze rozterki miłosne, złamane serca, poszukiwanie drugiej połówki, zawody miłosne i rozczarowania, radość z odwzajemnionego uczucia, rozterki przedślubne, miłość udawana, miłość, która trwa całe dorosłe życie, miłość, która potrafi wybaczać. Trwają przygotowania do ślubu Laury i Adama, Magdusia leczy złamane serce, kuzyni Ignaś i Józinek (już niemal dorośli, bardziej dojrzali, ale wciąż strasznie czasem dziecinni) też nie są obojętni wobec wszechobecnych sercowych rozterek. Pojawia się też inny rzadki gość – Janusz Pyziak, by chyba już na dobre zamknąć pewien rozdział w życiu bohaterów Jeżycjady. „McDusia” toczy się w świątecznym okresie, więc święta stają się dla bohaterów (i dla czytelników) okazją do wspominków, żartów i tradycyjnych już w tej rodzinie kataklizmów i katastrof. Świąteczny, pogodny nastrój powieści sprzyja refleksji i rozmyślaniom o tym, co oznaczają dla nas święta Bożego Narodzenia, a wszechobecny, delikatny humor, pozwala bezboleśnie przełknąć bardziej niestrawne dydaktyczne wstawki (Łucja i jej językowa poprawność działa mi wyjątkowo na nerwy!!).

Myślę, że są autorzy, których książki budzą w czytelniku wieloletni sentyment, do których książek powraca się i podczytuje od nowa. Z których się nie wyrasta. Którym wiele się wybacza. Tak właśnie ma się sprawa z powieściami Małgorzaty Musierowicz – jestem głucha i ślepa na wszelkie wady tych książek. Ponieważ jednak „McDusia” aż promieniuje wszechobecnym dobrem i ciepłem, na święta jest to lektura jak najbardziej odpowiednia. Kto wie, gdybym przeczytała tę książkę kiedy indziej, może nie spodobałaby mi się tak bardzo. 
Jak już wspomniałam Jeżycjadę lubię sobie czasem podczytywać, choćby na wyrywki. To nic, że zestarzałam się w międzyczasie, ale są pewne książki, które czytać można w każdym wieku. Do nich należy  „Noelka” - według mnie absolutna klasyka, powieść tak ciepła, dowcipna i pełna świątecznego czaru, że powinna być lekturą obowiązkową w okresie przedwigilijnych nerwowych przygotowań. Jeśli ktoś jakimś cudem nie zna tej książki, to spieszę donieść, że akcja powieści obejmuje wigilijny wieczór, który główni bohaterowie spędzają odwiedzając domy mieszkańców poznańskiej dzielnicy Jeżyce przebrani za Gwiazdora i Aniołka. Znów pojawiają się znajome postacie, są i nowi bohaterowie. „Noelka” to opowieść o przeżywaniu świąt, o tym, co dla nas w nich jest najważniejsze, o tym, co ważne być powinno . To też powieść o dojrzewaniu, wyzbywaniu się egoizmu i o poszukiwaniu miłości. Niesamowicie ciepła, klimatyczna i wzruszająca miejscami powieść, która uczy nas pamiętać o dawnych obyczajach, szanować tradycję i kochać drugiego człowieka, niezależnie od tego, kim jest. A że jest to jedna z najlepszych powieści Musierowicz, nie mogło w niej zabraknąć humoru, dowcipu i świetnych dialogów. A w dodatku znów pojawia się niezastąpiona rodzina Borejków, która przygotowuje się do ślubu Idy. I właśnie te przedślubne rozterki, perypetie panny młodej, która w przeddzień ślubu przypomina sobie, że nie ma odpowiednich butów, zabawne fragmenty i wywołujące rechot urywki są znakomitą przeciwwagą dla wigilijnych, nieco lukrowanych rozdziałów. Dlatego „Noelka” to dla mnie idealna książka świąteczna, której jeszcze się nie udało zdetronizować...
Sama nie wiem kiedy przeczytałam w te święta cztery książki Musierowicz. Kolejną był „Kwiat kalafiora”, jedna z pierwszych powieści, która nic a nic nie straciła ze swego uroku i świeżości. Chociaż realia polskie bardzo się zmieniły od tych opisywanych w powieści (akcja toczy się w początkach roku 1978), to tematy w niej poruszane wciąż są jak najbardziej aktualne. „Kwiat kalafiora” chciałabym wspomnieć także ze względu na główną bohaterkę, Gabrysię Borejko, siedemnastoletnią pannę, która przeżywa swoją pierwszą miłość. Cóż, dla mnie „Kwiat kalafiora” to podróż sentymentalna – lata chude, czasy kolejek i wiecznych braków, a do tego fantastyczny humor, który pozwala to wszystko jakoś znieść. Polecam tę książkę wszystkim, którzy zastanawiają się nad rozpoczęciem przygody z Jeżycjadą.
Na koniec chciałabym tylko szybko wspomnieć ostatnią przeczytaną książkę - Małgorzata Musierowicz „Na Gwiazdkę”. Ta cieniutka książeczka to mój najnowszy nabytek świąteczny. Nie jest to powieść, to raczej połączenie książki kucharskiej z poradnikiem dla młodych czytelników (a właściwie czytelniczek), w którym autorka radzi, w jaki sposób przygotować się do obchodzenia świąt Bożego Narodzenia. Objętościowo niewielka pozycja, ale zawiera mimo wszystko interesujące szczególiki – przygotowywanie świątecznych własnoręcznych prezentów, także jadalnych, ozdób choinkowych, pysznych (na razie tylko z opisu) tortów i ciast, a także bardziej tradycyjnych potraw wigilijnych. A wszystko to przetykane wspomnieniami autorki, jej spostrzeżeniami na temat świąt, poradami, w jaki sposób święta powinno się przeżywać i dlaczego. Przyznaję, nie jest to książka, po którą sięgnie każdy. Ale polecam ją tym, którzy Jeżycjadę kochają i chcieliby by w ich domu również zagościł podobny świąteczny duch.

