Wypiek w moim wypadku nietypowy, bo poranny. Zazwyczaj piekę po pracy, lub wieczorem, by się wyciszyć, albo zrelaksować po dziwnym dniu. Ten został upieczony ze smętnych gruszek, błagających by przygotować z nich coś smacznego. Były już całkiem poobijane , ale przez to soczyste, najlepsze na obróbkę. Część zagospodarowała Mama, przygotowując pyszny kompot z imbirem i cynamonem, którego nawet trochę wypiłam, choć kompoty - te bardziej do jedzenia niż do picia nie są tym, co lubię... Drugą część gruszek porwałam ja. Miało być zwyczajnie, czekoladowo, coś mnie jednak podkusiło i dolałam do ciasta espresso. Całe, mocne, czarne jak smoła espresso.Ciasto mogłoby być bardziej wilgotne, dlatego następnym razem planuję przygotować je z połowy składników, tak by owoce zdołały nawilżyć całe ciasto.
Moja mokka może nie jest nadzwyczajnym ciastem, ale do kubka rooibos pasuje jak najlepiej. Poza tym wspaniale poprawia mi humor, a trzeba go było poprawić, bo na samym czubku nosa pękło mi naczynko. Nie tragedia, ale już małe ups. Nikt nie widzi, ale ja widzę! Znacie to? Liczę, że nie jestem odosobnionym przypadkiem...
składniki
- 5 jajek w temperaturze pokojowej,
- kostka masła,
- 2 szklanki mąki,
- 1 szklanka białego cukru,
- łyżeczka proszku do pieczenia,
- 1 filiżanka espresso,
- 2 łyżki najlepszego kakao
- 2 duże, soczste (najlepiej przejrzałe) gruszki
Jajka ucieramy z cukrem, do powstania jasnej, gęstej masy. Dodajemy miękkie masło, miksujemy. Przesiewamy mąkę z kakao i proszkiem, mieszamy, dolewamy espresso. Masę wylewamy na natłuszczoną blaszkę, układamy gruszki lekko wciskając w masę. Pieczemy dobrą godzinę w 180 stopniach. Sprawdzamy patyczkiem, moje ciasto było dobre po godzinie i 10 minutach, ale miałam okrągłą blaszkę i mocno wyrosło. Wedle uznania pod koniec posypujemy migdałami, lub po wystygnięciu samym pudrem.
Smacznego. Pa.