Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura niemiecka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura niemiecka. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Katharina Hagena - "The Taste of Apple Seeds" ("Smak pestek jabłek")

Niedawno skończyłam czytać pierwszą rozpoczętą w tym roku książkę! (Zaczętego w ubiegłym roku kolejnego Rankina nie liczę.) Cieszę się że mój wybór padł na powieść Kathariny Hageny „The Taste of Apple Seeds” („Smak pestek jabłek”), bo była to lektura w sam raz na ostatnie dni - spokojna, lekko nastrojowa, w sam raz na moje powolne tempo czytania. 

Bohaterką „Smaku pestek jabłek” jest Iris Berger, która po śmierci babki dziedziczy dom w Bootshaven, w którym kiedyś spędzała letnie wakacje. Akcja powieści obejmuje zaledwie tydzień, podczas którego Iris ma zdecydować, czy chce przyjąć od zmarłej babki swoje dziedzictwo, czy z też z domem wiążą się zbyt bolesne wspomnienia, które nie pozwolą jej zapomnieć o przeszłości. 

Wraz z domem Iris dziedziczy rodzinne tajemnice, zagadki, których nie potrafił rozwiązać upływ czasu, pytania, które wciąż ją dręczą. Trzy pokolenia kobiet odcisnęły swoje piętno na domu i ogrodzie – Bertha, babka Iris i jej siostra Anna, córki Berty: Christa, Harriet i Inga, a także najmłodsze pokolenie – kuzynki Iris i Rosmarie i ich przyjaciółka, Mira. Upalne, czerwcowe lato trwa, a Iris wraca myślami do minionych, wakacyjnych miesięcy, do rodzinnych historii, składanych na nowo z plotek, domysłów, podsłuchanych rozmów i niedopowiedzianych półprawd. 

Leniwe, upalne, letnie dni korespondują ze spokojnym, wyważonym tonem tej książki – tempo jest wolne, a historia koncentruje się na wspomnieniach i rodzinnych historiach, które nie zawsze wyjaśnione zostają do końca. Pojawiają się w niej moje ulubione motywy: dom i odziedziczona tajemnica, ogród i zagadki z przeszłości, ale skondensowana forma sprawiła, że niekiedy miałam wrażenie, że niektóre wątki nie zostały należycie rozwinięte. Szkoda na przykład, że autorka nie zdecydowała się na poszerzenie historii Hinnerka, dziadka Iris, członka partii nazistowskiej, ale i „dobrego Niemca”, który pomógł koledze ze szkolnej ławy uciec do Anglii. 

Główna bohaterka, Iris, jest ekscentryczną postacią (kto inny chodzi kąpać się nago nad jeziorem, albo nosi suknie balowe ciotek?!), czasem nieco denerwującą, a jej zachowanie chwilami było dla mnie zbyt dziecinne i niewytłumaczalne. Na szczęście w powieści pojawiają się też ciekawsze postacie – Mira, dziewczyna mająca obsesję na punkcie koloru czarnego; Inga, kobieta, której dotyk wywołuje elektryczny wstrząs. Katherina Hagena napełniła swoją powieść nie tylko tajemnicami, dramatami ale i magicznymi wprost wydarzeniami – w ogrodzie Berthy zakwitają niespodziewanie jabłonie, czerwone porzeczki magicznie bieleją. Wszystko to sprawia, że „Smak pestek jabłek” zaliczam do lektur udanych, chociaż w żadnym razie nie wybitnych. W Niemczech powieść ta zyskała status bestsellera, ciekawe, jak to będzie w przypadku rynku angielskiego czy polskiego. Dla tych z was, którzy chcieliby się sami przekonać, co myślą o „Smaku pestek jabłek” Hageny, mam dobrą nowinę – powieść jeszcze w tym miesiącu wyda Świat Książki w serii Leniwa Niedziela.

niedziela, 19 maja 2013

Bernhard Schlink - "The Reader" ("Lektor")

Wiadomo nie od dziś, że książki podobają nam się z różnych powodów. Dla niektórych najwyższym kryterium będzie to, że dana pozycja dostarczyła im wiele wrażeń, że wciągnęła nas niebotycznie, do białego rana, że od tej książki po prostu nie sposób się oderwać. Dla innych będzie ważniejsze to, czy książka skłoniła ich do myślenia, do głębokiego analizowania treści, że jest napisana pięknym językiem, że czasem trzeba się nad nią zastanowić, żeby zrozumieć jej wartość. Ciężko jest mi ocenić książkę, która mnie nie rzuciła na kolana, którą czasem czytałam bez większego zaangażowania, a która jednak, w jakiś sposób, skłoniła mnie do myślenia i próby przeanalizowania przekazywanych przez nią treści.
Pierwszy raz o książce „The Reader” („Lektor”) Bernharda Schlinka usłyszałam, kiedy na ekranach miał się pojawić film na jej podstawie. Schlink, niemiecki pisarz, profesor i wykładowca prawa, otrzymał za „Lektora” kilka różnych nagród literackich. Była to też pierwsza książka niemieckiego autora, która znalazła się na pierwszym miejscu listy bestsellerów NY Timesa. Panie wypożyczające tę książkę w mojej bibliotece bardzo polecały, ja tytuł zanotowałam gdzieś w zakamarkach pamięci, książkę zdobyłam i tyle. Musiało minąć dobrych kilka lat, żebym sobie o niej przypomniała. A ponieważ chciałabym obejrzeć film, wiadomo, że najpierw musiałabym książkę przeczytać. Dlatego pojawiła się na mojej Subiektywnej Liście Książek Do Przeczytania

„Lektor” to powieść o pierwszej, młodzieńczej miłości, a także o Holokauście, o rozliczaniu się z przeszłością, i o próbie odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób ta przeszłość nas określa. Jej bohaterem jest Michael Berg, który jako nastolatek wdaje się w romans ze starszą o dwadzieścia lat kobietą, Hanną Schmitz. Ich romans to wspólne spotkania w jej mieszkaniu, kąpiel, seks i czytanie na głos. Niespodziewanie Hanna znika z jego życia, a kiedy ich drogi ponownie się schodzą, Hanna jest jedną ze strażniczek obozów koncentracyjnych zasiadających na ławie oskarżonych, a Michael – obserwującym proces studentem prawa. Ale nie jest to jedyny sekret, który Kobieta przed wszystkimi ukrywa...

Przyznaję uczciwie, że po „Lektora” Schlinka sięgnęłam teraz przede wszystkim dlatego, że była niewielka rozmiarowo, a po niefortunnej przygodzie z niewłaściwą książką, potrzebowałam czegoś cienkiego, żeby nadrobić szybko stracony czas. Ach, niechlubne to wyznanie, nie tak powinno się wybierać powieści do czytania, ale co zrobić, własnoręcznie sobie książki wybrałam, teraz mnie gryzie sumienie. No i mam problem. Bo "The Reader" (pomimo znaczącego tytułu i intrygującej treści) wcale mnie nie rzucił na kolana. Zaczęłam czytać z zaciekawieniem, ale suchy styl Schlinka, jego rzeczowa i pozbawiona połysku proza, sprawiły, że za nic nie mogłam się przekonać do tej powieści. Motyw młodzieńczej miłości, której doświadczenie pozostaje z bohaterem na zawsze wcale mnie nie zaciekawił. Motyw starszej kobiety uwodzącej nastolatka – też nie. Dopiero w dalszej części powieści, w której Hanna ukazana jest w zupełnie innym świetle, gdzie czytelnik musi przewartościować własne spojrzenie na jej postać, pojawiła się we mnie nadzieja, że książka jednak mi się spodoba bardziej. Że coś z niej wyniosę. A jednak – rozważania etyczne autora nad problemem odpowiedzialności zbiorowej, nad problemem winy i kary, prawa jednostki do prywatności – choć ciekawe, też jakoś nie przekonały mnie do tej powieści. Podobnie jak moralne dylematy bohaterów. Michael czuje się winny swoich uczuć do Hanny, jako zbrodniarki wojennej, z drugiej strony czuje się winny, bo jej w żaden sposób nie pomógł, choć jego czyn mógł złagodzić wymiar jej kary. Sekret Hanny, kiedy wreszcie wychodzi na jaw, po raz kolejny każe nam przewartościować jej wizerunek, ale mnie wciąż czegoś w tej powieści zabrakło. Dopiero przy samym końcu, w ostatnich rozdziałach, kiedy wraz z Michaelem znalazłam się w więziennej celi, coś we mnie zapikało. Bohaterowie pokazali na krótko ludzkie oblicze, by zresztą zaraz potem schować się pod sztywnymi maskami.