Nie wiem, kiedy ukaże się kolejna, zapowiadana już gdzieś w sieci książka Małgorzaty Musierowicz. Podobno będzie nosiła tytuł „Wnuczka do orzechów”. Oby została wydana jak najszybciej, oby nie zabrakło w niej ukochanego przez rzesze wielbicieli pogodnego kilmatu. Oby czytało się ją jak najlepiej. Czego i wam życzę.

niedziela, 23 grudnia 2012

Wszystkiego naj...

Dla mnie święta zaczynają się, kiedy w domu zaczyna pachnąć makowcem, farszem do tradycyjnych uszek i cynamonem, kiedy po raz kolejny siorbię barszcz, próbując, czy już odpowiednio doprawiony, a moja mama pyta się, ile łusek karpia w tym roku potrzebuję. Kiedy pakuję prezenty dla moich najbliższych. Kiedy trzeba po raz kolejny pójść do sklepu, bo zabrakło drożdży/pietruszki/cytryn/proszku do pieczenia. Kiedy za oknem widzę prószący biały puszek. Kiedy grają kolędy. I wcale nie potrzebuję książek, żeby wiedzieć, że Święta są ważne, że rodzina jest ważna, że tradycja jest ważna. Że ważne jest przebywanie razem i dzielenie się radością.

Życzę wam wszystkim serdecznie, żeby wasze Boże Narodzenie pachniało wam w tym roku wyjątkowo pięknie - ciastem, barszczem, zielonym drzewkiem i farbą drukarską. Żeby wam pachniało bliskimi osobami. 

Pozdrawiam wszystkich ciepło z wyjątkowo oprószonego śniegiem Szczecina. 

A na zakończenie: jazzowa kolęda, którą się w tym roku zachwycam!

niedziela, 16 grudnia 2012

Bardzo Subiektywna Lista Tegorocznych Potencjalnych Prezentów Książkowych

Co książkochłony lubią dostawać w prezencie? Książki!
Co książkochłony lubią dawać innym w prezencie? Też książki!

Poniżej prezentuję Bardzo Subiektywną Listę Tegorocznych Potencjalnych Prezentów Książkowych (BSLTPK). Część książek już sobie zażyczyłam pod choinkę, nad niektórymi się zastanawiam, jeszcze inne czytałam w tym roku. Mam nadzieję, że wy również podzielicie się swoimi typami na świąteczne prezenty!
Eliza Mórawska - "White Plate. Słodkie"
Znana i popularna autorka blogu kulinarnego White Plate, Liska, wydała swoją pierwszą książkę! Znajdziemy w niej przepisy na pyszne słodkie wypieki napisany w języku angielskim i polskim (szczególnie istotne, jeśli książka ma być prezentem dla takiego Ulubionego Anglika lub Potencjalnej Teściowej...)
Maja Łozińska, Jan Łoziński - "Historia polskiego smaku"
Książka, na myśl o której cieknie książkochłonowi ślinka. Kulinarna historia Polski, opowieść o biesiadach, polskim stole i tych, którzy przy nim siedzieli. Anegdoty, historyczne detale, wspomnienia, listy. Po przeczytaniu "W ziemiańskim dworze" mam straszliwą ochotę na węcej podobnych książek. Polska literatura popularnonaukowa, którą chce się czytać!
Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Marta Orzeszyna - "Paryż. Miasto sztuki i miłości 
w czasach belle epoque" 
Od kiedy przeczytałam "Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich", powyższa książka znajdowała się na mojej liście życzeń. Paryż jest fascynujący, szalony i pełen artystycznej fantazji, a w tej książce autorki opisują jedną z najciekawszych epok w jego historii. W dodatku książka jest pełna ilustracji, które mam nadzieję, w pełni oddają klimat tych czasów. 
Marcin Gutowski - "Trójka z dżemem - palce lizać! Biografia pewnego radia" 
Ostatnio na nowo odkryłam Trójkę, świetną muzykę, fantastyczne programy prowadzone przez niezapomnianych prezenterów. Ta książka została przygotowana specjalnie z okazji 50. urodzin III Programu Polskiego Radia i nie mogę się doczekać, kiedy ją będę mogła przeczytać. 
Karolina Haka-Makowiecka, Marta Makowiecka - "500 polskich książek, 
które warto przeczytać"
Od lat na rynku angielskim funkcjonują różne listy książek, które należy przeczytać zanim się umrze, literackich kanonów, najlepszych książek i obowiązkowych powieści. Cieszę się, że pojawiła się na polskim rynku podobna książka - ciekawe, które pozycje znalazły się na tej liście...
Izabela Meyza, Witold Szabłowski - "Nasz mały PRL. 
Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem" 
Powrót do peerelowskiej rzeczywistości - dwoje dziennikarzy postanowiło przez pół roku porzucić współczesne wynalazki i wygody i przenieść się w przeszłość. Powrót do czasów dla wielu z nas znajomych, przez niektórych wspominanych z rozrzewnieniem, przez innych ze zgrozą, na pewno zainteresuje nie tylko tych, którzy w tej rzeczywistości dorastali, ale też tych, którzy znają ją tylko z opowiadań innych. 
Aleksandra Szarłat - "Prezenterki"
Kto pamięta czarno-białą telewizję, programy zapowiadane przez znane spikerki? Autorka książki przedstawia sylwetki kobiet, które pracowały w polskiej telewizji od lat pięćdziesiątych, ich prywatne i zawodowe życie, w czasach, gdy telewizja była zupełnie inna, niż ta obecna.
Małgorzata Gutowska-Adamczyk- "Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich" 
Czekałam długo i cierpliwie na nową powieść Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk i jak wiecie, ponowne spotkanie z autorką uważam za bardzo udane. Miłośników "Cukierni" ucieszy to, że w powieści spotykamy naszych starych znajomych z poprzednich książek.
 Małgorzata Musierowicz - "McDusia" 
Książka oczekiwana przez wszystkich fanów Jeżycjady - młodych i starszych. Mimo mieszanych opinii na blogach książkę na pewno przeczytam, bo należy do jednej z moich ukochanych serii. Będzie to szczególnie odpowiednia lektura o tej porze roku, bo jej akcja toczy się w okresie Bożego Narodzenia.
 
