Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pudry. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pudry. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 21 stycznia 2018

Puder utrwalający Vichy Dermablend

Cześć! Jak dawno mnie tu nie było! Mam nadzieję, że stęskniliście się choć troszkę, bo ja przyznam, że bardzo! Ostatnie miesiące były dla mnie niezwykle intensywne, pełne wyzwań i jednocześnie wymagające dużego poświęcenia z mojej strony, dlatego też czasu nie miałam totalnie na nic, czasem nawet na to, aby w ciągu dnia zjeść normalny posiłek, nie wspominając już o chwilach dla siebie. Żyjąc w ostatnim czasie na tak wysokich obrotach, pomimo najszczerszych chęci i pomijając już kwestię za krótkiej doby, często nie miałam także sił, ani energii, aby zaglądać nie tylko na swój blog, ale także i do Was, co nie ukrywam - napawa mnie sporą dozą smutku. Mam jednak nadzieję, że pomału sytuacja ta będzie się stabilizować.

Ok, nie zanudzając dłużej, dziś opowiem Wam troszkę o pewnym pudrze, który otrzymałam jakiś czas temu na spotkaniu blogerek w Rybniku. Na początku nie byłam do niego nastawiona w szczególnie przychylny sposób, ale po czasie udało mu się zyskać moją pełną aprobatę. Jeśli jesteście zainteresowane jak to się stało to zapraszam :).




Vichy Dermablend to bardzo drobno zmielony puder utrwalający, który nie tylko ma przedłużać działanie podkładów (w tym korygujących), ale także jak wspomina producent na opakowaniu - być również odporny na pocenie, kąpiel oraz wycieranie.



Na początku jego stosowania bardzo bałam się o efekt tynku na twarzy, nienaturalne zmatowienie i ogólnie rzecz ujmując - dyskusyjny wygląd po kilku godzinach od nałożenia, bo wiadomo jak to czasem bywa z mocno matującymi pudrami, które lubią się warzyć, migrować etc. Na szczęście moje obawy okazały się być płonne, ponieważ puder ten nie tylko fajnie wygląda i przedłuża trwałość makijażu, ale także nie wchodzi o interakcje z podkładami powodując np. ich oksydację.




Zaraz po omieceniu pudrem buźki, można zauważyć intensywne zmatowienie cery, ale nie na tyle, by wyglądało to sztucznie, czy nieestetycznie. Po kilku godzinach od nałożenia, sebum zaczyna delikatnie być widoczne, ale jednocześnie w dalszym ciągu nie zdarzyło się, bym świeciła się jak żarówka chyba, że mówimy o noszeniu makijażu od wczesnego rana do późnego wieczora, jednak umówmy się - po takim czasie żadna cera mieszana nie wygląda nieskazitelnie. W każdym razie przez 6-8h puder bardzo ładnie trzyma w ryzach podkład, natomiast co jest na minus - nie zauważyłam, by faktycznie zmieniał go w odporny na pocenie, kąpiel, czy wycieranie. Tutaj mogę podać przykład - kilka tygodni temu, tuż po zakończeniu pracy wybierałam się do dentysty, dlatego też w służbowej łazience zmuszona byłam umyć zęby. Jak skończyłam, dookoła moich ust dostrzegłam jaśniejszą obwódkę, ponieważ podkład zszedł dokładnie tak, jak każdy inny w takiej sytuacji, bez względu na fakt, że wcześniej nałożony był tam również puder Vichy.

Pomijając to myślę, że mimo wszystko jest to bardzo porządnej jakości puder w rozsądnej cenie, gdyż kosztuje ok. 80 zł za aż 28 g. Dlatego jeśli szukacie czegoś, co przedłuży trwałość Waszego podkładu w standardowych warunkach, nie będzie wyglądać sztucznie, nie będzie powodować przesuszania skóry nawet po kilku tygodniach noszenia dzień w dzień (bo to też bardzo istotna sprawa) to myślę, że śmiało możecie brać ten produkt pod uwagę. Ja w każdym razie jestem z niego zadowolona, czego i Wam życzę :).

wtorek, 18 lipca 2017

Rozświetlacz Pierre Rene Highlighting Powder

Hej, hej! Jak Wam mija lato? Skóra już przybrązowiona? Moja w trakcie, jednak podobno najcieplejsze dni wciąż są jeszcze przed nami, dlatego cieszę się jak bobas, bo uwielbiam kiedy jest ciepło, świeci słońce i można w pełni korzystać ze wspaniałej pogody, weekendowo wylegując się na leżaczku, popijąc owocowe smoothie, jeżdżąc na rowerze i czerpiąc z pięknej aury ile dusza zapragnie :). A jak słońce i opalenizna, to skóra aż prosi się o to, by zastosować na nią dodatkowo rozświetlacz, podkreślający wszelkie jej atuty. Tak przygotowane ciało z pewnością znakomicie będzie prezentować się np. na wieczornych imprezach. Mnie czekają takie w najbliższym czasie dwie: pierwsza to zjazd rodzinny, a tydzień później moja 30-tka! :D

Dzisiaj chciałam pokazać Wam jeden z rozświetlaczy (na razie jeszcze mało znany, ale myślę, że wkrótce to się zmieni), który jestem pewna, że podobnie jak mnie, również i Wam przypadnie do gustu. A mowa o propozycji od Pierre Rene, czyli potężnym, bo aż 20g dysku o nazwie Highlighting Powder.

Opakowanie zewnętrzne wzorem wielu droższych marek, to czarny kartonik na którym mamy zawarte wszelkie informacje od producenta.




Sam produkt natomiast został umieszczony w formie dysku, w solidnym plastiku, choć mimo wszystko nie najwyższych lotów, zwłaszcza w przypadku górnej części. Rozświetlacz jest wypiekany, zatem przy swojej potężnej gramaturze posłuży nam na wieki, nawet jeśli będzie używany przez kilka osób. Moim zdaniem to świetna opcja dla wizażystek, dlatego sądzę, że warto zaopatrzyć się w ten kosmetyk w swoim kufrze.




Jeśli chodzi o kolor jaki posiada ten rozświetlacz, to jest on zdecydowanie neutralny, szampański, raczej chłodny, choć wciąż daleko mu do bycia zimnym. Nawet przy moim ciepłym odcieniu cery wypada bardzo dobrze, przy czym należy mieć na uwadze, aby nakładać go z umiarem, gdyż zaaplikowany z przesadą będzie się wyraźnie odznaczać na cerze, czy dekolcie, gdyż pigmentacja jest tu na wysokim poziomie.

Poniżej zestawiłam go z innymi tego typu produktami różnych marek, także możecie sobie porównać jak wypada na ich tle. Klikając na zdjęcie możecie je również powiększyć, aby nabrało większej ostrości.



Efekt jaki daje na twarzy jest w moim odczuciu śliczny. Oczywiście jest to tafla, ale pod pewnymi kątami drobinki stają się niekiedy widoczne, co mnie jednak kompletnie nie przeszkadza, gdyż końcowy efekt jest w pełni zadowalający. Ponad to miły, lekko ciasteczkowy zapach, zdecydowanie uprzyjemnia używanie.



Miałyście już może styczność z tym kosmetykiem? Jeśli nie to serdecznie zachęcam, zwłaszcza, że cena jak za taką ilość nie jest wygórowana, gdyż wynosi ok. 45 zł. Ściskam Was słonecznie, zmykając tymczasem na spacerek po Waszych blogach :*.

Ps. Koniecznie dołączajcie na blogowy Instagram! Na Instastories często robię mikrorecenzje różnych produktów lub uzupełniam recki z bloga o dodatkowe informacje. Zapraszam, bo warto! :)

sobota, 18 lutego 2017

Bourjois Healthy Balance, puder którego początkowo nie doceniłam

Hej Kochani! Jak Wam mija weekend? Mnie całkiem nieźle, gdyż wreszcie powoli zaczynam wychodzić z domu, a moja kwarantanna dobiega końca, więc cieszę się jak bocian na żabę, że już mi lepiej i pomału wracam do zdrowia, łiiii :D.

Puder o którym chciałam Wam dzisiaj opowiedzieć, zakupiłam na ostatniej promocji -49% w Rossmannie (cena regularna to ok. 50 zł). Pomyślałam, że może okazać się idealnym uzupełnieniem mojego ukochanego Healthy Mix tej samej marki, więc odcień, który postanowiłam zakupić, odpowiadał numerkowi i nazwie podkładu, czyli 52 Vanilla.

Zacznijmy jednak od początku, czyli od opakowania. Tutaj nie mam większych zastrzeżeń. Szata graficzna jest miła dla oka, czytelna, plastik z którego wykonano puzderko mogłoby być lepszej jakości, ale tragedii nie ma. Do tego w środku znajdziemy dobrej jakości lusterko, co jest dodatkowym atutem.




Kolor pudru jest jasno żółty, dla mnie idealny, choć dla mocniejszych bladzioszków może okazać się ciut za ciemny, a z tego co wyczytałam na Internecie niestety nie ma wersji jaśniejszej (jeśli jednak jest, to proszę mnie poprawić, abym nie żyła w błogiej nieświadomości ;)).

