Bynajmniej nie mam żadnej cioci Reni...
Jest to jednak bardzo szczególny dla mnie piernik. Przepis pochodzi z "Przyjaciółki" z roku 1969 (nawet dla mnie jest to prehistoria) i robiła go moja mama odkąd sięgam pamięciom. Zawsze na Boże Narodzenie czasem na Wielkanoc, rozchodziły się piernikowe zapachy . Najpierw zapach parzonej kawy i tłuczonych w ściereczce młotkiem goździków, a potem zapach pieczonego piernika. Piernik mama piekła w prodiżu. Przez szybkę obserwowałem rosnące ciasto i przez specjalne dziurki, specjalnym drucikiem sprawdzaliśmy czy już jest suchy.
Kuchnia nie była ulubionym miejscem mojej mamy, nie lubiła gotować i na szczęście nie musiała, więc za ten piernik tym bardziej należały się jej brawa.
Kiedy mamy zabrakło, mimo że miałem ciekawsze zajęcia, jak przystało na młody wiek, czasami piekłem na święta "Piernik Cioci Reni". Teraz kiedy mam rodzinę staram się robić go na każde Boże Narodzenie. Też tłukę goździki młotkiem w ściereczce i piekę go w prodiżu, zresztą w tym samym (kiedyś to robili porządne AGD :)).
Nie będę przepisywał przepisu, prezentuję go Wam w oryginale i gorąco polecam, jest bardzo piernikowy :)))
W prodiżu grzanym tylko od góry piekę go ok 45 minut.
Dziękuję za wszystkie życzenia świąteczne i też życzę: