Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słowa. Pokaż wszystkie posty

środa, 17 stycznia 2018

Maglowanie z podkurkami

"Im dzień dłuższy, tym podkurek potrzebniejszy", przypominał imć Onufry Zagłoba u Sienkiewicza.
Zapomniane słowa, Magdalena Budzińska


 Słowa, słowa, słowa. Towarzyszą nam od urodzenia i potem idą krok w krok przez wszystkie nasze lata. Przychodzą do nas z teraźniejszości i z przeszłości, z zagranicy i z dużego pokoju, przychodzą do nas z książki, z telewizji i z internetu. Opisują nam rzeczy, ludzi, zdarzenia, rośliny, zrastają się z nami i stają się nieodłączną częścią naszego świata.
W pewnym momencie okazuje się niespodziewanie, że nasz świat podstępnie mija, a razem z nim mijają też słowa. Mijają z różnych względów - jedne mijają razem z rzeczami, które opisują, inne mijają wskutek mody lub z bliżej nieznanych przyczyn i przygód. Magdalena Budzińska wpadła na pomysł zapisania ich w książce. W tym celu zwróciła się do różnych osób z prośbą, żeby o takich zapomnianych słowach coś napisali.
Powstał leksykonik, w którym słowa poukładane są alfabetycznie a opisane bardzo rozmaicie. Jedne krótko, inne długo (niektóre nawet rozwlekle). Niektóre mają akcent osobisty, wspomnieniowy, niektóre filozoficzny, etymologiczny (te najbardziej chyba ciekawe), gwarowy.
Szmizetka, harmider, ponowa, szadź, pozłotka, samopiąt, skucha.
Jak to, skucha zapomniana? Wspominam swoje podwórkowe gry rozmaite, bo wspominanie jest przy takiej książce nieuniknione. Dlatego też na końcu jest miejsce, gdzie można sobie na poliniowanej stronie wpisać ołówkiem lub długopisem własne słowo.

W dzień prania z kuchni buchały kłęby pary, bielizna pościelowa, koniecznie biała, wycięta w romby obszyte koronką (z tych obkoronkowanych rombów inlet wyglądał bardzo ozdobnie i kontrastowo) gotowała się w wielkim kotle z podwójnym dnem. Babcia od czasu do czasu mieszała w kotle ogromną, drewnianą kopyścią. Potem bielizna wyłowiona szczypcami lądowała we Frani, następnie w wannie, by wreszcie, wypłukana i wyżęta wyżymarką na korbkę, zawisnąć na balkonie. Tam powiewała na wietrze, aż wyschła. Składałyśmy ją z babcią energicznie rozciągając - najpierw kilka razy lewe rogi, potem prawe, a potem po przekątnej. Zawsze wtedy było śmiesznie i trzeba było uważać, żeby nie zostać przeciągniętym . A potem, sztuka po sztuce, układało się pościelowe i ręczniki w kostkę, zawijało w zasłonkę i spinało agrafkami. Ten zgrabny tobołek niosłyśmy do najbliższego magla.
- Wiesz co to magiel? - pytam kolegę z pracy, jak zawsze kiedy chcę sprawdzić naocznie, czy różnica pokoleń to plotka.
- Nie.
- Nie? - dziwię się, jak zawsze, kiedy okazuje się, że różnica pokoleń faktycznie istnieje. - A "maglować" wiesz co to?
- Maglować na egzaminie? Wiem.

Jak dziwnie. Magiel z maglownicą pewnie przeminą, zastąpione przez profesjonalne prasowalnice , a studenci i biedni uczniowie dalej będą maglowani w oderwaniu. Taka przygoda.
Tymczasem uprawiam dzielnie minimalizm, redukuję rzeczy zbędne, pakuję nudne książki w torby i stare telewizory w kartony. Oczyszczam szafki i głowę, potrzebna mi zatem robótka prosta i wdzięczna. Znowu więc robię szalik, tym razem wersja letnia. Za oknem niby śnieg, ale lato przecież chyba znowu będzie. Jak i kiedyś było:



W oknach jest coś przyjemnego - pewnie przez to, że są nadzieją na światło. I na świat.


Bardzo, bardzo dziękuję za odwiedziny i za komentarze. Dobrego dnia! :)