Rzeszów gościł prof.
Jana Miodka. Tłum w Bibliotece Wojewódzkiej daje nadzieję, że ludziom bliska jest idea dbałości o język, a nie tylko znana postać. Związki profesora z miastem Rzecha są odległe. To u prof. Reczka pan Miodek zdawał pierwszy egzamin, a po powrocie z wakacji okazało się, że tenże Reczek pojechał wzmacniać Rzeszów, a we Wrocławiu osierocił rubrykę
Rzecz o języku, którą zajął się bohater spotkania. Przyszła też kariera telewizyjna i czas na
Ojczyznę polszczyznę - tak pięknie nazwaną przez Słowackiego. Teraz w TV Polonii możemy zagłębiać się w
Słownik polsko@polski. Profesor rozumie konieczność popularyzowania językowej poprawności, stąd pewnie tytułowy przydomek
językoznawcy doludnego.
Wykład żywy i wciągający. Najciekawsza część to ta o anglicyzmach, które napływają z ogromnym nasileniem po 89 roku. Obsługują sfery sportu, ekonomii, muzyki, informatyki... Rozparły się wygodnie w językowej loży i dziś już nie ma przerywników leksykalnych z greki, łaciny, z włoskiego czy francuskiego. A tak barwnie nasycały język! Wtręty angielskie - tak kochane przez młodzież - bywają irytujące. Czyż nie są groteską językową wszelkie
sorki, akły, wow, parzenie
dżakopsa czy podziwianie
Najki z Samotraki? To wypadnięcie z kodu kulturowego! Kiedyś języki obce docierały do nas za pomocą galaktyki Gutenberga, dziś wiodący jest kanał słuchowy. Zaginęły zapożyczenia graficzne i dlatego zamiast biznesu mamy
byznes, a komentator sportowy wykrzykuje o walce
Dejwida z Goliatem.
Druga część spotkania to ożywiona dyskusja. Było o wariantach akustycznych, żartach językowych, o byciu modnym w języku. Cenne dla mnie okazały się tłumaczenia dotyczące końcówki -em wymyślonej przez Onufrego Kopczyńskiego, szczególnie kłopotliwej w nazwach regionów i województw. Profesorowi zawdzięczamy też wygraną batalię o łączną pisownię "nie" z imiesłowami, która spędzała sen z powiek co ambitniejszym uczniom. I za to wszystko chwała spolegliwemu doradcy językowemu Polaków.
Do dzisiaj pamiętam scenę spotkania z Krystyną Lenkowską - rzeszowską poetką - która pisząc o katedrze sandomierskiej, uznała, że byłaby nieszczera, gdyby nie ustosunkowała się do kontrowersyjnego obrazu de Prevota. Tak samo ja nie byłabym sobą, gdybym nie ujawniła zadry tkwiącej w sercu. To lustracja na Uniwersytecie Wrocławskim i papiery, które profesor podpisał "jak idiota" - co sam przyznał. Sprawa ma finał w Strasburgu, a ja myślę wciąż o tych, którzy nie podpisali niczego i dzisiaj nie mogą iść z kagankiem do ludu...
To już inny profesor - mówi z takim samym ogniem w oczach -
Romuald Gondek. Gdy w 1952 roku opuszczał progi zacnego krakowskiego uniwersytetu, nie miał w ręku właściwej legitymacji, a jego przyjaciel - Tadeusz Miś, żołnierz AK - mógł co najwyżej liczyć na pracę w raciborskiej Fabryce Kotłów. Obaj postanowili opuścić kolebkę kultury i z nakazami pracy w rękach znaleźli się w pobliskich miejscowościach w widłach Wisły i Sanu. Pan Gondek to mój polonista z liceum. Kilkadziesiąt lat nauczania języka polskiego i łaciny pośród sosen i dębów. Ale wszyscy jego uczniowie ruszali na podbój Polski bez kompleksów.
Dlaczego o nim piszę? Bo stał się lasowiackim Kolbergiem. Był jednym z ostatnich studentów slawisty Kazimierza Nitscha i to jemu zawdzięczał zainteresowanie dialektologią. Równolegle do pracy nauczycielskiej zajmował się polską gwarą. Najpierw opisał słownictwo rodzinnej Radgoszczy, później współtworzył
Słownik Gwar Polskich. Tysiące zgromadzonych fiszek wykorzystał do wydania
Słownika gwary lasowiackiej.
Cóż to za dzieło! Żyłka badacza, odkrycia, tysiące wizyt w chatach... Przeniosłam się do lasowiackiej wsi i słucham o herbacie z oktawnego wianka albo o leczeniu jęczmienia
dupo muchy. Już wiem, czym się różni żur od barszczu i że
żydy nie są używane do niczego. Bo słownik zawiera nie tylko rejestrowane wyrazy, ale zwroty i wyrażenia udokumentowane cytatami. Toż to podróż z Kolbergiem po kraju!
Może mała
zgadywanka? Nie powinna być trudna, bo kiedyś w Puszczy Sandomierskiej zadomowili się uciekinierzy z Mazowsza i wpływ ich mowy na gwarę lasowiacką jest widoczny (mazurzenie). Proszę, oto mały zestaw. Co znaczą?
- wierzchnica,
wypaprać, wysopić, zawitka, zgłoba, oburdać się, pierwoświecie, ciapa, chujawa (!), zapalanka, zatyłek, zołza, chlapka, zmuleniec...
No jak tu się nie zachwycać?
I na finał ludowa, nieprzemijająca mądrość:
Kto nie przysiędzie życi,
nie uprzędzie nici.