Pokazywanie postów oznaczonych etykietą biblioteczka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą biblioteczka. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 września 2021

Koce dla upartych

 


"Dla uzyskania idealnego kształtu powinno się upinać na formie wykonanej z białego papieru. Formę kładzie się na desce do prasowania i na obwodzie tej formy rozpina serwetkę chwytając końcowe pętelki splotu. Po odpowiednim upięciu - pozostawić do wyschnięcia. Nie prasować. (Za granicą do rozpinania serwet używa się odpowiednich płaskich podstawek, na których są już narysowane koła i kwadraty wielkości poszczególnych serwetek)."

W wolnym czasie dla rodziny, Helena Dutkiewicz

Mam co prawda plastikową matę z kołami i kwadratami narysowanymi za granicą oraz zagraniczne (najpewniej chińskie) puzzle do blokowania dzianin, ale wycięcie papierowego koła do uformowania babcinych serwetek to dobry patent, nie wpadłam na to, z pewnością wykorzystam.

Książka wydana w 1986 roku z ceną 235 złotych - jest jakby z zupełnie innego świata. Świata, w którym Instagram ani Youtube nie został jeszcze wymyślony, zagranica była niedostępna a na drutach robiło się ażurowe lizeski, majteczki kąpielowe i domowe odkurzacze z włóczki - "Uwaga: sprzęt zmechanizowany nie rozwiązuje całkowicie problemu odkurzania mieszkania, do niektórych czynności, jak na przykład ścieranie kurzu z obrazów, ram okiennych, drzwi poliuterowanych wygodniej użyć odkurzacza z włóczki, lekko zwilżając go odpowiednim płynem czyszczącym." Wzory trzeba było pracowicie spisywać w zeszycie w kratkę.


Jednak oczka prawe, lewe, wkłuwane i ażurowe pozostały bez zmian. Przyznam, że w książce, którą znalazłam z mieszkaniu teściowej razem z wzorami, archaicznymi drutami i straszną peerelowską włóczką, zawartych jest cała masa bardzo ciekawych informacji - rzędy skrócone, pranie, prasowanie i naprawa znoszonych rzeczy. 

"Sweter niemodny lub spłowiały najlepiej odwrócić na lewą stronę. Zeszyć ponownie brzegi. Ozdobić nowymi mankietami i kołnierzem". Widać jasno, że światowy nad-konsumpcjonizm majaczył dopiero na dalekim horyzoncie.  

Tymczasem w trakcie osobistego minimalizowania udało mi się wszystkie moje dziewiarskie i okołoubraniowe książki zebrać razem i umieścić na półce z łatwym dostępem. 


Nie mam ich dużo i nie wiem czy z każdej będę coś robić, ale Selbu Mittens warto mieć ze względów estetycznych, no i na to zdjęcie po prawej (lewe oczywiście peerelowskie)


i na to:


Śliczne zdjęcia też są u moich ulubionych Arnego i Carlosa:


To zdjęcie zresztą zapoczątkowało moje marzenia o kolorowym kocu. Nawet niekoniecznie chciałam z nim iść w kaloszach przez trawę - mógłby sobie leżeć na fotelu. Myślałam o nim przez kilka lat, aż w końcu zaczęłam działać - w wyniku czego naprodukowałam 324 kwiatki składowe. No i stało się to, czego właściwie się spodziewałam. Przeczytałam opis łączenia dwa razy, obejrzałam diagram w komputerze, po kilku próbach i pruciach obszydełkowałam jeden kwiatek i utknęłam. Obejrzałam film instruktażowy (swoją drogą nakręcony po wydaniu wzoru, więc chyba nie tylko ja jedna miałam wątpliwości - Arne i Carlos dostawali sporo pytań) i nic. Zero oświecenia. Co zrobić, mój mózg działa powoli (chyba że jestem w stresie, ale z szydełkiem w fotelu zasypanym kolorowymi kwiatami w stresie na ogół się nie jest), za to tak łatwo się nie poddaje. Obejrzałam film jeszcze raz w normalnym tempie, potem w zwolnionym, wydrukowałam diagram i przeczytałam kilka razy opis. Niewiele lepiej. Zacisnęłam zęby, usiadłam z drugim kwiatkiem na przeciwko komputera puszczając film raz szybko a raz wolno i po kilku godzinach (sic!) udało mi się połączyć dwa kwiatki:


