Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chorwacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chorwacja. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 sierpnia 2014

Polenta niestandardowo... nasza chorwacka przekąska

Jak widać wakacje postanowiły zakończyć się taką pogodą, żeby nie było nam przykro... No, cóż? Jest to jakiś sposób.
Jednak wakacyjnymi smakami będziemy mogli delektować się dopóki wystarczy nam fantazji.
W tym roku całorodzinny urlop spędziliśmy znów w Chorwacji i to w miejscu, w którym byliśmy w zeszłym roku. Miejsce i wszystkie jego zalety szczegółowo wyłożyłem TU przed rokiem, więc nie będę się dublował. Ponieważ były osoby zainteresowane kontaktem podaję adres do Loredany naszej wspaniałej gospodyni i do strony rodzinnego biznesu MARCETA . Jak będziecie pisać do Loredany prześlijcie pozdrowienia od Robiego ;)
Nasza gospodyni też lubi dobre jedzenie i nowe przepisy, więc czasem częstowaliśmy się wzajemnie swoimi produkcjami. Uważam, że szczytem zuchwałości było podarowanie Loredanie słoika ajvaru wyprodukowanego nad Wisłą. Podobno bardzo im smakował...
W tym roku częstowałem Chorwatów polentą, czyli znów drobne zuchwalstwo, bo to bardziej ich potrawa niż nasza :)
A jeżeli Wam zaproponuję polentę ?
Polenta jest naszym wypróbowanym wielokrotnie sposobem na wakacyjną przekąskę w ciągu dnia lub jako dodatek do dania głównego. W Chorwacji dostępna jest w każdym sklepiku spożywczym. Można ją przygotować wcześniej (2 godziny lub 2 dni) i wykorzystać w ulubiony sposób w potrzebie.
Polentę standardowo spożywa się jako papkę pacniętą na talerz. Coś w stylu bardzo rozwodnionego purée ziemniaczanego ze stołówki PRLowskiej. Ble! Ale można zrobić ją tak...

Przepis na polentę jest na każdym opakowaniu, ale... po Chorwacku! Moja propozycja brzmi tak:
1 szklanka polenty na 3 szklanki wody czyli 1:3
Gotujemy 3 szklanki wody, solimy i dodajemy 1/2 - 1 łyżeczki rozmarynu, oraz łyżkę oliwy i trochę pieprzu. Wsypujemy polentę i gotujemy 2 minuty cały czas mieszając uważając na pryskającą paćkę. Gorąca do bólu!
Zdejmujemy z ognia i trochę studzimy. Rozsmarujemy na desce lub innej płaskiej powierzchni wygładzając jak się da z wierzchu. Ostatnio wpakowałem ją do torebki po tackach grillowych...

I zostawiamy do całkowitego ostygnięcia. Potem kroimy na trójkąty lub paski.


No to mamy bazę.
Teraz możemy: wrzucić na głęboki olej, opiec w piekarniku, grillować lub zjeść na zimno. Inwencja należy do Was!

czwartek, 20 marca 2014

Łosoś zapiekany pod mozzarellą...

No i stało się... Szukałem jakiegoś zdjęcia i trafiłem na folder z ubiegłorocznych wakacji... Teraz już się ode mnie nie odczepią!
Trochę zaczynam mieć dosyć tego lodowatego wiatru i chętnie ponarzekałbym na upał...


Zaczęło mi brakować tego południowego klimatu...


A najbardziej tamtejszych smaków.
Warzyw i owoców prosto z targu.
Wina prosto z piwniczki, no i rybki. Prosto z mojego ulubionego bazaru rybnego...

Dlatego dzisiaj zapodam łososia zapiekanego pod mozzarellą.
Przepis jest bardzo prosty (jak zawsze) a efekt powalający!
Kawałki filetów łososia bez skóry i ości smaruję oliwą, doprawiam solą i pieprzem. Układam w naczyniu/naczyniach żaroodpornych.

Przykrywam kawałkami porwanej mozzarelli.

Nakładam warstwę kwaśnej śmietany.

Na śmietanie układam paski papryczki chilli, otartą skórkę z cytryny, kawałki listków bazylii i skrapiam oliwą.

Piekę około 20 minut w temperaturze 220 st. C.

Podane z chrupiącym pieczywem i kieliszkiem białego zimnego wina może przenieść chociaż na chwilę w wakacyjne klimaty.

P.S.
Wiem, że łosoś jest mało południowy, więc można go wymienić na coś śródziemnomorskiego, ale w naszych warunkach... Sorry taki mamy klimat...

