Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura szwedzka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura szwedzka. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 lutego 2012

Camilla Lackberg - "The Hidden Child" ("Niemiecki bękart")

Po raz kolejny przekonuję się, że Skandynawowie potrafią pisać świetne kryminały... Możliwe, że to jakieś drobnoustroje w wodzie lub w powietrzu, a może coś w genach mają takiego co sprawia, że jak nikt potrafią oddać duszną atmosferę strachu, zagmatwać intrygę, dodać ciekawe tło obyczajowe, wciągnąć czytelnika i sprawić, że od powieści nie będzie chciał się oderwać. Przyznaję, nie wszyscy pisarze skandynawscy są świetni, a i tym, których lubię zdarzają się gorsze i lepsze książki. Lubię jednak wracać do znanych nazwisk i sprawdzać, czy nadal mi się będą podobać. Tak było ostatnio z Camillą Lackberg. Przeczytałam niedawno jej piątą książkę w serii o Erice Falck i Patriku Hedströmie i stwierdzam, że autorka trzyma formę i jak w dalszym ciągu mogę polecać jej książki... „The Hidden Child” (polskie tłumaczenie „Niemiecki bękart”) zaczyna się tam, gdzie poprzednia książka się skończyła – Erica znajduje wśród pamiątek po swojej matce jej pamiętniki , a także niemiecki medal i zakrwawiony dziecięcy kaftanik. Kobieta postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o przeszłości swojej matki, która zawsze była wobec niej i jej siostry zimna i obojętna. Z pewnością powinna mieć na to więcej czasu, jako że jej mąż, policjant, właśnie rozpoczyna urlop rodzicielski, podczas którego ma się samodzielnie opiekować ich córeczką Mają. Patrick nie potrafi jednak usiedzieć spokojnie w domu i kiedy okazuje się, że ktoś zamordował Erika Frankela, historyka specjalizującego się w historii nazizmu, przybywa na miejsce zbrodni, by włączyć się w śledztwo. Czy stary niemiecki medal znaleziony przez Erikę ma coś wspólnego z morderstwem? Czy zamieszani mogą w nie być przyjaciele jej matki z czasów drugiej wojny światowej? Czy to możliwe, że w pamiętnikach Elsy kryją się odpowiedzi na na te pytania?
„The Hidden Child” to według mnie książka znacznie lepsza od poprzedniej części, „The Gallows Bird”. Przede wszystkim intryga wydała mi się ciekawsza, zwłaszcza nawiązania do drugiej wojny światowej i historia przyjaźni młodych ludzi w czasie wojny. Jak zwykle te fragmenty dotyczące przeszłości spodobały mi się bardziej niż te dotyczące współczesnego śledztwa. Główne wątki też wydały mi się dobrze poprowadzone, chociaż może nieco zbyt oczywiste miejscami, szczególnie jeśli chodzi o historię matki Eriki...
Jak zwykle Lackberg dużo miejsca poświęca części obyczajowej, pojawia się wiele wątków pobocznych, zgrabnie powiązanych i przeplatanych ze wstawkami z przeszłości. Nie tylko towarzyszymy Patrikowi w nieporadnych próbach pogodzenia obowiązków wychowawczych z pracą, ale dowiadujemy się więcej o jego rodzinie – poznajemy bliżej jego matkę, pojawia się też była żona. Dan i Anna, siostra Eriki, również nie mają łatwego życia, borykając się z humorzastą córką Dana z pierwszego małżeństwa. Ponieważ Patrik przebywa w powieści na urlopie wychowawczym, sprawę prowadzą właściwie jego partner, Martin i policjantka Paula – nowa, bardzo interesująca postać, której autorka również poświęca sporo miejsca i uwagi. Jednak najbardziej spodobał mi się wątek dotyczący Bertila, który wreszcie pokazuje nam bardziej ludzkie oblicze. Nie tylko na początku książki przygarnia psa, a także, za sprawą kobiety, zaczyna uczęszczać na lekcje salsy. Możliwe, że nie wszystkim spodoba się taka mnogość postaci i narracyjnych tropów, ale ja myślę, że ożywiły one akcję książki i być może posłużą też one autorce za kanwę przyszłych powieści.
Polecam „The Hidden Child” tym, którzy jak ja lubią serie i tym, którym podoba się obyczajowe tło powieści kryminalnych. Nie wiem, czy spodoba się ta książka miłośnikom trzymających w napięciu kryminałów z pościgami i strzelaninami. Wiem natomiast, że ja chętnie powrócę po raz kolejny do Fjallbacki i przeczytam kolejne powieści Camilli Lackberg, bo lubię senny i spokojny klimat tego prowincjonalnego szwedzkiego miasteczka i ciekawych, bardzo sympatycznych bohaterów. Nawet tego gamonia, Bertila.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