Nie powiem, pojawiała się gdzieś mglista wątpliwość dotycząca moich umiejętności szydełkowania, ale po pierwsze, szydełkować nauczyłam się niedawno i nie zdążyłam nabrać wprawy, po drugie, naprawdę w całym wzorze nie było opisanej wprost koncepcji łączenia a połączenie trzech kwiatków nie było wspomniane nigdzie. Nie speszyłam się za bardzo moim wolnym pojmowaniem i w dodatku po pięciu połączonych kwiatkach obmyśliłam system - produkuję kawałki z 11 kwiatków i te dopiero będę zszywać. Nie mam więc rozgrzebanych wszystkich kolorów (tylko jedenaście) i nie siedzę przez całe łączenie z wielką płachtą dzianiny. Jak już rozszyfrowałam system, łączenie idzie gładko




Po tygodniu łączenia mogę się zgodzić z autorami wzoru, że jest ono łatwe i uzależniające. Mało czytam więc w związku z tym. Piekę chleb i zbieram części w całość, czego i Wam życzę!


Dziękuję bardzo za wizyty i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :)   

środa, 26 maja 2021

Fanki i idole

 


- Co ci przywieźć ze Szwecji? - sama nie wiedziałam co - Może książkę?

Omatko, książkę po szwedzku, kiedy ja po szwedzku ani w ząb w mowie a co dopiero w piśmie. Książkę to nie, ale Iliadę? Iliadę to chciałam, miałam kilka już po polsku i były śliczne, więc po szwedzku na pewno tym bardziej.

I w ten sposób został zapoczątkowany mój wielojęzyczny zbiór Homerów. Stoi w otoczeniu różnych tłumaczeń polskich oraz różnych opracowań okołohomeryckich.




 Mam więc Homera ze Szwecji z piękną okładką, mam też z Włoch, przywieziony jako niespodzianka. Przyjaciółka obszukała w księgarni całą półkę na literę H i wtedy okazało się, że we Włoszech Homer nazywa się zupełnie nie na Ha, bo Omero. Mam Homera przywiezionego jako niespodziankę, ale już z Finlandii, mam z Niemiec (i tu jest piękna Saga oraz Geszeft - Geszeftem to pewnie Odyseusz się zajmował) i mam Homera przywiezionego prosto z Pragi. Mam też przywiezionego przez sąsiada z wakacji na Krecie. Sąsiad obszedł w upale pół wyspy, bo chociaż różnych rzeczy tam była obfitość, to Homera akurat nie. Smutne to byłoby, bo przecież wieszcz pisał ciepło o Krecie, że  żyzna i pełna uroków.

Na szczęście w końcu sąsiad kupił, przywiózł, usiadłam z nią w fotelu, obejrzałam okładkę, zajrzałam do środka (no, łatwo to oni nie mają z czytaniem)


obejrzałam rachunek i wydukałam z trudem "Biblia". Jak to, sąsiad kupił dla siebie Biblię i pomylił rachunki? Ale Biblię po grecku? Nie mogłam się nadziwić i dopiero po chwili mnie olśniło, że przecież biblia to po grecku książka po prostu. Niby się o tym wie, tak samo jak i o tym, że alfa to nie tylko kąt w prostokącie, ale kiedy tak się z tym zderzy na żywo, to dziwi jednak.