Zgodnie z obietnicami producenta, kosmetyk ma za zadanie matowić naszą cerę przez 10h, wyrównywać jej koloryt, nadawać blask oraz zapewniać naturalny wygląd.

To, co zauważyłam już po pierwszym swatchu, to przede wszystkim konsystencja pudru. Jest on bardzo drobno zmielony i niesamowicie aksamitny w dotyku, przez co bezproblemowo nabiera się na pędzel i następnie rozprowadza na twarzy. Czasem łatwo nabrać go za dużo, ale nawet wtedy nie stanowi to problemu, bo na szczęście jest lekki i nie tworzy efektu maski, ani też nie daje mocnego, płaskiego matu, jaki otrzymuję np. od Stay Matte marki Rimmel.




Zapewne ciekawe jesteście dlaczego nie od razu się z nim polubiłam. Otóż dlatego, że przy pierwszych kilku podejściach zauważyłam, że w połączeniu z niektórymi podkładami, np. wspomnianym Healthy Mixem z tej samej przecież rodzinki, jak również Royal Matt od Bell oraz korektorem Maybelline Instant Anti Age, lekko oksydował na mojej twarzy, powodując przyciemnienie pokrytych nim stref. Bardzo nie lubię, kiedy zachodzi taka reakcja, bo to znaczy, że kosmetyku nie można być w 100% pewnym, dlatego po paru próbach obraziłam się na niego i odłożyłam na kilkanaście tygodni do szuflady.

Pewnego dnia jednak postanowiłam dać mu kolejną szansę i wypróbowałam na innym podkładzie oraz innym korektorze, w rezultacie czego... jego działanie mnie powaliło! Nigdy dotąd po żadnym pudrze moja twarz nie wyglądała tak zdrowo i ładnie jak właśnie po nim. Pięknie utrwalił korektor pod oczami, nie podkreślając jednocześnie zmarszczek mimicznych oraz zmatowił moją mieszaną cerę na tyle dobrze, że przez kilka godzin (ok. 4-6h, w zależności od okoliczności) wyglądała jakby była kompletnie nie muśnięta pudrem, gdyż jego wygląd na mojej cerze okazał się być bardzo naturalny. Od tamtej pory przestałam sięgać po inne pudry, gdyż ten zapewnia mi wszystko, czego oczekuję od tego rodzaju kosmetyków. Ponad to dostrzegłam, że dzięki swojemu żółtemu zabarwieniu, pięknie redukuje delikatne różowawe tony w niektórych podkładach (np. True Match w odcieniu 2N Vanilla), za co ma u mnie dodatkowy plus.

To, co jeszcze mogę dodać na zakończenie to na pewno fakt, że świetnie współpracuje z innymi kosmetykami typu róż, czy brązer, nie podkreśla suchych skórek oraz posiada przyjemny, owocowy zapach, charakterystyczny dla produktów linii Healthy. Do tego nie zapchał mnie, nie uczulił, nie przesuszył, nie tworzył efektu "ciasta", ani też nie spowodował innego dyskomfortu, przez co na tą chwilę zostaje moim ulubieńcem w dziedzinie pudrów do twarzy, choć na nowych podkładach i korektorach radziłabym z nim uważać i pierwszą próbę przeprowadzać najlepiej w domu, co by nie sprawił niespodzianki.

Z miłą chęcią poczytam, czy miałyście już okazję go wypróbować, czy macie może innych faworytów, a jeśli tak to jakich? Udanego weekendu Robaczki :*.

czwartek, 4 lutego 2016

Marc Jacobs - #Instamarc Mirage Filter

Hej! Zapewne zauważyłyście wchodząc na mój blog, że postanowiłam troszkę odświeżyć jego wygląd. Tak, tak, w końcu mnie naszło :D. Nie są to duże zmiany, bardziej nazwałabym je kosmetycznymi, gdyż przyzwyczaiłam się zarówno do samego rozmieszczenia poszczególnych części bloga, jak i rodzaju czcionek, ale za to postanowiłam wymienić banner na nowy i nieco zmienić kolorystykę, co mam nadzieję, trafia w Wasz gust, podobnie jak mój. Za całą zabawę zabrałam się już wczoraj wieczorem, zapominając przy okazji zablokować tymczasowo dostęp do strony, więc być może część z Was miała okazję widzieć tu totalny bałagan, podobnie jak kompletnie inną kolorystykę (początkowo chciałam iść w odcienie mięty), niż ta, która jest obecnie za co Was przepraszam, ale wiadomo jak to przy "remoncie" bywa ;).