"Prime Time" - Liza Marklund

Ogłaszam, że kolejne spotkanie z Lizą Marklund i jej bohaterką Anniką Bengtzon uważam za jeszcze bardziej udane niż poprzednie! W „Prime Time” podobało mi się to, co w „Raju” było dla mnie tylko dodatkiem do warstwy obyczajowej - zagadka kryminalna z prawdziwego zdarzenia.
Annika wybiera się z wraz z Thomasem i dziećmi  do jego rodziny by tam świętować Sobótkę, gdy nagle zostanie wezwana do pracy. Po zakończeniu zdjęć do programu telewizyjnego kręconego w zamku Yxtaholm, w wozie transmisyjnym odkryto zwłoki  prowadzącej program, Michelle Carlsson. Annika udaje się na miejsce, by przeprowadzić rozmowy z dwunastką podejrzanych, wśród których znajduje się też jej przyjaciółka, Anne Snapphane. Podejrzani są wszyscy uczestniczący w nagraniach i nocnej imprezie suto zakrapianej alkoholem i obfitującej w kłótnie i awantury. Okazuje się, że Michelle była postacią kontrowersyjną i posiadającą wielu wrogów. Kto jednak strzelił jej w głowę?
„Prime Time” to kryminał bardziej „kryminalny” niż inne powieści Marklund. Tym razem książka to prawie klasyczny whodunnit, w którym mamy do czynienia z ograniczoną liczbą podejrzanych, eliminacją tropów i podsumowaniem w równie klasycznym stylu.  Co prawda zamiast pracy policji, żmudnego śledztwa i pościgów za przestępcą mamy do czynienia z dziennikarskim dochodzeniem – ale zagadka jest frapująca i jej rozwiązanie satysfakcjonujące.
Obok, na drugim planie, czytelnik śledzi też inne wydarzenia – w redakcji gazety kierownik redakcji stara się o przejęcie władzy, a w dodatku Thomas, partner Anniki,  zachowuje się jak rozgrymaszony dzieciak i przysparza kobiecie zmartwień. Annika boryka się z typowymi problemami pracujących matek – kocha swój dzieci, ale kocha też swoją pracę, jest dobra w tym, co robi i nie chce zrezygnować z żadnej z tych rzeczy. Bardzo udanie Marklund przedstawia rozterki Anniki i jej wewnętrzne dojrzewanie. Ponownie ten drugi plan jest miejscami ciekawszy niż zagadka kryminalna, ale na tym chyba polega specyfika powieści Lizy Marklund?
Kolejny kryminał tej autorki mam w domu w angielskim tłumaczeniu, więc będę miała okazję do porównania tłumaczenia polskiego i angielskiego. Ciekawe, które spodoba mi się bardziej?

piątek, 23 grudnia 2011

"Raj" - Liza Marklund

Od poniedziałku siedzę w domowych pieleszach, w ciepełku maminego domu, obżerając się ukochanymi rogalami, obiadami mamy i czytając książki w języku polskim. Książki mnie otaczają! Jeszcze przed przyjazdem przyszła zamówiona przeze mnie paczka z Merlina, z listą życzeń, ulubiona mama, też osoba czytająca, wypożyczyła z biblioteki kilka książek i zostawiła część dla mnie, ponadto już w poniedziałek pognało nas do Empiku, a potem też do kilku innych miejsc.... Siedzę więc otoczona moimi skarbami i patrzę, wybieram, głaszczę i odkładam. Obecnie trwają negocjacje z moją mamą, która obok swojej własnej kupki zdobycznej domaga się jeszcze pozostawienia w domu kilku innych pozycji, które ma chęć przeczytać. Jestem kuszona ciastem, kosmetykami, soczkiem z malinek, ciasteczkami, a nawet kapustą kiszoną (nie wiem dlaczego, bo za nią nie przepadam…), mama stara się namówić mnie na zabranie tych pyszności, w zamian za pozostawienie kilku książek w domu. Efekt trochę psuje fakt, że próbuje mi też opchnąć już przeczytane pozycje, na które nie ma miejsca w swojej biblioteczce. Cóż. Mój argument, że jeśli zostanę zwolniona z kuchennych obowiązków, więcej książek przeczytam i więcej jej zostawię, jakoś do niej nie trafia. Sama też zamiast czytać te nowe zdobycze, żebym je mogła zabrać, zabrała się właśnie za nowego Martina z biblioteki... Negocjacje trwają.
Moją drogę przez stos zaczęłam od książek Lizy Marklund, szwedzkiej autorki kryminałów, o której już kiedyś wspomniałam na blogu. Dziś będzie krótko o jednej z nich – „Raju”. Muszę przyznać, że książki tej autorki podobają mi się jakoś coraz bardziej. Głowna w tym zasługa bohaterki serii, Anniki Bengtzon. Annika jest dziennikarką w szwedzkiej gazecie Kvallspressen, a w czasie kiedy toczy się akcja „Raju”, pracuje na nocnej zmianie, wykonując podrzędną, słabo płatną pracę, wciąż nękana wspomnieniami z przeszłości, traumą związaną ze śmiercią jej chłopaka. Annika to wielowymiarowa postać – w pracy jest stanowcza, pełna energii i zdecydowania, ale w życiu prywatnym pozostaje niepewna i pełna obaw.
To właśnie Annika zajmuje się sprawą śmierci dwóch mężczyzn na nabrzeżu sztokholmskiego portu. Przemyt papierosów, zaginiony ładunek wart miliony koron i jugosłowiańska mafia to interesujący temat dla gazety. W dodatku okazuje się, że jedyny świadek tych zdarzeń jest w niebezpieczeństwie. Równolegle dziennikarka bada sprawę tajemniczej fundacji Raj, zajmującej się udzielaniem pomocy ofiar przemocy. Czy jednak te dwie sprawy będą jej przepustką do kariery i pozwolą jej zostawić za sobą przeszłość?
„Raj” to bardzo dobry kryminał obyczajowy – czytelnik z zainteresowaniem może obserwować dochodzenie Anniki, równocześnie w tle z zaciekawieniem śledząc jej prywatne życie, a także redakcyjne konflikty i problemy. Według mnie jest to kolejny powód, dzięki któremu książki te są tak interesujące. Mimo iż dochodzenie toczy się nieśpiesznie, to właśnie drugoplanowe zdarzenia utrzymują uwagę czytelnika i czynią tę książkę bardziej wciągającą. Rozczaruje się ten czytelnik, który oczekiwać będzie fajerwerków i trupów ścielących się gęsto. Mnie akurat zupełnie to nie przeszkadzało. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że od tego kto zabił tych dwóch nieszczęśników odnalezionych na nabrzeżu, bardziej interesowało mnie to, w jaki sposób Annika poznała w tej właśnie książce swego przyszłego męża, Thomasa i jak potoczą się dalej ich losy. Ponadto podoba mi się lekki styl Lizy Marklund, więc już teraz cieszę się, że jeszcze mi jej kryminałów trochę zostało...
Muszę jednak przyznać, że kolejność książek Lizy Marklund trochę mnie skonfundowała. Najpierw przeczytałam ”Zamachowca”, pierwszą napisaną przez nią powieść, potem „Studio Sex”, którego akcja toczy się na długo przed wydarzeniami tej pierwszej. Kolejne dwie książki, „Raj” i „Prime Time”, wypełniają lukę pomiędzy dwoma historiami. Uff. Na szczęście potem będzie już łatwiej. W domu czeka na mnie „Czerwona wilczyca”, a do walizki zapakuję sobie najnowszą pozycję - „Testament Nobla”. Też wepchniętą przez mamę.

