Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Najnowsze zdobycze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Najnowsze zdobycze. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 października 2017

Carolina Herrera - 212 NYC

Cześć! Jakie jest Wasze pierwsze skojarzenie, gdy wymawiacie nazwę "Nowy Jork"? Ja oczami wyobraźni widzę przede wszystkim ogromne wieżowce sięgające chmur, wszechogarniającą nowoczesność dostrzegalną na każdym kroku, zielony Central Park, tłumy ludzi pędzące w pośpiechu za swoimi sprawami oraz eleganckich biznesmenów i kobiety sukcesu, przemierzające ulice Manhattanu w okolicach Wall Street. Myślę, że perfumy o których Wam dzisiaj opowiem idealnie wpisują się w atmosferę tego tętniącego życiem miasta.

Wiedzieliście, że 212 to numer kierunkowy do jednej z 5 dzielnic Nowego Jorku, czyli wspomnianego już Manhattanu? Jest to najmniejszy, ale zarazem najdroższy i najbardziej wpływowy okręg, zamieszkiwany głównie przez bogatych finansistów, czy maklerów giełdowych. Luksusowa atmosfera wyczuwalna jest niemal wszędzie i chociaż nigdy nie miałam okazji bezpośrednio nią pooddychać, używając zapachu od Caroliny Herrery czuję się niemal jak jedna z tych kobiet biegnących w szpilkach Loubutin na ważne spotkanie, decydujące o milionach monet...

Opakowanie zewnętrzne perfum jest niczym niewyróżniające się. Ot, stalowa szarość z połyskującymi pod kątem padania światła literami. Gdybym ich nie znała wcześniej pomyślałabym, że to jakaś niższa półka zapachowa, ale nic bardziej mylnego. Już po wyciągnięciu flakoniku w kształcie kapsuły wykonanej z matowego szkła i pierwszym rozpyleniu zapachu wiadomo, że mamy do czynienia z klasą samą w sobie.






Nuta głowy: kaktus, kwiat pomarańczy, bergamotka, mandarynka
Nuta serca: kamelia, róża, frezja, konwalia, lilia, gardenia, jaśmin
Baza: piżmo, drzewo sandałowe

Zapach ten określiłabym jako dojrzały, ale zarazem nowoczesny. Stworzony dla kobiety 30+, świadomej i pewnej siebie. Całkowicie nie dla nastolatek. Doskonale sprawdzi się w okresie jesień/zima i osobiście nie wyobrażam sobie używać go latem (chyba, że wieczorami). Jest to też świetna propozycja do pracy, gdyż perfumy te należą do kategorii zapachowej, która z powodzeniem potrafi budować dystans. Nie ma mowy o poufałości. Mimo to są bardzo lubiane przez mężczyzn, gdyż z opinii jakie uzyskałam, w moim towarzystwie były odbierane przede wszystkim jako zmysłowe i wyrafinowane.

Pomimo, że mamy tu do czynienia tylko z wersją eau de toilette, jest to zapach intensywny i trwały, długo utrzymujący się zarówno na ciele jak i ubraniach. Posiada też solidny "ogon", więc nosząc go na sobie, w tłumie z pewnością nie znikniemy ;). Ważna jest tu jednak zasada "im mniej - tym lepiej", gdyż nałożony zbyt obficie, w mgnieniu oka potrafi stać się duszący i nieprzyjemny dla otoczenia.






Przepiękne, klasyczne, ponadczasowe - sądzę, że te 3 słowa świetnie oddają specyfikę tych jakże wyjątkowych perfum. Jeśli lubicie tego typu propozycje, koniecznie musicie się z nią zapoznać. Ja ze swojej strony bardzo polecam i żałuję, że przypomniałam sobie o nich dopiero po długim czasie, bo przyznam, że tęskniłam za tego rodzaju szykownością w swojej małej, perfumowej kolekcji. Jego cena w Sephorze to 209 zł za 30 ml.


piątek, 25 sierpnia 2017

Kosmetyki Yves Rocher - żel do kąpieli, dwufazowy płyn do demakijażu oczu, peeling do ciała, krem i żel do stóp / co lubię, co używam, co polecam

Cześć! Chyba dziś pobiłam rekord jeśli chodzi o długość nazwy postu. Nie mogłam się zdecydować, a że kobieta zmienną jest to... wyszło jak widać ;).

Bez zbędnych wstępów, bo wpis ten i tak podejrzewam, że będzie zdecydowanie za długi, opowiem Wam trochę o kosmetykach marki Yves Rocher. Przyznam, że nie jest to moja najbardziej ulubiona marka kosmetyczna dostępna na rynku, ale że często mają rewelacyjne promocje (czasem można coś fajnego nabyć niemal za bezcen), ładne zapachy i przyjemne kosmetyki, to nieraz zaglądam wyhaczając coś, co akurat może mi się przydać.