J.K. Rowling - "Trafny wybór"
Najbardziej wyczekiwana premiera tego roku. Pierwsza książka autorki powieści o Harrym Potterze dla dorosłych. Niestety, wielbicieli słynnego czarodzieja muszę rozczarować, bo to książka dla Mugoli o Mugolach. Konkretnie o Mugolach z małego miasteczka. Powieść pełna czarnego humoru i interesujących postaci. 
Elżbieta Cherezinska - "Korona śniegu i krwi"
Moje zachwyty nad książką można przeczytać tutaj. Cóż mogę powiedzieć o tej książce? Z rozmachem napisana, epicka opowieść o fascynującym fragmencie naszej historii. Niesamowita, wciągająca, pełna niespodzianek. Oczekuję z niecierpliwością na część drugą. 
Zośka Papużanka - "Szopka"
Powieść nominowana do Paszportów Polityki. Opowieść o polskiej, wielopokoleniowej rodzinie z jej wszystkimi przywarami, dramatami i konfliktami. Debiutancka powieść "opowiadająca o kolejnych etapach naszego życia, o tym, jak je postrzegamy później, a konfrontacja ta bywa zaskakująca".

Katarzyna Grochola - "Houston, mamy problem"
Nowa powieść autorki poczytnej sagi, z którą mam ochotę się zapoznać. Powieść o trzydziestokilkuletnim mężczyźnie na życiowym zakręcie, o jego życiu i o kobietach, które go otaczają. Kiedyś podobały i się powieści Grocholi, zobaczymy, jak będzie tym razem...
Agnieszka Topornicka - "Wakacje od życie"
Bardzo spodobała mi się debiutancka powieść autorki, "Cała zawartość damskiej torebki", bo Topornicka pisała o Polsce z perspektywy emigrantki powracającej do kraju i porównującej zastałą rzeczywistość z życiem poza granicami ojczyzny... W najnowszej powieści pisze o Amerykańskiej Emigracji w końcu XX wieku, o naszych rodakach zagranicą i o konfrontacji oczekiwań z rzeczywistością. 

wtorek, 11 grudnia 2012

Święta w ziemiańskim dworze (Zimowe czytanie 2012)

Polskie święta Bożego Narodzenia są jedyne w swoim rodzaju. Możemy się zżymać na przedświąteczną gorączkę, tłok i nawał pracy, ale myślę, że każdy z nas czeka na Gwiazdkę i znane nam od dziecka tradycje i rytuały świąteczne. Dlatego czytanie o świątecznych zwyczajach nie tylko współtworzy bożonarodzeniową atmosferę, ale i pozwala ją lepiej zrozumieć.

Rok temu przywiozłam z Polski kilka książek, które do tej pory czekały spokojnie na półce, aż nadejdzie Odpowiednia Chwila. W zeszłym tygodniu sięgnęłam po dwie z nich, dodałam trzecią do kompletu i zaczytuję się wieczorami w opisach dawnych świątecznych obyczajach i o polskim świętowaniu. Dziś przedstawiam wam pierwszą z nich:


„W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaje, święta, zabawy” Mai Łozińskiej to publikacja podzielona na cztery rozdziały, każdy poświęcony jednej porze roku. Rozdział pierwszy, poświęcony jest właśnie Zimie i od niego też zaczęłam moje zimowe czytanie. Ponieważ Łozińska pisze o życiu w polskich dworach ziemiańskich, Bożemu Narodzeniu jest poświęcona tylko część książki. Przede wszystkim autorka bardzo zajmująco pisze o zwykłym życiu mieszkańców dworu, ich zajęciach i rozrywkach. Wspomina więc o tym, w jaki sposób ludzie ogrzewali stare domostwa, w co się ubierali, jak spędzali długie zimowe wieczory, jak dbali o gospodarstwo i jego pracowników. Każdy szczegół jest ciekawy, warty chociażby wzmianki czy wspomnienia, autorka zaś wplata w narrację fragmenty wspomnień i pamiętników dawnych mieszkańców polskich dworów, które wraz z innymi tytułami można odszukać w bibliografii na końcu książki.

Sporo miejsca poświęca Maja Łozińska jednemu z najważniejszych świąt w kalendarzu liturgicznym – Bożemu Narodzeniu. Jak miło jest poczytać o tym, jak dawniej świętowano w polskich dworach! Przecież to właśnie nasze swojskie – polskie święta! Pewne rytuały zmieniły się wraz z upływem lat – nie sądzę, że panowie wybierają się teraz w wigilijny ranek na polowanie, mało kto rozstawia po kątach snopy zboża, zamiast podłaźniczek w domach stoją choinki (które nota bene, do Polski zawitały późno, bo około XIX wieku, a do tego były przez niektórych Polaków tępione, jako pruski obyczaj), a na nich najczęściej kupne ozdoby. Inne obyczaje przetrwały i mają się dobrze, a wśród nich – polski i jedyny taki na świecie zwyczaj dzielenia się opłatkiem. Sporo miejsca zajmują w książce opisy świątecznych przygotowań – i tym kuchennym i tym duchowym, pisze też o przygotowywaniu prezentów, którymi bardzo często obdarowywano nie tylko członków rodziny, ale i służbę domową oraz mieszkańców folwarków.

Mimo iż autorka pisze o codziennych sprawach, o zwyczajach w większości wciąż nam znanych i bliskich, to robi to w tak wyśmienicie wciągający sposób, że od czytania książki nie sposób się oderwać. A może to właśnie dlatego? Dlatego też zapewne nie wytrwam długo w moim postanowieniu, żeby poszczególne części czytać w odpowiednich porach roku.
Jedyna tylko rzecz moim zdaniem mogłaby poprawić jakość tej książki – otóż zabrakło mi choć kilku kolorowych ilustracji. Po namyśle oświadczam też, że nie kupiłabym drugi raz mniejszego wydania tej książki, w miękkiej oprawie. Chciałam w ten sposób zaoszczędzić nieco, ale myślę, że „W ziemiańskim dworze” zasługuje na piękne wydanie w twardej oprawie, które polepszyłoby też jakość prezentowanych w książce reprodukcji i fotografii. Być może pojawiłyby się też kolorowe zdjęcia? Jeśli więc macie zamiar zrobić komuś niespodziankę kupując tę książkę w prezencie – stanowczo polecam wydanie w twardej oprawie.