Patrzę na swoją Homerową półkę, nie szkoda mi na te książki miejsca, chociaż wiem, że nie nauczę się ani szwedzkiego, ani nawet greki (chociaż mam podręcznik i nie sprzedałam go - ma śliczne obrazki)




Myślę jednak, że nigdy nie można się zarzekać - nie wiadomo w jakie językowe przygody zostaniemy rzuceni przez życie albo Youtuba.
Kilka lat temu moja przyjaciółka zafascynowała się pewnym śpiewakiem operowym. Nawet jej trochę zazdrościłam, bo poza Winnetou w podstawówce nigdy nie miałam idola, a w dzisiejszych czasach przyjemnie go mieć - można go słuchać bez ograniczeń, można sobie zamówić kubek z jego zdjęciem albo kalendarz czy nawet poduszkę. Aż tu niedawno Youtube zaproponował mi filmik (wiadomo, jeżeli nie ma się wolnych kilku godzin, lepiej w takie filmiki nie wchodzić) o kuszącym tytule "Najlepszy głos męski na świecie". Nawet święty spieszący się na samolot by się nie oparł, więc i ja się nie oparłam - kliknęłam. Miesiąc później mogę powiedzieć, że mam idola (co prawda jeszcze nie mam kubeczka z jego zdjęciem, ale to kwestia czasu) i słucham go non stop, co mi się nigdy nie przytrafiło (no chyba że przy Bachu). 

W każdym razie mój idol nazywa się Dimash Qudaibergen i śpiewa anielsko, rockowo, operowo, popowo i folkowo. Jazzowo jeszcze. Jeśli ktoś lubi operowo, to najlepszy do tego jest Ogni Pietra, jeśli romantycznie to Любовь, похожая на сон, jeśli folkowo to Daididau. Najlepiej jednak sprawdzić osobiście, bo u Dimasha rock pomieszany z operą, folk z romantyzmem - ja różnych rzeczy się spodziewałam, ale że na starość będę słuchać kazachskich piosenek ludowych, to nigdy. No właśnie i tu się zaczyna moja przygoda językowa, bo Dimash jest z Kazachstanu i śpiewa w 17 językach w tym po kazachsku, mandaryńsku, rosyjsku, ukraińsku, włosku, francusku, angielsku - reszty nie umiem sobie wyobrazić. Jako jego nowa fanka nie tylko słucham piosenek w jego wykonaniu, ale obejrzałam wywiady (najtrudniej jest jak wywiad jest po kazachsku a napisy po chińsku) oraz słucham też reakcji na jego śpiew różnych trenerów głosów - to tak jak Mały Książe przesuwał sobie krzesełko i oglądał 157 razy zachód słońca - tak ja obejrzałam 157000 razy pierwszego słuchania Dimasha przez różnych ludzi . Na szczęście większość reakcji jest po angielsku, ale zdarzyło mi się obejrzeć kilka koreańskich i dwie japońskie. 

Zobaczymy co dalej, na razie wiem jak jest po kazachsku "Mój kraj", a po chińsku "Dziękuję".
Poza zadimashowaniem się zrobiłam jeszcze wełniane skarpetki i mam nadzieję, że już niedługo przyjdzie wiosna i nie będą potrzebne, czego i Wam życzę.





Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!

poniedziałek, 18 stycznia 2021

Chronologie i systemy


 "Susan Sontag też ustawiła książki chronologicznie. Powiedziała „New York Timesowi", że nie zniosłaby widoku Pynchona stojącego obok Platona. Zatem - chronologicznie. Z kolei nasze zbiory amerykańskie obejmowały głównie literaturę dwudziestowieczną, w większości do tego stopnia najnowszą, że podzielenie jej według czasu powstania wymagałoby talmudycznej drobiazgowości. Ergo - alfabetyzacja. George uległ w końcu naciskom, ale bardziej w imię małżeńskiej harmonii niż z autentycznego przekonania. Szczególnie nieprzyjemnie zrobiło się przy przenoszeniu z półki na półkę Szekspira. Kiedy George targał książki, ja zawołałam:

Uważaj, żeby ustawiać w tej kolejności, w jakiej zostały napisane!