Tak było i tym razem. W dniu moich urodzin pojechałam po żel pod prysznic, a dzięki nałożeniu się kilku promocji, wróciłam z tym co widać na poniższym zdjęciu (poza żelem do stóp, bo jego akurat miałam już wcześniej, ale za to otrzymałam jeszcze bardzo ładny, metaliczny lakier do paznokci w kolorze złota, który jednak poszedł już do mojej Mamy). Produktów tych używam już dłuższy czas, część znałam już wcześniej, dlatego spokojnie jestem w stanie przedstawić Wam rzetelną opinię na ich temat. Gotowi?



ŻEL POD PRYSZNIC ZIELONA HERBATA




Żel ten zakupiłam jako łazienkowe "widzimisię". Bardzo lubię testować przenajróżniejsze kosmetyki, wszak bycie blogerką kosmetyczną zobowiązuje ;). Produkt ten sprawdził się u mnie dobrze, choć nie rewelacyjnie. Dokładnie oczyszcza skórę i jest wydajny, przez co wystarczy nałożyć niewielką ilość na gąbkę, aby umyć całe ciało. Poza tym naprawdę pięknie pachnie zieloną herbatą, a zapach jest na tyle świeży, rześki i relaksujący, że idealnie sprawdzi się np. podczas wieczornej kąpieli, tuż przed snem, wspomagając wyciszenie organizmu. Na ciele utrzymuje się przez kilkanaście minut, później subtelnie zanikając. Ogólnie to fajny żel, choć na tle innych nie wyróżnia się niczym specjalnym, dlatego myślę, że najbardziej polubią go zadeklarowani miłośnicy marki lub fani zielonej herbaty. Cena - 14.90 zł za 200 ml.


PUR BLEUET - DWUFAZOWY PŁYN DO DEMAKIJAŻU OCZU






Jest to już moja 4 buteleczka, ale prawdę powiedziawszy nie jest to mój ulubiony płyn do demakijażu oczu. Niby fajny, bo dwufazowy, nie będący zarazem zbytnim tłuściochem, jednak ilość czasu potrzebna do zmycia za jego pomocą dość intensywnego makijażu (cienie na bazie, kredka, eyeliner, mascara), jest dla mnie trudna do zaakceptowania. Bez pocierania wacikiem niestety nie jestem w stanie dokładnie oczyścić okolic moich oczu, bo przykładając płatki i czekając, aż płyn rozpuści wszystkie substancje, musiałabym czekać chyba do dnia następnego. Za długo, zbyt skomplikowanie i niewygodnie. Z mniej wymagającym makijażem radzi sobie znacznie lepiej, ale nie do końca taki jest jego cel, gdyż jako płyn dwufazowy powinien w mig zmywać z oczu wszystko, a nie wybierać "to zmyję, a z tym się pomęcz". Oj nie, nie. Z tego też względu moim numerem jeden wciąż jest kojący płyn micelarny od Bielendy, który pomimo, że jest w zasadzie zwykłą "wodą", perfekcyjnie radzi sobie z niemal każdym moim makijażem, nawet tym o przedłużonej trwałości. Dwufazowego płynu od Yves Rocher nie polecam, chyba, że na codzień robicie sobie delikatny make up, to wtedy jak najbardziej się sprawdzi. Cena - 21.90 zł za 100 ml.


PEELING ROŚLINNY DO CIAŁA Z PUDREM Z PESTEK MORELI





Z tym kosmetykiem polubiłam się od razu! Jest fantastyczny, chociaż... uwaga - nie jest super mocnym peelingiem, a jak doskonale wiecie, im mocniejszy peeling, tym ja bardziej zadowolona :D. Dlaczego mimo wszystko się zaprzyjaźniliśmy? Przede wszystkim dlatego, że możemy tutaj stopniować moc ścierania wedle upodobań, gdyż zastosowany na wilgotną skórę zachowuje się delikatnie, natomiast na suchą, od razu zyskuje bardziej wyraźną siłę ścierania, a dzięki dość wodnistej konsystencji, nie ma problemu z naciąganiem skóry, które często ma miejsce gdy konsystencja jest zbita. Do tego zapach jest szalenie przyjemny, kojarzy mi się z sokiem brzoskwiniowym i ilekroć go wącham, mam ochotę skosztować. Bardzo polecam ten peeling, gdyż moim zdaniem sprawdzi się zarówno na bardziej wymagającej, jak i całkiem delikatnej skórze. Cena - ok. 22.90 zł za 100 ml.