A to bonus wprowadzający najlepiej w Chorwackie klimaty:
(dźwięk na max !)
Upsss! Troszkę jakość obrazu poleciała...

sobota, 31 sierpnia 2013

Pocztówka z Istrii

Było to miesiąc temu... a jakby wczoraj! Znów będziemy czekać 10 miesięcy... prawdopodobnie złamiemy nasze zasady nie dublowania miejsc wakacyjnych i pojedziemy za rok w to samo. (Byliśmy tu w 2009.) Tam jest wszystko czego potrzebujemy na wakacjach! Mała Italia...
Po pierwsze jest słońce! Jest ciepło/bardzo ciepło.

                                                                   moje stanowisko na "plaży"

 
 
                                              czasem zbyt ciepło! nasza Gospodyni mówiła: tioplo!

Po drugie, chyba najważniejsze, jest dużo pysznego jedzenia!
Jest targ rybny (!),mięsno - serowy i warzywno - owocowy.




 
 
 

Jest pięknie! Wiem, że to banalne stwierdzenie, ale oddaje najprościej o co kaman :)
                                                                    widok z naszej sypialni

                                                                             inna "plaża" Premantura
                                                                                     Premantura
                                                                                  Premantura
                                                                                    Premantura

                                                                   Faźana nocą (Franek na 3ej)

                                                                          Pula (jak w Rzymie;)

                                                                             Faźana

                                                                          "nasze" podwórko

                                                                                  też "u nas"

Jest gdzie się zamoczyć i ochłodzić.
                                                                                  basen za domem

                                                                            ja i Adriatyk (1 km)

No i oczywiście, dzięki wszystkiemu co wymieniłem, człowiek może tu rozwinąć skrzydła...
                                                                             Dorada z grilla

                                                                kozice na żaru czyli krewetki z grilla

                                             dagnie czyli mule w białym winie od naszej Gospodyni

                                                       karkówka i czewapcziczi z ajvarem z Polski :)

                                                        seksowna sałatka z miejscowych fig

                                                                           sardele z grilla

Nie zrobiłem niestety hobotnicy czyli ośmiornicy w czerwonym winie... Rodzina, ku mojemu rozczarowaniu, po obejrzeniu wyżej wymienionej, na targu, stwierdziła, że wolą doradę... :(

Muszę jeszcze wspomnieć o lodach... Przepyszne, olbrzymie porcje w dużym wyborze, a cena jak w Polsce.

To wszystko z pewnością można znaleźć i w innych miejscach, ale nigdzie nie znajdziecie takiej Gospodyni jak nasza. Tak gościnnej i szczodrej. Ale tego już nie zobaczycie na zdjęciach...
Jest też piwniczka, bo nasza Gospodyni i jej rodzina, jest producentem wspaniałych Istrijskich win, ale tego też nie jestem w stanie tu przekazać... tego trzeba spróbować!
P.S.
Pożegnalny kiczowaty landszafcik zrobiony ostatniego wieczora ;)
 
( Jest jeszcze jedna zaleta tego miejsca, która nie komponowała mi się z treścią wpisu. Jest blisko! Można dojechać bez noclegu. )

środa, 18 lipca 2012

Wakacyjna relacja z Chorwacji z naciskiem na grillowanie!

To były nasze piąte wakacje w Chorwacji. Przeplatane innymi krajami, bo nie lubimy monotonii. Za każdym razem w innym miejscu, chociaż czasem w znajomej już okolicy.
W tym roku byliśmy w okolicach Zadaru na wyspie Vir.
Tłem dla naszej wyspy były piękne góry.
Tuż obok naszego domku też był dostatek pięknych landszaftów...
Ale najbliżej naszego domku znajdowała się jedna z najcudowniejszych budowli jaką można sobie wymarzyć!
Wielki wspaniały grill!!!
Ale... o tym później!
Jeszcze jedną rzeczą, która zawsze mnie zachwyca, jest wszechobecne jedzenie... które dlatego zostało jedzeniem, że było pod ręką. Na przykład karczoch...
W drodze na plażę, dosłownie pod nogami zmaterializowała się nasza ulubiona RUKOLA! Przed prawie każdym posiłkiem Franek z mamą szli po nową dostawę rukoli.
I niech ktoś mi powie, że dzieci nie lubią zielonego! Tylko "zielone" musi mieć konkretny smak!!! A rukola, zwłaszcza taka "niesupermarketowa", ma BARDZO konkretny smak.
 Muszę jeszcze wspomnieć o figach, które też rosną wszędzie. Niestety dopiero zaczynały dojrzewać i było ich jeszcze mało. Basia była niepocieszona...

