Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kubuś Puchatek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kubuś Puchatek. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 kwietnia 2020

Resztki postrzelonych czytników


"Jestem prawie pewien, że dwa tomy Dekameronu znajdowały się wśród niewielu rzeczy, które właściciel przywiózł z ojczyzny. Ciekawe, od ilu pokoleń przekazywano je w jego rodzinie, zanim wylądowały niechciane w zawilgoconym mieszkaniu w New Cumnock. Teraz jednak zaczyna się ich nowe życie u młodej kobiety, która dziś je kupiła, i kto wie, co je czeka przez kolejnych kilkaset lat?"
Pamiętnik księgarza, Shaun Bythell

Kiedy poszłam do wirtualnego Empiku, zobaczyć jak kusi nas obniżkami w czasach zarazy i kwarantanny, pierwszą okładką jaka wyświetliła się na moim monitorze była okładka z kotem, książkami i księgarzem. Trudno było się nie skusić, kupiłam (chociaż obiecywałam sobie, że nic nie będę kupować w tym bezdusznym empikowym molochu), załadowałam na swój czytnik i dopiero potem zrozumiałam, jakie popełniłam fopa. Bowiem to właśnie Shaun Bythell strzela do czytników, co można zobaczyć osobiście na Yotube.

 Źródło: https://www.youtube.com/watch?v=6g2Kq8bt_PA

Nie poszłam w ślady strzelania, ponieważ z jednej strony rozumiem jego racje, to z drugiej strony myślę, że podobnie gliniarz, który utrzymywał się z lepienia glinianych tabliczek, mógłby strzelać do papirusu albo do pulpy drzewnej. Pewnych rzeczy nie da się powstrzymać, co prawda książka z papieru ma chyba jednak większe i dłuższe szanse niż gliniane tabliczki.
Ale wracając do rzeczy, czyli do pamiętnika. Są to roczne zapiski człowieka mieszkającego w Szkocji, który pewnego dnia wszedł do antykwariatu zapytać o książkę, a po lekkiej sugestii właściciela kupił cały antykwariat. W każdym zapisku jest data, liczba zamówień internetowych, liczba klientów i stan kasy. Jest też zwięzły opis minionego dnia i przeczytanych książek. Opisy są bardzo sugestywne, więc mamy wrażenie jakbyśmy razem z autorem jeździli po oblodzonych drogach oglądać wymarłe księgozbiory, czytali "Martwe dusze" w fotelu przy kominku, pakowali dziesiątki książek w pocztowe worki , przenosili tony literatury  w kartonach, szukali okładkowego Kapitana, który jest czarnym kotem, objadali się śmietnikowymi rarytasami czy zderzali z klientami. Każdy miesiąc poprzedzony jest cytatem z eseju o księgarzach Orwella. I z cytatów i z pamiętnika jasno wynika, że praca księgarza jest trudna i niewdzięczna, a klienci dziwni, męczący i mało kupujący.

Pomimo tych niedogodności, Shaun Bythell oczywiście nie zamieniłby tego zajęcia na inne, bo najzwyczajniej w świecie kocha książki i ma je nawet w słupkach przed sklepem (co też można zobaczyć w internecie). Nic dziwnego, skoro mieszka w Wigtown, mieście książek. Miasto książek polega na tym, że ma dużo antykwariatów, książkowych turystów i największy szkocki festiwal książkowy.
Dla książkowego mola jest to więc lektura idealna. Z klimatem, atmosferą, lekką dozą zgryźliwości. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to że wszystkiego było trochę mało, ale zawsze mogę sobie ten niedosyt zrekompensować filmikami na Youtube. Jest też trochę literówek, czyli łowienie łosi w pobliskiej rzeczce na przykład. Można za to przemyśleć swoją postawę jako klienta i się poprawić ewentualnie, czyli kupować dużo, nie targować się, nie zadawać głupich pytań ani nie sprawdzać ostentacyjnie cen na Amazonie (którego autor Pamiętnika nie znosi jeszcze chyba bardziej niż czytników i ma ku temu racjonalne powody).

Poza przebywaniem myślami w Wigtown, dziergałam na drutach. Udało mi się dorobić kilka słonecznych promieni w projekcie Poranne promienie


Zapisałam się też do nadążnego robienia na drutach swetra resztkowego. Robienie nadążne polega na tym, że Małgosia podaje w odcinkach przepis na sweter i można nadążać za nią z drutami.
Sweter resztkowy jest kolejnym dowodem na to, że każdy najmarniejszy kawałek najmarniejszej włóczki ma potencjał, tylko czeka na swój projekt, żeby się przydać i zabłysnąć urodą.
Ku mojemu minimalistycznemu zmartwieniu, wszystko trzeba trzymać - nie ma tu śmieci.




