Pokazywanie postów oznaczonych etykietą eseje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą eseje. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 stycznia 2020

Garnek i mozół


"Nigdy chyba radość z powodu rzeczy tak lichej nie była równa tej radości, jakiej doznałem, gdym się przekonał, że gliniany garnek przeze mnie wyrobiony stał się wytrzymały na ogien. Z niecierpliwości, aby czym prędzej przystawić go do ognia i ugotować w nim rosół, nie dałem mu nawet dobrze wystygnąć.
Jest w tych rozdziałach Robinsona Kruzoe radość i entuzjazm z odniesionego zwycięstwa nad siłami natury, podziw dla rozumu i potęgi ludzkiego doświadczenia. Rozum ludzki - zapisuje w swym dzienniku Robinson, kiedy udało mu się zrobić pierwszy stołek - jest substancją i początkiem wszystkich nauk matematycznych; stąd każdy człowiek, sądząc zdrowo o rzeczach dających się obliczyć i wymierzyć, może przyjść z czasem do pojęcia i wykonywania dzieł mechanicznych.
Słowa te dźwięczą porywającym optymizmem młodej burżuazji, walczącej o uwolnienie nowych sił wytwórczych i postęp techniki."
Narodziny powieści, albo o Danielu Defoe Wokół literatury, Jan Kott

Z racji remontu siedzę w dużym pokoju, owijam w folię książki wysyłane na pobyt tymczasowy w różne dziwne miejsca i zaglądam do niektórych. A niektóre nawet podczytuję fragmentami. I tak właśnie przeczytałam esej o Danielu Defoe. Nawet się nie spodziewałam, że Robinsona komentował Marks i że miał taki związek z burżuazją, ekonomią. kapitalizmem i purytanizmem. "W tej powieści, tak zupełnie pozbawionej krajobrazów, istnieje porywająca poezja rzeczy"
A ponieważ ja od zawsze uwielbiałam rzeczy, nic dziwnego więc, że Robinson tak bardzo mi się podobał. Do dziś żywo pamiętam radość z tego jego pierwszego działającego garnka. Radość, kiedy zrobił sobie kaftan i parasol. Radość, kiedy z rozbitego statku z mozołem taszczył cywilizowane dobra. Miał odtąd atrament i papier, wino, dziennik pokładowy i chyba Biblię.

Ciekawe, może to właśnie przez rzeczy, Robinson jest jedną z niewielu książek z mojego dziecinstwa, która przetrwała na półce. Mimo tego, że praktycznie nie ma już grzbietu.
Taszczyć rzeczy z mozołem. Jako zagorzała minimalistka ze wstydem muszę przyznać, że dwa dni przeprowadzałam rzeczy z pokoju hobby do dużego pokoju zwanego dzisiaj salonem. Mam teraz widok na książki pod sufit (i na drabinę chwilami), mam włóczki poutykane między ręcznikami i bielizną pościelową, druty poupychane pod ławą i obrazy powykane za fotele. Śpię na górze poduszek ozdobnych niczym księżniczka na ziarnku grochu i pocieszam się, że minimalistyczna jestem na razie w czynnych dwóch pokojach. W jednym pokoju za to nie bardzo.

Nie jest jednak źle, wprowadziłam się z powrotem na swój stary fotel, oparłam nogi na starej pufie, czytam w wolnych chwilach, dziergam kocyk i patrzę na choinkę migającą kolorowymi lampkami.
Staram się nie myśleć, że tuż obok toczy się straszny remont z cekolami i innymi równie nieprzyjemnymi.
Patrzę na kolorową choinkę i myślę, że może przeczytam sobie jeszcze raz Robinsona. Jak już go znajdę w którejś zafoliowanej paczce.

Kotta zakładałam zakładką z rybkami zupelnie nie wiem dlaczego.


Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :)

niedziela, 8 lipca 2018

Dnie pod palcami



"Prawdziwą namiętnością pozostaje podróż: nieustanna i labiryntowa jak opowiadanie. Codziennie kupcy sprzedają swoje towary, otwierają sklepy, kupują cieszące się uznaniem towary w odległych krajach, ruszają w drogę, przemierzają gościńce i okolice, jak gdyby powierzchnia ziemi była kawałkiem delikatnej materii, zwijającej się wokół kija. Dni następują po nocach, noce po dniach, a oni wędrują bez przerwy. Ileż widzą krajów, ile dróg przemierzają przy każdej pogodzie, ileż kroków stawiają, ileż towarów do kupienia, sprzedania, wymiany... Czeka na nich morze: spokój, kiedy fale toczą się łagodnie, jak przewracane strony książki, krzyk i wściekłość burzy; ocean rozszerza się na horyzoncie i nie widać odległego lądu.
Podróż nie ma końca, od morza do morza, od jednego kontynentu do drugiego, od wyspy do wyspy, od portu do portu."
Światło nocy Wielkie mity w historii ludzkości, Pietro Citati






Jak ja lubię być w podróży. Droga rozwija się przede mną, za oknami migają drzewa, to dalekie to bliskie, chmury wysoko albo nisko, słońce czy deszcz. Nie ma tego, skąd wyjechałam i nie ma jeszcze tego, do czego jadę, jestem jakby zawieszona w drodze, wśród tych drzew i pól i nie szkoda mi niczego zostawiać, nawet jeśli to urlop, bo nie boję jechać dalej, nawet jeśli to praca.
Tymczasem jest wolność i szorstkie liście drzew, które chciałoby się pogłaskać.

Doświadczenie jednak uczy, że każda podróż ma swój początek i koniec, a zanim był początek, siedziałam wśród beskidzkich gór zalesionych i czytałam o wielkich mitach ludzkości.
Z tego samego doświadczenia wynika, że książki są różne - ciekawe lub mniej, mądre, śmieszne, pełne przygód, pełne muzyki i piękna, są takie, które trzeba przeczytać, są i takie, które niekoniecznie. Czytam już od ponad pół wieku i wiem czego mniej więcej się spodziewać, jednak nie spodziewałam się czegoś takiego. Od pierwszej strony arabeski, kolory, błyski, wszystko mieni się i skrzy, wszystko kusi i wabi, olśniewa. Czytałam w lekkim oszołomieniu i wydawało mi się, jakbym w ogóle do tej pory nic nie czytała, a nawet jeśli cokolwiek czytałam, to nic nie przeżyłam, niczym się nie zachwyciłam i nie wysnułam żadnej refleksji.

Czytałam i wydawało mi się, że nie jest się czytelnikiem, jeżeli nie czyta się książek tak, jak czytał Pietro Citati. Oczywiście jest w tym nieco egzaltacji, nieco przesady, ale Citati jest w tej swojej egzaltacji tak prawdziwy i autentyczny, nie przekracza przy tym w żadnym razie dobrego smaku. Zresztą, czy skrzynia pełna diamentów, rubinów, szmaragdów, pereł, nefrytów, może być egzaltowana? Raczej nie, może nas onieśmielić, lekko oślepić, ale koniec końców przyjemna jest i powabna. Chciałoby się natychmiast rzucić się do źródeł z tymi skarbami i nie zawahałabym się nawet przed trzema tysiącami stron średniowiecznej powieści chińskiej, która w opisie mieniła się tylu kolorami, emocjami i urokami natury oraz chińskich ogrodów dworskich, że tylko jej trudna dostępność mnie powstrzymała przed kupnem.

Poza Chinami mamy tu Scytów, leżących teraz w swoich wysokich kurhanach pośród "dzikich tulipanów, żółtych i fioletowych irysów, maków, jaskrów, hiacyntów w barwie purpury", mamy Mykeny z ich królem, Odyseusza i Kirke, Ucztę Platona, św. Pawła i Augustyna, baśnie tysiąca i jednej nocy, Meksyk, Mozarta, nieskończoność według Leopardiego i Montaigne'a.


Citati poprzez swój opis językiem tak żywym i tak nowoczesnym wyciąga te wszystkie zamierzchłe mity spod kurzu i piasku, stawia je tu i teraz plastyczne i bardziej rzeczywiste niż nasza rzeczywistość. Stają się więc idee, religie, cywilizacje, przepiórki, rzeźby, kwiaty, liście i płatki śniegu.

