Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żakard. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żakard. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 19 października 2023

Witryny, ażury i ser

 


Wyszłam do sklepu po ser i masło, a tu nagle w witrynie Marcel Proust i to nawet ustawiony nie po trzy, jak w Stronie Swanna, ale po siedem. Jak dobrze mieć księgarnię w drodze po ser, człowiek czuje się od razu lepiej i bardziej wzniośle, nawet jeśli nie wchodzi do środka. Może stanąć i się wzruszyć. Ładne wydanie, nie rozpadnięte i pewnie większa czcionka niż w moim, ale tłumaczenie to samo, Boya, więc nie weszłam. Będę czytać sobie mojego starego Swanna, który każdą kartkę ma osobno. Ale to nie teraz, bo teraz wzięłam z półki Siedliska. Siedliska kupiłam ponad szesnaście lat temu, kiedy żyła moja Babcia i na początku września zawsze dawała mi pieniądze na zeszyty, bo zeszyty teraz takie drogie. Zawsze robiłam sobie z części tych pieniędzy prezent i kupowałam coś poza zeszytami. 


Siedliska czekały na swoją kolej prawie dwadzieścia lat, są grube, czytałam ponad miesiąc, ale nie spieszyłam się. Księżna Matylda Sapieha (z d. Windisch-Graetz) żyła 95 lat, przeżyła zabory, dwie wojny światowe, spisała wspomnienia dla swoich wnucząt, przy takiej lekturze nie potrzeba się spieszyć.

Pomijając szeroką panoramę polityczną, obyczaje, wydarzenia, dla mnie szczególnie ciekawe było spojrzenie z drugiej strony, czyli po pierwsze spojrzenie Austriaczki, która wyszła za mąż za Polaka w trakcie trwania zaborów, po drugie spojrzenie księżnej, która miała pod swoim władaniem ziemie pewną liczbę chłopów. Niedawno przeczytałam "Pańszczyznę", więc byłam ciekawa, jak gnębienie i ucisk chłopów wygląda w relacji ziemiańskiej. Można powiedzieć, że wygląda interesująco.

Same wspomnienia również bardzo, bardzo interesujące, można się pogrążyć w tamte czasy, zamyślić nad losem, bo szczęścia, nieszczęścia wszyscy doświadczają niezależnie od pozycji i pochodzenia. Przemijanie tylu ludzi i miejsc no i ta straszna rzecz. Wojna. 

Do wspomnień dołączone zostało kilka listów księcia Pawła Sapiehy:

"Mama grała przed kilku dniami Prélude Chopina, ja u siebie siedziałem, czytałem (to rzadkość ogromna) i uderzyło mnie, że muzyka ta, tak powolna, stateczna, zupełnie robi wrażenie gawędy przy kominku: on z cybuchem długim, ona w czepeczku białym z falbanką udającą koronkę, w samym środku głowy już siwe włosy równiutko rozdzielone, gładziutko na dwie strony zaczesane, z robótką w ręku, a na trzeciego sąsiad z tabakierką w lewym ręku, wszyscy na fotelach - gaworzą. Zaczęto od pogody , jesiennej, raczej mglistej, dziś właśnie raczej niemiłej, a potem o zbiorach kartofelek była mowa, o gumiennym, co zbił trochę fornala Jaśka, no i o księdzu proboszczu chwilę, co się spóźnia na  taroka(...)

Takich gawęd i rozmów, przy kominku, w dzień jesienny pod wieczór, z panem sąsiadem, czekając na taroka z proboszczem, dziś już nie ma. Czy szkoda? I tak i nie!"

My i nasze Siedliska, Matylda z Windisch - Graetzów Sapieżyna

szkoda że nie więcej, bo pisał bardzo ciekawie i z werwą i kilkanaście wierszy Matyldy, które, przyznam się, ominęłam, bo nie dało si ich czytać, z czego sama autorka zresztą zdawała sobie sprawę. Natomiast świadectwo czasów dała znakomite.

Zaczęłam Siedliska pod koniec sierpnia, skończyłam w październiku i znowu tak bardzo długo nie było mnie na blogu. Od przejścia na emeryturę czas stał się bardzo podchwytliwym medium, próbuję odzyskać te liczne godziny, które płyną wolno od świtu do zmierzchu i które trzeba zabijać lekturą albo spacerem, bo w przeciwnym razem ciągną się bez końca. Nic z tego, mimo usilnych starań, mimo skrupulatnych planowań w licznych notesach, po ósmej rano zaraz jest ósma wieczór, a po niedzielnym wieczorze, natychmiast jest sobota rano. Może przestać o nim myśleć i wtedy znowu lato będzie trwało bez końca? No nie wiem. Na wszelki wypadek staram się nie myśleć i robić na drutach. 