Chcesz przez to powiedzieć, że mamy ustawiać chronologicznie także poszczególnych autorów? - z wrażenia ledwo mógł złapać oddech. - Ale przecież nie wiadomo nawet dokładnie, kiedy Szekspir napisał swoje sztuki!

Cóż - stwierdziłam przemądrzale - wiemy, że Burzę napisał po Romeo i Julii. I chciałabym to widzieć odzwierciedlone na naszych półkach.

George mówi, że był to jeden z nielicznych momentów, kiedy poważnie zastanawiał się nad rozwodem."

Ex libris, Anne Fadiman


Pod poprzednim postem pojawił się Pan Tadeusz, co było o tyle znamiennie, że kupiłam sobie śliczny jego egzemplarz trzy lata temu i od jakiegoś czasu zastanawiałam się, gdzie go mam. Przed remontem stał na półce, której po remoncie już nie ma. I to zastanawianie się objęło stopniowo inne tytuły, o których kiedyś wiedziałam gdzie są, a teraz zupełnie nie wiem, aż w końcu zaczęłam myśleć o uporządkowaniu swojej biblioteki. Siedziałam wygodnie w fotelu, więc nic nie przeszkadzało, żebym cofnęła się głęboko w przeszłość.

Odkąd pamiętam, moje książki były ustawiane chronologicznie, ale nie według daty napisania, ale według daty zakupu. Podejrzewam, że książki rodziców były ustawiane według tego samego systemu, co było o tyle dobre, że jeszcze przez długie lata pamiętałam co gdzie stoi i w ogóle nie zastanawiałam się czy one są amerykańskie, czy są biografią, czy są współczesne czy też przygodowe. Do dziś pamiętam, gdzie stał Ulisses w niebieskich okładkach, gdzie Winnetou, a gdzie opowiadania o zwierzętach. No i gdzie Tomek, chociaż najwięcej Tomków miała moja przyjaciółka przez ścianę. Książek przybywało powoli, półki miały jeszcze wolne miejscówki, czasy były trudne, aż tu niespodziewanie dorosłam i przeprowadziłam się ze swoją niedużą biblioteczką. Kontynuowałam system ustawiania, nic nie zapowiadało katastrofy, aż tu nagle czasy się polepszyły i na świecie pojawił się Internet z Biblionetką oraz Allegro.

Te dwa żywioły znacznie przyspieszyły moją edukację książkową i tak przepadła moja niewinność i beztroska biblioteczna. Dowiedziałam się, że nie tylko mogę czytać Panią Bovary, ale również mogę przeczytać o tym, jak czytał ją Nabokov oraz że nie trzeba się było urodzić w latach czterdziestych, żeby kupić w księgarni książkę wydaną w latach pięćdziesiątych (tak, przed Allegro antykwariaty były dla mnie czarną magią, byłam zwierzęciem księgarnianym). W dodatku przestałam mieć dwie bliskie osoby, od których się dowiadywałam, co warto przeczytać, ale nagle tych osób miałam pięćdziesiąt (plus algorytm do polecania książek). Jak to się rozwinęło w czasach, kiedy można kupić praktycznie każdą książkę? Nietrudno przewidzieć. Na moich półkach zaczęło się liczyć każde miejsce - układałam książki nie według kolorów, ale według wzrostu, bo wtedy poziomo można było bezkolizyjnie położyć następne. I nawet nie przejmowałam się opiniami na temat takiego układania książek:

"Otóż ich z kolei znajomi odnajęli na kilka miesięcy swój dom pewnemu dekoratorowi wnętrz. Po powrocie odkryli, że wszystkie książki zostały poprzestawiane według koloru i formatu. Wkrótce potem ów dekorator zginął w wypadku samochodowym. Muszę wyznać, że zebrani przy stole jednomyślnie orzekli, iż sprawiedliwości stało się zadość"