Tak fascynują nas ostatnio angielskie seriale kostiumowe portretujące życie przedwojennej wyższych klas, że czasem zapominamy, jak wiele ciekawych rzeczy można się dowiedzieć o życiu mieszkańców polskich dworów. Polecam więc „W ziemiańskim dworze” Mai Łozińskiej wszystkim wielbicielom historii polskiego obyczaju, a także tym, którzy chcą się czegoś dowiedzieć o codziennym życiu polskich domów ziemiańskich.

środa, 5 grudnia 2012

Zimowe czytanie

Przyznam się, że do tej pory świąteczny nastrój mnie jakoś omijał. Do gwiazdki zostały jakieś marne trzy tygodnie, a u mnie wszystko na razie na wstecznym biegu. Dziś rano jednak, kiedy za oknem zobaczyłam pierwszy tegoroczny śnieg, postanowiłam zabrać się do roboty i odpowiednią atmosferę stworzyć sama... Co prawda śnieg, padający ogromnymi zachęcającymi płatami, nie przetrwał nawet godziny, ale pozostało po nim miłe wspomnienie i postanowienie, że w tym roku Boże Narodzenie będę świętować radośnie i z przyjemnością... Rozpoczęłam więc uroczyście świąteczny sezon przy pomocy pachnących świec, radia grającego li i jedynie świąteczną muzykę i kilku strategicznie rozwieszonych świątecznych dekoracji. Jutro natomiast zakupię mince pies, w weekend poszukam pieczonych kasztanów, zwykle sprzedawanych o tej prze roku na ulicach, napiję się grzanego wina, pocałuję Ulubionego Anglika pod jemiołą. Niedługo obejrzę też po raz kolejny mój ukochany film świąteczny „Love Actually”, który oglądam nałogowo co roku, a do tego nowiutkie, jeszcze nie widziane polskie „Listy do M.” - zobaczymy, czy taki zmasowany atak świąteczny się powiedzie. A że nie wyobrażam sobie świętowania czegokolwiek bez czytania, to już teraz zaczynam gromadzić odpowiednie książki. Już ściągnęłam z półek odpowiednie lektury, książki cierpliwie czekające cały rok na swoją kolej. Już teraz podczytuję przy herbatce bożonarodzeniowe fragmenty z książki „O ziemiańskim świętowaniu” Pruszaka, obok leży „W ziemiańskim dworze” Łozińskiej. Już niedługo na blogu powinny się pojawić pierwsze tegoroczne świąteczne lektury, a tymczasem wszystkich szukających inspiracji zapraszam do przejrzenia zakładki świąteczny sezon i przyjrzeniu się książkom, które przeczytałam w poprzednich latach.

Pozdrawiam wszystkich cieplutko i pachnąco.

czwartek, 5 stycznia 2012

It's the Season to Be Jolly ("Pensjonat" - Lois Battle)


Rodzina, ach rodzina, nie cieszy gdy jest, lecz kiedy jej ni ma samotnyś jak pies... Relacje rodzinne, szczególnie między matkami i córkami oraz te między siostrami nie należą do najłatwiejszych. Jak często w czasie familijnych zjazdów wychodzą na światło dzienne różne niesnaski, wybuchają wulkany uczuć i emocji? A jednak co roku rodziny gromadzą się przy świątecznym stole. Czy Boże Narodzenie jest więc takim specjalnym czasem?
Owdowiała Josie Tatternall, bohaterka powieści Lois Battle „Pensjonat”, nie ma najlepszych kontaktów ze swoimi trzema córkami. Najstarsza, Cam, mieszka w Nowym Jorku i tak bardzo oddaliła się od rodziny, że nie tylko kontaktuje się sporadycznie, tylko w restauracji, nigdy we własnym mieszkaniu, ale nie bywa w domu na święta. Lila to żona świeżo upieczonego polityka, matka dwojga dorastających, zepsutych dzieci, sfrustrowana średnia córka, która za wszelką cenę stara się być „dobrą dziewczyną”, zawsze blisko matki i gotową na jej wezwanie. Najmłodsza, Evie, to pisząca felietony do gazety i uganiająca się za mężczyznami pustogłowa kokietka. Czy bohaterkom „Pensjonatu” Lois Battle uda się w pogodzić przy świątecznym stole, pozostawić za sobą dzielące je różnice i odbudować łączącą je kiedyś więź?
Muszę przyznać, że książka nieco mnie zaskoczyła – spodziewałam się, że będzie to słodka opowieść o pojednaniu rodziny w święta, trochę lukrowana i pełna optymistycznych przesłań. Być może za pozytywny odbiór tej książki jest odpowiedzialna częściowo także atmosfera świąt, ale „Pensjonat” to nie jest tak do końca wesoła, naiwna powieść.... To prawda, nie brakuje w niej kilku stereotypów i schematów, ale nie ma tu łatwych rozwiązań, mimo pozytywnego zakończenia, pozostaje jeszcze nutka goryczy. Ale to właśnie bardzo spodobało mi się w książce Lois Battle.
A jakie jest przesłanie „Pensjonatu”? Takie, że samotność jest jak ciężka choroba, która czasem dotyka człowieka bardziej niż inne dolegliwości, że można być samotnym w tłumie ludzi, że lekarstwo można czasem znaleźć tam, gdzie się go najmniej spodziewamy. Że miłość potrafi człowieka zaskoczyć nieoczekiwanie, ale łatwo ją też zagubić. Co jeszcze spodobało mi się w tej powieści? To, że nikt nie jest doskonały. Z pewnością doskonałe nie są główne bohaterki książki, Josie, Cam i Lila. (Mimo iż powieść jest o trzech siostrach, to postać Evie nie jest właściwie zbyt silnie zarysowana, jej historia jest tylko dodatkiem do głównego wątku rywalizacji między starszym rodzeństwem.) Lila i Cam są różne jak noc i dzień – siostry to niemal stereotypowe przeciwieństwa, ta dobra i ta zła – tylko czy na pewno?
Dodatkowym atutem książki jest dla mnie to, że jej akcja toczy się na Południu, a ja mam sentyment do książek z Południa. Więzi między siostrami i konflikty rodzinne, a także przyjaciółki Josie skojarzyły mi się z trochę z „Boskimi sekretami...” Rebekki Wells, powieścią, która kiedyś baaaardzo mi się spodobała...
„Pensjonat” Lois Battle to chyba już jedna z ostatnich lektur świątecznych, które tej zimy przeczytam. Kolejna książka zakupiona/wypożyczona pod wpływem impulsu, bez zagłębiania się w opisy i znów się udało, książka mi się spodobała. Te świąteczne wybory okazały się jakieś wyjątkowo szczęśliwe w tym roku, bo wszystkie książki z serii It's the Season to be Jolly to były dobre czytadła, książki ciepłe i dodające otuchy (nawet „Wiedźmikołaj”). Może sprawiła to magia minionych świąt? Możliwe, że pojawi się jeszcze jedna świąteczna pozycja, ale niczego nie obiecuję. Za to wiem, że już za rok kolejna seria świątecznych książek!

czwartek, 22 grudnia 2011

It's the Season to Be Jolly ("Wiedźmikołaj" - Terry Pratchett)

Któż to pędzi przez świat saniami zaprzężonymi w świnie o wdzięcznych imionach Kieł, Ryj, Dłubacz i Grzebacz? Kto dostarcza dzieciom prezenty w wigilię Nocy Strzeżenia Wiedźm? To Wiedźmikołaj, dobrotliwy staruszek z workiem podróżujący w towarzystwie elfa, wciskający się przez komin i dobrodusznie roześmiany – HO HO HO! Tylko dlaczego elf ma dorabiane uszy, a Wiedźmikołaj kościsty tyłek? W dodatku mówi głosem Śmierci?! Na te pytania będzie musiała znaleźć odpowiedzi Susan Sto Helit, wnuczka Śmierci, guwernantka i pogromczyni strachów spod łóżka. W poszukiwaniach odpowiedzi pomogą jej Śmierć Szczurów (Grim Squeaker), kruk bezskutecznie udający rudzika i o, bóg kaca… Przeszkadzać zaś będzie złowieszczy pan Herbatka  i mroczni Audytorzy…
Co najbardziej podobało mi się w "Wiedźmikołaju" Terry'ego Pratchetta? Przede wszystkim to, że Świat Dysku zaludniają niesamowicie plastycznie opisane postacie – doprawdy, trzeba mieć nie lada wyobraźnię, żeby stworzyć tylu interesujących bohaterów!  Na przykład Śmierć - antropomorficzna personifikacja na co dzień odziana w czarną szatę, podróżująca na koniu imieniem Pimpuś i zawsze mówiąca WIELKIMI LITERAMI. ( Już teraz wiem, że najbardziej mam ochotę poczytać te książki z cyklu, w których Śmierć jest głównym bohaterem!) Albo pan Herbatka (wymawia się"Hérr-bat-ká”, z akcentem na ostatnie a) – socjopatyczny członek Gildii Skrytobójców, o wyglądzie niewinnego chłopięcia i umyśle morderczego geniusza. Poza tym język – „Wiedżmikołaj” pełen jest dowcipnych  dialogów, dywagacji i zdań, które świetnie nadają się do cytowania… Przy okazji – podoba mi się bardzo praca tłumacza nad przerabianiem nazw własnych i imion w książkach Prattchetta. Dobry przekład przy takich książkach to podstawa!
Za co jeszcze polubiłam „Wiedźmikołaja” ? Za koncept! Noc Strzeżenia Wiedźm to przecież nasze Boże Narodzenie, podobnie skomercjalizowane i pełne sztucznych rytuałów, pazerności i obżarstwa, wyśmiane przez Pratchetta. Poza tym – Śmierć jako Święty Mikołaj? Genialny pomysł…
„Wiedźmikołaj”  Terry’ego Pratchetta to kolejna pozycja z mojej świątecznej serii –tym razem lektura nieco inna od pozostałych powieści…  To książka dla wielbicieli cyklu Świat Dysku, specyficznego, absurdalnego humoru Pratchetta, ekscentrycznych postaci, dziwacznych rytuałów i obyczajów, książka dla tych wszystkich, którzy potrzebują dużej dawki zdrowego śmiechu.  „Wiedźmikołaj” (czyli „Hogfather”)  to moja pierwsza od wielu lat wizyta w Świecie Dysku. Specyficzny humor Pratchetta nie wszystkim się podoba, ale mnie ta książka rozśmieszyła i rozbawiła. Polecam „Wiedźmikołaja”  jako świąteczną  lekturę z przymrużeniem oka. HO HO HO.

wtorek, 20 grudnia 2011

It's the Season to Be Jolly ("Miracle on Regent Street" - Ali Harris)

Czas akcji – grudzień, ostatnie tygodnie przedświątecznych zakupów. Bohaterowie – Evie Taylor i niedoceniani pracownicy domu towarowego Hardy's. Styl – vintage. Co to za książka? To debiut Ali Harris, „Miracle on Regent Street”, zadziwiająco zabawna i ciepła opowieść o poszukiwaniu miłości i własnego stylu!
Evie pracuje w Hardy's jako kierowniczka zaplecza – niewidoczna pracownica, której nikt nie docenia, nikt nie zauważa i która spędza dni na wysłuchiwaniu problemów swoich kolegów. Hardy's to sklep, który swoje najlepsze lata ma już dawno za sobą – pracownicy snują się całymi dniami po pustych salach, które utknęły wystrojem gdzieś w latach osiemdziesiątych, próbując sprzedać podstarzałe towary równie podstarzałym klientom. Evie, jak świąteczny elf, postanawia uratować Hardy's przed sprzedażą i w tajemnicy przeobrazić go w mekkę dla kupujących.
Nie spodziewałam się po tej książce takiej zabawy. Idealnie wpasowała się w mój grudniowy, przedświąteczny nastrój i zapewniła beztroską rozrywkę na kilka wieczorów. To urocza opowieść o dziewczynie, która zaczyna wychodzić z ukrycia, nabiera pewności siebie, odnajduje swój własny styl (vintage!) i znajduje miłość. Co prawda bardziej niż perypetie miłosne Evie bardziej interesowały mnie perypetie sklepu, ale to nie przeszkadzało mi w czytaniu... Główna bohaterka jest bardzo sympatyczna i czytelnik od początku kibicuje jej przedsięwzięciu. Obserwujemy też jak z nieśmiałej kobiety, mieszkającej z siostrą niańki jej dwójki dzieci, pełnej kompleksów singielski, przeobraża się w postać pewną siebie, odnajduje cel w życiu i miłość. Nie tylko jej prywatne życie przechodzi drastyczną przemianę – autorka sporo miejsca poświęca też strojom Evie, a wie na ten temat sporo, bo pracowała dla jednego z magazynów dla kobiet! Evie zaczyna ubierać się coraz lepiej, w miarę jak rośnie jej pewność siebie.
Jednak najbardziej podobały mi się w „Miracle on Regent Street” fragmenty o sklepie! Przeobrażenie Hardy's z zapyziałego domu towarowego w sklep pełen świątecznej magii, to niemal przeobrażenie Kopciuszka, przemiana poczwarki w motyla – prawdziwie świąteczna historia. Sklep pełen jest też sympatycznych pracowników, którzy powoli zaczynają na nowo odnajdywać dawno temu porzuconą satysfakcję z własnej pracy. Święta to przecież czas radości, a pozytywne przesłanie książki aż bije po oczach – w konsumpcyjnym świecie zainteresowanym pogonią za dobrami materialnymi, Hardy's, rodzinna firma z tradycjami, reprezentuje prawdziwie staroświeckie, tradycyjne podejście do świąt. Evie, jak dobry świąteczny elf, rozdziela dobry nastrój i świąteczną radość. W innych okolicznościach ta książka mogłaby wydać mi się zbyt lukrowana i przesłodzona, ale obecny nastrój sprawia, że „Miracle on Regent Street” uważam za zgrabnie napisaną, pełną ciepła i radości książkę.
PS. Strasznie podoba mi się okładka tej książki!