Z tego niemyślenia wyszły mi urocze ażurowe skarpetki z białej Artisan Alize.



Wzór to jesienne jagody z książki Knitting Bible i muszę przyznać, że wyszły uroczo i mam ochotę zrobić sobie sweter z tym wzorem.

Mniej uroczo poszło mi ze swetrem zimowym. Okazało się bowiem, że przy robieniu na drutach lepiej raczej myśleć niż nie myśleć. Otóż wzięłam udział w  akcji Pogromca zapasów na Instagramie, która to akcja polegała na przerabianiu swoich zapasów i nie kupowaniu włóczki (chyba że braknie na sweter). Ponieważ mam trochę (eufemizm roku) zapasów, więc oczywiście wzięłam udział w akcji. Teraz już wiem, czego nie należy w takiej akcji robić. Nie należy robić na cienkich drutach ażurowych skarpetek, które pochłaniają minimalne ilości włóczki, nie należy robić dziecięcych czapeczek, które pochłaniają minimalne ilości włóczki. Nie należy też robić szarego swetra z grubej gryzącej wełny, kiedy ma się dwa motki pięknej szarej i pięć motków brzydkiej granatowej wełny. Zaczęłam szary sweter z myślą, że może polubię się z granatową. Nie polubiłam się, mało tego, doszłam do wniosku, że nie ma sensu robić sobie swetra w brzydkich kolorach tylko dlatego, że takie kolory akurat się ma. W związku z tym musiałam dokupić szarej. Dlaczego nie zaczęłam robić swetra z włóczek, które mam w ilościach odpowiednich sweter? Freud pewnie to wie. 

Pewnie ja też podświadomie o tym wiedziałam, no ale trudno, stało się, szara dokupiona, sweter zrobiony prawie do ściągacza w korpusie i (tu złota myśl dziewiarek) - jeżeli sweter wydaje ci się za ciasny po zrobieniu karczku, to nie zrobi się luźny po skończeniu korpusu. Mówiąc wprost - szary sweter do prucia. 


Z nerwów zaczęłam robić skarpetki i czapkę. Zauważyłam, że nie da się ich robić jednocześnie, szkoda, bo robi się nieco zimno na dworze, ale co poradzić. Pozostaje o tym nie myśleć, robić na drutach powoli i ładnie, czytać długo jak grube i szybko jak cienkie, czas wtedy zwolni a robótki wypięknieją, czego sobie i Wam serdecznie życzę.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!

Siedliska zakładałam śliczną zakładką z Ogarniete.pl (tam też kupiłam liczne naklejki, ale o tym może w następnych odcinkach)



Chodziłam też na spacery w miejsca ładne i nieładne:










niedziela, 16 października 2022

Pokusa i klopsik

 


"- Czy dużo masz obrazów tam u siebie na górze? - zapytał. 

- Kilka tysięcy - odpowiedział Karlsson. - Sam je maluję w wolnych chwilach. Mnóstwo małych kogucików i ptaszków, i innych ładnych rzeczy. Jestem najlepszym malarzem kogutów i ptaszków. Jestem najlepszym malarzem kogutów i ptaszków na świecie - oświadczył Karlsson, lądując eleganckim łukiem tuż obok Braciszka."

Karlsson z Dachu, Astrid Lindgren

Chyba nigdy żaden bohater literacki nie irytował mnie tak bardzo, jak ten mały tłuściutki Karlsson. Najlepszy we wszystkim, w swoich latach też, objadał grzecznego Braciszka z czekolady, kwaskowatych cukierków i irysków, zostawiał klopsiki na wieży z klocków i doprowadzał maszyny parowe do wybuchu. Zawsze też miał stosowne wyjaśnienia i logiczne acz przewrotne argumenty. Jego skłonność do żarcików zawsze źle kończyła się dla innych, bo przecież nigdy nie dla niego - najlepszego Karlssona na świecie. Tak sobie myślę, że zawsze byłam Braciszkiem, czasem jednak przychodzi pokusa porzucić grzeczne wykańczanie chusty w sowie pióra i poczuć się najlepszym malarzem żakardów. Nawyciągałam więc wełny islandzkiej po sprutych noszonych i nienoszonych czapkach, nabrałam na druty i policzyłam ile mam oczek oraz ile w nich zmieści mi się norweskich wzorów. Nic na razie nie wybuchło, chociaż sweter wygląda niezbyt efektownie. I gryzie, bo to Lopi, wiadomo. No ale cóż, kiedy jest się chwilowo Karlssonem, racjonalne argumenty nie działają. Najwyżej się spruje, trudno. Zwykła rzecz, którą nikt nie powinien się kłopotać, jakby powiedział najlepszy specjalista od maszyn parowych. 