KREM INTENSYWNIE ODŻYWIAJĄCY DO SUCHYCH STÓP





Krem ten początkowo miał iść do moich Rodziców, jednak kiedy użyłam go po raz pierwszy to przepadłam i stwierdziłam, że nie oddam. Swoim działaniem zmiękczająco-nawilżającym pobił nawet mój ulubiony krem do stóp z Kolastyny. I chociaż mam to szczęście, że jestem posiadaczką stóp, które nie mają najmniejszych problemów z przesuszoną skórą, zrogowaceniami, pęknięciami itp. to mimo wszystko lubię stosować kosmetyki przeznaczone do pielęgnacji tej części ciała, dzięki czemu są jeszcze bardziej miłe i przyjemne w dotyku. Moim zdaniem krem ten świetnie sprawdzi się nawet w problematycznych przypadkach, ponieważ posiada bogatą konsystencję, która zarazem szybko się wchłania i niemal z miejsca odżywia nóżki, a im dłużej go używamy, tym mam wrażenie, że rezultaty są lepsze. Cena - 24.90 za 50 ml.


ŻEL CHŁODZĄCY DO ZMĘCZONYCH STÓP





Świetny kosmetyk na upalne dni! Bardzo fajnie odświeża stopy, choć nie ma jakichkolwiek właściwości wygładzających, tudzież poprawiających kondycję naszej skóry. Bardziej działa on na zasadzie antyperspirantu w żelu, ale też super sprawdzi się np. do masażu stóp. Ślicznie pachnie lawendą i mentolem. Generalnie przyjemny kosmetyk, który polubiłam na tyle mocno, że buteleczka aktualnie jest już niemal pusta. Cena - 19.90 zł za 50 ml.


Podsumowując - mam nadzieję, że tym wpisem udało mi się przybliżyć wam kilka kosmetyków Yves Rocher, które aktualnie posiadam w swoich kosmetycznych zasobach. Jak widać moja opinia na ich temat jest różna, ale ogólnie markę dość lubię. Miałam od nich również perfumy, których recenzje możecie odnaleźć w zakładce po lewej stronie bloga. Ciekawa jestem, czy znacie jakieś perełki YR, coś co sprawdziło się u Was w 100% i z czego używania byłyście na maxa zadowolone? Jeśli tak, to koniecznie napiszcie mi Wasze typy w komentarzach. Udanego weekendu Kochani! :*

piątek, 28 kwietnia 2017

Zapach raju - Paradiso by Roberto Cavalli

Witajcie! Pomimo, że za moment będziemy mieć już maj, pogoda za oknem jest iście jesienna lub chwilami wręcz zimowa, jak to miało miejsce wczoraj na Śląsku, kiedy to wielkimi płatami padał śnieg! Z tego też powodu wszelkimi siłami staram się przywoływać wiosnę, robiąc np. bardziej kolorowy makijaż (na tyle, ile mogę sobie pozwolić idąc do pracy) lub kładąc na paznokcie nieco żywsze odcienie. Niedawno też, dzięki poleceniu mojego kolegi, wpadł w moje łapki zapach Roberto Cavalli o inspirująco brzmiącej nazwie Paradiso. Ciekawe jesteście, czy za jego pomocą udało mi się dotknąć "raju"? ;)

Już samo opakowanie zewnętrzne przywodzi na myśl plażę z najczystszym piaskiem i lazurową wodą oceanu, mieszającą się z błękitem nieba, a to wszystko dzięki przenikającym się barwom, jednoznacznie kojarzącym się z bajkową wyspą, położoną gdzieś na końcu świata.





W środku znajdujemy bardzo elegancki, bogato wyglądający flakon, którego z pewnością żadna miłośniczka luksusu nie powstydziłaby się na swojej toaletce. Dzięki ciekawym cięciom szkła przypominającym diament i wysokiej dbałości o detale, całość prezentuje się szykownie i z klasą. Mimo tych niepodważalnych zalet, nie są to jednak perfumy, które zabrałabym ze sobą w podróż, nie przelewając do perfumetki, gdyż flakon jest ciężki oraz niewygodny jeśli chodzi o jego przewożenie.





Perfumy zostały określone przez producenta jako nad wyraz zmysłowe, kobiece i jednocześnie figlarne. Zapach owoców idealnie miesza się tu z delikatnością nut jaśminu, połączonego z subtelnymi, drzewnymi akordami, nadając całości wyrafinowany, nienachalny, szalenie elegancki wyraz.