czwartek, 8 grudnia 2011

It's the Season to Be Jolly ("Coming Home" - Patricia Scanlan)


Patricia Scanlan to popularna irlandzka autorka książek o przyjaźnie, miłości i rodzinie, lekkich i sympatycznych babskich czytadeł. Jej króciutka książeczka, właściwie nowela, pod tytułem „Coming Home” to pełna ciepła opowieść świąteczna, kolejna pozycja w mojej serii It's the Season to Be Jolly.
Bożego Narodzenie to czas, który większość ludzi spędza ze swoimi bliskimi. Alison Dunwoody, która z powodu recesji straciła pracę i swoje piękne mieszkanie, zostawia za sobą splendor Nowego Jorku i powraca w domowe pielesze, do małego irlandzkiego miasteczka, by wziąć udział w przyjęciu urodzinowym swojej matki i spędzić z rodziną święta. Duma nie pozwala jej przyznać się bliskim do swoich problemów. Jej siostra, Oliwia, zajęta opieką nad krewnymi, rodzicami, dziećmi, a także pracą, zazdrości Alison jej ekscytującego życia i prestiżowej, świetnie płatnej pracy i wolności. Na szczęście święta będą dla sióstr okazją do odbudowania więzi pomiędzy nimi. A dla całej rodziny Alison i Oliwii będzie to czas niespodzianek, czas szczerości i czas odkrywania co w życiu liczy się najbardziej.
„Coming Home” to lektura, którą można określić mianem przytulna – nie brakuje w niej chwil spędzonych wspólnie na gotowaniu, wspólnych posiłkach, wspólnej wizycie w kościele. Właśnie to poczucie wspólnoty, rodzinnego ciepła i irlandzkiej gościnności jest dominującym motywem opowieści Scanlan. Święta spędzone w gronie rodziny pozwolą bohaterkom uświadomić sobie jak ważna jest obecność bliskich w naszym życiu. Pojawia się też w tej książce delikatnie zarysowany wątek romantyczny – wszak święta to czas sprzyjający przyjaźni i miłości.
Spragniony bożonarodzeniowej atmosfery czytelnik odnajdzie w tej mini-powieści serdeczną atmosferę domowego ogniska, pełną tradycji i gościnności. Czytelnik wybredny będzie być może zarzucał autorce stereotypowość, wykorzystywanie ogranych schematów i nadmiar lukru. Ponieważ ja jednak poszukuję w moich grudniowych lekturach takich właśnie elementów, przyznaję, że „Coming Home” przeczytałam z przyjemnością, uśmiechem na twarzy i lekką nostalgią. Nie przeszkadzały mi ani stereotypy, ani ograne schematy, ani nadmiar lukru, za to spodobały mi się (też oklepane) przesłania tej książki – że rodzina i bliscy zwykle liczą się w życiu bardziej niż kariera, że powinniśmy się nawzajem wspierać, że pieniądze niekoniecznie przynoszą nam szczęście, że w prawdziwy związek powinien opierać się na wzajemnym szacunku i przyjaźni. Jednym słowem – była to prawdziwie ciepła i pełna uroku opowieść o powrocie do domu na święta. Polecam jako bożonarodzeniową lekturę.
PS. Po przeczytaniu „Coming Home” planuję też zapoznać się z innymi książkami Patricii Scanlan, ale na razie przede mną kolejne świąteczne powieści na mroźne i wietrzne wieczory!

