Głównym celem niemieckiej polityki historycznej jest rozmywanie odpowiedzialności za zbrodnie wojenne. Zła historia ma być zastąpiona nową, pasującą do unijnych standardów, a Niemcy hojnie dzielą się winą z innymi narodami (czytaj - z Polakami). Na nic protesty strażników pamięci w odniesieniu do "polskich obozów koncentracyjnych", bo przecież chodzi jedynie o skrót myślowy! Po upamiętnieniu cierpień wypędzonych i wystawieniu im muzeum, w sierpniu w przeddzień rozpętania szatańskiej wojny ogłasza się wszem i wobec uchwalenie Dnia Pamięci Wypędzonych, który to nasi sąsiedzi będą świętować od przyszłego roku 20 czerwca. A pierwszego września niemieckie media emitują film "Nazi matki, nazi ojcowie" (czy jakoś tak), w którym polscy żołnierze podziemia mają zakazane gęby, a przy okazji mordują Żydów. O nagminnym zastępowaniu określenia "niemiecki" słowem "nazistowski" już wspominałam przy okazji zwiedzania KL Dachau. To ja się pytam - jakim językiem posługiwali się ci naziści? Bo na świecie już nawet studenci wiedzą, że mówili po... polsku!
W tym świetle zajmę się dziś tymi, którzy zapłacili cenę najwyższą - dziećmi. Wśród kilku milionów polskich ofiar wojny to dzieci stanowiły jedną trzecią z tej liczby! Bezbronne, bezwolne, wyrwane niczym serce narodu. Ginęły w płomieniach, w egzekucjach, przeszły przez obozy koncentracyjne, były wyszarpywane z matczynych objęć, uśmiercane w placówkach "opiekuńczych"... Dziś to niewygodna prawda. Czeka się na śmierć tych, którzy przeżyli hekatombę i już za parę lat nikt nie zaświadczy, że uczestniczyli chociażby w eugenicznym procederze, w wyniku którego około 170 tysięcy polskich dzieci zostało zgermanizowanych i często do dziś nie wiedzą, że są Polakami. Czy dezinformacyjną politykę niemiecką zmieni jeden film o Lebensborn albo książka wycofana z biblioteki?
Zatem zaczęłam skwapliwie zbierać świadectwa, a wśród autorów powtarza się niezmiennie nazwisko Romana Hrabara. To prawnik związany ze Śląskiem, który poświęcił życie, by szukać dzieci porwanych i poddanych germanizacji. Wydał - nie bez przeszkód (bo nagle ginęła dokumentacja) - kilka publikacji o charakterze popularno-naukowym. Wprost pisze o kradzieży polskich dzieci, badaniach rasowych, adoptowaniu przez niemieckie rodziny. Jeśli ktoś nieświadomy westchnie w tym momencie, po co Niemcom byli "podludzie", to przypominam, że zabieg ten był pomyślany jako transfuzja świeżej krwi dla zniszczonego biologicznie vaterlandu. W czasie II wojny uprowadzono i poddano germanizacji przeszło 200 tysięcy dzieci polskich! Mało wie o tym nasze społeczeństwo. Hrabar opisuje dokładnie plany akcji rabunku i grozę metod. Dzieci "znikały" z przytułków, ze szpitali, szkół, a często wprost z rodzinnych domów. Selekcja rasowo-wartościująca miała na celu określenie, czy dziecko nadaje się do zniemczenia. Celem zatarcia śladów pochodzenia dziecka Niemcy dokonywali zmiany nazwisk, imion i dalszych personaliów, wystawiając fałszywe dokumenty. Z reguły zachowywano od jednej do trzech liter początkowych nazwiska, a np. Mikołajczyk stawał się Micekerem. Często zdarzało się, że dzieci pomordowanych ofiar terroru przebywały po "troskliwą" opieką morderców!