Jednak do rzeczy. Jakiś czas temu oglądając kanał Maxineczki, moją uwagę przykuł puder do konturowania od Marca Jacobsa, który bardzo zaciekawił mnie nie tylko samym efektem, jaki daje na twarzy, ale również niesamowitą pigmentacją oraz jedwabistością (nabierał się na palec po ledwie muśnięciu), a jako że nie znoszę kosmetyków o twardej konsystencji, trudnej do okiełznania, postanowiłam przyjrzeć mu się z bliska i sprawdzić, czy a nuż przypadnie mi do gustu. Tak jak poszłam do Sephory tylko po to, żeby go obejrzeć, tak już wróciłam z nim do domu :).

Zanim przejdę do zdjęć, wybaczcie odbicie lampy wyzierające z pierwszej fotki, ale ten kartonik próbowałam fotografować pod chyba każdym kątem i w każdym oświetleniu tak, aby nie było widać odbić i niestety bez skutku, więc zostawiłam jak jest (chyba czas najwyższy kupić blendę).

Opakowanie, jak na markę przystało, jest bardzo minimalistyczne i eleganckie, zamykane na klik, choć plastik z którego jest wykonane nie tylko mocno trzyma ślady paluchów na sobie (wrrr), ale też nie sprawia wrażenia specjalnie wytrzymałego, zatem można mieć obawy, że podczas upadku zawartość bez oporów mogłaby rozsypać się w proch.





W środku mamy 2 pudry w 2 odcieniach, o pojemności 9g każdy. Wariantów kolorystycznych do wyboru są 3, ja postawiłam na Mirage Filter, czyli środkowy, idealny dla mojego średniojasnego kolorytu cery, o żółtych podtonach. Zasada działania jest prosta - jasny puder w odcieniu bananowym ma za zadanie podkreślić wybrane partie twarzy, natomiast ciemniejszy, to już typowy brązer przeznaczony do konturowania (tak, brązer to poprawna nazwa ;)).




Oba pudry są niesamowicie drobno zmielone, przez co wystarczy delikatnie tyknąć je pędzlem, by nabrać aż za nadto. W swoim filmiku Maxi pokazywała, że oba pudry bardzo pylą, ale u mnie na szczęście nie ma takiego problemu, tylko nie można po prostu za nadto machać po nich pędzlami, bo wtedy faktycznie dużo produktu się marnuje. Pigmentacja jest fantastyczna! Wystarczą dosłownie dwa ruchy, by pięknie wymodelować sobie buzię, a jeśli uznamy, że to za mało, w każdej chwili możemy dołożyć więcej kosmetyku, tym samym budując stopień brązowienia. Produkt rozprowadza się na cerze wprost bajecznie! Brązer daje bardzo naturalny efekt, a przy tym nie plami, nie ściera podkładu, nie pozostawia smug, a umiejętnie roztarty nie odcina się i dzielnie trzyma się twarzy od rana do wieczora (najdłużej testowałam go od 7.00 rano do okolic 2 w nocy, gdzie wciąż niezmiennie trwał na posterunku). Jasny puder natomiast doskonale stapia się z moją cerą, optycznie ujednolicając ją i sprawiając wrażenie aksamitnie gładkiej. Uwielbiam stosować go pod zarówno pod linię wytyczoną przez brązer, jak i na same policzki, ponieważ mam wrażenie, że nakładając później jakikolwiek róż, zdecydowanie przyjemniej się go rozciera. #Instamarc używam już ponad miesiąc i przez ten czas nawet w minimalnym stopniu nie spowodował pogorszenia stanu mojej cery. To chyba jedyny kosmetyk tej kategorii, któremu nie mam absolutnie nic do zarzucenia, choć niestety i cena jak na luksusowy produkt jest odpowiednia, gdyż puder kosztuje aż 189 zł., co jest kwotą niemałą, ale zapewniam, że w moim odczuciu wart jest każdej wydanej złotówki!

Dla porównania postanowiłam zestawić Wam kolory #Instamarc Mirage Filter, wraz z popularnym brązerem Kobo w odcieniu Nubian Desert. Jak można zauważyć, #Instamarc jest delikatnie cieplejszy, ale przez to też, o wiele lepiej będzie pasował do ciepłych typów urody, bo pomimo na prawdę zbliżonych odcieni, Kobo u mnie wypada jednak trochę zbyt zimno. Pod względem pracy i efektu jaki oba tworzą na skórze, jak dla mnie tu również wygrywa Instamarc, ponieważ brązer Kobo jest o wiele bardziej zbity i twardy, przez co o wiele trudniej nabrać go na pędzel i następnie rozprowadzić na twarzy, a do tego już kilkunastokrotnie zdarzyło się, że zamiast ładnego, rozblendowanego "załamania cienia", utworzył mi plamę i narobił przez to dodatkowej roboty, choć z drugiej strony patrząc na jego cenę, jest ona bezdyskusyjna, gdyż za brązer Kobo płacimy 20 zł, co w porównaniu z #Instamarc jest kwotą niemal 10-krotnie niższą.