Latem minionym też mnie napadła pokusa, ale już bardziej racjonalna - nabrałam chęci na wydzierganie kremowego topu z bawełny, kupiłam więc wzór (bo ja bez wzoru umiem tylko kiedy czuję się Karlssonem, czyli rzadko) i zrobiłam w trzy tygodnie. Bo to ażur dwustronny był. Wyszło ładnie i niegryząco.


Teraz chodzę sobie kolorową drogą do pracy


zamierzam nauczyć się wyrabiać piękne skarpetki i zgodny z tym zamiarem dostałam prezent urodzinowy


Achajowie walczą resztką sił w obronie okrętów, ale wyjdą z tego cało, czego i sobie i Wam życzę. :)
Karlssona zakładałam oczywiście Karlssonem:

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :)

środa, 8 listopada 2017

Mitenka latem

"Mama Muminka siedziała na dachu, trzymając w objęciach torebkę, koszyk do robót, imbryk do kawy i album rodzinny."
Lato Muminków, Tove Jansson

Bo chociaż "dobrze jest mieć szafę z lustrem" jak mówiła Mama i "miło jest poleżeć sobie po południu na kozetce i podumać", to czasem nie można. I chociaż dobrze jest być latem, to czasem trzeba być w listopadzie. O lecie zawsze można wtedy poczytać.


Muminki mają to do siebie, że z czasem nabrały mocy i charakteru. W lecie są już bardzo muminkowe. Pojawia się tu po raz pierwszy Mała Mi i Homek, i Bufka. Pojawia się powódź i nowy dom, który wcale nie jest domem ale zupełnie czymś innym. Pojawia się też dużo humoru, chyba najwięcej w całej serii. Nie wiadomo czy to przez lwa, czy przez primadonny, czy przez kapcie kuzynki Paszczaka.
Pojawia się też nowe spojrzenie na kuchnię i kilka złotych myśli, a zwłaszcza żeby nie przywiązywać się do hamaka, którego kolor nam się nie podoba.
I jeżeli czasem czytamy po to, żeby uciec trochę od rzeczywistości, to "Lato Muminków" świetnie się na takie czytanie nadaje. Wszystko tutaj jest na swoim miejscu mimo powodzi i więzienia (bo więzienie też jest),  priorytety są ustawione bardzo prawidłowo, kojąco i bezpiecznie, Mała Mi śpi w kłębku wełny i nawet Paszczak ma swoją śpiącą królewnę.

Od czytania Muminków robi się cieplej na duchu, nie zmienia to jednak faktu, że za oknem jesień z listopadem i wtedy warto też zrobić coś ciepłego na ciele. Zabrałam się zatem za mitenki z alpaki.
W mitenkach nie przeszkadzają mi strasznie gryzące alpacze włoski, za to cieszy jej perłowy połysk i szlachetny charakter.

Skończyłam szary sweterk z merino (nic a nic nie gryzie), przyszyłam do niego żółte guziki i sfotografowałam się bez słońca, więc zdjęcia kiepskie, ale coś widać.



 Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze. Miłego dnia! :)

środa, 25 października 2017

Urok komina

"Jak myślisz dokąd one płyną? - zapytał Muminek.
 Tam, gdzie mnie nie ma - odparł Włóczykij.
 Łódki jedna po drugiej skręcały i znikały za zakrętem."
W Dolinie Muminków, Tove Jansson

 Na lotnisku, na breloczku, na kubeczkach, na papierowych brązowych torebkach i na białych znaczkach w ząbki, na miękkich serwetkach i na metalowych zakładkach- wszędzie zaczęły pojawiać się Muminki. Nic więc dziwnego, że wreszcie przestałam odkładać powrót do Doliny. Sięgnęłam do drugiego rzędu trzeciej półki od lewej i wyciągnęłam pękate trolle po kolei, bo one są dobre w ogóle, ale najlepsze są po kolei. Moje po kolei zaczyna się w Dolinie, ponieważ "Małe trolle i dużą powódź" oraz "Kometę nad Doliną Muminków" czytałam całkiem niedawno (czyli trzy lata temu).
Okazało się przy tym od razu, że moje Muminki mają różne rozmiary i nie stoją jeden obok drugiego (bo u mnie na półkach książki muszą stać według wzrostu), co znacznie utrudnia ich szukanie i wyciąganie. Poza tym większość jest w rozsypce, co znacznie utrudnia czytanie.