Jestem zawiedziona, bo w „Lektorze” nie znalazłam żadnej pasji, a jedynie chłodne, racjonalizatorskie spojrzenie autora. Ciężko jest ocenić książkę, jeśli widzi się jej literacką wartość, ale niewiele poza tym. To bardzo dobra książka do rozmowy, bo można nad nią dyskutować, spierać się i różnie ją interpretować. Cóż jednak, skoro wina, kara, miłość, przebaczenie - potężne motywy, silne emocje - nie zdołały mnie porwać i zachwycić. Być może o doświadczeniach Holokaustu nie można pisać z patosem, jeśli chce się uniknąć trywializacji, banału i sztampy. Ale skoro nie mogłam z siebie wykrzesać żadnych uczuć do głównych bohaterów, skoro ich los właściwie pozostał mi obojętny – to według mnie czegoś mi w tej książce zabrakło. I szkoda, bo „Lektor” to bardzo interesująca powieść, pełna moralnych dylematów i etycznych dywagacji. Ale chyba raczej nie dla mnie.

środa, 29 sierpnia 2012

Ach, trudno być kobietą... (Laila El Omari, "Zapach drzewa sandałowego")


Wiadomo nie od dziś, że egzotyczne indyjskie plenery i kultura, tak różna od tej europejskiej, przyciągają wielu czytelników jak magnes. Sięgamy po takie powieści, by chociaż na trochę zakosztować nieznanej na co dzień mieszanki smaków i zapachów, by odetchnąć upalnym, dusznym powietrzem przesyconym nieznaną wonią, żeby przypatrzeć się kolorowym strojom, podziwiać zapierające dech w piersiach widoki. „Zapach drzewa sandałowego” Laili El Omari to powieść obyczajowa, której akcja toczy się właśnie w Indiach, w dodatku są to Indie osiemnastowieczne, Indie kolonialne, które przyciągają ze zdwojoną siłą.

„Zapach drzewa sandałowego” to perypetie Eliszy Legrant, pochodzącej z zamożnej angielskiej rodziny zaangażowanej w działalność Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej.  Elisza jest młodą dziewczyną, wchodzącą w dorosłość w świecie, w którym zamążpójście i rodzenie dzieci jest życiową misją każdej kobiety, a  małżeństwo niekoniecznie dokonywane jest z potrzeby serca.  Jej pasje i zainteresowania  takie jak medycyna, sanskryt i sytuacja polityczna Indii, a także fascynacja „czarnym miastem”, częścią Bombaju zamieszkałą przez rdzenną ludność indyjską,  przyjaźń z księżną radżputów, czynią z niej osobę niekonwencjonalną, buntującą się przeciw społecznym konwenansom i normom. Kiedy w domu jej rodziców zamieszkuje Damien Catrall, daleki krewny Legrantów, który właśnie skończył studia medyczne w Anglii i zamierza pracować w Bombaju jako lekarz, zawiązuje się między nimi nić porozumienia. Damien jest jednak od dawna zaręczony, więc na związek między nimi nie ma właściwie szans… Honorowi mężczyźni nie zrywają bowiem zaręczyn, szczególnie takich, które zostały im narzucone, nawet jeśli nie ma między narzeczonymi żadnego uczucia.

