Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Akcesoria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Akcesoria. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 czerwca 2017

Okulary przeciwsłoneczne Ray-Ban Wayfarer 2140 - znakomita inwestycja, czy wyrzucone pieniądze? Na co zwracać uwagę, żeby uniknąć podróbek?

Cześć! W końcu nastało kalendarzowe lato! Piękna, słoneczna pogoda nastraja do częstego wychodzenia na dwór, a skoro upały wreszcie postanowiły się u nas zadomowić, poza podstawową ochroną skóry, koniecznie należy pamiętać również o nie mniej ważnej ochronie naszych oczu. W dzisiejszym wpisie postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy jedno z podstawowych akcesoriów obowiązujących latem, jakimi są okulary przeciwsłoneczne warte są wydania większych pieniędzy, czy wręcz przeciwnie. Czy w parze ze znaną marką idzie także doskonała jakość? Jak nie dać się oszukać i uniknąć kupienia podróbki? Zapraszam na dłuższy post, który mam nadzieję, rozwieje Wasze wątpliwości :).

Aktualnie jestem szczęśliwą posiadaczką 2 par okularów z tzw. wyższej półki, czyli modelu Wayfarer 2140 marki Ray-Ban na których dziś się skupimy oraz awiatorów Guess. Swoje klasyczne Ray-Bany zakupiłam rok temu w stacjonarnym sklepie optycznym, wiedziona obietnicą doskonałej ochrony wzroku przed promieniowaniem słonecznym, natomiast tegoroczne Guess były podyktowane bardziej kaprysem, niż koniecznością ich posiadania. Jeśli będziecie chciały przygotuję osobny wpis również na ich temat.



Z racji tego, że jak już niejednokrotnie wspominałam, okresowo zmuszona jestem brać leki na stawy, zdarza się, że moje oczy źle reagują na promienie słoneczne stając się na kilka tygodni, tudzież miesięcy mocno uwrażliwione, często reagując łzawieniem w kontakcie z nawet niewielkim słoneczkiem. Kupno Ray-Banów było więc podyktowane przede wszystkim zwiększeniem mojego komfortu, co oczywiście nie znaczy, że nie chciałam ich mieć, ponieważ ich zakup chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu.

Zdecydowałam się na bardzo klasyczny i jeden z bardziej rozpoznawalnych modeli, czyli Wayfarer 2140, który wiedziałam, że prędko nie wyjdzie z mody, gdyż chciałam, aby moje okulary były nie tylko ponadczasowe, ale również pasowały do każdego stroju, co też ma miejsce. Wyglądają świetnie zarówno w połączeniu z elegancką stylizacją jak i w wydaniu totalnie casualowym. Zależało mi także na obecności polaryzacji, która wykorzystując efekt rozchodzenia się światła porządkuje obraz tak, aby nie zawierał smug i refleksów, które mogą nas oślepiać. Przydaje się to zwłaszcza w niekorzystnych warunkach atmosferycznych jak np. zimą na śniegu, podczas prowadzenia auta, czy kiedy przebywamy nad wodą.



Nie będzie odkryciem, gdy napiszę, że okulary te noszą się wspaniale, są stosunkowo lekkie (choć czuć kasę na nie wyłożoną), wytrzymałe, a przy tym bardzo twarzowe. Rewelacyjnie sprawdzają się w każdej sytuacji, nawet w bardzo ostrym słońcu, co jak już wspomniałam - jest dla mnie istotne. Niestety w parze z pełnym komfortem, elegancją i najwyższą jakością idzie również cena, która do niskich nie należy. Za ten konkretny model z dodatkową polaryzacją trzeba bowiem zapłacić ok. 700 zł (czasem w promocji uda się dostać nieco taniej, ale i tak należy liczyć się z wydatkiem rzędu 600 zł). Jest to sporo, dlatego na serwisach aukcyjnych co cwańsi oszuści niejednokrotnie próbują wcisnąć ludziom podróbki, obiecując że ich "oryginalne" Ray-Bany nabędziecie w cenie 100 czy 200 zł, co oczywiście jest totalną bzdurą. Jak więc nie dać się oszukać?



Oczywiście podstawową sprawą jest zwracanie uwagi na detale, dokładne wyprofilowanie, porównanie kształtów i brak jakichkolwiek niedoróbek. Pamiętajcie, że żadna szanująca się marka nigdy nie wypuści na rynek bubla z krzywymi zausznikami, niewyraźnymi lub zamazanymi numerami seryjnymi, czy rozchwianymi zawiasami. 