Dajcie mi proszę znać czy miałyście okazję używać #Instamarc i jeśli tak, to czy tak samo mocno zaskarbił sobie Waszą uwagę jak moją. Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie lepszego, bardziej doskonałego pudru w tej kategorii, choć czasem mimo wszystko staram się używać również brązera Kobo. Jednak kiedy chcę wyglądać na prawdę ładnie, zawsze stawiam na #Instamarc, który od momentu zakupu jest dla mnie bezkonkurencyjny! Jak zawsze czekam na Wasze komentarze, nie zapomnijcie napisać też jak Wam się podoba nowy wygląd bloga ;). Buziaki :*.

wtorek, 29 grudnia 2015

Poświąteczne grzeszki kosmetyczne

Witajcie Kochani, jak minęły Wam Święta? Mam nadzieję, że każdemu w miłej, rodzinnej atmosferze, że napełniłyście brzuszki do granic możliwości i prezenty świąteczne spełniły Wasze oczekiwania.

W tym roku, podobnie jak i w zeszłym, postanowiłam tuż po świętach lekko zaszaleć w perfumeriach, dając się ponieść swojemu "chciejstwu" i oto co trafiło w moje łapki.

Z góry przepraszam za paskudnie odbitą lampę na pudrze MJ, ale niestety taki jest urok tego opakowania, że świeci się niemiłosiernie, a uznałam, że już lepsza odbita lampa, niż obraz na ścianie, moja facjata, albo koty, które wiernie mi towarzyszą przy tworzeniu większości postów :).



Koniecznie napiszcie co znalazłyście pod choinką :).

czwartek, 9 kwietnia 2015

Puder matujący Smashbox Photo Set Finishing Powder

Hej! Od jakiegoś czasu poszukiwałam dobrego pudru matującego, który ujarzmi moją nagminnie świecącą się, mieszaną cerę. Jeszcze w zeszłym roku zakupiłam w tym celu polecany przez większość blogerek Rimmel Stay Matte, który najchętniej określiłabym mianem bubla, ponieważ nie sprawdził się u mnie kompletnie, jednak okazało się, że całkiem ładnie potrafi utrzymywać w ryzach korektor pod oczami i wyłącznie w tym celu go zużyję. Po jednej z wizyt w Sephorze, moją uwagę przykuł transparentny puder Smashboxa, głównie dzięki bardzo ciekawej strukturze, dającej niespotykany dotąd dla mnie efekt na skórze.

Zacznijmy jednak od opakowania. Z zewnątrz, normalne, kartonowe, nic specjalnego, w środku natomiast znajdziemy plastikowy słoiczek, w którym mamy 4,8 g sypkiego produktu. Wydawałoby się, że to niewiele, ale kosmetyk jest tak wydajny, że używam go już 4 miesiąc i ubytek jest póki co znikomy.





Środek słoiczka został zabezpieczony folią ochronną, jednak myślę, że zdecydowanie lepiej sprawdziła by się tu przesuwna, plastikowa membrana, którą można by zarówno otwierać, jak i zamykać wylot pudru.




Sam puder jest bardzo drobiusieńko zmielony. Skusiłam się na niego przede wszystkim ze względu na to, że już po pierwszym dotknięciu palcem i naniesieniu go na wierzch dłoni, dało się odczuć niesamowite wygładzenie skóry, jakbyście nałożyli odrobinę jakiejś silikonowej bazy pod makijaż - bardzo podobne uczucie. Genialne jest to, że mimo takiego uczucia, podczas używania puder ani razu mnie nie zapchał (a używam go codziennie) i co najważniejsze, pięknie zmatowił cerę na wiele godzin. W normalnych warunkach i średniej temperaturze wytrzymuje bez poprawek ok 8 h, natomiast jeśli jest gorąco (tak jak było w mojej pracy) i skóra zaczyna produkować więcej sebum, zatrzymuje świecenie na ok 5 h. Bardzo podoba mi się w nim to, że optycznie wygładza rozszerzone pory, małe zmarszczki i niedoskonałości skóry, działając trochę jak taki przenośny Photoshop w słoiczku :). Cera wygląda na wypoczętą i zadbaną i prezentuje się po prostu pięknie, a dzięki obecności 11% tlenku cynku, kosmetyk działa antyseptycznie i przeciwzapalnie. Puder ten może być stosowany zarówno samoistnie, nakładany bezpośrednio na cerę, jak i na każdy podkład, ponieważ w żadnym stopniu nie zmienia jego koloru.

