DOM Z PAPIERU



Pokazywanie postów oznaczonych etykietą J.K.Korzeniowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą J.K.Korzeniowski. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 grudnia 2017

WRACAĆ DO LITERATURY PIĘKNEJ, czyli WIELKIEJ


W zimowy wieczór usiąść w domowym kąciku, włączyć lampkę i zagłębić się w lekturę Wielkich Mistrzów.... Przenieść się w świat wyobraźni i wartości, których ze świecą szukać w dzisiejszej literaturze  zwanej tylko piękną. Może to będą książki Josepha Conrada? Zbyt zapomniany...
Józef Konrad Korzeniowski urodził się 3 grudnia 1857 roku w Berdyczowie. To

autor "Jądra ciemności", "Lorda Jima", "Tajfunu", "Nostromo" czy "Smugi cienia". Opisywał piękny i bezwzględny żywioł morski, a przy tym szukał tego, co człowieka wywyższa i czyni szlachetnym. Rzadki dziś rys, bowiem w powieściach brak piękna, miłości, a powstaje literatura (i inne tak zwane sztuki) naznaczona  defektem.
Mija rok 2017 - Rok Josepha Conrada - Korzeniowskiego. Nie wiem, co w kraju zrobiono (o ile zrobiono cokolwiek), żeby uczcić tego pisarza. Mamy jeszcze miesiąc...
 


czwartek, 14 lutego 2013

Jak cuchnęła galicyjska bieda

Trudne zadanie przede mną, bo łatwiej jest pisać, pisać..., a dyscyplinowanie słów przydałoby się, bo znów dwa teksty na jeden temat. I dwaj autorzy: Józef Konrad Korzeniowski i Martin Pollack. Co ich łączy w omawianych utworach? Właśnie tytułowa bieda w Galicji i związana z tym masowa emigracja na przełomie wieków. Może chronologicznie.

W zbiorze Tajfun i inne opowiadania natknęłam się na Amy Foster.  Korzeniowski umieszcza akcję   w południowej Anglii w 1901 roku. Janko jest rozbitkiem zagubionym we wrogim świecie. Jako jedyny ocalał po katastrofie statku płynącego do wymarzonej Ameryki, która miała być rajem dla polskich chłopów, uciekających przed głodem, marzących o łatwym zarobku. Zepchnięty na margines, wyśmiewany, w końcu znajduje kąt i za pracę na farmie dostaje jedzenie. Bariera językowa jedynie zakochanym nie przeszkadza i tak wiąże swój los z dziwną Ami, której nikt inny by pewnie za żonę nie chciał. Rodzi im się syn, a Janko Góral marzy, że w końcu będzie miał komu śpiewać swoje tęskne pieśni, pacierz odmawiać w ojczystym języku. Wciąż myśli o rodzinie, która została w kraju. Wspomina okoliczności wyjazdu, gdy we wsi zjawili się agenci namawiający chłopów do opuszczenia wsi, mamiący ogromnymi zarobkami.

Pojawiali się w dni targowe, przyjeżdżając na chłopskim wozie, i urządzali swoje biuro w jakiejś stodole, czy w innym żydowskim domu. Było ich trzech. Ten z długą brodą wyglądał czcigodnie; nosili kołnierzyki z czerwonego sukna, a na rękawach mieli złote galony, jak urzędnicy państwowi. Siedzieli dumnie za długim stołem, a w następnym pomieszczeniu, tak żeby zwykli ludzie nie mogli tego słyszeć, trzymali chytrą maszynę telegraficzną, przez którą mogli rozmawiać z cesarzem Ameryki. [...] Czcigodny człowiek w mundurze musiał kilka razy wychodzić z pokoju, żeby telegrafować w jego sprawie. W końcu jednak, ponieważ był młody i silny, amerykański Kaiser zatrudnił go za trzy dolary. [...] W domu jego ojca zaczynało być ciasno. Dwaj bracia rozbitka byli żonaci i mieli dzieci. Obiecał więc, że dwa razy do roku będzie im przesyłał pocztą pieniądze. Starą krowę, parę srokatych górskich kucyków własnego chowu i kawałek pięknego pastwiska na słonecznym zboczu przełęczy porośniętym sosnami jego ojciec sprzedał żydowskiemu oberżyście, żeby zapłacić ludziom ze statku, który przewoził do Ameryki ludzi chcących się w krótkim czasie wzbogacić.

Cytat przydługi, ale oddaje  w pełni problem, który jest osią kolejnej książki.