sobota, 3 grudnia 2011

Książki pod choinką

Książki pod choinką – który mól książkowy o nich nie marzy! Pamiętam do dziś jak się cieszyłam się jako dziecko z takich prezentów, dziś też oczy mi się świecą, kiedy prezent ma znajomy książkowy format! Tylko moi bliscy narzekają, że ciężko mi coś wybrać, bo tyle już czytałam i mam. Dlatego już od kilku lat produkuję listy książek, które chcę dostać, zwłaszcza tych polskich autorów, których mi na Wyspach brakuje... I to się sprawdza! Oto niektóre pozycje z mojej listy życzeń Anno Domini 2011:
Monika Szwaja, „Matka wszystkich lalek”- lubię książki tej pani, także dlatego, że jestem Szczecinianką. A ta podobno jest bardzo dobra - tym razem bez Szczecina, ale za to z Karkonoszami i Francją, z dwoma wątkami o trudnych sprawach.
Olga Gromyko, „Wiedźma naczelna” - kolejny tom przygód wiedźmy W. Rednej, o której pisałam już tutaj. Liczę na przednią zabawę w przednim towarzystwie wampirów, trolli i innych mieszkańców Dogewy i okolic.
Agnieszka Krawczyk, „Morderstwo niedoskonałe” - morderstwo w wydawnictwie, podobno w stylu wczesnej Chmielewskiej. Komedia omyłek w lekkim stylu. Ciekawe.
Agnieszka Korol, „Listy z jeziora” - pełna ciepła i szczególnego uroku prowincjonalnego miasteczka powieść obyczajowa osadzona w mazurskich realiach – różne opinie słyszałam, muszę sobie sama swoją wyrobić.
Maja Łozińska, „W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaje, święta, zabawy” - książka o życiu przedwojennego ziemiaństwa. Od kiedy wygrałam u Bookfy „W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne” mam ochotę na więcej podobnych książek!
Maja Łozińska „Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety” - jak wyżej!
Haka Nesser, „Całkiem inna historia” - drugi tom przygód Gunnara Barbarottiego, którego poznałam w „Człowieku bez psa”. Liczę na dobry kryminał.
W tym roku moja lista życzeń zawiera tez kilka filmów DVD, które chcę pokazać Ulubionemu Anglikowi. Są to: „Kingsajz” „Miś” i „Rejs”. Jak myślicie, który mu się bardziej spodoba?
A wy, jakie książki macie nadzieję znaleźć pod choinka w tym roku? A może czekają na was same rózgi? :D

piątek, 25 listopada 2011

It's the Season to Be Jolly ("A Season to Remember" - Sheila O'Flanagan)

Zaskoczyła mnie usłyszana dzisiaj w telewizji wiadomość, że do świąt pozostał już tylko miesiąc. Jak to się stało, że niespodziewanie dla mnie minął lipiec, sierpień, wrzesień, październik, a i listopad zbliża się ku końcowi? Bardzo lubię świąteczną atmosferę grudnia - zaraz zacznę wyciągać z pudeł zimowe swetry i ciepłe szaliki, będę je przywdziewać na wieczorne spacery przez ulice oświetlone świątecznymi dekoracjami. Będę popijać z  kubka imbirowe latte, albo grzane wino... I będę czytać książki – sagi rodzinne, ciepłe, dodające otuchy historie, powieści wywołujące uśmiech na twarzy czytelnika. Książki rozgrzewające serce. Czasem nieco naiwne i może staroświeckie, ale zawsze poprawiające nastrój, najlepiej obowiązkowym happy endem. Na pierwszy ogień – książka irlandzkiej autorki Sheili O'Flanagan - „A Season to Remember”.

Święta to czas, kiedy większość ludzi chce przebywać z bliskimi, rodziną, przyjaciółmi... Niektórzy jednak postanawiają spędzić je w luksusowym hotelu, z dala od kuchennej krzątaniny, sprzeczek i niepokojów. „A Season to Remember” to właściwie zbiór opowiadań, które łączy wspólne miejsce akcji – hotel Sugar Loaf Lodge, gdzie bohaterowie spędzają święta Bożego Narodzenia. Każdy rozdział opowiada historię mieszkańca innego pokoju hotelowego – każdy z nich ma inny powód, by w mroźną, grudniową noc znaleźć się w miejscu, gdzie chociaż na chwilę może zapomnieć o swoich problemach. Są wśród nich małżeństwa, które chcą odpocząć od codziennych trosk i kłopotów, uciec od pełnych dobrych intencji rodzin, są też ludzie którzy leczą złamane serca, młodzi, starsi, kobiety i mężczyźni, a wszystkim gościom właściciele hotelu, Claire i Neil, chcą podarować niezapomniane święta.

Nigdy nie czytałam powieści Sheili O'Flanagan, które należą raczej do kategorii chick lit, ale pierwsze wrażenie było jak najbardziej udane. W krótkich rozdziałach O'Flanagan udało się zarysować zgrabne portrety postaci z krwi i kości, każde opowiadanie to jakby małe okienko, przez które czytelnik podpatruje zwyczajne życie innych ludzi. „A Season to Remember” to idealna książka na rozpoczęcie świątecznego sezonu – mimo lekkiego i niewymuszonego tonu, opowiadania Sheili O'Flanagan poruszają kilka interesujących tematów: rodzinne tradycje świąteczne, związki bez przyszłości, romanse i (bardzo na czasie) pieniądze i poczucie bezpieczeństwa jakie nam one dają. Jednocześnie nie brak tej opowieści ciepła i optymizmu, bo przecież Boże Narodzenie to czas magiczny, czas, kiedy zdarzają się małe cuda i radości, nawet jeśli zupełnie się ich nie spodziewamy.

Polecam „A Season to Remember” Sheili O'Flanagan jako idealną lekturę na świąteczny poranek, albo na wieczór spędzany przy kominku, a sama wyruszam na poszukiwanie kolejnych klimatycznych książek.