"można było oglądać sklepiki zielarzy ze wszystkimi korzeniami i ziołami leczniczymi z Ameryki; zakłady balwierzy, małe zajazdy, gospody na świeżym powietrzu, gdzie kobiety podawały pasztety mięsne i ciastka z miodem, filiżanki czekolady pachnącej wanilią i sfermentowany sok z aloesu. Trochę dalej, na ulicy rzemieślników, wytwarzających przedmioty z piór, stolica ujawniała, że jest domeną zwiewności. Kupcy przywozili z Południa zielone pióra złocone guetzala, niebiesko-turkusowe xiuhtotola, czerwone i żółte pióra papug. We wnętrzu sklepu albo na zewnątrz, na oczach zdumionych Hiszpanów, rzemieślnicy robili motyla, zwierzę, kwiat, rośliny i skały albo wielką, paradną zbroję, taką, jaką Montezuma ofiarował Cortezowi. Chwytali pióra cienkimi szczypcami i przyczepiali je do płótna, pokrytego kleistą mazią, łączyli wszystkie części na miedzianej blasze i spłaszczali powierzchnię do tego stopnia, że zdawała się pokryta rysunkami pędzlem"

"Dawno temu przyjaciel powiedział mi, że zna tylko jeden sposób czytania Monteigne'a. Czytał go latem. Każdego popołudnia brał do ręki stare wydanie w trzech tomach(...); siadał pod sosną albo lipą, w pobliżu potoku. To było jego locus amoenus, gdzie również Starożytni czytali swoich poetów. Sądzę, że mój przyjaciel sie mylił. Wydaje mi się, że jedynym miejscem, w którym można czytać Montaigne'a, jest biblioteka: najlepiej jedna z tych wielkich szesnasto- albo siedemnastowiecznych bibliotek, zdobiących arystokratyczne pałace i klasztory w całej Europie. Półki pną się ku wysokiemu sufitowi, wokół wiją się galerie, umożliwiające do nich dostęp, a drewno, wypolerowane i wygładzone przez czas, zachowuje jasną lub ciemną barwę, solidność i sękowatość drzew - oliwki i orzecha, dębu i wiązu - tak że czytelnik, siedzący z książką w ręku, sądzi, że otacza go gęsty las, którego część stanowią książki."

Mnie się wydaje, że to w sumie wszystko jedno, gdzie się czyta Monteinge'a, o ile tylko będziemy czytać tak wnikliwie i z takim entuzjazmem - sami zostaniemy przeniesieni w las książek. I na plac targowy Tlatelolco.

Kiedy natomiast nie byłam na targu, ani w pracy (bo urlop mi się nieubłaganie skończył), dziergałam oczywiście Tantę z brązowego malabrigo.






Na zdjęciach Tanta bez rękawów, teraz rękawy już ma i czeka na sesję zdjęciową w całości. Jest cudownie niegryząca, i ma urokliwe ażury (czyli felery, jak mówi nieobeznany w dziewiarskich tematach Czajkomąż).
W domu natomiast zainspirowana chyba tymi kolorami w mitach (albo stertą nakupionych włóczek, na które pomysły przeminęły z wiatrem), podjęłam decyzję dziergania temperaturowego kocyka. Temperaturowy kocyk nie zmienia koloru w zależności od pogody, ale zmienia kolory w zależności od planu dziewiarki. Ponieważ jest połowa roku, a chciałam zacząć od razu, nie czekając na styczeń (bo dla mnie rok zaczyna się jednak od początku, nawet w kocyku), spisałam z archiwum internetowego temperatury z roku ubiegłego (chciałam spisać z roku swoich urodzin, ale tak odległych dat nie mieli nawet w internecie, w którym jest prawie wszystko). To jest o tyle wygodne, że wiedziałam już jaki był zakres i dopasowałam kolory do temperatur tak, żeby każdy miał szansę się wydziergać. Najpierw ponumerowałam włóczki:


Potem w Excelu poprzydzielałam im temperatury. Potem nabrałam 250 oczek na druty nr 4 i zaczęłam kocyk. Wzór wybrałam tkany, taki jak w moim poprzednim kocu.

No i jestem w styczniu:


O ile dzierganie samo w sobie jest przyjemne i razem z tkaniem ma wiele metaforycznych powiązań z czasem, to dzierganie temperatury dzień po dniu podnosi tę przyjemność do kwadratu (a nawet do sześcianu). Czuje się pod palcami te dni z ich mrozem, śniegiem, wiatrem, słońcem czy deszczem i chlapą. I wplatamy je mistycznie w koc.