Skład:
Silica, Triethoxycaprylylsilane, Zinc Oxide (CI 77947) <ILN39106>.

Póki co jest to mój faworyt i must have w mojej kosmetyczce, choć zapewne po jego wykończeniu będę szukała czegoś innego, bo jak wiecie nie potrafię być wierna jednemu kosmetykowi na dłużej ;). W regularnej cenie zapłaciłam za niego 129 zł i moim zdaniem jest ona adekwatna do działania.

Już dziś życzę Wam miłego weekendu, ponieważ od jutra mam 3 dni zapełnione niemal po kokardę i do tego czeka mnie pakowanie na kolejny wyjazd do stolicy (kocham takie życie na walizkach, serio :D). Buziaki :*.

Ps. Zapraszam do lajkowania mojego fanpage'a na Facebooku, bo wciąż Was mało :( >>>KLIK<<<

poniedziałek, 17 listopada 2014

Limitka Essence - Hello Autumn, Multi Colour Powder, 01 Autumn & The City

Hej Robaczki! Miałam dzisiaj stworzyć dla Was szybką recenzję lakieru do paznokci P2, ale w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że zalegam z recenzją pudru, pochodzącego z aktualnej edycji limitowanej Essence, czyli Hello Autumn. Nie przepadam za pisaniem o kosmetykach, które są już nie do dostania, ponieważ częściowo taka recenzja mija się z celem, dlatego mimo, iż nie używam tego pudru jakoś spektakularnie długo, dzisiaj podzielę się z Wami swoją opinią na jego temat ;).

Sam puder zamknięty jest w przezroczystym, plastikowym, dość słabo jakościowym, choć nie najgorszego rodzaju opakowaniu. 2 razy spadł mi na podłogę i przeżył bez uszczerbku, więc nie ma tragedii, choć zawsze mogłoby być lepiej ;).



Opakowanie, jak to opakowanie, ma przyciągać oko, jednak i tak zawsze najważniejsza jest zawartość. A ta bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, o czym za chwileczkę. Po otwarciu wieczka ukazuje nam się pięknie tłoczona, różnobarwna mozaika, imitująca opadłe liście. Wygląda to przepięknie, choć wiadomo, nie jest idealnie wykonane. Gdzieniegdzie kolory lekko zachodzą na wzór sąsiadujący, co np. nie ma prawa mieć miejsca w przypadku wysokopółkowych kosmetyków marek selektywnych, ale że to w końcu tylko Essence, to nie ma się co czepiać i nie wiadomo czego wymagać, płacąc ledwo ok 13 zł za kosmetyk.



Chociaż nie udało mi się tego ująć na zdjęciach przez paskudne światło, puder ten zawiera bardzo drobniusieńko zmielone drobinki, widoczne w zasadzie tylko w sztucznym świetle lub słońcu. Po nałożeniu produktu dają bardzo lekki efekt glow, przez co buzia wydaje się być wypoczęta i naturalnie promienna. Uwielbiam stosować go na cała twarz, nie ryzykując przy tym efektu bombki, gdyż rozświetlenie jest bardzo, bardzo subtelne i prawie niewidoczne. Oczywiście nałożony w większej ilości potrafi także dawać efekt solidnej tafli, ale tutaj już musimy się nieco mocniej namachać, by takowy uzyskać. Pomimo dość wyrazistych kolorów w opakowaniu, po nałożeniu nie przyciemnia, tudzież nie rozjaśnia naszej twarzy, gdyż zmieszane kolory są bardzo neutralne i w żaden sposób nie kolidują z nałożonym podkładem. Puder ten nie nadaje się do konturowania pomimo, iż zawiera w sobie odcienie brązu, bo jest zbyt mało napigmentowany samym kolorem.



Na poniższym zdjęciu możecie zobaczyć, jaki kolor daje po zmieszaniu wszystkich odcieni i nałożeniu palcem 3 grubych warstw (chciałam, aby cokolwiek było widać).



Ogólnie rzecz ujmując za 13 zł dostajemy produkt dobrej jakości, który można stosować na kilka sposobów - do delikatnego rozświetlenia całej twarzy lub nakładając solidniejszą ręka na policzki, do ich podkreślenia. Najjaśniejszy odcień (biały) pięknie wygląda nałożony pod łuk brwiowy. Myślę,że ta wielofunkcyjność również przemawia na jego korzyść. Z pewnością nie można sobie zrobić nim krzywdy i przesadzić nakładając zbyt dużo, co jest kolejną jego zaletą, przydatną zwłaszcza osobom dopiero zaczynającym przygodę z makijażem. Ponad to świetnie zbalansowane kolory, nie zmieniają odcienia nałożonego uprzednio podkładu, o czym wspomniałam wyżej.