W Wayfarer 2140 warto przypatrzeć się przede wszystkim:
* Charakterystycznemu białemu, równiutkiemu, wyczuwalnemu pod palcem logo, obecnemu ZAWSZE na prawej soczewce okularów oraz mało widocznemu, chropowatemu skrótowi RB, wyżłobionemu na lewej soczewce.




* Znaczkowi Ray-Ban z boku okularów, który powinien znajdować się stosunkowo blisko soczewek. Całość jest wtopiona w zauszniki, a litery są wyraźnie wypukłe i równe. W fake'owych okularach najczęściej napis jest nie do końca dopracowany i sporo oddalony od soczewek.



* Linii soczewek - w tym modelu, są one lekko nachylone pod kątem, co nawet lepiej widać na zdjęciu powyżej. W podróbach zazwyczaj bywają proste.



* Napisy na wewnętrznej stronie zauszników - na prawym powinna być napisana nazwa modelu, dopisek "Hand Made in Italy", oraz dodatkowa informacja, jeśli okulary są z polaryzacją. W podróbach pisze różnie. Na lewym natomiast musi być informacja o tym, z jakim konkretnym modelem mamy do czynienia oraz numery seryjne. Wszystko równe, gładkie (pod paznokciem minimalnie chropowate) i bardzo wyraźne.

* Zawiasy - w oryginałach metalowe, bardzo stabilne, w podróbach byle jakie, najczęściej plastikowe i niejednokrotnie rozchwiane.




Metalowe pręty - w oryginałach są one wtopione w zauszniki, co równocześnie też daje wagę okularom. W podróbach oczywiście ich brak.



Uff... dotarliśmy już prawie do końca. Na zakończenie jeszcze dodam, że nie wiem jak Wy, ale ja jestem zdecydowaną zwolenniczką stacjonarnego kupowania rzeczy luksusowych i ze swojej strony tylko tę opcję Wam polecam. Jest to bowiem jedyny przypadek, kiedy mamy możliwość pełnego zapoznania się z produktem, który rzeczywiście chcemy nabyć, gdyż tylko mając bezpośrednią styczność z przedmiotem możemy go dokładnie obejrzeć, sprawdzić, przymierzyć, zapytać sprzedawcę o nurtujące nas kwestie itp. W przypadku zakupów online nie jest już tak kolorowo, ponieważ nawet jeśli rzeczywiście nikt nas nie oszuka i nabędziemy rzecz oryginalną, zawsze może ona posiadać wady i uszkodzenia spowodowane np. złym zabezpieczeniem przesyłki lub winą przewoźnika, a chyba nikomu kto płaci większe pieniądze za swój zakup nie będzie się chciało dodatkowo bawić w ewentualne odsyłanie przesyłki, czy reklamacje, bo moim zdaniem szkoda na to czasu, nerwów i dodatkowych kosztów. Nawet jeśli mieszkacie w małej miejscowości, czasem lepiej jest odczekać chwilę i poczekać na sprzyjającą okazję do zakupów będąc np. w pobliskim dużym mieście lub na wakacjach, niż kupować tak naprawdę kota w worku i użerać się później z nie zawsze uczciwymi sprzedawcami.

Napiszcie mi proszę w komentarzach, czy macie w swoich zasobach okulary marek luksusowych, a jeśli tak to jakie i przede wszystkim, czy jesteście z nich zadowolone :). Jak zawsze z niecierpliwością czekam na Wasze opinie :*.

piątek, 9 grudnia 2016

Chińskie pędzle do makijażu twarzy i oczu, czy warto?

Cześć! Dzięki uprzejmości marki Born Pretty Store od kilku miesięcy testuję sobie zestaw pędzli, który już od dawna miałam ochotę wypróbować. Wiele bowiem osób, mam tu na myśli zwłaszcza blogerki/vlogerki, chwali sobie jakość chińskich pędzli do makijażu, które w większości przypadków podobno nie ustępują pędzlom znacznie droższych marek. Ta ciekawość popchnęła mnie do zamówienia zestawu, składającego się z 5 pędzli do twarzy i 5 do oczu, który dotarł do mnie w ekspresowym tempie, bo już po tygodniu od nadania.

To, co od razu rzuciło mi się w oczy to fakt, że każdy z pędzli do twarzy ma swój mniejszy odpowiednik w pędzlach do oczu. Nie jest to do końca dobrze przemyślane, ale o tym za moment.