Zakładkę wybrałam może mało mitologiczną, za to jak najbardziej zgodną z porą roku:

Dziękuję bardzo serdecznie za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :)

niedziela, 20 maja 2018

Wielkie formaty nie tylko jedwabne



"...z ubitego i wydeptanego asfaltu ogólników zbaczałem na ścieżki leśne pełne niespodzianek, które mogą zaprowadzić wszędzie,"
Tumult i widma, Józef Czapski

Nie poprzestawał na ogólnikach, nigdy też nie zatrzymywał się na powierzchni rzeczy - zawsze starał się wnikać w głąb, dotrzeć do sedna i zrozumieć. Amerykę, Rosję, poetę, polityka, drugiego człowieka.
Szlachetny, sprawiedliwy, inteligentny, kulturalny, wrażliwy, uczciwy, skromny, jednym słowem człowiek wielkiej miary. Aż chciałoby się powiedzieć, że teraz ludzi takiego formatu już nie ma. Może już sam format przemija i ustanawiają się inne. Tym większa radość, że pozostali w książkach.
Co ja mogę o nim powiedzieć? Nic za bardzo mądrego, nie będę więc dużo mówić, mogę się tylko cieszyć, że miałam okazję przeczytać te szkice. Historia, podróże, literatura - nieraz jest trudno, boleśnie, zawsze ciekawie.

I tak jak jego, w ucywilizowanej, zorganizowanej i utylitarnej Ameryce wzruszał "pisk tłustych mew, gnieżdżących się w czekoladowych skałach, głęboko u spodu wodospadu, i huk nieustanny wody, przypomniały mi, że jeszcze istnieje natura nie spreparowana.", tak samo mnie za każdym razem wzrusza fakt, że istnieją prawdziwe wartości i sedna. Wystarczy tylko z wydeptanego asfaltu zboczyć w ścieżki leśne.

Poza asfaltami i lekturami skończyłam szaliczek. Dziergałam go na drutach 4, nie wiem ile było kilometrów, bo na metce nie opisano, więc nie wiem też czemu tak długo go dziergałam - od połowy stycznia, mogę być wdzięczna, że jesień mnie nad nim nie zastała.
Najpierw się trochę pomoczył w pianie:


potem powdzięczył na Bubulinie:



Bubulina siedzi na mojej nowej skrzyneczce, która jest wreszcie na tyle duża, że pomieściła wszystkie moje markery i gadżety dziewiarskie.
Szaliczek jest milutki i lejący, jak na jedwab przystało, ale sama włóczka (Maharaja Silk Yarn ) mnie bardzo rozczarowała, bo była tak powiązana pęczkami, że zamiast jednego łączenia, mam ich chyba dziesięć. Albo mi się trafiły pechowe motki, albo to pechowy producent. Jestem zła, bo nie bardzo umiem chować nitki w takich delikatnych szaliczkach.
Jednak długotrwałe robótki są nieco nużące, nic więc dziwnego, że jak tylko wsadziłam go do piany, od razu i z ulgą rzuciłam się na szary sweterek. Tu też jedwab, ale z merynosem, lekko włochaty, bardzo miękki, wymyśliłam dla niego ażurek, a ponieważ lubię ażurki i inne rokoka w ozdobach, więc dziergam i podziwiam.



Tumulty zakładałam świeżym prezentem prosto z Wiednia:


Dziękuję bardzo za wizyty i przemiłe komentarze. Dobrego dnia! :)

środa, 11 kwietnia 2018

Tumult w zachwycie


"Ile pustyń, tyle różnych pejzaży. Bogactwo oświetleń, bogactwo gamy barwnej, zależnej od pory roku, pory dnia, różnic gleby i różnego jej ukształtowania.
Pustynie pomiędzy Meszhedem a Teheranem z wyrastającymi nagle z piaszczystej płaszczyzny jak z morza skalistymi górami-rafami, to niebieskoszarymi, to liliowymi, różowymi czy nawet cytrynowymi, pustynie piaszczyste Transjordanii, z setkami lekkich wielbłądów, kawowych, białych, chrupiących kolczaste nędzne krzaczki, albo dziesiątki mil równo zasypanych czarnymi kamieniami, tak że nic nie widać więcej jak te kamienie czarne, z lekka nabierające fioletu i czerwieni o zachodzie."
Tumult i widma, Józef Czapski