Martin Pollack Cesarz Ameryki
Polskie wydanie miało zapewnioną głośną promocję, ze spotkaniami z autorem, z wieloma przychylnymi recenzjami. Nie dziwię się, bo czyta się znakomicie. To reportaż historyczny bazujący na gazetowym opisie i fragmentach sądowych zapisków z masowego procesu przeciwko organizatorom emigracyjnego przemysłu. Proces rozpoczął się w 1888 roku w Wadowicach, a zeznania składają stręczyciele, agenci, właściciele towarzystw żeglugowych... Przy okazji poznajemy przyczyny i kulisy masowej emigracji. Szczegóły porażają. Z pomocą sfałszowanych listów, zdjęć statków, medalików z maryjnym wizerunkiem, a przede wszystkim brzęcząc złotymi krążkami, które w Ameryce leżą na ziemi, agenci werbują głównie młodych mężczyzn, w najlepszym wieku; rzadko wyjeżdżają rodziny. Po wyprzedaniu za bezcen majątku, ogołoceni, wyjeżdżają do Niemiec, potem przesiadają się na statki i w straszliwych warunkach płyną do "raju", gdzie pracują w kopalniach, hutach, przy budowach kolei przez 12 godzin dziennie za jednego dolara. W wielu opisach króluje tytułowa galicyjska bieda, powodowana przeludnieniem, brakiem inwestycji, przekupstwem, plagą pijaństwa, chorobami spowodowanymi brakiem higieny, a nawet pojawia się kościół jako winny niedożywieniu! Bo przecież wymaga od chłopów, żeby przestrzegali wielu wolnych dni, podczas których nie tylko nie wolno im pracować, ale i spożywać posiłków, bo wiele z tych świąt wiąże się z postem. [s.63] Według urzędowych danych liczba wolnych od pracy dni wahała się w różnych okręgach od stu do dwustu. Nie powinna zatem dziwić średnia wieku dla mężczyzn - 27 lat. Z każdą przewróconą kartką to w ogóle byłam coraz bardziej zdumiona, że w tak straszliwych warunkach można było przetrwać. Bo okropności co krok. Wraca kilkakrotnie sprawa stręczycielstwa i handlu żywym towarem. Do samej Ameryki Płd. rocznie trafiało ok. 10 tysięcy dziewcząt, głównie z żydowskich rodzin. Do Bombaju trafiały jako "srebrne łyżeczki" albo "bele jedwabiu". Luźno związany z głównym tematem jest rozdział o młodych Żydówkach, które sprzedają swoje noworodki "na fabrykowanie aniołków" (opiekunka przyjmuje pieniądze, a potem głodzi dzieci na śmierć, wystawia nago na mróz!). Podobnie odebrałam tekst o koniach...

Wracam do głównego wątku i moich uwag. Uznanie dla autora za nieukrywanie narodowości agentów, którymi byli przede wszystkim Żydzi. Związane to było z faktem, że utrzymywanie kontaktów ze zleceniodawcą, rozliczanie, wymagało umiejętności czytania i pisania, czego nie potrafili mieszkańcy wsi. Wspominam, bo w rozmowach z Pollackiem pytano go, czy nie miał obaw, że będzie posądzony o antysemityzm. W tym kontekście warto nadmienić, że to słowo  sam autor eksploatuje niemiłosiernie. Pojawia się co kilka stron. Zamiast analizy faktów, własnych wniosków, przytacza wciąż fragmenty antysemickiej publicystyki,  tak że zaczęłam się zastanawiać, czy autor zbyt nie oddala się od tematu?  Zdziwiłam się również, że wśród emigrantów największą grupę - według autora to ok. 60% - stanowili Żydzi. To ich los dotknął najbardziej, to oni cierpieli nędzę, bo sytuacja Żydów w Galicji nie jest lepsza niż ich chrześcijańskich współobywateli, wprost przeciwnie [s.68], bo polscy chłopi mieli chociaż ziemię, a Żydzi nie mogli jej nawet dzierżawić: Administracja majątku Krasiczyn wydzierżawi, wyłącznie chrześcijanom, folwark i szynki. Dalej: Poszukuje się chrześcijańskiego dzierżawcy na 660 mórg dobrej ziemi w okręgu Horodenka. [s.69] Codzienne szczucie w gazetach i z ambony, szykany, wyzwiska i nagonki sprawiają, że żałosny los Żydów staje się jeszcze gorszy. [s.70] Oczywiście jest tu mowa nie tylko o ziemiach objętych  austriackim, ale i rosyjskim zaborem, a galicyjska nędza dotyczyła w równym stopniu także Rusinów, Polaków, Słowaków.

Dalej już jako ciekawostka - skąd wziął się tytułowy "cesarz Ameryki"?
Sprzedając bilety, agenci chętnie posługują się osobliwym "telegrafem". Jest to zwykły blaszany budzik, którym operuje Abraham Landerer [...]. "Dyrektor" nakręca budzik i pozwala mu dzwonić, bo w ten sposób rzekomo nawiązuje "telegraficzne połączenie" z Hamburgiem albo z Ameryką. Najpierw dowiaduje się o wolne miejsce na statku. Potem znowu nakręca budzik i przyjmuje odpowiedź. Za każdy tego rodzaju "telegram" każdy emigrant musi wyłożyć cztery do sześciu guldenów.[...] Na koniec przychodzi pora, żeby do gry włączyć także "cesarza Ameryki", którego, również z pomocą blaszanego budzika, należy spytać, czy będzie tak łaskawy i zechce przyjąć do swego cesarstwa nowego poddanego. [s.117] Jakże ten fragment zbieżny z przytoczonym na początku!

Długo by jeszcze pisać. Zastanawia np. zdanie o Galicji: Po pierwszej wojnie światowej zostaje ona wymazana z mapy i wcielona do nowo powstałej Polski; nadzieje Rusinów - teraz nazywają się Ukraińcami - na własne państwo niweczy polskie wojsko [s.179]

Brakowało mi też opisu do zdjęć, przypisów, co może warto uzupełnić w następnych wydaniach.
Książka bardzo ciekawa, skłania do samodzielnych poszukiwań i dyskusji. Jednak chciałabym, żeby w społecznej pamięci została też opowieść o Janku Góralu. Bo to J.K.Korzeniowski pierwszy poprzez jednostkowy los pokazał panoramę zjawiska wymuszonej emigracji.


Cytaty pochodzą z książki Martina Pollacka Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011, przełożyła Karolina Niedenthal