Zwiedzanie okololicy zaczęliśmy od samej wyspy i miasta "wojewódzkiego", czyli Zadaru. Ciekawi zabytków znajdą kilka pamiątek po Cesarstwie Rzymskim, a wielbiciele knajpek też będą mieli spory wybór.
Zastanawialiśmy się tylko, czy miasto ma jakiś specjalny fundusz na odszkodowania za złamane kończyny na tamtejszym bruku, który nawet bez deszczu przypomina lodowisko...
Morze było dość blisko i nie wymagało "wielkiej wyprawy".
Ja lubię "ciepło", ale kiedy jest 34 - 38 st. C wolę być w cieniu z jakimś zimnym napojem pod ręką. Najprzyjemniejszy czas to wieczór!
Chorwaci to bardzo otwarci i sympatyczni ludzie. W kontakcie z obcokrajowcami przechodzą szybko na angielski. Ja byłem jednak zwolennikiem zasady: mów wolno tak jak ja i dogadamy się!
Kiedyś czytałem w jakiś mądrych księgach, że lud obecnie chorwacki, zamieszkiwał w bardzo dawnych czasach, ziemię wielkopolskie i  stamtąd wyruszyli na obecne terytorium. To wiele tłumaczy...
Odbywaliśmy też inne wycieczki. Zaprzyjaźniliśmy się z właścicielem kilku jednostek pływających - Robim (od Roberta - fajne imię!). Na początek całą rodziną popłynęliśmy odrestaurowaną starą chorwacką łodzią. W czasie rejsu okazało się, że mimo, iż Robi jest na co dzień fishermanem, a ja fotografem, mamy dużo wspólnego...
Innym razem popłynąłem z Frankiem glasbołtem na nocny rejs... Franek do dziś opowiada o wraku łodzi na dnie Adriatyku...
Pojechaliśmy na jeszcze jedną wycieczkę, trochę dłuższą... do parku narodowego KRKA. Piękności! Wodospady jak z bajki! To trzeba zobaczyć!
Teraz taka mała dygresja z morałem...
Kiedy czekaliśmy na nasz stateczek, który miał nas zawieźć do parku KRKA, przyglądaliśmy się obrzydliwie wielkiemu, bogatemu jachtowi z rosyjską banderą
, gdy podpłynął... dwa razy większy i bardziej obrzydliwie bogaty jacht z banderą brytyjską...
No, ale może przejdę już do jedzenia... :)
Prawie codziennie w użyciu był grill. Przy temperaturze 35 st. C, nie jest to łatwa sprawa, ale dawałem radę... (medal już dostałem). Jadaliśmy grillowane ryby (dorada, okoń morski i taka w złote paski), lokalny przysmak ciwapcziczi (takie paluszki z mielonego mięsa) i tradycyjną karkówkę w musztardzie Dijon (z Polska), rostbef w papryce oraz pikantne surowe kiełbaski kupowane "z metra".  Raz udało mi się kupić mule (dagnie),  ale nie robiłem ich na grillu, tylko tradycyjnie :) na białym winie.
Ryby nacierałem albo tymiankiem zerwanym z pobliskiego żywopłotu i faszerowałem cytryną, albo rosnącym przy drodze koprem włoskim i cytryną.

Tu są tradycyjne mięsiwa, czyli karkówka w marynacie z musztardy, rostbef w papryce, ciwapcziczi i szaszłyki z filetów kurczaka w marynacie z rozmarynu z czosnkiem i cebulą w oliwie na patyczkach z rozmarynu.
Dodatkami był chleb z grilla posmarowany oliwą z ziołmi i czosnkiem, bakłażan grillowany z twarogiem ziołowym z pomidorem, rukola, sałta, pomidory, ratatuja, grilowana cukinia z oliwą z ziołami, białe lub czerwone wino...
Szaszłyki chyba na prawdę były dobre!
Kiedy nie mieliśmy ochoty na tradydyjny obiadek, zjadaliśmy kuskus z warzywami lub polentę smażoną na głębokim oleju z rozmarynem i pomidorami.
No i na koniec ostatni kieliszek bilo wino...
... i pocztówka z pozdrowieniami z polskim syrenem w gorącym Adriatyku!

;)