Jeśli chodzi o wykonanie, jak za tą cenę, czyli 13,37$ (czyli wg. przeliczenia z kursu dolara amerykańskiego ok. 56 zł) za zestaw nie jest źle, ale też nie ma szału. Co to oznacza? Pędzle wykonane są z matowego drewna z pozłacaną skuwką. Oczywiście, po przyjrzeniu się widać niewielkie niedoróbki na większości pędzli. Nie jest ich specjalnie dużo, ale np. na niektórych trzonkach są widoczne małe wgniecenia, skuwki nie zawsze idealnie przylegają, przez co podczas mycia samego włosia, woda i tak pojawia się z drugiej strony, co w przyszłości może powodować odklejanie się itp. Mnie póki co nie razi to jakoś mocno (acz trochę jednak wkurza), ale skrajnych estetów taka przypadłość może denerwować, dlatego warto o tym wspomnieć. Jeśli chodzi o włosie, w każdym przypadku jest ono syntetyczne, bardzo miękkie i przyjemne w używaniu. Żaden z pędzli (poza jednym małym wyjątkiem) nie kłuje podczas nakładania makijażu, nawet po wielokrotnym myciu, co jest ogromnym plusem.



Przejdźmy teraz do prezentacji poszczególnych modeli. Pędzle nie są w żaden sposób oznaczone, nie posiadają nazw, ani numerków, dlatego to od nas zależy w jakim celu będziemy je wykorzystywać.

Pierwszy model pędzla do twarzy jest skośny, ścięty na płasko, średnio zbity. Ładnie ugina się pod wpływem nacisku, dlatego lubię go wykorzystywać do nakładania róży. Ten sam wariant do oczu jest jak dla mnie kompletnie nietrafiony. Przez to, że jest całkowicie płaski, służyć może w zasadzie tylko do szybkiego nakładania jednego cienia na całą powiekę, ostro zakończoną końcówką ewentualnie delikatnie go rozblendowując.



Kolejne dwa to okrągłe, stożkowe, mocno zbite pędzle, z których większy może służyć do wyrysowanego konturowania lub rozprowadzania korektora pod oczami, natomiast mniejszy np. do blendowania granic cieni na dolnej powiece, w czym sprawdza się świetnie pomimo, że jako jedyny z całego zestawu jest lekko kłujący. Mnie to jednak nie przeszkadza.



Następne dwa egzemplarze są pod względem zbicia podobne do pierwszych, które pokazałam wyżej tyle, że te są ścięte całkowicie prosto. Oba są puchate i mięciutkie. Większy służy mi do rozprowadzania podkładu, z mniejszym natomiast mam ten sam problem, który opisałam przy pierwszym modelu do oczu, mianowicie - nie potrafię go wykorzystać w innym celu, niż szybkie nałożenie jednego cienia na całą powiekę :(.



Następne modele to ponownie pędzle skośne, ale już z lekko zaokrągloną górą. Duży pędzel jest mocno zbity, dlatego nie widzę tu innego wykorzystania, niż do nakładania podkładu lub korektora pod oczy, z kolei mniejszy, nieco słabiej zbity, niż jego większy brat, fajnie sprawdza się do rozcierania cieni w zewnętrznym kąciku oczu.



I ostatnie dwa modele ścięte na prosto, ale z zaokrąglonymi łepkami. Większy, dość mocno zbity, świetnie sprawdza się do rozcierania produktów kremowych np. brązerów, czy strobingu twarzy, natomiast mniejszy potrafi stworzyć piękną chmurkę w zewnętrznym kąciku i jest to mój ulubiony pędzel do tworzenia makijażu typu smoky eye.



Jeśli chodzi o mycie, z pędzlami nie ma najmniejszego problemu. Wszystko fajnie się domywa, podkłady, produkty kremowe, czy cienie ładnie się wypłukują, nie pozostawiając śladów, aczkolwiek przez średnio przylegające skuwki, podczas mycia samego włosia, woda przedostaje się pod nie, co może spowodować późniejsze odklejanie i tym samym zniszczenie pędzla, chociaż u mnie na szczęście jak na razie nie miało to miejsca, jednak liczę się z tym, że prędzej, czy później może to nastąpić.

Czy Wam je polecam? Szczerze mówiąc nie wiem. Część zestawu jest używana przeze mnie od wielkiego dzwona, z drugiej strony jednak kilka pędzli polubiłam bardzo. Niby cena jest kusząca (w PL, czasem jeden pędzel kosztuje znacznie więcej, niż tutaj cały zestaw), jednak jakość wykonania nie powala na łopatki, więc myślę, że warto przemyśleć, czy aby na pewno Wam to nie przeszkadza i czy faktycznie będziecie używać każdego z tych pędzli, a nie podobnie jak ja - tylko wybiórczo. Dodatkowym plusem tych pędzelków może być ich ładna prezentacja na toaletce, choć wiadomo - nie w tym celu je kupujemy ;).