czwartek, 24 listopada 2011

Kristina Ohlsson "Unwanted" ("Niechciane")


Miło mi donieść, że ostatnio udało mi się przeczytać książkę w całości w krótkim czasie. Książka ta to „Unwanted” Kristiny Ohlsson (polskie tłumaczenie „Niechciane”), porwana z półki z bibliotecznymi nowościami. Dostęp do nowości, możliwość wyboru przed innymi, to ostatnio jedyna korzyść bycia bibliotekarzem! Nie wszystkich nowości, rzecz jasna, książki zamówione przed zakupem idą do czekających na nie czytelników. Mnie pozostaje świadomość, że prędzej czy później je dopadnę. Ale ad rem, bo czasu mało! Książka mrugnęła na mnie z półki, zabrałam ją więc do domu, a że ktoś ją zamówił, przeczytałam ją szybciutko w poniedziałek... Ciekawe, że trochę mi czasu zajęło rozpoczęcie czytania, ale za to jak już zaczęłam, to poszło mi jak z bicza strzelił.

Fabuła „Unwanted” czyli „Niechcianych” koncentruje się wokół problemów dotyczących dzieci: dzieci zaginionych, dzieci niechcianych, dzieci maltretowanych, dzieci wykorzystywanych. Podczas podróży pociągiem do Sztokholmu, mała dziewczynka znika bez śladu. Sprawą zajmuje się sztokholmska policja, a dokładniej ekipa doświadczonego Alexa Rechta, w skład której wchodzą też detektyw Peder Rydh i analityk Frederika Bergman. Śledztwo koncentruje się wokół ojca dziewczynki, ale Frederika uważa, że policja zbyt pochopnie odrzuca inne poszlaki...

Mimo iż kilku rzeczy jak zwykle się domyśliłam, uważam, że „Unwanted” to sprawnie napisany kryminał. Autorce udało się stworzyć interesujące, chociaż denerwujące czasem postacie, z których każda boryka się z własnymi prywatnymi problemami. Na szczęście nie ma w tej powieści drastycznych szczegółów, są raczej niedopowiedzenia. Tym większe wrażenie robią na czytelniku krótkie, mroczne rozdziały, w których autorka ukazuje brutalność przestępcy. Mój jedyny zarzut wobec tej książki to zakończenie – mimo interesującego wyjaśnienia, końcówka powieści była zdecydowanie zbyt pospieszna, krótka i przez to nie pasująca do całości. Narracja przypominała mi czasem jazdę pociągiem – początek powieści był niespieszny, pisarka poświęciła dużo czasu i uwagi postaciom i wydarzeniom, potem akcja przyspieszyła, by na koniec ostro przyhamować tuż przed metą. Nagle, ni z tego ni z owego czytelnicy dowiadują się o nowej zbrodni, po czym autorka dokonuje szybkiego podsumowania i zgrabnie kończy książkę. Zupełnie, jakby zabrakło jej na koniec weny, albo wydawało się jej, że całość będzie zbyt długa. Chciałabym przeczytać nieco więcej o sprawcy i jego motywach, bo wydawało mi się, że Ohlsson potraktowała tę część powieści zbyt powierzchownie. 