Nuta głowy: cytrusy, bergamotka, mandarynka
Nuta serca: jaśmin
Baza: cyprys, sosna, wawrzyn

Jeśli miałabym określić obrazem jak widzę tę kompozycję i kobietę ją noszącą, z pewnością musiałabym powrócić do tematu wyspy. Wwąchując się w Paradiso, zmykam oczy i w sekundę przenoszę się na rajską plażę, gdzie dostrzegam nie tylko słońce i majestatyczne palmy, ale czuję przede wszystkim bardzo przyjemne ciepło, które zaprasza mnie do wyciągnięcia się na rozpostartym leżaku. Widzę również elegancką, nieco romantyczną, acz mocno stąpającą po ziemi kobietę, przypominającą np. którąś z bohaterek Żon Hollywood. Ma na sobie zwiewną, białą sukienkę, słomkowy kapelusz i drogie okulary, być może Diora lub Balenciagi. Spacerując po plaży, sączy przez słomkę wodę ze świeżo zerwanego i przygotowanego specjalnie dla niej kokosa, obserwuje fale oceanu i celebruje chwile relaksu, zanim pod wieczór powróci do swojej wynajętej na czas wakacji rezydencji.

Paradiso z pewnością nie jest zapachem, który nie licząc nazwy, w jakikolwiek sposób mógłby nawiązywać do aromatów np. Escady. Choć samo otwarcie przez pierwsze kilka sekund może wydawać się zbliżone, to jednak propozycje Escady jak na mój gust pozostają pod każdym względem bardzo, bardzo daleko w tyle. Paradiso mają w sobie swoistą dojrzałość, która kompletnie nie pasuje do młodziutkich dziewczyn. Widzę je raczej na kobietach 30+, wiedzących czego chcą, radosnych, otwartych, lubiących "zaczepiać" zapachem i przyciągać męskie spojrzenia. Bo obok tej kompozycji większość Panów (a często nawet i Pań) z pewnością nie przejdzie obojętnie. Co prawda mam je od niedawna, ale ilość zapytań i komplementów od znajomych w rodzaju "boski zapach, co to jest", jest zaskakująco duża. Na szczęście Paradiso nie są jeszcze na tyle popularne (i mam nadzieję, że nie będą!), żeby spowszedniały i stały się z miejsca rozpoznawalne, jak to można było zaobserwować na przykładzie Si od Armaniego. W końcu każda z nas lubi się wyróżniać i czuć oryginalnie ;).



Nikogo chyba nie zdziwi jeśli napiszę, że jak dla mnie to z pewnością perfumiarskie odkrycie tego roku, mimo że zapach istnieje na rynku od 2 lat. Jego wyrafinowanie, poczucie bycia atrakcyjną oraz zdolność przeistaczania zwyczajnych chwil w szczególne okazje sprawia, że pozostanę mu wierna na długo. Przepięknie balansuje na mojej skórze, rozwijając coraz to ciekawsze połączenia oraz utrzymuje się w stanie wyczuwalnym dla otoczenia około 8-10 godzin, co sprawia, że uważam iż wart jest każdej wydanej na niego złotówki. Za butelkę 50 ml eau de parfum zapłaciłam w Sephorze 279 zł, ale jeśli tylko Wam się spodobają, to z czystym sumieniem polecam, bo jak widać ja się zakochałam i coś czuję, że ta miłość nie prędko minie ;).

sobota, 4 marca 2017

Koreańska pianka do mycia twarzy - Holika Holika Pig-Clear Dust Out Deep Cleansing Foam

Witajcie! W chwili kiedy czytacie ten post, ja najpewniej jestem w drodze na Spotkanie Zaprzyjaźnionych Blogerek w Rybniku, na które 2 dni temu zostałam zaproszona przez organizatorkę Olę. Mam nadzieję, że przyjemnie spędzę czas z dziewczynami i w poście z relacji będzie co opowiadać, a tymczasem mam dla Was przygotowaną recenzję koreańskiej pianki do mycia twarzy, która niedawno wpadła w moje łapki, podczas zakupów w Minti Shop.

Przyznam, że częściowo zakupiłam ją w ciemno, gdyż opinii na jej temat w Internecie znalazłam bardzo mało, a że ja jestem człowiek z natury ciekawski, to uznałam, że w sumie czemu by nie spróbować czegoś nowego, zwłaszcza że dwie pianki innej koreańskiej marki - Etude House, sprawdziły się u mnie wyśmienicie (pisałam o nich TU).

To, co przykuwa uwagę już na starcie to urocze, słodkie, choć na pewno niektórzy uznają, że kiczowate opakowanie z prześliczną, upapraną świneczką, która myje ryjek ową pianką ♥. Nie wiem jak Wy, ale ja wręcz kocham taką stylistykę, bo wtedy aż mam ochotę sięgać po dany kosmetyk, mimo iż może się wydawać, że jest to produkt dedykowany dzieciom, co najwyżej nastolatkom, ale cóż - widać pomimo 3 dych na karku, wciąż mam w sobie sporo z dzieciaka, skoro mi się podoba i nic na to nie poradzę :D.