Jeśli jesteście nimi zainteresowane, odsyłam Was pod ten LINK, gdzie możecie poczytać również opinie innych użytkowników oraz obejrzeć ich zdjęcia. Dodatkowo mam również kod zniżkowy - GPL91, który pozwoli Wam zaoszczędzić 10%.

Przyjemnego weekendu! :)

sobota, 3 grudnia 2016

Pomysł na kosmetyczne prezenty dla (prawie) każdej kobiety

Witajcie! Jak papuga powtórzę za moimi koleżankami blogerkami/vlogerkami, że nie mam pojęcia jak to się stało, ale tak, mamy już grudzień! A jak grudzień to wiadomo, że za moment czeka nas szał świątecznych zakupów i niedalekich przygotowań do Świąt. Jeśli chodzi o prezenty jestem zdania, że aby uniknąć ogromnych kolejek i kupowania czegoś w pośpiechu, warto zawsze odpowiednio wcześniej przygotować strategię działania, tj. zastanowić się i przemyśleć, co w danym roku będziemy chcieli podarować konkretnej osobie, gdyż tak jak jak różni są ludzie, tak samo różne są ich oczekiwania oraz potrzeby.

Zatem co zrobić, by osoba obdarowana była na prawdę zadowolona z otrzymanego prezentu? Moim zdaniem warto inwestować w rzeczy dość uniwersalne, które wiemy, że raczej na pewno zostaną wykorzystane i sprawią przyjemność. Jeśli chodzi o kosmetyki (i akcesoria) postaram się przybliżyć temat poniżej.


PALETY CIENI

Nie każda kobieta lubi malować powieki cieniami. Jeśli jednak osoba, której chcemy sprawić prezent lubi podkreślać spojrzenie przy pomocy tych pyłków, myślę, że ciekawym prezentem będzie paletka w neutralnych, tzw. bezpiecznych kolorach, o ile nie znamy dobrze pod tym względem gustu danej osoby. Paleta neutrali sprawdzi się bowiem zawsze! Nie znam kobiety, która malując powieki, nie miałaby w swoich zasobach zarówno delikatnych, cielistych odcieni, jak i ciut mocniejszych brązów. To sprawdzony przepis na klasyczny makijaż w każdym wieku, zarówno dla nastolatki, dorosłej kobiety jak i starszej Pani - naturalny i ponadczasowy. Tutaj mogę polecić jedną z moich ukochanych palet, jaką jest w pełni matowa Naked Basic 2 marki Urban Decay (145 zł), która z uwagi na niewielki rozmiar i porządnie opakowanie, genialnie sprawdzi się również na wyjazdy, czy nawet do torebki.



Tańszym rozwiązaniem mogą być palety Makeup Revolution (ok. 40 zł), w których z uwagi na większą liczbę cieni, kolorystyka i wykończenia są już nieco bardziej zróżnicowane, ale wciąż na tyle uniwersalne, iż sądzę, że większość Pań powinna być zadowolona.




PERFUMOWANE BALSAMY DO CIAŁA

Na pewno teraz część z Was pomyślała "o nie, to na pewno nie jest bezpieczny prezent, w końcu mamy do czynienia z zapachami". Częściowo to racja, ponieważ zawsze może się zdarzyć, że nie trafimy w cudzy gust, aczkolwiek pamiętajmy, że perfumowane balsamy do ciała to nie są perfumy, które są intensywne i które czujemy na sobie cały dzień. Balsamy nawet jeśli są perfumowane, powinny być na tyle subtelne, by nie gryźć się z zapachami jakie nosimy na sobie na codzień. Jeśli jest inaczej, to dla mnie taki produkt nie jest wart uwagi. Na szczęście balsamy marki Bath & Body Works (ok. 45 zł), które miałam okazję stosować i które uwielbiam, mimo że zapachy mają obłędne oraz długo wyczuwalne na skórze, to jednak nigdy nie zdarzyło się, by weszły w nieprzyjemną interakcję z perfumami, dlatego tutaj pod względem prezentu uważam, że można zaryzykować.



Jeśli natomiast dokładnie wiemy, jakich perfum używa osoba, którą chcemy obdarować, warto zorientować się, czy z tej samej linii nie ma dostępnych np. żeli oraz właśnie balsamów (jeśli nie stacjonarnie to przez Internet), co bardzo często ma miejsce w w przypadku produkcji perfum  marek luksusowych jak np. Lancome, Armani, Versace, czy Hugo Boss i co podarowane w formie prezentu mogłoby stanowić świetne uzupełnienie ulubionego zapachu.