Pomimo tego uważam „Unwanted” Kristiny Ohlsson za dobry debiut. Chociaż w zalewie skandynawskich kryminałów nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, to spodobał mi się na tyle, że mam zamiar poszukać kolejnej książki tej autorki. Tym bardziej, że po polsku już jest dostępna druga książka z Frederiką Bergman w roli głównej, „Odwet”. Ciekawa jestem, które tłumaczenie spodoba mi się bardziej...

PS. Okładka polskiego wydania wyjątkowo podoba mi się bardziej...

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

I cóż, znów do Szwecji... („Człowiek bez psa” - Hakan Nesser)


Na uroczyste obchody sześćdziesiątych piątych urodzin seniora rodu Hermanssonów, Karla-Erika, i czterdziestych urodzin jego najstarszej córki, Ebby, zjeżdża się cała rodzina. Niestety, ku niezadowoleniu głównego jubilata, na dzień przed uroczystościami znika jego syn – Robert, czarna owca rodziny, niedawny uczestnik kontrowersyjnego reality show, nieudacznik życiowy i prawdopodobny powód, dla którego Karl-Erik i jego zahukana żona Rosemarie planują przeprowadzkę za granicę. O ile jednak jego zniknięcie można jakoś wytłumaczyć – wstydem, depresją, niechęcią wobec rodziny, o tyle późniejsze zniknięcie jego siostrzeńca, Henrika, syna Ebby, to sprawa jeszcze dziwniejsza. Będzie się z nią musiał zmierzyć niechętnie wezwany przez rodzinę inspektor Barbarotti.
Człowiek bez psa” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Hakana Nessera, muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Psychologiczno-obyczajowy kryminał, tak chyba można nazwać książkę Nessera. Powieść mroczna, duszna i pełna sekretów, które odkrywane powoli przed czytelnikiem pozostawiają po sobie uczucie dyskomfortu i niepokoju. Śledztwo toczy się powoli i chociaż można domyśleć się, do czego zmierza autor, ważniejsze od zagadki kryminalnej jest moim zdaniem świetne obyczajowe tło i ciekawie zarysowane postacie.
Po pierwsze inspektor Gunnar Barbarotti, szwedzki policjant o włoskich korzeniach i pogodnym usposobieniu. Barbarotti jest rozwodnikiem, mieszka z nastoletnią córką i poszukuje dowodów na istnienie Boga systemem punktowym. (Jego modlitwy są  najdowcipniejszymi fragmentami powieści!) „Człowiek bez psa” to jednak przede wszystkim powieść o relacjach międzyludzkich, sekretach i toksycznych relacjach pomiędzy rodzicami, dziećmi, rodzeństwem... Hermanssonowie to rodzina pozorów. Na pozór szczęśliwa i kochająca. Na pozór zwyczajna. W rzeczywistości tajemnice, które ukrywają ich członkowie mogą okazać się niebezpieczne. Świetnie zarysowane postacie, interesujące relacje pomiędzy nimi – nikt w tej powieści nie jest tak naprawdę szczęśliwy, pomiędzy bliskimi panuje emocjonalny chłód i dystans, albo niezdrowa zależność. Nawet najmłodszy członek rodziny, syn Kristiny i Jakoba nie jest zwykłym, zdrowym i wolnym od trosk dzieckiem. Zniknięcie Roberta i Henrika pozostawia w rodzinie Hermanssonów wyrwę, stopniowo kruszeją fundamenty, na których zbudowane było pozorne szczęście i harmonia. Nic nie będzie takie, jak przedtem.
Człowiek bez psa” to świetna, wciągająca książka. Nie zachwycą się nią ci, którzy szukają szybkiego tempa akcji, karkołomnych pościgów za przestępcą czy śladów odnajdywanych za pomocą najnowszych metod czy technicznych gadżetów. Spodoba się tym, którzy cenią sobie wspaniale skonstruowane obyczajowe tło, skomplikowane postacie bohaterów, w tym policjanta, któremu niewyjaśnione sprawy nie dają spokoju.
Hakan Nesser to autor dwóch znanych cyklów kryminałów – oprócz powieści o Barbarottim napisał też cykl kryminałów z komisarzem Van Veeterenem w roli głównej. Podobno cykl jest również dobry, a że mam kilka książek w domu, w tempie ekspresowym przesuwają się więc one w górę na liście pozycji oczekujących na przeczytanie. A po przeczytaniu „Człowieka bez psa” spodziewam się po autorze sporo – mam nadzieję mnie nie zawiedzie.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Skandynawia pełna przestępców... ("The Gallows Bird" - Camilla Lackberg)

Nigdy nie byłam w Szwecji, ale jak już tam kiedyś pojadę, będę oczekiwać trupów na każdym progu. Gdziekolwiek spojrzeć, trup ściele się w Szwecji gęsto, nie ma spokoju ani na wsi, ani w miastach, ani na małych odludnych wysepkach... Człowiek powoli zaczyna się gubić w tym nadmiarze. Być może powinnam dawkować sobie szwedzkie kryminały, ale cóż zrobić, akurat trafiły mi się dwa pod rząd. I to dwa napisane przez kobiety. 