Jednak jak sama nazwa wskazuje jest to puder, a puder ma przede wszystkim utrzymywać makijaż w ryzach i najlepiej, jeśli przy tym matuje przetłuszczającą się cerę. Tutaj niestety należy mu się minus, gdyż pod tym względem jego trwałość jest słaba - na mojej mieszanej cerze efekt matu (przy jednoczesnym rozświetleniu - nie zapominajmy o drobinkach) to max 2h, czyli kiepsko :(. Mimo to i tak polubiłam ten kosmetyk, który polecałabym do użytku zwłaszcza osobom początkującym i tym, które lubią bardzo dziewczęce, a przy tym ślicznie wyglądające rozświetlenie (coś mocno zbliżonego do meteorytów Guerlain). Na końcu dodam jeszcze, że wydajność jest świetna, gdyż przy codziennym stosowaniu, ledwo udało mi się zetrzeć wierzchnią warstwę, a kształty listków wciąż są widoczne :). Jak za taką cenę moim zdaniem warto się na niego połasić, choćby dla samego faktu, że wygląda po prostu uroczo :D.

Życzę Wam udanego wieczoru, a ja tymczasem mykam na spacerek po Waszych blogach ;).

środa, 26 marca 2014

Haul zakupowy, przesyłeczki, marudzenie i takie tam inne, czyli kolejny luźny post

Hello! Dzisiaj zbiorczo o tym co ostatnio sobie kupiłam i otrzymałam w ciągu ostatnich dni. Oj będzie tych recenzji w najbliższym czasie w 3 i trochę, ale przecież ten blog po to istnieje i jakby to patetycznie nie zabrzmiało - jest to treścią jego istnienia ;).

Na początek najświeższe zakupy z dziś i trochę malkontenctwa na początek. Otóż powiem Wam, że w życiu nie sądziłam, że zakupienie jasnego podkładu w żółtawej kolorystyce graniczy z cudem! Mój jaśniusieńki Burżujek Healthy Mix się skończył, więc trzeba było uzupełnić zapasy. Jako, że jestem póki co bieluchem, choć nie najjaśniejszym, a 90% moich podkładów jest raczej ciemniejsza, lubię je mieszać z jakimś jasnym, bazowym fluidem. Z Healthy Mixa nie byłam do końca zadowolona, więc postanowiłam poszukać jakiegoś zastępstwa. Łooooo ludzieee! Znaleźć taki graniczy z cudem! Ileż ja się nałaziłam, to głowa mała ;/. Już teraz wiem, co mają na myśli dziewczyny mówiąc, że producenci nie robią podkładów dla europejek ;/. Sprawdzam najjaśniejszy odcień - różowy. Sprawdzam drugi w kolejności - z 3 tony za ciemny (co w połączeniu z ciemnym podkładem z którym zamierzałam go mieszać wyglądałoby co najmniej tragicznie). W końcu trafiłam, tzn. mam nadzieję, bo jeszcze nie używałam, ale jestem dobrej myśli, bo odcień wygląda sensownie - Rimmel Match Perfection w odcieniu 101 Classic Ivory. Trzymajcie kciuki, by ładnie się mieszał :P.

Do tego kupiłam puder transparentny Stay Matte również Rimmela, bo czytałam na Wizażu, że jest ponoć niezły, a mój NYC właśnie przeżywa swoje ostatnie dni świetności na tym padole. Do koszyka wpadł także mój ukochany top Essence. Lakier Catrice otrzymałam za free, bo załapałam się na promocję w Naturze, że do zakupów powyżej 30 zł, wybiera się prezent gratis. Nie będę wspominać w jakim stanie były owe "prezenty" - rozwarstwione lakiery w paskudnych kolorach, niektóre niemal całkiem zaschnięte, wymacane cienie, jakieś odżywki z formaldehydem, tester (!!!) BB kremu z Rimmel, więc wybrałam to co wydawało mi się najsensowniejsze - jedyny nierozwarstwiony lakier w betonowym odcieniu :D.



Następne kosmetyki to przesyłka od Maybelline i L'Oreal, podkład okazał się być dla mnie za ciemny, ale na lato będzie super ;).



I na koniec przesyłeczka od Farmony, czyli uroczy pelling cukrowy do ciała o zapachu lawendy:




Uff to by było na tyle, ale powiem Wam, że nadal trzyma mnie to, że tak ciężko jest dostać bardzo jasne odcienie. Dziś przekonałam się o tym po raz pierwszy na własnej skórze. Szczerze współczuję dziewczynom, które przy okazji uzupełniania braków muszą się borykać z takimi niedogodnościami, bo jest to straszne! A później dziwić się, że 90% kobiet na ulicy ma źle dopasowane podkłady :(

Dobra, narzekanie było, przechwalanie się było, a gdzieś pojutrze zapraszam Was na kolejną recenzję. Tymczasem przypominam o trwającym rozdaniu (strasznie mało osób się zgłosiło, ludziska co z Wami?! ;)), Kto chętny niech klika w banner na górze prawego paska bocznego.