PĘDZLE DO MAKIJAŻU

Myślę, że jest to propozycja nie mająca zastosowania tylko i wyłącznie jeśli chodzi o Panie, które nigdy nie wykonują makijażu, gdyż w każdym innym przypadku pędzle będą świetnym pomysłem. Warto tu stawiać na marki znane i ogólnie lubiane, jak np. Hakuro, czy droższe Zoeva oraz modele, które będą w stanie spełniać kilka funkcji. Z pewnością przydadzą się też pędzle do podkładu, różu, czy nakładania cieni, bo jest to niezbędna podstawa każdego makijażu.



ROZŚWIETLACZE

Na fali popularności, rozświetlacze już od kilku sezonów robią prawdziwą furorę w kosmetycznym świecie i na prawdę nie ma się co dziwić temu trendowi. Osobiście nie znam kobiety, której subtelne rozświetlenie cery, czy spojrzenia nie dodawałoby uroku, dlatego moją kolejną propozycją na prezent jest kupno rozświetlacza, który z pewnością przyda się w kosmetyczce każdej Pani. Osobiście najmocniej polecam Mary Lou Manizer od The Balm (ok. 60-90 zł, zależy gdzie kupicie) oraz mój ostatni nabytek, czyli rozświetlacz z Sephory Wonderful Cushion (45 zł). Oba sprawdzają się wyśmienicie. Fajną propozycją, choć już droższą, może być również zakup rozświetlającego tria siostrzyczek, czyli Manizer Sisters, w którym znajdują się rozświetlacze - Mary Lou, Cindy Lou oraz Betty Lou (149 zł).


(źródło: grafika Google)


ZESTAWY DO PIELĘGNACJI TWARZY/CIAŁA

Myślę, że będzie to bardzo trafiona opcja, jeśli choć minimalnie orientujemy się jaki typ cery/skóry ma osoba obdarowywana. Zróżnicowanych wariantów dostępnych na rynku jest mnóstwo, aczkolwiek ja polecam zestawy polskiej marki Bielenda, która jest jedną z moich zdecydowanie ulubionych. Ostatnio pojawiła się najnowsza, różana seria, przeznaczona do cery wrażliwej, którą już niebawem postaram się Wam przybliżyć w osobnym wpisie, ale już teraz z pewnością same przyznajcie, że opakowania prezentują się ślicznie i zapakowane w urocze pudełeczko na pewno sprawią miłą niespodziankę :).



WOSKI/ŚWIECZKI ZAPACHOWE

Kolejna, ale zarazem ostatnia propozycja zapachowa tym razem dla osób, które lubią kiedy w domu ładnie pachnie. Zestaw wosków lub świeczek będzie idealny dla Pań, gustujących w tego typu gadżetach. Świeże, owocowe, kwiatowe, a może pobudzające, odprężające lub kojarzące się z czymś przyjemnym - wybór jest olbrzymi, więc jestem pewna, że dla każdego znajdzie się coś odpowiedniego. W przypadku wosków i świeczek polecam jednak stawiać na marki znane np. Yankee Candle, czy Kringle Candle, które większość zapachów mają rzeczywiście przyjemnych dla nosa, niż kupować kota w worku marki "noł nejm" i nie wiedzieć jaka niespodzianka czeka nas (a w zasadzie osobę obdarowaną) po odpaleniu kominka.




JAKICH KOSMETYKÓW NA PREZENT LEPIEJ NIE KUPOWAĆ

Podkładów, korektorów - ryzyko nietrafienia z odcieniem lub wykończeniem jest niemalże pewne, o ile nie wiemy dokładnie jakich produktów tego typu używa osoba obdarowywana.
Perfum - tych kupowanych w ciemno, bez wcześniejszego, porządnego rozeznania gustu.
Pomadek - tutaj ryzyko nietrafienia jest nieco mniejsze, niż w przypadku podkładów, czy korektorów, ale szminki to również na tyle indywidualna sprawa jeśli chodzi o dobór pasującego odcienia, że ja nie ryzykowałabym.
* Kosmetyków sugestywnych - antyperspiranty, dezodoranty do stóp, produkty do wybielania zębów, czy odświeżania oddechu moim zdaniem absolutnie nie powinny znaleźć się jako prezent pod choinkę, gdyż łatwo sobie wyobrazić myśli przechodzące przez głowę osoby otwierającej taką paczkę. Nie sądzę, że byłyby one miłe :P.