Ci, którzy spodziewają się egzotycznego świata Indii na każdej stronie, trochę się rozczarują, bo tych Indii jest zdecydowanie mniej niż się tego spodziewałam. „Zapach drzewa sandałowego” to przede wszystkim historyczny romans, a nie powieść społeczno- obyczajowa. To książka bardzo kobieca, o kobietach i dla kobiet. To opowieść o miłości, dla której warto odrzucić konwenanse, o którą warto walczyć. Na drugim planie toczy się też historia Charlotte, siostry głównej bohaterki, której Omari szykuje los odmienny od tego będącego udziałem Eliszy, los jeszcze bardziej skomplikowany i właściwie na swój sposób tragiczny. Są też i historie innych kobiet – Śaliny, młodziutkiej żony hinduskiego księcia, która żyjąc w bajecznym luksusie jest świadoma tego, że jej życie wcale nie jest tak beztroskie i spokojne, Maureen i Elizabeth, kobiet z rodziny Damiena, których biologiczne i moralne życie kontrolowane jest przez mężczyzn. Historia Eliszy i jej siostry Charlotte nie jest może oryginalna, ale Omari jest sympatyczną gawędziarką, która potrafi i lubi opowiadać. Czasem może trochę za bardzo – moim zdaniem książka była nieco przegadana, zbyt długa- na przykład taki wątek z Alistairem Darkiem na przykład właściwie mógłby zostać ominięty. Chętnie przeczytałabym za to więcej o May, młodszej siostrze głównej bohaterki, która moim zdaniem zasługuje na tyle samo uwagi co pozostały panny Legrant. Ale mimo wszystko „Zapach…” czyta się z zainteresowaniem.

 Po przeczytaniu tej powieści dochodzę do wniosku, że życie kobiety w osiemnastym wieku nie tylko nie ma w sobie nic romantycznego, ani godnego zazdrości, ale i często zasługiwało na współczucie, natomiast życie w gorących klimatach indyjskich było po prostu niewygodne… Upalne temperatury dla kobiet noszących ciasne gorsety i kilka warstw sukien musiały być nie do zniesienia, dodatkowo równie sztywne konwenanse nie pozwalały im się skarżyć na niedogodności, czy kobiece dolegliwości. Ale wszystko to blednie w porównaniu z problemami i niesprawiedliwościami wiążącymi się z pozycją społeczną kobiet w tamtych czasach… Omari udało się moim zdaniem świetnie oddać sztywną, duszną atmosferę angielskich salonów, świat plotek, obłudy, dwulicowości i fałszywej pruderii. Tło historyczne powieści – czyli wojny o wpływy kolonialne pomiędzy Anglią a Francją – również zostało ciekawie przedstawione, bo wybuch wojny ma znaczący wpływ na losy bohaterów powieści. Dla czytelników ciekawych lub zagubionych  umieszczono też na końcu książki kilka notek historycznych dotyczących wojen i rozwoju kompanii handlowych w Indiach.

Mimo mankamentów, pierwsze spotkanie z Lailą El Omari uważam za całkiem udane. Ciekawe jest to, że Laila El Omari jest niemiecką pisarką, ale pisze głównie o brytyjskiej historii, kulturze i obyczajach. Akcję swoich historycznych powieści osadza głównie w egzotycznym Oriencie, przeważnie w Indiach. Mam też drugą książkę tej autorki, pożyczyłam od mojej mamy „Monsunowe dni” i ciekawa jestem, jak mi się ta powieść spodoba. Na pewno moje nastawienie będzie już nieco inne, co też powinno wpłynąć korzystnie na jej odbiór. Natomiast „Zapach drzewa sandałowego” polecam przede wszystkim czytelniczkom, które mają ochotę przeczytać romans osadzony w egzotycznych plenerach. 

niedziela, 2 stycznia 2011

Dom sióstr - Charlotte Link

Wydaje mi się, że naturze przypomniało się, jak wyglądać powinno porządne Boże Narodzenie. Spędzane jak co roku w Polsce święta były białe i śniegowe, co miało specjalny urok dzięki temu, że nie wychodziłam z domu, śnieg podziwiając z daleka. W tych warunkach czytanie powieści Charlotte Link Dom sióstr było specjalnie przyjemne. Akcja powieści toczy się bowiem w okresie świąt Bożego Narodzenia, w odludnym domu w Yorkshire, w którym zostaje zasypane śniegiem niemieckie małżeństwo. Mogłam więc z przyjemnością zagłębić się w lekturze, popijając herbatkę i grzejąc się pod kocem... Mój jedyny problem polegał na tym, że musiałam książkę skończyć przed wyjazdem, więc nie była to lektura powolna, leniwa i niespieszna. Możliwe, że czytając ją nieco spokojniej, delektowałabym się powieścią bez pośpiechu i być może podobałaby mi się jeszcze bardziej! A tak – była „tylko” bardzo dobra...