Konsystencja to średnio zbita, perłowa pasta bez żadnych drobinek, która po kontakcie z wodą zamienia się w kremową piankę, także wystarczy nałożyć odrobinę wielkości 2 ziarenek grochu na dłoń, by dokładnie umyć całą twarz z pozostałości po demakijażu.





Zapach określiłabym jako świeży, miły dla nosa unisex, przez co jeśli tylko uda się Wam przekonać Waszych mężczyzn do sięgania po tubę z wizerunkiem prosiaczka (dajcie znać komu się udało), będziecie mogli spokojnie używać tego kosmetyku wspólnie ;).

Działanie jest w moim odczuciu bardzo skuteczne, ale zarazem delikatne. Po użyciu cera jest wyraźnie oczyszczona i jednocześnie nie ma mowy o ściągnięciu, czy wrażeniu przesuszenia. Buzia jest bardzo miła w dotyku, gładka, znakomicie odświeżona, delikatnie pachnąca - jak dla mnie bomba, no i sam design, czyż nie jest zachęcający?

Skład jest następujący:
"Water,  Stearic Acid, Sorbitol, Glycerin, Lauric Acid, Potassium Hydroxide, Myristic Acid, Lauramide DEA, Glyceryl Stearate, Glycol Stearate, PEG-75, Sodium Cocoyl Glycinate, Methylparaben, Carbomer, Disodium EDTA, Propylparaben, BHT, Hydrolyzed Collagen, Butylene Glycol, Placental Protein, Phenaxyethanol, Ethylhexylglycerin, CI 17200, Fragrance".

Napiszcie mi proszę w komentarzach, czy miałyście już okazję stosować ten kosmetyk, a jeśli tak to jak się u Was sprawdził. Ja jestem bardzo zadowolona i nawet dość wysoka cena mnie nie zniechęca, bo uważam, że jak na taką wydajność i rezultat jaki otrzymujemy, jest w porządku. Wynosi ona 54,90 zł za 150 ml.

Życzę Wam udanego weekendu! :D

wtorek, 21 lutego 2017

Świeczki Kringle Candle - Spellbound i Fresh Air

Hello! Pierwsze moje spotkanie z produktami Kringle Candle zaliczyłam w grudniu ubiegłego roku i wspominałam Wam o tym przy okazji TEGO postu. Zarówno świeczka, jak i wosk tej samej marki wywarły na mnie tak pozytywne wrażenie, że przy okazji niedawnych zakupów w MintiShop, postanowiłam dorzucić do koszyka kolejne dwa daylighty, by sprawdzić, czy przypadną mi do gustu równie mocno, co poprzednicy.

Tym razem mój wybór padł na Spellbound i Fresh Air.



Świeczki Spellbound (Zauroczenie) byłam ciekawa od momentu, kiedy tylko o niej przeczytałam. Kusiła mnie przede wszystkim obietnica bogactwa owocowo-kwiatowego zapachu w połączeniu z piżmem, gdyż mieszanka ta zdawała się idealnie trafiać w mój gust, więc kiedy zobaczyłam, że świeczka dostępna jest na stronie Minti, postanowiłam wziąć ją w ciemno :).



Zapach w rzeczywistości okazał się być bardzo ciężki do opisania. Słodki, ale nie przesłodzony. Znacznie bardziej wyczuwam w nim zapach soku owocowego, niż samych owoców, ale bynajmniej nie jest to minusem. Całość ewidentnie kojarzy mi się z landrynkami w połączeniu z lekkim aromatem gumy balonowej, niby wszystko fajnie, ale przyznam że spodziewałam się czegoś znacznie bardziej uwodzicielskiego, w stylu np. Amor Amor od Cacharel i pod tym względem Spellbound nieco mnie rozczarował. To taki troszkę mdły ulepek w którym za dużo się dzieje. Zgodnie z obietnicą producenta niby czuć owoce i piżmo (kwiatów jakby mniej) oraz coś otulającego i bliżej nieokreślonego, ale całość w ogólnym rozrachunku nie powala. Na pewno nie można zarzucić, że jest to zapach brzydki, jest w porządku, ale to dla mnie za mało, by zatrzymać mnie przy nim na dłużej i sprawić, abym miała chęć jeszcze kiedyś do niego wrócić. Jestem jednak pewna, że znajdzie swoich entuzjastów, choć ja będę mimo wszystko szukała dalej ;).