A czy Wy macie już przygotowane świąteczne prezenty dla bliskich? Na jakie podarunki najczęściej stawiacie? Ja jestem jeszcze przed zakupami, ale póki co czekam na wypłatę, bo poprzednia poszła już w niepamięć :(. Udanego weekendu Wam życzę! :*

czwartek, 16 czerwca 2016

Prostownica Remington Keratin Therapy S8590

Cześć! Dużo się mówi, że prostownica to największe zło jakie możemy zafundować naszym włosom. Trudno się nie zgodzić, w końcu katowanie ich najpierw przy użyciu suszarki, a później sprzętu emitującego wysoką temperaturę (lokówki, prostownicy, karbownicy etc.), w żadnym wypadku nie może skończyć się dobrze. Od pewnego jednak czasu producenci starają się wychodzić na przeciw oczekiwaniom konsumentów, dlatego też wprowadzane są coraz to nowsze modele wszelakich urządzeń do włosów, zawierających innowacyjne rozwiązania, mające za zadanie w jak największym stopniu redukcję negatywnego wpływu wysokich temperatur na kondycję naszych włosów.

Jednym z takich nowoczesnych urządzeń jest prostownica, którą zakupiłam kilka tygodni temu, kiedy moja Wahl Cutek (TUTAJ była o niej mowa) po niespełna 12 latach używania wysłużyła się już na tyle, że aby porządnie wyprostować jedno pasmo włosów, potrzebowałam 3-4 pociągnięć, co jak wiemy - dobre nie jest. Bardzo długo przeglądałam Internet, zastanawiając się na jaką markę postawić i jaki model wybrać aż w końcu kiedy już prawie byłam zdecydowana na GHD Platinum, mając okazję przetestować to urządzenie w salonie, nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia, by zapłacić za nią bagatela ok. 900 zł. Szukałam więc dalej i tym oto sposobem trafiłam na Remington Keratin Therapy w przyjemnej cenie 169 zł. Uznałam, że skoro ma aż tyle pozytywnych opinii na niezależnych stronach, za tą kwotę jestem skłonna zaryzykować, chociaż obawiałam się, że będąc prostownicą do "domowego użytku", a nie fryzjerską, nie spełni moich wysokich wymagań. Co rzeczywiście tak było? Zapraszam do dalszej części.

Prostownicę otrzymujemy w zestawie wraz z eleganckim etui do późniejszego jej przechowywania oraz instrukcją obsługi. Sprzęt ten jest jednak tak intuicyjny i prosty w obsłudze, że z pewnością nikt nie będzie miał problemów, by nawet bez instrukcji połapać się co i na jakiej zasadzie działa :).




Kilka słów od producenta:
"* Technologia Keratin Protective Technology zapewnia o 57% większą ochronę przed uszkodzeniami i łamliwością.
* Zakres temperatur od 160 do 230 stopni Celsjusza.
* Dłuższe ruchome płytki z powłoką Advanced Ceramid długości 110 mm wyrównują nacisk na włosy w trakcie prostowania.
* Szybkie nagrzewanie - gotowa do użycia w 15 sekund.
* Automatyczne wyłączenie - urządzenie zostaje wyłączone, jeśli przez 60 minut lub dłużej nie jest wciśnięty żaden przycisk.
* Uniwersalne napięcie, umożliwiające użytkowanie na całym świecie."

Już na pierwszy rzut oka widać, że prostownica jest bardzo elegancka i jak na mój gust od strony wizualnej prezentuje się przepięknie! Dzięki solidnie zaokrąglonym bokom, zrobienie loków to w jej wydaniu pestka.



Z boku zostały umieszczone 4 guziki, które służą nam kolejno do:
* Włączania i wyłączania funkcji ochrony termicznej, podczas której monitorowany jest poziom wilgoci we włosach, dzięki czemu temperatura jest ciągle optymalizowana, aby zapobiec uszkodzeniom bez negatywnego wpływu na wynik stylizacji.
* Zmniejszania i zwiększania temperatury, ponadto przycisk "-" przytrzymany przez 2 sekundy powoduje blokadę, dzięki której nawet gdybyśmy przypadkowo nacisnęły którykolwiek z guzików, nasze ustawienia nie ulegną zmianie - świetna sprawa!
* Włączania i wyłączania prostownicy.



Warto zauważyć, że jedna z płytek została wyposażona w dwa takie jakby druciki, które najprawdopodobniej są powiązane ze wspomnianą już funkcją ochrony termicznej.