Dawno, bardzo dawno temu czytałam "Europę w rodzinie. Czas odmieniony" Marii Czapskiej i tak dowiedziałam się o istnieniu Józefa Czapskiego, jej brata. Z książki nic już nie pamiętam, ale nazwisko zapadło mi w pamięć z bardzo pozytywnymi konotacjami. Potem czytałam "Czytając" i Józef Czapski na trwale skojarzył mi się z głęboką refleksją, niezwykłą kulturą i z Marcelem Proustem. Bardzo mile, jednym słowem. Nie byłam więc przesadnie zaskoczona, gdy na targach książki dwa lata temu, wbrew niekupowaniu, wysupłałam ostatnie pieniądze na pierwszy tom listów Józefa Czapskiego. Pięknie wydane przez Terytoria. Drugi tom miał się pojawić lada dzień. I faktycznie, niespełna dwa lata później - pojawił się. Kupiłam oczywiście, bo trudno mieć pierwszy tom i nie mieć drugiego. Przy okazji nawinął się Tumult. Chyba to jasne, że wpadł do koszyka bez walki.
Zapakowany w paczkę razem z listami, obwiązany taśmą klejącą, błyskawicznie przebył do kiosku w moim pobliżu i tuż przed busem do pracy zdążyłam go odebrać.

Lubię paczki z Arosa, bo książki w nich są bezpieczne, a jednocześnie nie są nadmiernie zabarykadowane. Z łatwością i bez połamania paznokci dają się rozbroić gołymi rękami. Do Tumultu zajrzałam więc już w busie i tak, kartkując,  śmiałam się i wzruszałam całą drogę do pracy. Czeka mnie piękna lektura. Prosto z "Kultury".
 Tymczasem w domu udziergałam przepiękną chustę. Wpadłam w zachwyt już w czasie zamykania oczek, chociaż przy pierwszej setce myślałam, że na zakończenie zużyję dodatkowy motek i z jakieś dwa miesiące. Nie było tak źle. Do zachwytu przyznaję się bez skrupułów, bo w sumie ja tylko przekładałam oczko przez oczko i tyle było mojej zasługi. Włóczkę wymyśliła Danonk, kolory dobrał Lane Mondial, wzór wymyślił Drops, a zakończenie Makunka.
Efekt końcowy tak mi przypadł do serca swoją miękkością, sprężystością, urokiem bąbelków, że chyba będę w niej chodzić bez przerwy. W dodatku mam w planie wyprodukowanie kolejnych chust w tym fasonie. Primavera ma jeszcze tę zaletę, że kończy się kolorem białym, więc przypomina bezy. A raczej bitą śmietanę. Albo lody waniliowe. A właściwie wszystko naraz. No co ja poradzę? Naprawdę uwielbiam bąbelki. A waniliowe tym bardziej. 
Zrobiłam jej zdjęcia, ale nic nie odda jej uroku - na żywo podoba mi się nawet bardziej, niż na Bubulinie.





Nawet na mnie mi się podoba:




Tu niewiele widać, poza tym, jak złotem się trochę mieni:


Dane techniczne:
Primavera 0854, bawełna, mikrofibra 150g
Druty nr 4

Włóczka składa się z czterech sznurkowatych, luźnych nitek, ale w efekcie daje wyrób bardzo miękki i lejący. W dodatku nieśliski, czyli po omotaniu pozostaje w pozycji omotanej. I nie gniecie się! Ale to zasługa wzoru chyba.