Ex libris, Anne Fadiman

Walczyłam o miejsce. Miałam książki za tapczanem, w pufach, w szafach, w fotelach, na ścianach i komodach. Z biegiem lat (a pewnie i z wiekiem) poczułam się tym stanem przytłoczona i wtedy odkryłam minimalizm, sprzedałam ciężarówkę zasobów bibliotecznych, zrobiłam (no dobrze, Czajkomąż zrobił) remont, przeniosłam w krótkim czasie setki, setki kilogramów, więc kiedy wreszcie stanęły moje dwa nowe regały, zgięta w pół dowlekłam się i wrzuciłam do nich odpakowane z folijek zabezpieczających książkowe niedobitki. I tym sposobem przestałam wiedzieć, gdzie co mam.

Minął prawie rok, w miarę odpoczęłam, zasypałam remontowe traumy i trudy różnymi przyjemnymi herbatkami z ciastem czekoladowym i wtedy zaczęły mi świtać różne pomysły i marzenia. A gdyby tak mieć całego Czechowa razem? Bo przez te wszystkie lata i remonty nawet, jedyny autor, którego mam razem to Proust. No i Musierowicz, co prawda stała obok Szekspira, ale mi to w sumie nie przeszkadzało kiedyś. Ale teraz, kiedy mam więcej miejsca, mniej książek, to jednak chciałabym mieć całego Homera  na półce z antykiem. I książki o drutach. Nie musiałabym pamiętać, gdzie stoją każde z osobna, wystarczy wiedzieć gdzie mam kstegorię z drutami. Jedyne co mnie przerażało, to sam proces przestawiania, bo ja wiem doskonale jak to wygląda - wystarczy ruszyć jedną książkę, burzy się układ dziesięciu następnych, półki są za niskie albo książki za wysokie, a ja nie wyobrażam sobie skakać przez miesiąc po domu ruchami konika szachowego:

"Przenoszenie książek przez linię Mason-Dixon, dzielącą moje północne półki od jego południowych, zajęło nam około tygodnia. Co wieczór ustawialiśmy je, przeplatając, w szeregu na podłodze, przed umieszczeniem z powrotem na półkach, a co za tym idzie, przez cały tydzień musieliśmy kluczyć ruchem konika szachowego między setkami tomów, ilekroć chcieliśmy dostać się z łazienki do kuchni albo z salonu do sypialni"

Ex libris, Anne Fadiman


I wtedy pojawił się Pan Tadeusz w komentarzach, wciąż nie wiedziałam, gdzie jest, a wiedziałabym, gdyby był w poezji polskiej albo w epopejach albo na P (lub na M), to przeważyło szalę, w sobotę rano rzuciłam się do regału z planem na jedną półkę. Trzy godziny później miałam już całego Homera (oraz dużo na podłodze):


Wydawało mi się, że mam też cały antyk, niestety dziś rano znalazłam jeszcze Platona i pojawiło się też pytanie, czy na półce z antykiem ma być tylko antyk czy też o antyku? Czy Podróże z Herodotem mają stać obok samego Herodota? Czy jednak osobno?


Żeby się nie pogubić zaplanowałam stopniowe krystalizacje ogólne - czyli bajki do bajek, kuchnia do kuchni. Nad szczegółami pomyślę potem albo i nie.



W trakcie tych trzech godzin przenoszenia książek z miejsca na miejsce, pomyślałam sobie, że może ich szkoda, kiedy tak stoją na półce (niektóre w drugim rzędzie) i nikt się nimi nie zachwyca oprócz mnie? A może tak powędrować przez półki i trochę te książki ożywić i przewietrzyć? I tak zrodził się pomysł na cykl Czajka w bibliotece (biblioteka to trochę na wyrost, ale co tam), niezależny od normalnego cyklu życia codziennego Czajki.

Jedyny problem może być z nadmiarem, chociaż w sumie książek nigdy nie za dużo, czego sobie i Wam życzę.

Dziękuję za wizyty i przemiłe komentarze, dobrego dnia!