Jak już wspomniałam ostatnio, najnowsza książka Mari Jungstedt, „The Dead of Summer” niezbyt mi przypadła do gustu, dlatego cieszę się, że potem miałam już więcej szczęścia i książka Camilli Lackberg „The Gallows Bird” (polskie tłumaczenie „Ofiara losu”) spodobała mi się bardziej. Tak to już mam, że lubię serie. Wiadomo więc, że Lackberg nie przepuszczę, zwłaszcza, że jej ostatnia książka, „Stonecutter” („Kamieniarz”), bardzo mi się spodobała. „The Gallows bird” to powieść może nie tak dobra jak „Stonecutter”, ale mimo wszystko ciekawa i wciągająca. 

Niedaleko szwedzkiej miejscowości Tanumshede, gdzie pracuje zdolny policjant Patrik Hedstrom, martwa kobieta zostaje znaleziona w samochodzie. Patrik ma jednak wątpliwości - czy był to zwykły wypadek samochodowy, czy kobieta została zamordowana? Ponadto w Tanumshede kręcony jest popularny reality show, a nastroje pośród uczestników są już od początku podminowane. Wkrótce dochodzi do tragedii – po nocnej imprezie suto zaprawianej alkoholem w śmietniku odkryte zostają zwłoki. Patrik na pewno będzie miał co robić przez najbliższe tygodnie – nie tylko musi wyjaśnić sprawę obu morderstw, współpracując z nową policjantką, Hanną, ale też przygotować się do własnego ślubu z Ericą.

Patrik i Erica to para, którą zdążyłam polubić, śledząc ich historię od początku ich znajomości, poprzez narodziny ich córki, aż do ślubu – ta obyczajowa część jest zgrabnie wpleciona w główny wątek książki, a bohaterowie są bardzo sympatyczni. Tak, może pewne sprawy są przedstawione w nieco naciągany sposób (na przykład wątek Anny, siostry Eriki – zbyt wiele tu dla mnie było przypadków i chodzenia na skróty), ale lubię poznawać prywatne życie policjantów/detektywów kryminałów, które czytam. A Patrik jest jednym z tych niewielu szczęśliwców, którzy mają nie tylko normalne życie, ale jeszcze dzielą je z ukochaną osobą. Może więc skoncentrować się na skomplikowanym dochodzeniu, które nieoczekiwanie rozrośnie się w znacznie większych rozmiarów. Oczywiste z pozoru rozwiązania przestaną być takie oczywiste, a dochodzenie okaże się znacznie trudniejsze niż Patrik przypuszczał.

The Gallows Bird” to kryminał wciągający i trzymający w napięciu. Nawet kilka oczywistych skojarzeń w trakcie lektury nie zniechęciło mnie do dalszego czytania. Tam gdzie śledztwo toczyło się wolno, autorka pozwalała czytelnikowi zapoznać się z osobistymi problemami bohaterów powieści, rozterkami postaci, zwykłymi ludzkimi sprawami, które pomagały w budowaniu atmosfery powieści. Poza tym spodobały mi się końcowe strony książki, bardzo zgrabnie budujące zawiązanie intrygi, która będzie podstawą kolejnej książki Lackberg, „The Hidden Child” („Niemiecki bękart”) Tak, nie było to wybitne i wstrząsająco przejmujące dzieło, ale była to porządnie napisana książka, która w sam raz nadaje się do czytania w wolny dzień. Czego i wam życzę. Wolnego dnia, znaczy się. A sama na wolne muszę jeszcze trochę poczekać. Powinnam też odstawić na jakiś czas kryminały, bo chyba osiągnęłam przesyt. Ale co zrobić, kiedy akurat tyle ich mam nowych i niecierpliwie oczekiwanych? I tyle szwedzkich...?!

niedziela, 31 lipca 2011

"The Dead of Summer" - Mari Jungstedt

Mari Jungstedt jest znaną szwedzką pisarką, autorką serii o komisarzu Knutasie, którą po polsku wydaje Bellona. Ja czytałam jej książki w przekładzie angielskim i jak do tej pory miałam o nich dobre zdanie. Sięgnęłam więc po kolejną powieść Mari Jungstedt, „The Dead of Summer” (polskie tłumaczenie „Słodkie lato”) z zaciekawieniem, oczekując dobrej zabawy. 

W czasie upalnego lata na wyspę Gotland, podczas porannego joggingu po plaży, zostaje zamordowany Peter Bovide, przebywający z rodziną na urlopie na jednych z kempingów. Inspektor Knutas jest akurat na urlopie, więc sprawę przejmuje jego zastępczyni, Karin Jacobsson. Śledztwo toczy się powoli, okazuje się, że ofiara mogła być zamieszana w sprzedaż nielegalnego alkoholu, a jego firma zatrudniała nielegalnych pracowników. Wątki się gmatwają, policja nie może znaleźć podejrzanego... Czy morderstwo powiązane jest z pracą Petera? Czy to możliwe, że ten z pozoru zwykły człowiek skrywa jakąś tajemnicę z przeszłości?