Poza dzierganiem piekę na pocieszenie ciasta, robię kolorowe kanapki, oglądam Netflixa,




a moje home office, chociaż nie wygląda już tak sterylnie jak w dniu jego otwarcia, cały czas ma miłe duszy akcenty.






Dziękuję bardzo za wizyty i przemiłe komentarze, wszystkiego dobrego z okazji Międzynarodowego Dnia Książki dla Dzieci! 

"Jest to Praktyczna Baryłeczka - mówił Puchatek. - Proszę. A na niej jest napisane: "Z serdecznym Powinszowaniem Urodzin od szczerze ci oddanego przyjaciela Puchatka". To jest właśnie napisane. A baryłeczka służy do przechowywania różnych różności. Proszę"
Kubuś Puchatek, A.A. Milne

Oby nasze różności były jak najlepsze i najzdrowsze! :)

środa, 28 lutego 2018

Prawe bez patrzenia

"- A co to za książka? Coś się tak do niej przykleił, jak rzep do psiego ogona?
- Bardzo ciekawa książka - powiada Miszka. - Kupiłem ją dziś rano w kiosku z gazetami.
Patrzę - na okładce kogut i kura, napis: Hodowla drobiu, a na każdej stronie rysunki jakichś kurników, plany."
Wesoła rodzinka, N. Nosow


"Miszka zaczął głośno marzyć o kurczątkach, które wylęgną się w zrobionym przez nas inkubatorze.
- Będą takie śliczne! - mówił. - Można będzie odgrodzić im kącik w kuchni i niech sobie tam siedzą, a my będziemy im dawać jeść i opiekować się nimi.
- Ale najpierw przez trzy tygodnie będzie okropne zawracanie głowy, zanim się wylęgną.
- Jakie zawracanie głowy? Zrobimy inkubator, a one już się same wylęgną."
Wesoła rodzinka, N. Nosow

Miałam tę książkę w dzieciństwie, czytałam ją na pewno kilka razy, potem gdzieś wydałam, ale pamiętałam doskonale te jajka ogrzewane lampą, cztery filiżanki z wodą ustawione w rogach kartonowego pudła i w końcu puchate, piszczące żółte kuleczki, grzejące się przy garnku z ciepłą wodą. Bardzo byłam ciekawa, jak wyglądają teraz, więc zajrzałam już nie do kiosku z gazetami (ech, jakie to rzeczy się kupowało w tamtych czasach i jaka to była radość, kiedy kupiło się coś odbiegającego, mimo całego potencjału takich lektur, od hodowli drobiu), ale na Allegro i dwa dni później odebrałam paczkę z żółtą okładką w środku. Nie wiem czy to zbieg okoliczności, czy też już do końca dziergania zielonego swetra jestem skazana na kolorystycznie konweniujące z nim książki.
Zatem. Imienia autora nie ma ani na okładce, ani w środku. Skądinąd (czyli z Wikipedii) wiem, że miał na imię Nikołaj. Język prosty, zdania krótkie, co sprawia, że narracja toczy się gładko i żwawo. Humor jest. Kołchozy są i samopomoc uczniowska też jest, ale nienachalna. Poza tym jest napięcie, nadzieja, niepokój, ciekawość rozwiązania, a raczej wyklucia.

Bardzo pozytywna historia o dwóch dzielnych, żywych i niesfornych chłopcach, którzy sprokurowali inkubator i wylęgli w nim wesołą rodzinkę kurczaczków. Dzisiaj bawiłam się przy niej nieomal tak dobrze, jak będąc małą dziewczynką. Oczywiście pojawiło się pytanie o przyszłość owych kurczaczków (mam nadzieję jednak, że skończyły jako kury nioski). No i zastanowiło mnie imię Miszy. Dawno, dawno temu byłam z harcerzami daleko na wschodzie, jeszcze za bratnim miastem Łodzi, Iwanowem. Był tam też siedmioletni może chłopczyk, który wzbudzał opiekuńcze instynkty wszystkich dziewczyn. Hołubiłyśmy go niezmiernie i pieszczotliwie nazywałyśmy Miszką. A on wtedy poważnie i powoli odpowiadał - Ja nie Miszka, ja Misza. Miszka eta małyj niedzwiedz.
No i tak mi się utrwaliło przez to, że Miszka nie powinno się zdrabniać.