Drugi zapach, również wybrany w ciemno to Fresh Air. W końcu kto z nas nie kocha zapachu letniego, świeżego powietrza? Tutaj również znajdziemy piżmo, a ponad to wodne kwiaty, owoce i jaśmin. Już w opakowaniu zapach ten skojarzył mi się z ciepłym porankiem, kiedy jeszcze lekka wilgoć jest wyczuwalna w powietrzu oraz aromatem prania rozwiewanego przez orzeźwiający wiaterek. Tak, jest to zdecydowanie kompozycja bardzo odświeżająca, pozwalająca się zrelaksować, wyciszyć zmysły i uspokoić. Będzie to świetna propozycja dla wielbicieli aromaterapii! Na ten moment nie potrafię sobie przypomnieć, ale Fresh Air bardzo kojarzy mi się z którymś woskiem Yankee Candle, który miałam już możliwość wypróbować i jak już wpadnę którym, to dopiszę pod notką. Po Aqua i Spa Day, aktualnie znajduje się na trzeciej pozycji i myślę, że jeszcze kiedyś się na niego skuszę.



Jeśli chodzi o intensywność obu zapachów, to w niewielkim pokoju oba są mocno wyczuwalne przez cały czas palenia. Z pewnością o wiele bardziej, niż świeczki Yankee Candle, jednak nie jest to moc porównywalna z woskami obu marek, które dla mnie okazują się być zazwyczaj za mocne, przez co muszę palić minimalną ich ilość, aby nie rozbolała mnie głowa. Świeczki KC nawet po kilkunastu odpaleniach nie tracą na intensywności i każdorazowo ich siła jest taka sama, co w moim odczuciu jest bardzo in plus. Na większej przestrzeni jednak ich moc spada, podobnie jak w przypadku, kiedy pokój z którym są palone ma otwarte drzwi lub tym bardziej okno. Niemniej podtrzymuję swoje zdanie co do tych produktów - uważam, że jakościowo są świetne i zdecydowanie godne polecenia, o wiele bardziej, niż świeczki YC, które mimo wszystko także lubię ;). Koszt jednej takiej świeczki to ok. 9-12 zł, zależy gdzie kupimy.



Jeśli miałyście okazję wypróbować już Kringle Candle, będę wdzięczna za podesłanie mi Waszych ulubionych propozycji, abym mogła sobie również je przetestować. Miłego dnia! ;))

poniedziałek, 6 lutego 2017

Avene Cleanance - żel oczyszczający do twarzy i ciała + prywata

Hej Kochani, jak Wam powiem co mi się przytrafiło, to pękniecie ze śmiechu! Otóż, jak już wspominałam wczoraj na fanpage'u bloga na Facebooku, w wieku niespełna 30 lat postanowiła dopaść mnie nie grypa jak początkowo myślałam, a - uwaga - ospa. Taaak, cudowna sprawa, nic tylko siąść i załamać witki. Siedzę w domu i intensywnie się kuruję, co by później nie mieć poważniejszych problemów. Jako, że dzisiaj z moim samopoczuciem jest już o wiele lepiej, niż jeszcze kilka dni temu, a bąble w zasadzie mnie nie swędzą, opatulona w bezrękawnik i bluzę zasiadam, by naskrobać do Was kilka słów na temat genialnego żelu do mycia twarzy, który ostatnio pokochałam i który idealnie sprawdził się również w moim obecnym stanie.

A mowa o Avene Cleanance:




Na żel ten trafiłam przypadkiem, kiedy robiłam drobne zakupy w jednej z aptek w moim mieście. Akurat pianka do twarzy Himalaya, którą używałam wcześniej dobijała dna, po krótkiej rozmowie z farmaceutką, został mi zarekomendowany właśnie ten żel, a jako, że był w cenie 14.99 zł za 200 ml, to nawet się nie zastanawiałam.

Produkt mieści się w miękkiej, przezroczystej tubie z wygodnym dozownikiem, który odblokowujemy poprzez przekręcenie zakrętki. Sama konsystencja żelu jest standardowa, dość leista, a sam produkt dobrze się pieni i przepięknie pachnie - mydełkowo, świeżo i nienachalnie.




Co do działania to jest ono absolutnie bez zarzutu! Kosmetyk genialnie oczyszcza twarz, która jeszcze przez długi czas po jego użyciu pozostaje odświeżona i czysta. Wspaniale usuwa resztki makijażu, przez co nakładając później tonik, nie dostrzeżemy na płatku niemal żadnych pozostałości. Do tego jest bardzo delikatny - nie wysusza, nie podrażnia, nie ściąga, nie powoduje powstawania niedoskonałości, jak dla mnie ideał! I co najważniejsze - doskonale sprawdził się także podczas mycia cery pokrytej w chwili obecnej ospowymi wykwitami. Nie rozmiękczył moich wulkanów, ani strupków, nie spowodował swędzenia, a wręcz mam wrażenie, że delikatnie przyspieszył gojenie, choć tutaj nie jestem pewna, bo na to dziadostwo stosuję wszystko co mam pod ręką, byle tylko szybciej zeszło. Ponad to na opakowaniu widnieje informacja, że żel ten nadaje się także do stosowania na ciało, jednak w tym celu jeszcze go nie używałam (niestety na ten moment biorę jedynie ekspresowy prysznic w towarzystwie Białego Jelenia).