Barbara i Ralf Amberg mieli spędzić święta w Yorkshire, w Westhill, farmie wynajętej od Laury Selley. Miała to być próba uratowania ich małżeństwa, romantyczny wyjazd we dwoje, ale od początku sprawy przybrały zły obrót – nie tylko spadł śnieg i zasypał ich w domu bez gazu i prądu, ale też nie mieli żadnych zapasów jedzenia... By zapomnieć o swojej ciężkiej sytuacji w jakiej się znaleźli, Barbara zaczęła czytać znalezione przypadkiem w domu zapiski poprzedniej właścicielki posiadłości, Frances Gray. Zapiski to historia życia Frances spisana przez nią samą i to właśnie ta opowieść stanowi główną część powieści.
Dom sióstr to książka odmienna od pozostałych powieści Charlotte Link, które czytałam. Przede wszystkim akcja koncentruje się nie na rozwiązaniu zagadki kryminalnej, a raczej na obyczajowej opowieści o losach rodziny Gray od początków XX wieku do czasów współczesnych. Młodzieńcza miłość, poszukiwanie swego miejsca na ziemi, bolesne przeżycia i radosne wydarzenia kształtowały losy Frances Gray. Zawieruchy historyczne nie omijały mieszkańców jej ukochanej farmy, Westhill, spokojnie – pierwsza i druga wojna światowa pozostawiły blizny, których nawet czas nie zdołał zawsze uleczyć. Powieść obfituje w interesujące wątki i wydarzenia, a w dodatku okazuje się, że w przeszłości kryje się jakaś tajemnica, która do tej pory odciska piętno na losach współczesnych bohaterów...

Nota bene, na którymś blogu przeczytałam w recenzji tej książki, że mało prawdopodobne było, żeby chowana pod kloszem młoda Frances nagle i niespodziewanie zainteresowała się ruchem sufrażystek i żeby włączyła się tak czynnie w jego akcje. Ja jednak myślę, że młoda dziewczyna, która nie miała wyrobionego własnego poglądu na te sprawy i która poznała charyzmatyczną młodą kobietę zaangażowaną w ten ruch, mogła się nim również zainteresować... Chociażby dlatego, że jej to zaimponowało... Myślę, że sama Frances była ciekawą postacią, twardo stąpającą po ziemi, pełną wewnętrznej siły, a jednocześnie zdolną do przeżywania gwałtownych uczuć i emocji. Pozostałe postaci były równie ciekawe i intrygujące, na przykład przypadła mi do gustu siostra Laury, Marjorie...

Muszę przyznać, że opisy problemów Barbary i Ralfa były również bardzo wciągające. Nie mogłam się oderwać od fragmentów, w których głodna i zziębnięta Barbara szuka zapomnienia, czytając znalezione przypadkiem zapiski. „Cóż za okropna sytuacja” - współczująco kręciłam głową, podgryzając domowej roboty ciasto i dokładniej okrywając się ciepłym kocem... Muszę przyznać, że jest to najlepszy sposób na czytanie tej książki! Dodatkowo wciągający i sugestywny język powoduje, że książkę czyta się błyskawicznie i z przyjemnością.

Dom sióstr ma więc moim zdaniem wszystko, czego potrzebuje dobra książka – interesujących bohaterów, ciekawą historię, satysfakcjonujące zakończenie. Miłość, przyjaźń, zawiść, rywalizacja – potężne emocje przeżywane przez bohaterów powieści tworzą efektowną mieszankę, która porywa czytelnika! Nie nazwałabym tej książki wybitną, ale zdecydowanie sytuuje się ona wśród lektur, które wciągają od pierwszych stron. Polecam ją miłośnikom obyczajowych historii, rodzinnych opowieści i tajemnic odkrywanych po latach.