Dodatkowymi zaletami jest możliwość zablokowania płytek, aby prostownica zajmowała mniej miejsca jeśli chodzi o jej przechowywanie albo przewóz oraz posiada również obrotowy kabel, co jest ogromnym ułatwieniem podczas wykonywania czynności prostowania, bo kabel nam się nie zwija, nie skręca i mamy z nim generalnie święty spokój :).



Teraz najważniejsze, czyli działanie. Jeśli o mnie chodzi, jestem zachwycona efektem jaki każdorazowo uzyskuję na moich włosach przy użyciu tego sprzętu. Włosy nie puszą się, nie elektryzują i trzymają idealną formę aż do następnego mycia. Nie straszne im są nawet wilgotne dni i mżawka. Cała fryzura utrzymuje się bez zarzutu, a co więcej zauważyłam, że włosy ładniej błyszczą, i są jeszcze bardziej miłe w dotyku, niż kiedy prostowałam je Wahlem.

Z minusów odnotowałam tylko jeden, niewielki. Mianowicie, z uwagi na to, że płytki są ruchome, czasem zdarzy się, że podczas prostowania jakiś włos zahaczy się i wejdzie między nie, co skutkuje wyrwaniem, ale na szczęście są to sytuacje rzadkie i mimo wszystko nie powodują dużego dyskomfortu. Z kwestii "ani plus ani minus" mogę zaznaczyć jedynie to, że nie zauważyłam obiecywanej, mniejszej ochrony przed uszkodzeniami, gdyż moje włosy są dokładnie w takim samym stanie, jakim były wcześniej, czyli jak na 15 lat prostowania - bardzo dobrym, co każdorazowo zostawało stwierdzone przez specjalistów w dziedzinie fryzjerstwa przy okazji różnych meetingów, spotkań blogerskich itp. w których miałam okazję dotychczasowo brać udział.



Oczywiście ze swojej strony ogromnie polecam Wam tę prostownicę, jeśli zastanawiacie się nad wyborem bardzo dobrego jakościowo sprzętu, idącego w parze z przystępną ceną. Co istotne, od producenta mamy też zapewnione 5 lat gwarancji, co tym bardziej może świadczyć o tym, że jest on pewny długiej żywotności swojego produktu (dla porównania, w przypadku GHD gwarancja jest przyznawana tylko na 2  lata). Efekty prostowania, czy lokowania włosów są imponujące, więc czego chcieć więcej? Ja jestem mega zadowolona i myślę, że od teraz, jeśli zajdzie konieczność wymiany urządzeń, będę częściej stawiała na produkty właśnie tej marki.

Wspaniałego dnia Robaczki :*

sobota, 21 maja 2016

Moja przesyłka od Dresslink - warto, nie warto? Duuużo zdjęć!

Cześć! Uff, minęło już na prawdę sporo czasu od kiedy otrzymałam moją przesyłkę od marki Dresslink. Bardzo zależało mi, by większość rzeczy (poza letnią bluzką, na którą obecnie jest wciąż za chłodno) móc solidnie przetestować, zanim wydam osąd na ich temat i podzielę się z Wami tym, czy warto je zamawiać, czy też lepiej dać sobie spokój, a pieniądze przeznaczyć na coś innego. Jeśli jesteście zainteresowane, zapraszam poniżej :).

Jako pierwszy wpadł mi w oko przeuroczy sweterek z zimowym printem, który po prostu musiałam mieć, od kiedy zobaczyłam go na stronie, widząc wcześniej u Taylor Swift i na kanale TheKretka1. Niestety nie ma on wszytej metki, przez co nie jestem w stanie stwierdzić w 100% z jakiego materiału jest wykonany, ale na stronie jest podane, że to nylon, rayon i spandex, więc niby skład sztuczny, jednak mimo to w dotyku jest niesamowicie przyjemny i tak samo w noszeniu. Sweterek wygląda dokładnie tak jak na stronie, choć przy wzroście 172 cm ma lekko przykrótkie rękawy, jednak dla mnie nie jest to problem, bo wystarczy lekko je podwinąć i wtedy wygląda na prawdę spoko. Minusem może być też mocny, fabryczny zapach, który był wyczuwalny już w momencie otwarcia przesyłki, ale po dwóch praniach uległ na szczęście prawie całkowitemu wywietrzeniu. Biorąc pod uwagę całokształt, a już w szczególności chwytającego za serducho, biegnącego reniferka jestem całkowicie na tak! :D Kocham takie ubrania! *.*