Bardzo dziękuję za komentarze i wizyty. Dobrego i coraz bardziej wiosennego dnia! :)

środa, 18 października 2017

Droga niespieszna

"Krótki pobyt nad jeziorem uświadomił mu także, że piękno, którego się spodziewał i szukał we Włoszech, nie znosi pośpiechu, omija umysły zmęczone. Dzieła sztuki wymagają skupienia, zachwytu nie można zaplanować, wpisać do kalendarza pod uprzednio wybraną datą. Rozczarowanie i znużenie spada najczęściej na niecierpliwych wędrowców."
Droga do Sieny, Marek Zagańczyk



Po lekkim rozczarowaniu Dario Castagno i jego Amerykanami, nabrałam chęci na prawdziwe Włochy. Na takie Włochy, jakie sobie wyobrażam - z najpiękniejszym ponoć światłem w Europie, z freskami, z kulturą, z winem. I z jeziorem, nad którym można sobie posiedzieć i wpaść w zachwyt ogólny. Szczęśliwie ostatnio kupiłam nieco kompulsywnie dwie książeczki Marka Zagańczyka z włoskimi szkicami (szkice są literackie oczywiście). No i właśnie "Droga do Sieny" okazała się być w sam raz na moje potrzeby i oczekiwania (jednak nie można się potępiać za lekko niekontrolowane zakupy, o ile tylko mieścimy się w miesięcznych zarobkach i o ile pod koniec miesiąca dalej stać nas na dżem do chleba, bo takie zakupy tyle nam potrafią przynieść niespodziewanej radości).

"Podziwiam tych, którzy wędrują daleko i jadą na długo, tak jakby świat wycofał swoje żądania i dał im bilet nieograniczony w czasie, bez konieczności potwierdzania miejsca pobytu. Zazdroszczę im życia bez zobowiązań; możliwości podróży, gdzie oczy poniosą, bez celu, terminów i dokładnie wytyczonej marszruty."
Droga do Sieny, Marek Zagańczyk

Tak więc sobie wędrowałam przez Włochy, przez obrazy i przez lektury. Bo wszystkiego jest w tej książce dużo. Dużo też jest czasu, więc wędrowanie staje się bardzo niespieszne, co jest najlepszym sposobem wędrowania.

"Trudno zapomnieć opis mieszkania Pawła Hertza przy Nowym Świecie, z chomiczym korytarzem zastawionym książkami, „z rzędami kompendiów, słowników, wzdłuż ścian; starannie dobranymi meblami, konserwowanymi miłośnie, biurkiem i sekretarzykiem z wybranymi zdjęciami, nowoczesnymi aparatami do słuchania muzyki, miejscem do pracy i fotelem godnym Tomasza Manna albo Anatola France’a. Mieszkanie było dziełem długiej i cierpliwej, jak każda sztuka, pracy. Kryło w sobie tajemnicę przemiany"

„Lubił malować krajobrazy – pisze Vasari – wprost z natury, tak jak się one przedstawiały. Stąd widzi się w jego obrazach rzeki, mosty, kamienie, rośliny, owoce, drogi, pola, miasta, zamki, piaski i inne podobne szczegóły”.

"Obraz tej ziemi niezależnie od pogody zadziwia swym naturalnym pięknem. Wydaje się odwieczny i niezmienny, choć w większości pozostaje dziełem człowieka, sadzącego krzewy winorośli, rozpinającego wzdłuż drogi kręte nici cyprysów. Najwspanialsze widoki toskańskie powtarzają pejzaże znane z renesansowych fresków. Tworzą ruchomą galerię wypełnianą obrazami zapamiętanymi w podróży"

Niespieszne wędrowanie można również przenieść w dziedziny dziergania. Moja droga do Sieny przez koc dobiega końca, pozostaje jedynie obrzucić szydełkiem brzegi, dorobić może chwościki (mam ogromną ochotę mieć koc z chwościkami) i już będę przygotowana na jesienne szarugi z chłodami.


Równie starannie jak koc powinno się wybrać odpowiednią lekturę. A ponieważ mój syn niedawno wrócił z kraju, w którym wszystko jest na pierwszy rzut oka normalne i cywilizowane, a na drugi rzut nie za bardzo, bo przecież nie na każdym lotnisku spotyka nas taki widok:


 Nic dziwnego, że mnie również się udzielił trollowy nastrój i mam śniadanie z Migotką, pracę z Małą Mi, a kolację z mamą Muminka. Bardzo już dawno nie byłam w Dolinie, więc raczej nie mam wyboru - moja najbliższa lektura jest raczej oczywista. :)




 Dziękuję bardzo za odwiedziny, komentarze i życzę dobrego dnia i dobrego wędrowania! :)