Poza tym cieszę się, że w ogóle miałam okazję przeczytać tę książkę, bo upolowanie jej może być niezwykle trudne. Po raz pierwszy o Domu sióstr słyszałam oczywiście na blogach, o niebotycznych cenach osiąganych przez egzemplarze na allegro też słyszałam, ale mojej mamie udało się znaleźć książkę w bibliotece i wypożyczyć dla nas. Trochę czasu zajęło mi spisanie moich wrażeń, więc recenzja pojawia się dopiero teraz, jako pierwsza w tym roku. A dla tych, którzy mają lekturę Domu sióstr wciąż przed sobą, mam dobrą wiadomość. Literynka poinformowała mnie, że wydawnictwo Sonia Draga planuje wydanie tej książki w tym roku! Polecam ją tym nielicznym, którzy jeszcze nie czytali.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Echo winy - Charlotte Link

Koniec urlopu, koniec weekendu – jaki był, taki był, ale już się skończył i teraz poszukuję natchnienia i ciepłej, najlepiej zabawnej książki, która mi będzie towarzyszyła z ponownym oswajaniem się z zimną rzeczywistością za oknem. Póki co, wczoraj zakończyłam tydzień czytelniczej laby połykając prawie jednym tchem Echo winy Charlotte Link. I oblizując się ze smakiem. Była to bowiem bardzo ciekawa i wciągająca książka. 

Echo winy to powieść psychologiczna z elementami kryminału, tak chyba najlepiej ją można opisać, bo jakoś nie można łatwo jej zaklasyfikować do danego gatunku. Opowiada ona bowiem historię Virginii Quentin, która wraz z mężem i córeczką spędza lato na wyspie Skye, gdzie rozbija się jacht Nathana i Livii Moor, niemieckiego małżeństwa, które podróżuje dookoła świata. Virginia przyjmuje bezdomnych rozbitków pod swój dach, wiedziona częściowo współczuciem, a częściowo dziwną, niezdrową fascynacją jaką odczuwa wobec Nathana. Niebawem też państwo Quentin wracają do swej posiadłości w Norfolk, a Nathan Moor pojawia się nieproszony na progu ich domu. Równocześnie w okolicy znikają małe dziewczynki, których zwłoki odnajduje po jakimś czasie policja. Czy Kim, siedmioletnia córeczka Virginii jest bezpieczna? Czy można ufać cudzoziemcom?

Pierwsza rzecz, jaka mnie przyciągnęła w tej książce to jej klimat – mroczny, nieco duszny i bardzo nastrojowy. Akcja powieści toczy się w sierpniu i wrześniu, a malowana przez autorkę w jesiennych barwach historia bardzo się pięknie wpisuje w tę porę roku. Dom Quentinów – ciemny i zasłonięty wielkimi drzewami, nieprzepuszczającymi ani światła ani nieproszonych, wścibskich oczu również pasuje doskonale do aury, jaką emanuje powieść Charlotte Link. Nawet opisy pogody są starannie dobrane – w miarę jak rośnie napięcie w powieści, dni stają się coraz bardziej szare i ponure, kończy sie lato i nadchodzi wrzesień, nagle zaczyna padać deszcz... Nic więc dziwnego, że Virginia osoba melancholijna i skłonna do depresji, jest centralną postacią Echa winy. Jaką zagadkę kryje w sobie jej przeszłość? Co tak naprawdę pociąga ją w Nathanie? Ta tajemnica potrafiła podtrzymać moje zainteresowanie równie mocno co kryminalny wątek powieści.

Drugi plan, tak samo ważny i interesująco przedstawiony, to zagadka znikających w okolicy dziewczynek. Śledzimy go z różnych punktów widzenia – matki czteroletniej Sary, która ginie nagle na zatłoczonej plaży, jako historię innej dziewczynki, Rachel, która umawia się z obcym mężczyzną na spotkanie, a potem i policji, w osobie komisarza Bakera, który stara się schwytać przestępcę. Książka trzymała mnie w napięciu cały czas, i chociaż akcja toczyła się powoli, niemal leniwie, czasem niespodziewanie następowało jakieś dramatyczne zdarzenie, które natychmiast podnosiło moje zainteresowanie. W przerwach między dramatycznymi zwrotami akcji, autorka umiała tez przykuć moją uwagę ważnymi detalami, krótkimi wzmiankami, które potem okazywały się bardzo istotne, lub też budując powoli napięcie. Jednym słowem – nie mogłam się od ksiązki oderwać. Myślę, że autorka nie tylko sprawnie przedstawiła psychologiczne portrety bohaterów powieści, potrafiła też bardzo ciekawie spleść je ze sobą, by powoli budować wyczuwalne napięcie między postaciami. Ponadto intryga wydała mi się bardzo ciekawie i oryginalnie przedstawiona, a zakończenie było frapujące i na tyle ciekawe, by pozostawić po sobie satysfakcjonujące uczucie sytości.