Buziaki :*

wtorek, 9 kwietnia 2013

Bronzery - stan posiadania na 09.04.2013 r.

Hej Słoneczka! Taaaaak, to znowu dziś, kolejny post po pomadkach, błyszczykach  i różach przedstawiający aktualny zbiór moich kosmetyków, których obecnie używam. Na ruszt wzięłam tym razem bronzery, których może i nie mam dużo, ale z żadnego nie potrafiłabym na dobrą sprawę zrezygnować. Moją przygodę z bronzerami zaczęłam całkiem niedawno. Przyznam, że nigdy nie przywiązywałam uwagi do tego rodzaju kosmetyków, ponieważ uważałam je za zbędne w mojej kosmetyczce, ale jak się za chwilę przekonacie - do czasu ;)

Aktualnie mój skromny zbiór liczy sztuk 5:


1) Kulaski z Avon
2) Cashmere Veil wielofunkcyjny brązujący ze złocistym blaskiem z Vipery nr 701
3) Compact Powder CC uk (Carrol) nr 13 Tea Rose
4) Spiekany puder Madame L'ambre nr 2
5) Bronzer Peggy Sage

1) Kulki z Avonu, jak wiecie są niezużywalne, choćby nie wiadomo jak mocno człowiek się starał, nie da się ich wykończyć. Otrzymałam je wraz z innymi kosmetykami marki, dzięki wygranej w magazynie JOY (moja pierwsza wygrana z gazety - zawsze myślałam, że to ściemy :P). Są bardzo wielofunkcyjne i służą mi na wiele sposobów - pięknie rozświetlają kości policzkowe, mogą zastąpić róż oraz nałożone mocniejszą warstwą tuż pod kości świetnie spisują się jako właśnie bronzer do nieprzesadnego konturowania. Jeśli jest ktoś nimi zainteresowany, służę odsypką, szczegóły w zakładce Wymianka/Sprzedaż.






2) Następny koleżka przywędrował do mnie po spotkaniu katowickich blogerek we wrześniu ubiegłego roku. Pokochałam go od razu! Idealnie podkreślał letnią opaleniznę i wspaniale rozświetlał dzięki drobno zmielonym drobinkom. Sam puder jest brązowy, natomiast drobinki rozświetlające w kolorze złota. Do tego jego zapach - bardzo przyjemny i pudrowy, używałam go przez dłuższy czas dopóki nie trafił się ulubieniec, oznaczony nr 4 :)




3) Kolejny bronzerek otrzymałam, jako dodatek do zakupu paletki Sleek Au Naturel w sklepie Paatal. Jest całkowicie bezdrobinkowy, fajnie matuje i nadaje twarzy delikatną opaleniznę. Nakładam go zawsze na całą twarz, nigdy na same kości. Na pewno nie jest to typowy odcień brązu, ma w sobie dużo tonów brzoskwiniowych, co idealnie współgra z moim kolorem karnacji :)




4) Mój ostatnimi czasy faworyzowany bronzer, otrzymany w ramach współpracy z Madame L'ambre. Zawiera dużo złotych tonów i  Pisałam o nim wyczerpującą recenzję TUTAJ, także jeśli jest ktoś chętny o nim poczytać to zapraszam do kliknięcia w link odsyłający.





5) I już ostatni, jedyny kupiony przeze mnie bronzer, znajdujący się w paletce ceni, róży i pomadek Peggy Sage. Jest on najmocniejszy ze wszystkich przedstawionych, idealnie nadający się do mocnego konturowania, albo podkreślania już intensywnej opalenizny. Jest nieco podobny do bronzera z Vipery, ale zawiera bardziej zmielone drobinki i do tego jest o wiele silniej napigmentowany, przez co trzeba uważać, by nie zrobić sobie nim krzywdy.




To już byłoby na tyle, dajcie znać w komentarzach jakie są Wasze ulubione bronzery, bo ja póki co choruję jeszcze na Ziemię Egipską Bikoru, jednak przy moim aktualnym stanie posiadania, byłoby głupotą jej kupowanie :).

Na koniec jeszcze aktualny stan obserwatorów, który dwa dni temu przekroczył 400 - jesteście najlepsi!!!!!!!!!!!!!!!!! DZIĘKUJĘ!!! :***


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...