Za to z dzierganiem jak z tym inkubatorem - wrzuca się włóczkę na druty i samo się dzierga. Jak już przetrwałam kryzysy projektowe, fasonowe i dekoltowe, kiedy już nabrałam oczek na kołnierz, kiedy zrobiłam kawałek lewego, potem prawego (albo odwrotnie, nigdy nie jestem pewna, bo strony właściwe i nice mnie mylą w kierunkach), wtedy sprawy nabrały tempa. Jestem już za reglanem, za pachami, a nawet chyba już jestem w okolicach talii. Dzianina staje się słusznie lejąca i sprężysta - można co chwila ugniatać ją palcem, to się nie nudzi i nie powszednieje - zabawa lepsza nawet niż ugniatanie bąbelków w folii bąbelkowej.
W dodatku po kilku latach robienia na drutach nabyłam niespodziewanie umiejętności robienia nie patrząc. Do tej pory zazdrość mnie cicha zjadała, kiedy czytałam w opisach - prosty wzór, telewizorowy. Owszem, oglądałam do robienia seriale, ale tylko te znane, co sprowadzało się do słuchania. A tu, niespodziewanie i nagle, po milionowym oczku prawym (sweter jest garterem, więc ma same oczka prawe) jestem na kolejnym poziomie. Obejrzałam więc sobie w nagrodę film o Kubusiu Puchatku, a raczej o Krzysiu czyli Robinie: "Żegnaj Christopher Robin". Piękny film - przepiękne zdjęcia, cudowne krajobrazy (chyba Anglicy mają je w rekompensacie za tę fatalną angielską pogodę). Do tego autentyczny Kubuś (no, prawie) i bardzo podobny do Krzysia Krzyś.

Idę dalej produkować sweter, bo niepatrzenie niepatrzeniem, ale drutami jednak machać trzeba. Pozostaję więc z poważaniem w tę mroźną pogodę, marzenie dziewiarek - można wtedy wyjąć te wszystkie wełny i alpaki, czego i Wam życzę. I dziękuję za odwiedziny i odwiedziny z komentarzami. :))
Dobrego dnia!

PS. Jakoś znienacka i bez żadnego inkubatora ani bez garnka z ciepłą wodą, wylągł mi się w kąciku nowy stosik. Kolorowy taki. Co miałam zrobić - przygarnęłam. :D

środa, 19 kwietnia 2017

Szlaki Zaczarowane

"I poszli trzymając się za ręce. I dokądkolwiek pójdą i cokolwiek im się zdarzy po drodze, mały chłopczyk i jego Miś będą zawsze bawić się wesoło ze sobą w tym Zaczarowanym Miejscu na skraju Lasu."
Chatka Puchatka, A.A. Milne

Miałam szczęście poznać Kubusia będąc małą dziewczynką, polubiłam go nad wyraz od pierwszego czytania, a on, z wdzięczności zapewne, został ze mną aż do teraz (czyli bardzo długo). Został razem ze swoimi garnkami miodu, gimnastyką na schudnięcie, mruczankami na śnieg, jagularami na gałęzi i parasolem na powódź. Wspomagał zawsze Mądrym Powiedzonkiem, humorem, może najmniej ortografią (bo z tym bywało różnie), zawsze za to ciepłem i Dobrocią. Bo tak jak z pszczołami nigdy nic nie wiadomo, to Kubusiem wiadomo zawsze.
A. A. Milne napisał dwa tomy o Puchatku i więcej już w ogóle nic. Wszystkich jego oddanych wielbicieli pociesza nieco myśl, że Krzyś i jego Miś bawią się zawsze na skraju lasu, przygnębia za to świadomość, że nowych przygód już mieć nie będą. Tymczasem nagle i niespodziewanie Nowe przygody pojawiły się znienacka w księgarni, niczym rozbrykany Tygrys we mgle. Po prostu nie mogłam nie kupić.


"Nowe przygody Kubusia Puchatka" autorów różnych, w tłumaczeniu Michała Rusinka. Przeszłam przez nie ze Zdumiewającą Szybkością. Cztery opowiadania, każde napisane przez innego autora, każde toczy się w innej porze roku. Czy są jak stary Kubuś? Oczywiście nie są. Czy dobrze, że są? Zostały napisane i przetłumaczone z miłości do Kubusia, więc chyba dobrze. Czy powinno się je porównywać z oryginałem? Nie powinno się, ale po prostu nie da się tego uniknąć.
Może na początek - Plan Opisu Przygód. Po pierwsze co mi się nie Podobało. Nie podobały mi się same przygody. W oryginale przygody niosą ze sobą cały szereg akcji, spotkań, każda postać ma swój plan, jest zawsze humor sytuacyjny i słowny. Każda przygoda ma nieoczekiwane (i zabawne) zakończenie i morał, albo kilka morałów czy prawd życiowych. Tutaj miałam wrażenie, że szkielecik każdej z czterech przygód jest wątły i mizerny, prawdy jakieś nieco oklepane. Wszystko obłożone dla niepoznaki klimatem i humorem słownym. Sytuacyjnego nie ma w ogóle. Na domiar złego, gdzieś z tyłu głowy kiełkuje podejrzenie, że część pomysłów jest cieniem z oryginału.
No i zarzut największy - nie ma już w nowych przygodach poezji, która z żartem, ironią i prawdą uczyniła z prawdziwego Kubusia dzieło genialne i wielowymiarowe.