Drugie wdzianko to prześliczna, bardzo prosta w wykonaniu, ale zarazem efektowna i dziewczęca bluzeczka, która będzie doskonale pasowała na lato np. do shortów. Na razie nie miałam okazji jej dłużej nosić, ale to co mnie zaskoczyło podczas przymiarek, to fakt, że byłam przekonana, iż jak to szyfon będzie bardzo cieniutka i tym samym prześwitująca, ale na szczęście okazało się, że prześwituje w umiarkowany sposób, więc biustonosz spod spodu nie wybija się na pierwszy plan, odwracając tym samym uwagę od całości za co ogromny plus! Tą bluzkę również bardzo Wam polecam :). Wygląda tak, jak na fotkach w necie, ale zwróćcie proszę uwagę, że chociaż na stronie jest ona określona jako one size, to de facto będzie pasowała jedynie na osoby o rozmiarze XS-S (nie naciąga się).







Następną rzeczą jaką zamówiłam jest naszyjnik - lisek. Podobnie, jak przy bluzkach wyżej, on również w żaden sposób nie odbiega od zdjęć widniejących na stronie, wykonany jest bardzo precyzyjnie, z dużą dbałością o szczegóły. Jego łańcuszek i pozłacane elementy są w odcieniu rose gold, przez co idealnie pasują do mojego ukochanego zegarka i innej biżuterii, którą posiadam. Długość 74 cm jest jak dla mnie w sam raz, bo po założeniu lisek znajduje się dokładnie pod biustem, czyli na takiej wysokości, na jakiej najczęściej noszę tego typu ozdoby. Co ciekawe, nieraz zdarzyło mi się widzieć w droższych, prywatnych butikach z elegancką odzieżą podobne wisiorki, których ceny wahały się od 30 do nawet 70 zł, gdzie tu płacimy dosłownie grosze, a jakość wcale nie ustępuje, więc moim zdaniem deal jak marzenie! :)






Ostatnią rzeczą, którą mam do pokazania jest pędzel, a w zasadzie pędzlo-szczotka, która szalenie mnie zaciekawiła z uwagi na to, że gdzie się nie obejrzę, ostatnio trafiam na ogrom filmików i postów właśnie o tym nowatorskim wynalazku. Podobne pędzle, zarówno większe, jak i mniejsze mają w swojej ofercie takie marki jak np. Artis, Mac, czy nasz rodzimy GlamBrush. Mnie niestety nie zadowala do końca aplikacja kosmetyków takim sposobem. Przez to, że włosie jest bardzo gęste i zbite, a główka stosunkowo mała, nakładając podkład łatwo pozostawić smugi, trzeba zatem być bardzo dokładnym, by perfekcyjnie rozprowadzić go na buzi, co jednak zajmuje ciut dłuższą chwilę i nie jest wskazane, zwłaszcza kiedy człowiek się spieszy. Nie da się nim także wklepać podkładu oraz nie wchodzi w grę roztarcie korektora pod oczami, gdyż w tym przypadku mam wrażenie, że zbyt silnie naciągam skórę, która jest w tych okolicach bardzo delikatna. Do konturowania pędzlo-szczotka również nie do końca się sprawdza, ponieważ tu z kolei mam odczucie, że ciągle muszę dokładać produktu, by był on w jakikolwiek sposób widoczny, co nie przekłada się na szybkość całego procesu, ani wydajność kosmetyku, także mimo szczerych chęci, moim zdaniem ten pędzel jest raczej ciekawostką, którą można sobie sprawić w celu przetestowania, ale na pewno nie jest niezbędnikiem bez którego nie da się żyć.





Ciekawa jestem co myślicie o moim zamówieniu, jakie inne rzeczy mogłybyście jeszcze polecić i które z nich są Waszymi przysłowiowymi "czarnymi końmi"? Ja poniekąd czaję się na kombinezon i bluzkę w sowy, o których wspominałam Wam w poprzedniej dresslinkowej notce, więc jeśli Waszymi kliknięciami w powyższe (i poniższe) linki sprawicie, że marka zdecyduje się kontynuować ze mną współpracę, to jak tylko będzie możliwość, z pewnością zamówię te ubrania i napiszę później jak się spisują, także jeśli możecie, z góry dziękuję Wam za kliknięcia, bo niestety jest to jedyny warunek, by przedłużyć tę formę partnerstwa z marką :*. Dodatkowo zostawiam dwa linki, gdzie można przejrzeć rzeczy, których koszt wynosi już od 1 centa (KLIK) oraz drugi, na rzeczy z darmową dostawą (KLIK). Buziaki i wspaniałego, ciepłego weekendu! :*


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...