czwartek, 30 grudnia 2010

Świąteczne czytanie

W okresie świątecznym na czytanie niewiele mamy czasu – najpierw porządki, przedświąteczne przygotowania, gotowanie, pieczenie, pichcenie i siedzenie w w kuchni, a potem to już Wigilia, święta, które zwykle spędza się w rodzinnym gronie, może na rozmowach, odwiedzinach, wspólnym spędzaniu czasu, które do czytania nie zachęca.
Nie wiem jak wy, ale mnie udało się wcisnąć w okresie świątecznym trzy książki: przeczytałam wreszcie Dom sióstr Charlotte Link (recenzja osobno, wkrótce), a dodatkowo przeczytałam dwie cienkie książeczki – Shepherds Abiding (Przybieżeli pasterze) Jan Karon i Hercule Poirot's Christmas (Morderstwo w Boże Narodzenie) Agathy Christie. (Tę drugą to głównie na lotniskach, podczas sześciogodzinnego opóźnienia w mojej podróży z Berlina do Londynu...) Obie książeczki wpisały się znakomicie w świąteczny nastrój, zarówno tematyką jak i treścią, będąc przyjemnymi lekturami, w sam raz na czytanie przy kominku bądź koło choinki, niezbyt wymagającymi, a mile uprzyjemniającymi czas.
Jan Karon, autorka serii książek o Mitford i pastorze Timothym Kavanagh, należy do tych autorów, których zawsze polecam jako odtrutkę na szarą i depresyjną rzeczywistość. Jej książki są opowieściami na wskroś optymistycznymi, pełnymi dobra i ciepła. Może to brzmi dla niektórych zbyt cukierkowato, a może nawet pachnie kiczem, ale ja myślę, że czasem po prostu potrzeba nam takich książek, nadchodzi w naszym życiu bowiem taki czas, że potrzebujemy ukojenia i zapewnienia, że ludzka życzliwość i dobro wciąż jeszcze istnieją. A poza tym, myślę, że Jan Karon potrafi pisać ciepłe historie, a jej bohaterowie, chociaż można by ich było nazwać naiwnymi i staroświeckimi, bardzo do mnie przemawiają. Timothy Kavanagh, główny bohater serii, to emerytowany obecnie pastor, mieszkaniec miasteczka Mitford, głęboko zaangażowany w życie jego społeczności. Shepherds Abiding to ósma książka z serii. Właściwie można by ją nazwać krótką nowelą, bo nie tylko jest objętościowo krótka, ale koncentruje się na krótkim okresie czasu – od października do świąt Bożego Narodzenia. Ojciec Tim znajduje starą szopkę bożonarodzeniową i postanawia ją odremontować jako prezent-niespodziankę dla swojej żony. Malowanie figur, naprawa stłuczonych i brakujących części przynoszą ukojenie, satysfakcję, skłaniają do wspomnień i refleksji nad wartością świąt.
To prawda, niewiele się w tej opowieści dzieje, rozczaruje się ten, kto będzie oczekiwał pasjonujących wydarzeń i zwrotów akcji. Najlepiej chyba zrozumie tę książkę ktoś, kto tak jak ja spotkał się już w mieszkańcami Mitford w poprzednich książkach i czuje się tam jak w domu. Ta książka to właściwie wizyta, którą składa się dobrym znajomym, żeby dowiedzieć się, co u nich słychać. Jeszcze raz chodzimy ulicami Mitford, odwiedzamy znajome miejsca i spotykamy znajome postacie... Mitford koi, tam nawet przedświąteczna gorączka nie psuje atmosfery radości i oczekiwania. Dlatego Shepherds Abiding to wspaniała lektura na święta, pełna ciepła i uroku, wprost emanująca świątecznym czarem. Pokazuje, że święta są  magicznym czasem, kiedy zdarzają się małe cuda i niespodzianki.
Nie przeszkadzały i nawet te części powieści, które mówią (jak zwykle u Jan Karon) o osobistych związkach człowieka z religią. Pasowały do nastroju powieści, bo przecież Boże Narodzenie to czas specjalny czas, kiedy czujemy się bardziej związani z naszą duchową stroną... Polecam jako relaksującą lekturę, która wprawia w dobry nastrój i pozostawia po sobie ciepło wokół serca.
Drugą książkę, kryminał Agathy Christie, odnalazłam na półce u mojej mamy i zabrałam z sobą w powrotną podróż do domu. Książka towarzyszyła mi na lotnisku w Berlinie, gdzie czytałam ją popijając kawę z Bailey'sem, czekając na opóźniony samolot. Czytałam ją w samolocie, przy herbacie, a potem na lotnisku w Gatwick, gdzie utkwiłam na kilka godzin. Skończyłam już w domu, po kilkugodzinnej drzemce. Odłożyłam na półkę z westchnieniem satysfakcji. Uwielbiam kryminały Agathy Christie. Nie kązdy jest, rzecz jasna, świetny, nie brak i tych słabszych, ale swego czasu przeczytałam prawie wszystkie. Teraz od czasu do czasu sięgam po nie znowu, by z zadowoleniem stwierdzić, że zapomniałam, o czym były. Zaczynam więc czytanie od nowa, prawie nic nie pamiętając i na nowo delektując się atmosferą w nich panującą. Tak było i z Hercule Poirot's Christmas – kryminałem, w którym występuje mój ukochany detektyw – Hercules Poirot. Belgijski mistrz zagadki kryminalnej przebywa w okolicy Gorston Hall, majątku Simeona Lee, gdzie na Gwiazdkę zbiera się cała jego liczna rodzina. Kiedy w wieczór wigilijny pan domu zostaje zamordowany, Monsieur Poirot zostaje poproszony o pomoc w rozwiązaniu zagadki. Podejrzani są członkowie rodziny Lee, na jaw wychodzą dawne animozje i rywalizacje. Zmarły był złośliwym starcem, który lubował się w tyranizowaniu otoczenia i podżeganiu członków rodziny przeciwko sobie.
Hercule Poirot's Christmas to świetny przykład klasycznego kryminału z zagadką zamkniętego pokoju. Od początku wczuwamy się w świąteczną atmosferę wiejskiej posiadłości, nastrój budowany jest stopniowo, napięcie zaczyna powoli rosnąć... Zgrabnie skonstruowana zagadka kryminalna, która zostaje czytelnikowi postawiona, do końca pozostała dla mnie tajemnicą. (Jak zwykle zresztą, bo nie jestem dobra w takich zgadywankach, a zresztą myślę, że większą przyjemność będę miała z zaskoczenia jakie przeżyję na końcu książki, niż z rezultatów własnej dedukcji...) Poza tym bohaterem tej powieści jest wspaniały Hercules Poirot! Mój ulubiony mały jajogłowy detektyw z Belgii jak zwykle metodycznie podchodzi do sprawy, chociaż tym razem jakoś nie było mowy o Małych Szarych Komórkach.
Byłam bardzo zadowolona, że to właśnie tę książkę zaczęłam czytać w podróży, bo wciągnęła mnie na tyle, żebym zapomniała o opóźnieniach i innych niedogodnościach, dostarczyła przyjemnych wrażeń i miała zdecydowanie satysfakcjonujące zakończenie, w najlepszym stylu powieści pani Christie. Jak zwykle w jej powieściach mamy do czynienia z wachlarzem ludzkich emocji, portretami zręcznie odmalowanymi przez autorkę, która ukazuje nam drugą, brzydką stronę na pozór spokojnej wsi angielskiej. Polecam ją wszystkim miłośnikom „cosy murders”, czyli łagodnych kryminałów w stylu retro, najlepiej z lat dwudziestych.
A wy jakie książki przeczytaliście w tym roku w okresie świątecznym?