Wydawać by się mogło, że „The Dead of Summer” to kolejna udana pozycja w dorobku Mari Jungstedt – interesująca zbrodnia, nieco obyczajowego tła, ciekawe postacie. Niestety tym razem autorka mnie nie zachwyciła. Poprzednie książki były wciągające, interesująco napisane, z ciekawym wątkiem obyczajowym. Obok morderstw czytelnik śledził sercowe perypetie jednego z bohaterów książek, dziennikarza Johana... W „The Dead of Summer” przede wszystkim znużyło mnie to, co podobało mi się wcześniej – romans pomiędzy Johanem a Emmą, nieustanne powtarzanie tych samych motywów, rozważania bohaterów i ich niezdecydowanie. Do tego przerażająco wolny rozwój akcji - może sprawiło to upalne lato, ale w tej książce wszystko działo się strasznie powoli.

Może odczuwam po prostu przesyt książkami Jungstedt, może jestem wyjątkowo niezdecydowana, ale ta książka moim zdaniem była słabsza niż poprzednie. Uratowało ja w moich oczach tylko dość nieoczekiwane (jak dla mnie) zakończenie i to, że czytelnik ma okazję poznać lepiej postać Karin. Wprawdzie nie spodziewałam się po autorce specjalnych wstrząsów, ale "The Dead of Summer" to dla mnie pozycja baaaardzo przeciętna. Mam nadzieję, że kolejna książka Jungstedt spodoba mi się bardziej. Jeśli nie, to chyba się na autorkę obrażę...

sobota, 23 października 2010

Ach, te szwedzkie klimaty... - Johan Theorin

Przyznam się. Kiedy Padma pisała w samych superlatywach o powieściach Johana Theorina, które przetłumaczono na polski: Zmierzchu i Nocnej zamieci, zapragnęłam poznać tego wspaniałego autora. To cóż, że znów ze Szwecji, byle pisał dobrze. Zwłaszcza, że recenzje na innych blogach były jak najbardziej pozytywne. Tylko coś mi się tak kołatało po mózgu, że gdzieś już to nazwisko słyszałam... Wybrałam sie do księgarni i zerknęłam na półkę - no i proszę bardzo, miałam rację! Powieść Echoes from the Dead (polskie tłumaczenie: Zmierzch) wyżej wspomnianego Theorina zakupiłam już jakiś czas temu, zaniosłam do domu i ulokowałam w sypialni, żeby szybciej przeczytać, he he. Czym prędzej kupiłam drugą jego książkę do towarzystwa i popędziłam do domu, żeby przeszukać półki. I proszę, znalazłam. Przeczytałam. Od razu wspomnę, że okładka angielskiego (lub szwedzka) wydania jest o niebo lepsza, niż ta polska:
Akcja książki toczy się na malowniczej wyspie Olandii, wśród niegościnnych, lecz pięknych nizinnych pustkowi i nadmorskich plaż, gdzie wioski pustoszeją jesienią, a urokliwe krajobrazy podziwiają tylko nieliczni stali mieszkańcy wyspy. W latach siedemdziesiątych w małej wiosce Stenvik zaginął bez śladu pięcioletni Jens. Dwadzieścia lat później Julia, matka chłopca, która nie może się pogodzić ze zniknięciem syna i Gerlof, jej ojciec, mieszkający w domu opieki, próbują dociec, co stało się z Jensem. Czy możliwe, że z jego zaginięciem ma coś wspólnego „czarny charakter” z przeszłości, Nils Kant? Ale przecież on nie żyje od wielu lat...

Theorin opowiada historię Julii i Gerlofa powoli, w przerwach snując opowieść o Nilsie Kancie, która toczy się od lat trzydziestych dwudziestego wieku. Dwa wątki początkowo biegną równolegle, aż wreszcie zaczynają się splatać w jedną całość, zmierzając do zaskakującego finału.

Olandia, wyspa na której Theorin spędzał wakacje jako chłopiec, i gdzie umieścił akcję swoich powieści, to kraina pełna charakteru. Wyspa musiała chyba na pisarzu wyryć swoiste piętno, bo w jego opisach krajobrazy Olandii wprost ożywają na papierze – porywiste wiatry, mgły i bezkresny ogrom alvaretu (strasznie mnie zaciekawił ten nizinny krajobraz, przypomniał mi wrzosowiska z Tajemniczego ogrodu Burnett) budują atmosferę tej powieści. Napięcie rosło we mnie, kiedy czytałam o małym Jensie zagubionym we mgle, nie zelżało też kiedy Nils Kant pojawił się na scenie... Nieczęsto zdarza mi się, żeby czytane przeze mnie kryminały tak bardzo na mnie oddziaływały, ale według mnie Theorin mistrzowsko potrafi stopniować napięcie i jego powieść pełna jest niepokojących fragmentów, które pozostają w pamięci...

