Później weszłam na most, żeby przedostać się na drugą stronę.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sydney. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sydney. Pokaż wszystkie posty
2 cze 2013
Sydney Harbour Bridge.
Później weszłam na most, żeby przedostać się na drugą stronę.
30 maj 2013
Another coastal walk in Sydney.
Zeszłyśmy z Magdą do parku, gdzie czekał już na nas Przemek i zabraliśmy się za lunch.
Ostrygi skropione sokiem z cytryny, sashimi z tuńczyka, łososia i jeszcze jednej ryby, której nie pamiętam. Żałowałam, że nie wzięłam większej porcji, wszystko było takie dobre.

Po lunchu kontynuowaliśmy spacer.
Niektóre domki przypominały mi Karaiby.
Styczeń mógłby już zawsze kojarzyć się z takimi kolorami!
Doszliśmy na niewielką plażę Camp Cove, która miała w sobie coś z Lazurowego Wybrzeża. Wiem, że to kolejne porównanie, ale często jakieś rzeczy/miejsca przywodzą mi na myśl inne. Na plaży panował ścisk, bo było sobotnie popołudnie, ale najbardziej niesamowite wydało mi się to, że woda od strony portu jest tak czysta.
Nieczęsto będąc w jakimś mieście można przy okazji znaleźć się w parku narodowym. Sydney nie przestawało zaskakiwać.
Widok na Camp Cove Beach.
Większość zdjęć z dzisiejszego posta kręci się wokół tego samego widoku- zatoki i zarysowującego się w oddali Sydney. Totalnie wakacyjna atmosfera, a jednak te miniaturowe budynki przypominały, że wciąż jesteśmy w dużym mieście.
Z każdą minutą rosło we mnie przekonanie, że za kilka lat znajdę się w tym samym otoczeniu i powiem do siebie "pamiętasz Ula, jak w dokładnie w tym miejscu zapadła decyzja, że wrócisz tu na dłużej? No i jesteś, wohoo!"
Dalej minęłyśmy Lady Bay Beach, plażę nudystów.
Północna krawędź South Head, kiedyś strategiczne miejsce gdzie strzeżono "bramy Sydney", ale do dzisiaj część tej okolicy zajmują tereny militarne.
W pobliżu znajduje się też jedna z najstarszych latarni w Australii i tam zakończyłyśmy spacer.
Po tym dniu już nie miałam żadnych wątpliwości, że Sydney to jedno z najpiękniej położonych na świecie miast.
Ostrygi skropione sokiem z cytryny, sashimi z tuńczyka, łososia i jeszcze jednej ryby, której nie pamiętam. Żałowałam, że nie wzięłam większej porcji, wszystko było takie dobre.
Po lunchu kontynuowaliśmy spacer.
Niektóre domki przypominały mi Karaiby.
Z każdą minutą rosło we mnie przekonanie, że za kilka lat znajdę się w tym samym otoczeniu i powiem do siebie "pamiętasz Ula, jak w dokładnie w tym miejscu zapadła decyzja, że wrócisz tu na dłużej? No i jesteś, wohoo!"
W pobliżu znajduje się też jedna z najstarszych latarni w Australii i tam zakończyłyśmy spacer.
Po tym dniu już nie miałam żadnych wątpliwości, że Sydney to jedno z najpiękniej położonych na świecie miast.
28 maj 2013
Manly Beach, Sydney.
Tyle się działo zimą, że nie zdążyłam skończyć relacji z Australii, kiedy następne podróże ustawiły się w kolejce.
Przypomnę, że od Sydney rozpoczęła się moja grudniowa podróż związana z wygranym biletem lotniczym. Po spędzeniu tam jednego dnia poleciałam do Nowej Zelandii, później do Melbourne, na Tasmanię i na zwiedzenie Sydney zostawiłam sobie kilka ostatnich dni przed opuszczeniem Australii.
Magda była tak miła, że znowu ugościła mnie u siebie, podpowiadała gdzie powinnam się wybrać i co zobaczyć. Piątek, dzień po przylocie z Tasmanii, wydawał się w sam raz, żeby popłynąć na Manly Beach w północnej części miasta. Pogoda była idealna, a prom nie pękał jeszcze w szwach od weekendowych tłumów.
Z promu zobaczyłam wreszcie najsłynniejszą budowlę Sydney, operę.
Czułam się odrobinę jak w Nowym Jorku, płynąc promem z Manhattanu na Staten Island, ale tutaj widoki były jeszcze ładniejsze.
Upał, plaża pełna ludzi... Ciężko było wtedy wyobrazić sobie, że Europa pogrążona jest w zimie.
Na początek wypożyczyłam deskę surfingową na 2h. Cały ten czas spędziłam w wodzie, złapałam kilka fal, a po oddaniu deski opalałam się aż słońce było na tyle nisko, że plaża znalazła się w cieniu.
Na koniec przespacerowałam się po okolicy.
Deptak prowadzący z promu na plażę.
Droga powrotna.
Sydney Harbour Bridge.
Przypomnę, że od Sydney rozpoczęła się moja grudniowa podróż związana z wygranym biletem lotniczym. Po spędzeniu tam jednego dnia poleciałam do Nowej Zelandii, później do Melbourne, na Tasmanię i na zwiedzenie Sydney zostawiłam sobie kilka ostatnich dni przed opuszczeniem Australii.
Magda była tak miła, że znowu ugościła mnie u siebie, podpowiadała gdzie powinnam się wybrać i co zobaczyć. Piątek, dzień po przylocie z Tasmanii, wydawał się w sam raz, żeby popłynąć na Manly Beach w północnej części miasta. Pogoda była idealna, a prom nie pękał jeszcze w szwach od weekendowych tłumów.
Na początek wypożyczyłam deskę surfingową na 2h. Cały ten czas spędziłam w wodzie, złapałam kilka fal, a po oddaniu deski opalałam się aż słońce było na tyle nisko, że plaża znalazła się w cieniu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)