Nie miałam więc innego wyjścia, jak iść do internetu i kupić nowe Muminki. Teraz mam je wszystkie po kolei, z wyraźnymi, dużymi obrazkami, tej samej wielkości i w twardych okładkach.


Jestem więc znowu w Dolinie, w której jedni najbardziej lubią być tam, gdzie ich nie ma, drudzy czekają i tęsknią. Jeszcze inni smażą naleśniki i zawsze mają zapasowe łóżko dla gości. W dolinie, w której niektórzy mają sztuczną szczęką, a niektórzy największy rubin świata. I w której zawsze na pewno wznosi się dym z komina wśród topoli i śliw, i w której "Fewnie fotują fawę".
Bo kawa musi być. Zwłaszcza rano.

I co można sobie myśleć, kiedy się czyta "W Dolinie Muminków"? Można sobie myśleć, jak pięknie i uważnie Tove patrzyła na ludzi, na morze i na wyspy. Tutaj każdy jest jakiś. Ma swoje zalety i wady, ma swoje rzeczy potrzebne, albo nie ma niepotrzebnych. I jak pięknie stworzyła świat, w którym morze uspokaja się po burzy, a Migotka jest pełna uroku nawet gdy wyłysieje, bo Muminek ją kocha niezależnie od grzywki. A jeżeli akurat nie ma ochoty myśleć, to może po prostu emocjonować się walką z ogromnym Mamelukiem, szukaniem torebki czy przemianami w kapeluszu. I pomyśleć o przemianach - czy są dobre i czy chcielibyśmy się przemienić i jeżeli tak, to w co. I czy to byłoby lepiej, czy gorzej.

Poza Doliną też przemiany - szary sweter powoli przemienia się ze swetra bez guzików, w sweter z guzikami.

Niestety, nie dzieje się to magicznie, ale za pomocą igły z nitką, więc trochę długo trwa. 

Na drugim froncie robót, dwa kłębki przemieniają się w komin, który ma pełnić funkcję ozdobną i ocieplającą i stanowić komplet ze swetrem. Znalazłam w necie filmik edukacyjny, obejrzałam uważnie i zaczęłam dziergać z dwóch kolorów brioszkę ściągaczem patentowym. Brioszka sama w sobie ma wiele uroku, zwłaszcza na Bubulinie (podejrzewam jednak, że Bubulinie we wszystkim jest uroczo i gustownie), natomiast nie jestem pewna, czy do tego swetra i do w sumie delikatnego żakardu, nie powinnam zrobić czegoś lżejszego i zwiewniejszego. Na razie więc wpadłam w rozterkę i nie dziergam. Próbuję nabrać dystansu.


 Muminki zakładam oczywiście Muminkami:


Dziękuję bardzo za wizyty i komentarze, życzę dobrego dnia! :)

środa, 27 września 2017

Wojna żakardowa

"Ostatecznie więc - jak na początku, tak i na końcu - spotykamy słowo. Wykute w granicie, zapisane na papirusie, ułożone czcionką drukarską albo wystukane na klawiaturze komputera, mknące w wirtualną przestrzeń elektronicznej Biblioteki. Słowo na początku i słowo na końcu - cóż można powiedzieć więcej?"
Wojna książek. Biblioteka i historia literatury, Jan Tomkowski


Są różne etapy czytelniczego zaawansowania; oczywiście podział jest zupełnie subiektywny i to, co dla niektórych jest początkowym etapem, dla innych jest już bliskie szczytom szaleństwa, ale w sumie to tylko kwestia nazewnictwa i nie ma co wpadać w panikę albo kompleksy.
Na pierwszym etapie sami czytamy. Na drugim czytamy, co i jak czytają inni. Na trzecim etapie czytamy o tym, co czytają ci, o których czytają inni. "Wojna książek" to właśnie trzeci etap.
"Choć zabrzmi to nieco paradoksalnie, tematem naszych rozważań będzie Biblioteka w książkach, a nie książki w bibliotece, jak nakazywałaby logika. Bowiem faktem jest, że książki wprawdzie trafiają, mieszkają, a nawet znikają z biblioteki, lecz również idea Biblioteki funkcjonuje w rozmaitych tekstach literackich, z których pewną część nazwać możemy nawet książkami o książkach lub książkami zbudowanymi z książek."
Wojna książek. Biblioteka i historia literatury, Jan Tomkowski

Biblioteki w świecie, na Podolu, na wojnie, w Nocach i dniach i  w Syzyfowych pracach. Jest o kanonach i o kolekcjach, o gazetach i powieściach w odcinkach. Dowiadujemy się (jeżeli akurat sami nie zauważyliśmy), co czytał Wokulski, co czytała Izabela. Nie dowiadujemy się, co czytała Telimena, ale tego chyba nawet sam Mickiewicz nie wiedział.