Żeby być sprawiedliwą, przyznam się tylko, że chociaż książka bardzo mi się spodobała, to dość długo trwało, zanim się porządnie wciągnęłam. Początkowo akcja wlokła się niemiłosiernie, jedynie fragmenty o Nilsie Kancie były ciekawe. Ale kiedy już akcja przyspieszyła, powieść wciągnęła mnie bez reszty.

Przeczytajcie tę książkę! Obłóżcie ją w jakiś ładny papier, żeby nie patrzeć na okładkę i dajcie jej szansę, bo warto! W 2007 roku Echoes from the Dead została uhonorowana przez Szwedzką Akademię Twórców Literatury Kryminalnej nagrodą za najlepszy debiutancki kryminał. Przede mną The Darkest Room ( polskie tłumaczenie: Nocna zamieć) i już ostrzę sobie zęby na kolejne spotkanie z Johanem Theorinem i Olandią.

niedziela, 10 października 2010

Studio 69 (Studio Sex) - Liz Marklund

Wreszcie skończyłam czytać jakąś książkę! Studio 69 (polskie tłumaczenie Studio Sex) to moje drugie spotkanie z Lizą Marklund i już teraz z niecierpliwością czekam na okazję do zdobycia jej dalszych powieści. Chronologicznie akcja Studia toczy się przed wydarzeniami Zamachowca, pierwszej książki napisanej przez Marklund.

Główna bohaterka serii, Annika Bengtzon, jest stażystką w szwedzkiej gazecie (tej samej, w której pracuje w kolejnych powieściach) i bardzo chce pracować tam na stałe. Kiedy otrzymuje anonimową informację, że na cmentarzu znaleziono zwłoki zamordowanej kobiety, wie, że może to być jej wielka szansa. Nie brakuje jej zapału i zacięcia. Ale Annika jest nowicjuszką – to jej pierwsza praca w sztokholmskiej gazecie, dziewczyna nie ma doświadczenia w zbieraniu wiadomości do reportażu śledczego. Zadaje niewłaściwe pytania, po omacku szuka odpowiedzi i musi też stawić czoła krytyce kolegów z pracy i konkurencji. A stawka jest wysoka – w morderstwo zamieszany jest minister, okazuje się też, że zamordowana dziewczyna pracowała w klubie o podejrzanej reputacji...

Studio 69 podobało mi się równie bardzo jak Zamachowiec, chociaż z innych powodów. Nie ze względu na fabułę, bo nie sądzę, że była ona szczególnie porywająca i trzymająca w napięciu... Zamordowana dziewczyna, podejrzany chłopak, podejrzany minister a do tego polityczne tło i wątki dotyczące szwedzkiej afery IB, które mnie trochę znudziły ( na szczęście mniej ich było niż u Larssona!) To raczej wątki poboczne przyciągnęły moją uwagę, szczególnie postać głównej bohaterki - dziewczyny niepewnej siebie, skłonnej do depresji i wątpiącej we własne możliwości, która swoją przyszłość chce związać z ukochanym zawodem. Annika jest zdeterminowana, chce za wszelką cenę udowodnić sobie i innym, że dziennikarstwo to jej powołanie. Jednak niska samoocena każe jej wątpić w siebie i jej zdolności. Studio 69 to właściwie opowieść o Annice – morderstwo, śledztwo i fałszywe tropy nie zainteresowały mnie tak bardzo jak jej historia. Podobało mi się też zakończenie, chociaż nie było ono tak proste i oczywiste...

Na pewno sięgnę po następne powieści Lizy Marklund, chociaż mam nadzieję, że następnym razem politycznych wątków tam nie znajdę...

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

"Zamachowiec" - Liza Marklund

Jak to się dzieje, że tyle dobrych kryminałów, powieści sensacyjnych które ostatnimi czasy czytałam, napisały kobiety? Co sprawia, że tyle z nich pochodzi właśnie z krajów skandynawskich? Bardzo podobają mi się książki Mari Jungstedt, która pisze osadzone są na wyspie Gotlandii powieści o detektywie Andersie Knutasie i dziennikarzu Johanie Bergu. Camilla Lackberg, tłumaczona na język polski autorka serii o pisarce Erice Falck i policjancie Patriku Hedströmie też jest ostatnio popularna, jej powieści też mi się bardzo dobrze czyta. Polecam też książki Yrsy Sigurdardottir, Asy Larsson i Karin Fossum (a przynajmniej tę jedną, którą czytałam...) Do tej listy doszła nowa pisarka – Liza Marklund. Zamachowiec to pierwsza książka z serii o dziennikarce Annice Bengtzon i już wiem, że chcę przeczytać więcej!
 
Akcja toczy się w Sztokholmie, gdzie na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia wybucha bomba na stadionie olimpijskim. W wybuchu tym ginie szefowa igrzysk olimpijskich, Christina Furhage. Czy był to zamachowiec, który jest przeciwny temu, by w Sztokholmie odbyły się igrzyska, czy też rozwiązanie leży w zagadkowej przeszłości ofiary? Annika Bengtzon, świeżo nominowana szefowa redakcji kryminalnej, zajmuje się tą sprawą. Niełatwo jest jednak pogodzić stresującą pracę z obowiązkami rodzicielskimi..