Echo winy jest drugą powieścią Charlotte Link, którą zakupiłam i przeczytałam w tym roku, i na razie jej książki podobają mi się coraz bardziej. Na koniec pochwalę się, że w czasie świąt mam zamiar przeczytać sławetny Dom sióstr jej autorstwa, który zamówiłam sobie w bibliotece, i który jest obecnie czytany przez moją mamę. Mam nadzieję, że mi starczy na to czasu....

A czy wy znacie inne jej powieści godne polecenia? Żałuję, że nie jest ona tłumaczona na angielski, bo wtedy na pewno łatwiej byłoby mi ją zdobyć...

wtorek, 24 sierpnia 2010

"Ostatni ślad" - Charlotte Link

    Książkę Charlotte Link, poczytnej niemieckiej autorki, odkryłam dzięki blogosferze. Tak naprawdę chciałam przeczytać Dom sióstr, bo spodobały mi się recenzje na różnych blogach, ale tej akurat w księgarni nie było... Wzięłam więc Ostatni ślad, bo na okładce przeczytałam, że była to „Najlepsza książka roku 2008 w Niemczech”. Aha, spodobał mi się też opis na okładce....

    Elaine Dawson, zahukana prowincjonalna szara myszka, życiowy pechowiec, utknęła na lotnisku Heathrow. Miała lecieć na ślub swojej koleżanki Rosanny, do Gibraltaru, ale z powodu mgły odwołano wszystkie loty. Przypadkowo spotkany mężczyzna oferuje jej nocleg, Elaine zgadza się. I ślad po niej znika. Pięć lat później Rosanna otrzymuje zlecenie napisania serii artykułów o zaginionych osobach. Jeden z artykułów ma dotyczyć losów Elaine – czy dziewczyna została zamordowana, czy może uciekła, uwalniając się w ten sposób od odpowiedzialności za niepełnosprawnego brata, którym musiała się opiekować? Rosanna chce wyjaśnić zagadkę jej zniknięcia za wszelką cenę...

    Jest to tylko jeden z wątków tej powieści, pojawiają się też ciekawe wątki poboczne, które zazębiają się i gmatwają na różne sposoby. Wydaje mi się tylko, że niektóre z nich mogłyby zostać dokładniej i ciekawiej zakończone... Myślę, że Ostatni ślad to nie tyle kryminał, co powieść psychologiczna z wątkiem kryminalnym. Podobały mi się bowiem postaci, którymi Charlotte Link zaludniła strony swojej powieści, każda z nich miała coś do powiedzenia, każda była inna, obarczona swoimi problemami – zgorzkniały brat Elaine, zbuntowany nastolatek Robert, despotyczny mąż Rosanny – żadna z tych postaci nie była jednoznaczna, jednowymiarowa ... Sama tylko postać głównej bohaterki nie wzbudziła mojej sympatii, bo nie podobały mi się motywy jej postępowania, pewne wybory jakie podejmowała. Ale cóż, możliwe, że nie powinnam postaciom z powieści narzucać własnych przekonań!

    Ostatni ślad to pierwsza powieść Charlotte Link jaką przeczytałam i nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Zostawiła na mnie przyjemne wrażenie ciekawej lektury, idealnej na deszczowy dzień, który spędza się pod kocem, przy herbacie i ciastkach. Może nieco przydługiej, ale mimo wszystko wciągającej. Teraz mam nadzieję upolować gdzieś Dom sióstr (co chyba nie będzie takie łatwe...) i sprawdzić, czy ta powieść zrobi na mnie jeszcze większe wrażenie!