Co mi się Podobało? Bardzo podobały mi się ilustracje - utrzymane faktycznie w klimacie (chociaż kolorowe, ale kolor im nie zaszkodził). Podobały mi się dialogi ze słownymi żartami (chociaż niewiele w sumie z nich wynika). Podoba mi się sam język - też bardzo w klimacie i tłumaczenie, mimo że źródła Nilu zostały wyrzucone, ponieważ nie zamieniają się łatwo w sos jak w angielskim oryginale. I podobało mi się, że dla tak wielu osób Kubuś jest Ważny.

Za to zupełnie nie Zdumiewająco Szybko idzie mi w dzierganiu (bo dzisiaj środa, czytamy i dziergamy z Maknetą). Poubierałam się w różne wełniane czapki, poncza i rękawiczki, albowiem wiosna nas nie rozpieszcza ostatnio, serwując śnieżne ekscesy i szrony wprost na białym kwieciu, zwinęłam kilometr jedwabiu w kłębek, wydobyłam z przepastnego pudła druty numer 2,5 i wstąpiłam na jedwabny szlak Knitologa. Ostrzeżona przed niemiłym Pruciem i ohydnym Skręcaniem, zrobiłam próbkę i resztką sił powstrzymałam chęć wpakowania się w ciepłe kołderki niczym Prosiaczek. Będę robić jedwabną bluzeczkę. Jedwab jest tak miły i nierozbrykany (na razie), że zrekompensuje mi, mam nadzieję, liczne z pewnością trudy na szlaku. Obdarte pięty i odciski oraz chłody i głody.

Nieliczne oczka próbki podtrzymywał z trudem malutki słonik, który nijak ma się do słoników Knitologa w podróży, ale stara się ja może, mimo braków w rozmiarach i urodzie. 



Kubusia nowego zakładałam dwiema zakładkami - świąteczną i Kubusiową.


I na koniec ilustracja w zbliżeniu, razem ze słonikiem, który tu wygląda jak żywy (czyli jak namalowany):

 
Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!

środa, 16 kwietnia 2014

Totalnie bez palców

Dziegam mitenki. Czytam Kubusia. Mitenki są rękawiczkami bez palców, Kubuś jest książką totalną.




Książka totalna w moim pojęciu to książka, w której jest wszystko i którą można skomentować wszystko. I taki właśnie jest Kubuś Puchatek. Opowiada o ludziach i że jedni mają rozum, a drudzy po prostu nie mają, o życiu, jak to spadają niespodziewanie na nas jagulary i że lepiej może na nie nie patrzeć. I że czasami mamy statek, a czasami Katastrofę. I że fajnie jest siedzieć na mostku i gapić się na płynący strumyk. 
- Nieczęsto się spotyka takie książki - powiedział Krzyś
- W każdym razie nie teraz - wtrącił Prosiaczek
- Nie o tej porze roku - dodał Puchatek
Tak naprawdę rozmawiali o Słoniach, ale czy to ma jakieś znaczenie? A ja tak naprawdę czytam Winnie the Pooh i cierpię od obrazków. jest to wydanie rosyjskie Kubusia po angielsku, ale czy można coś takiego robić dzieciom? Obrazki w tym wydaniu wyglądają tak:


Angielski na szczęście jest tu oryginalnie śliczny.
Udało mi się dzisiaj sfotografować wrzosowe mitenki w całości bez kwiatka jednak, bo kwiatek okazał się nazbyt ozdobny.



Koło ma jeden rękaw skończony. Odetchnęłam, bo mogłam skupić sie nad szarymi mitenkami. Nie lubię mieć na drutach za dużo naraz, bo jestem w stresie, dziergam jedno, myślę o drugim. Najlepszy dla mnie stan to jeden projekt na drucie  i plany w myślach. 
A w planach mam samo lato, czyli bawełna, bambus, w drodze len. Szukam wzoru ażurowych sweterków.

Święta jakby już za pasem, na razie nie mam za bardzo porządków z wyjątkiem szuflady. Udało mi się zorganizować jedną wielką pustą szufladę (nie było łatwo) i teraz wszystkie (praktycznie wszystkie) włóczki mam w niej poukładane rodzajami. Jaki komfort!

Miłego dnia. :)