Jeśli jeszcze nie miałyście okazji go wypróbować a jesteście posiadaczkami cery mieszanej i tłustej, to serdecznie Wam go polecam! Ja z całą pewnością zaopatrzę się w kolejne buteleczki, ponieważ jak widać po moich peanach pochwalnych, jestem na prawdę zachwycona jego delikatnością, działaniem i jednoczesną skutecznością, co w połączeniu z atrakcyjną ceną na jaką trafiłam powoduję, iż na ten moment jest to mój zdecydowany ulubieniec w kategorii produktów do oczyszczania twarzy.



Skład:



Buziaki! Ja wracam pod kołderkę, a Wam życzę przyjemnego wieczoru :* Zostawcie mi komentarze, to chętnie poczytam, bo pomału zaczynam mieć dość leżenia :(.

wtorek, 6 grudnia 2016

Mój zapach doskonały - Miracle od Lancome

Cześć! Nie mam pojęcia jak to się stało, że na tym blogu nie było jeszcze recenzji Miracle. Nie wiem tego tym bardziej, że są to jedne z moich ulubionych perfum do których co jakiś czas uwielbiam wracać i z którymi mam związane wyłącznie dobre wspomnienia.

Kilka dni temu, kiedy po całkowitym wykończeniu mojej ukochanej Balenciagi l'Essence oraz oddaniu Mamie końcówki tym razem 100 ml butelki Glow, nagle zostałam bez perfum, zaczęłam przeglądać Internet w poszukiwaniu zapachowych inspiracji. Przez przypadek, na którejś ze stron trafiłam na wzmiankę o Miracle i jak tylko ją zobaczyłam, w sekundzie przypomniałam sobie ten zapach wiedząc, że oto nastał czas, aby ponownie zakupić "cud" od Lancome.



Obecne Miracle które posiadam są moją bodajże 4 lub 5 buteleczką i na prawdę jest to jeden z nielicznych zapachów do których mogę powiedzieć, że się w jakiś sposób przywiązałam, gdyż jak wiadomo nie od dziś - jeśli chodzi o perfumy nie jestem stała w uczuciach i bardzo często lubię je zmieniać. Do Miracle jednak co jakiś czas mnie ciągnie i nawet wiem, czym te powroty są spowodowane. Po prostu perfumy te są odzwierciedleniem mojego wewnętrznego "ja" i doskonale się czuję, ilekroć noszę je na sobie.

Prostota opakowania zewnętrznego całkowicie idzie w zgodzie z zawartością mieszczącą się w środku. Perfumy te są bardzo eleganckie, kobiece, zmysłowe, wyraziste, ale przy tym ani odrobinę nie wulgarne. Doskonale nadadzą się na wszelkie wyjścia, ze szczególnym uwzględnieniem ważniejszych uroczystości, czy randek we dwoje. Warto podkreślić, że mężczyźni wprost szaleją na ich punkcie (sprawdzone - przetestowane ;)) i nie jestem w stanie zliczyć, ile dzięki nim otrzymałam komplementów w ciągu tych wszystkich lat używania, dlatego uważam, że jest to wspaniała propozycja dla optymistycznych, pewnych siebie, ale też nieco romantycznych singielek, które lubią swoim zapachem przykuwać uwagę płci brzydszej ;).



Nuta głowy: liczi, frezja
Nuta serca: magnolia, pieprz Bourbon, imbir, jaśmin
Baza: piżmo, ambra

Kompozycja perfum została przemyślana bardzo starannie. Zaraz po rozpyleniu czujemy owocowo - kwiatową radość jaką niesie ze sobą ten zapach, po ok 2-3h uspokajając się, przechodząc w fazę bardziej stonowaną, "zamszową" i tym samym nieco poważniejszą, na końcu ustępując miejsca bliskoskórnie wyczuwalnemu piżmu. Jak dla mnie rewelacja w czystej postaci! To, co jednak najbardziej polubiłam w Miracle to fakt, że perfumy te, mają tzw. ogon, czyli, że wyraźnie czuć je w powietrzu za osobą, która je nosi. Do tego są bardzo trwałe. Na mojej skórze ich projekcja trwa ok. 6h, zanim staną się jedynie piżmową woalką, którą czuć przez następne 2-3 h.



Dla kogo je polecam? Na pewno nie są to perfumy dla nastolatek, jak i też starszych Pań. Widziałabym je na kobietach od mniej więcej 24 do 45 roku życia. Dlaczego? Ponieważ dla nastolatki będą zbyt poważne, a dla dojrzałej Pani zbyt flirciarskie i tym samym nieco niestosowne. Ja je kocham przez co wiem, że jeszcze nie raz i nie dwa wrócę do nich kupując kolejny flakonik, tym bardziej, że Lancome już od kilku lat jest moją ulubioną marką jeśli chodzi o produkty luksusowe. Ceny tych perfum w Sephorze, gdzie najczęściej kupuję to 265 zł (30 ml), 379 zł (50 ml) i 485 zł (100 ml).