Takim przykładem jest Alojzy Twardecki, który na zawsze miał zostać Alfredem. W swojej Szkole janczarów opisuje, jak żył w niemieckim środowisku i stał się typowym produktem germańskiego wychowania zachłystującego się wizją wielkich Niemiec i wielbiącego Hitlera. Jak czuł się w momencie, gdy upomniała się o niego polska matka, a przed domem pojawił się samochód z ludźmi, którzy chcą go ukraść niemieckim rodzicom i dziadkom? Ukrywany przez przybranych rodziców nie wróciłby do ojczyzny, gdyby nie śmierć Mutter i kolejny związek ojca. Zbuntowany nastolatek na znak protestu przyjeżdża do Polski, gdzie spotyka się z druzgocącą nowością, nieprawdopodobieństwem i zaczyna żyć niczym w transie. Matka opowiada:
Słuchałem historii o heroicznych zmaganiach uczestników Powstania Warszawskiego, o bohaterstwie dzieci Warszawy, o Armii Krajowej, zamachu na Kutscherę i Cafe-Club, o potężnym ruchu partyzanckim... i traciłem poczucie rzeczywistości. Przecież nic o tym nie wiadomo w Niemczech! Polacy nie mają przecież zmysłu organizacyjnego, jak oni to zrobili? Niewiarygodne! A te bzdury o obozach koncentracyjnych! Nikt u nas nie dawał temu wiary i nie tylko u nas. Spotykałem Amerykanów, którzy również twierdzili, że to komunistyczna propaganda. (s.111)
Jak trudno było mu sobie wyobrazić zwykłych morderców pod maską tych starannie wygolonych, pachnących ludzi! Dopiero po wyjeździe do Oświęcimia zwalił się na niego ogrom okropności i okrucieństwa. Wybrał jednak Polskę i uznał ją za swoją Ojczyznę, chociaż proces repolonizacji bywał często bolesny.
Ile takich powrotów zawdzięczamy Hrabarowi? Podobno około trzydziestu tysięcy. Tuż po wojnie zapalono zielone światło dla komisji badających hitlerowskie zbrodnie. Ruszył proces w Norymberdze. Do akcji wyszukiwania zagrabionych dzieci włączył się Polski Czerwony Krzyż. Wszystkie działania w strefach okupacyjnych przebiegały przy milczącej bierności niemieckiego społeczeństwa. Mimo obowiązku zgłaszania takich przypadków, niewielu Niemców doń się stosowało. Trzeba wiedzieć, że małe dzieci do 5 lat były adoptowane i często całkowicie zgermanizowane. Próbowano czasem rozpoznać je na podstawie znajomości słów: mama, tata, kot, pies, dobry, tak, nie i cukierek. Natomiast dzieci starsze od 6 do 12 lat - zachowujące pamięć, mówiące potajemnie po polsku mimo represji - trafiały do rodzin wiejskich. Trudno było oddać tanią siłę roboczą.
Zapadająca "żelazna kurtyna" i narastająca wrogość wśród dotychczasowej koalicji wywoływała wiele negatywnych wydarzeń, jak np. te...
Czytam w Janczarach XX wieku:
W pierwszych miesiącach po zakończeniu działań wojennych akta centrali Lebensborn zostały przez amerykańskie władze okupacyjne zatopione w rzece Inn w Bawarii. Na skutek utraty tych dokumentów szereg niezwykle ważnych szczegółów, dotyczących działalności tej zbrodniczej instytucji, prawdopodobnie nigdy nie zostanie wyjaśnionych. (s.29) Autor wspomina też o zamachu w okolicy Landshut... Nikomu nie było na rękę ujawnianie prawdy o rabunku. Jednak inspektorzy jadą w teren. Materiały i dokumenty rosną. Powoli zaczyna się wyłaniać obraz ponurej grabieży, popełnianej systematycznie, konsekwentnie, szeroko zaplanowanej - zbrodni porywania dzieci. Że zaplanowana, niech zaświadczy fakt, że już dwa lata przed wybuchem wojny personel z ośrodków Lebensbornu uczył się języka polskiego! Na tych, którym udało się wrócić do ojczyzny, czekał długi proces odzyskiwania świadomości narodowej i poczucia więzi rodzinnej.
Zdjęcia z książki Czas niewoli, czas śmierci R.Hrabara, Z.Tokarz, J.E.Wilczura
Pamiętajmy o dzieciach, które miały jasne włosy i niebieskie oczy... I nie piszcie, że to tak trudno czytać. One musiały przez to przejść, a my winniśmy im chociaż pamięć. Szacunki mówią o żyjących dziś 2-3 milionach potomków tych, których odebrano rodzicom w ramach programu Lebensborn.