Oczywiście nie jest to żadne arcydzieło lub szczególnie ambitna lektura, ale nie tego oczekuję od dobrego kryminału. Taka pozycja powinna być wciągająca, ciekawa i muszę chcieć przeczytać więcej. Nic łatwiejszego – książka trzymała mnie w napięciu, akcja rozwijała się szybko, a dodatkowo spodobała mi się postać głównej bohaterki – nie żadnej chodzącej doskonałości, ale zwyczajnej, normalnej kobiety, która stara się być dobrą matką i równocześnie dobrą dziennikarką. 

Przeczytałam ten kryminał poganiana przez mamę, która chciała, żebym go jej zostawiła. Na pewno postaram się też znaleźć inne książki Lizy Marklund. Przypomniało mi również się ostatnio, że gdzieś w domu czeka na mnie książka kolejnej szwedzkiej autorki – nie czytałam jeszcze żadnej książki autorstwa Karin Alvtegen. Może czas, by to wreszcie zmienić?

sobota, 3 lipca 2010

Millenium - Stieg Larsson



Trylogia Stiega Larssona to jedna z najbardziej bestsellerowych serii ubiegłego roku, zbierająca pozytywne recenzje na całym świecie, tłumaczona na wiele języków, uwielbiana przez czytelników na całym świecie... Trzy książki, które autor złożył u wydawcy tuż przed swoją niespodziewaną śmiercią. Trylogia, która już zyskała kultowy status – przeczytałam ją wreszcie. I jakoś nie wzbudziła we mnie straszliwych emocji... Podobała mi się. Ale nie powaliła mnie na kolana. Nie zachwyciła.
Czuję, że muszę się wytłumaczyć...
Po pierwsze: bardzo lubię kryminały. Ale niestety, nie te polityczne... Dlatego przydługie miejscami wynurzenia autora na tematy szwedzkiego systemu karnego i polityczne dywagacje znudziły mnie nieco.
Po drugie: tom pierwszy, The Girl with the Dragon Tattoo (Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet) podobał mi się najbardziej. Dziennikarz Mikael Blomkvist zostaje wynajęty przez Henrika Vangera, bogatego udziałowca, do napisania historii jego rodziny. Jest to jednak przykrywka, a prawdziwym zadaniem dziennikarza jest rozwiązania tajemnicy zniknięcia bratanicy Vangera, Harriet. W poszukiwaniu rozwiązania zagadki sprzed czterdziestu lat pomaga mu Lisbeth Salander – aspołeczna, ubezwłasnowolniona hakerka z problemami. Ta książka zrobiła na mnie największe wrażenie, fabuła było ciekawa, zakończenie odpowiednio zaskakujące, bohaterowie nowi i ciekawi. „Porządna robota, ciekawe, o czym będzie tom drugi” pomyślałam i pognałam mojego Ulubionego Anglika po dwa następne tomy do biblioteki. I tu popełniłam błąd. Wypożyczyłam te dwa tomy w twardej oprawie.
Tak więc po trzecie: nie dało ich się wszędzie nosić. Były zdecydowanie za ciężkie. Za grube. Przydługie. Nie mogłam ich wszędzie nosić, i to też przyczyniło się do tego, że czytałam te książki strasznie długo i powoli... Tom drugi, The Girl Who Played with Fire (Dziewczyna, która igrała z ogniem) był moim zdaniem najsłabszy. Główną bohaterką jest Salander – dowiadujemy się więcej o jej przeszłości, jej problemach i to wokół niej, a nie Blomkvista, skupia się akcja powieści. Lisbeth Salander jest nietypową bohaterką, i to mi się w niej podobało w poprzednim tomie, ale w tej części jej historia wydawała mi się nieco naciągana. I zdecydowanie przydługa.
I tu, po czwarte: może była to wina pogody i panujących tu ostatnio upałów, które powodują, że mój mózg się poddał... gdyż tom trzeci, The Girl Who Kicked the Hornets' Nest (Zamek z piasku, który runął), który zaczęłam natychmiast po zakończeniu poprzedniej części i który stanowił bezpośrednią jego kontynuację (akcja zaczęła się dokładnie w momencie, gdy skończył się poprzedni tom), wydał mi się straszliwie przegadany. Zbyt dużo wątków pobocznych, zbyt dużo szczęśliwych zbiegów okoliczności, przegadane moim zdaniem fragmenty... Jednak zakończenie było satysfakcjonujące i szczęśliwie nie zostawiło zbyt wielu nierozwiązanych wątków.
Podsumowując – cieszę się, że przeczytałam Millenium, była to ciekawa lektura i polecam ją miłośnikom thrillerów politycznych! Nie były to moim zdaniem wybitne książki, ale szkoda, że autor nie stworzy już dalszych części i postaci Salander i Blomkvista nie pojawią się już na kartach dalszych tomów...