A jakie Wy możecie mi polecić zapachy z kategorii "best"? :) Dajcie znać w komentarzach a tym czasem ja pędzę sprawdzić co u Was na blogach słychać. Wesołych Mikołajek! :D

środa, 9 listopada 2016

Lovely K Lips - matowa pomadka w płynie wraz z konturówką

Cześć! Ostatnio blogosfera oraz Youtube zwariowały na punkcie nowości od Lovely, czyli zestawu K Lips, zawierającego matową pomadkę oraz konturówkę. Już po samej nazwie jak i szacie graficznej łatwo się domyślić, że producent bardzo mocno inspirował się lip kitami produkowanymi przez markę Kylie Cosmetics, należącą do Kylie Jenner. Nie mam do końca zdania, jeśli chodzi o tego typu inspiracje. Z jednej strony nie ma tu mowy o chamskiej podróbce, której nie tolerowałabym w żadnym wypadku, ale z drugiej, ściąganie samego pomysłu też jest średnie, jednak z kolei patrząc pod jeszcze innym kątem, dostajemy za to bardzo dobrej jakości produkt w niskiej cenie. Biorąc to wszystko pod uwagę, moje odczucia w tej kwestii są mieszane i bardzo ciekawa jestem Waszych - napiszcie mi proszę w komentarzach. Przechodząc jednak do meritum.

Opakowanie z motywem przygryzionych ust, kartonowe, w którym znajdują się matowa pomadka i kolorystycznie dobrana konturówka. Wybrałam sobie odcień Sweety, czyli najjaśniejszy z dostępnych odcieni różu (który nomen omen wcale taki jasny nie jest). W ofercie mamy dostępnych 5 kolorów, z czego 3 są różowe, jeden w odcieniu mlecznej czekolady i jeden to taki beżowy, ciepły nudziak.






Zarówno konturówka jak i pomadka są rzeczywiście doskonale dobrane kolorystycznie. Na ręku wydaje się, że konturówka jest minimalnie jaśniejsza, ale na ustach idealnie zlewają się w całość, przez co nie widać jakiejkolwiek różnicy, czy przejść.



Konturówka to typowa kredka i jak kredka niestety pachnie. Nie jest to na pewno przyjemny zapach, ale mnie jakoś szczególnie nie przeszkadza. Jest miękka, mocno napigmentowana i bez najmniejszych problemów sunie po ustach, ładnie definiując ich kształt.

Jeśli z kolei chodzi o pomadkę, ma bardzo przyjemną, kremową formułę, która po chwili zastyga na całkowity, piekielnie długo utrzymujący się mat, stając się nie do ruszenia przez wiele godzin. Powiem Wam, że początkowo byłam w szoku, że produkt za 20 zł jest aż tak wytrzymały! Tuż po całkowitym zastygnięciu postanowiłam przeprowadzić mały test, gdyż akurat czekał na mnie obiad, ponieważ Mamusia przyrządziła moje ukochane pierogi :D. Uwierzcie mi, że pomadka wytrzymała zarówno picie, jak i jedzenie pierogów z okrasą. Nie mówię oczywiście, że wytrwała w idealnym stanie, ponieważ częściowo starła się od środka, ale to przejście od mojego naturalnego koloru ust do pomadki było na tyle niewielkie, że nawet bez poprawek spokojnie mogłabym wyjść do ludzi, nie martwiąc się przy tym dziwnymi spojrzeniami przechodniów ;).



Jeśli o mnie chodzi w 100% polecam Wam ten produkt, bo jest genialny, chociaż ma jeden mankament. Otóż właścicielki suchych ust muszą mieć na uwadze to, że pomadka niestety dość mocno je wysusza. Ja co prawda nie mam problemów z nadmiernym przesuszeniem ust, ale odkąd używałam jej kilkanaście razy pod rząd odnotowałam, że moje wargi dość mocno spierzchły i obecnie wymagają nawilżenia, więc robię od niej czasową przerwę. Niemniej polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Jak dla mnie to hicior przebijający nawet moje ulubione, matowe pomadki z Golden Rose, o Bourjois nie wspominając :).




Dajcie mi koniecznie znać, czy macie już swoje K Lips, czy kusi Was ta oferta Lovely, a może macie pierwowzory prosto od Kylie i możecie zrobić porównanie? Jak zawsze z niecierpliwością czekam na Wasze opinie, buziaki :***.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...