"Stanąwszy nad strumieniem, rzuciła na trawnik
Z ramion swój szal powiewny, czerwony jak krwawnik,
I podobna pływaczce, która do kąpieli
Zimnej schyla się, nim się zanurzyć ośmieli,
Klęknęła i powoli chyliła się bokiem;
Wreszcie, jakby porwana koralu potokiem,
Upadła nań i cała wzdłuż się rozpostarła,
Łokcie na trawie, skronie na dłoniach oparła,
Z głową w dół skłonioną; na dole, u głowy,
Błysnął francuskiej książki papier welinowy;
Nad alabastrowymi stronicami księgi
Wiły się czarne pukle i różowe wstęgi."

Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz

Świat przez pryzmat książek, książki przez pryzmat książek, bohaterowie książek przez pryzmat książek
"Książki są właściwie wszędzie"
Wojna książek. Biblioteka i historia literatury, Jan Tomkowski
I bardzo dobrze - przeczytałam z ogromną przyjemnością razem z przypisami, bo przypisy są tu bardzo ciekawe również. Od razu jednak muszę ostrzec, że "Wojna książek" ma liczne skutki uboczne, niektóre dosyć kosztowne. I w sumie wcale się nie dziwię, bo jak nie ulec, kiedy co i rusz czytamy: "Doskonały fragment dotyczący znajomości pisarzy antycznych przez Montaigne'a zamieszcza w swej monografii H. Friedriech, Montaigne, Bern 1949, s. 62-105". Tej pozycji akurat nie kupiłam, bo słabo czytam po niemiecku i w dodatku znam tylko elektryczną terminologię, ale kupiłam trzy inne, dwie namierzyłam na Allegro (boleśnie cenne, więc się jeszcze namyślam), kilka przesunęłam z tylnych półeczek na frontowe. Oraz nabrałam chęci na przeczytanie "Syzyfowych prac" i "Pana Tadeusza". Przy czym ta pierwsza chęć mi stopniowo przeszła, ale druga nie.
No i trudno, bo jak pisze pan Tomkowski: "prawdziwy miłośnik czytania cierpi na coś w rodzaju stanu permanentnego nienasycenia. Posiadając nawet ogromny księgozbiór, ciągle pamięta przede wszystkim o istniejących w kolekcji brakach", a "Przeczytany już tom odsyła do następnego"

Tymczasem przyszła moda na swetry o kolorowych mankietach i to wcale nie w książkach, ale przeważnie w internecie. Mankiety są na ogół bardzo prześliczne, trudno im się oprzeć, więc kiedy była obniżka na wełnę merino (ja nie kupuję już włóczki, ale obniżka była 50% - postanowienie niekupowania i minimalizm się nie liczy w takim przypadku), kupiłam szarą i żółtą, bo te kolory też akurat w modzie.
Merino okazała się niezwykle miękka i zupełnie niegryząca, pędem zrobiłam rozpinany korpusik i dopiero rękawy mnie spowolniły. Złośliwie bowiem są dwa. I w dodatku każdy ma mankiet we wzorki. No ale jak się ulega modom, to się tak ma.  Żakard razy dwa.
Nauczona bolesnym doświadczeniem poprzednich żakardów, wydrukowałam sobie schemat bardzo ponumerowany (żebym nie musiała wodzić ołówkiem przez liczne wiersze, w której jestem kolumnie. W dodatku naszło mnie olśnienie z przebłyskiem geniuszu i za każdą dziesiątką oczek wsadziłam marker innego koloru (od najjaśniejszego do najciemniejszego). I teraz od razu wiem, że drugie oczko za fioletowym markerem, to dwudzieste drugie oczko, a piąte za granatowym ,to trzydzieste piąte.


 Nieskromnie powiem, że mankiety bardzo mi się podobają. Niezwykle modne. I w ogóle nie gryzą.
A na koniec cykl zakładkowy - zakładka musi być, wiadomo - kolekcja.


 Zakładkę kupiłam w muzeum w Łowiczu - jest ręcznie wycinana w łowickie wycinanki. W Łowiczu też zrujnowałam się na liczne ludowe akcesoria - co widać trochę w postaci linijki do zakładania rzędów na schemacie i w postaci ołówka do oznaczania przerobionych rzędów.
Dobrego dnia!
.