Obserwatorzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tilda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tilda. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 stycznia 2023

Sylwester

 Dzień dobry!

Melduję, że przejście w Nowy Rok jakoś przetrwałam. Pies też i o nim dzisiaj tu będzie, ale nie tylko. Jeżeli więc jakiś zapalczywy bojownik o prawa do napier...lanki petardkami się tu trafił, to uprzedzam, że temat dla Ciebie niewygodny. Można zawinąć dupkę w troki póki się nie rozgadałam. Jeżeli jednak jakimś cudem skłonność do refleksji jeszcze się w Tobie żarzy, proszę zostań. Najspokojniej jak się da postaram się wytłumaczyć o co nam, lubiczom ciszy, w tych wszystkich prośbach o nią chodzi.

Dostępność materiałów pirotechnicznych w okresie noworocznym znacznie wyprzedza samego Sylwestra. W mieście, w którym mieszkam, już od grudnia handel w rozkwicie i ewidentnie obywatele cieszą się życiem w dobrobycie, bo strzały słychać od pierwszych dni po otwarciu budek o każdej właściwie porze dnia i nocy. Raz po raz ktoś tam sobie musi strzelić. No super. Tyle, że nawet te pojedyncze wystrzały zmieniają już znacząco zachowania zwierząt wprowadzając je w ciągły niepokój. Nasz pies, duży i radosny, dosłownie przygasa, traci chęć na spacery, boi się odejść od domu dalej niż kilkaset metrów. Duża to rasa, golden retriever, potrzebuje się wychodzić i wybiegać choć trochę, ale zwyczajnie traci na wszystko chęci. Nie jest zbyt skłonna do zabawy, najczęściej zwinięta w kłębuszek chowa się to w jeden, to w drugi kącik mieszkania szukając cichych miejsc. Przy każdym wystrzale podnosi tylko łepek nasłuchując jak długo będzie to trwało. Brzmi banalnie? Co niektórzy drwiąco doradzają wizytę u psychologa, albo kpiąco kwitują "Tak sobie wychowałaś, to tak masz!"

Nasz pies nie bał się petard, do czasu. Dwa lata temu wracając ze Stellą ze spaceru do domu blisko nas ktoś rzucił petardę hukową, za chwilę drugą. Między domami przecież efekt jest jeszcze fajniejszy kiedy huk odbija się od ścian budynków... Nie zdążyłam na czas otworzyć drzwi wejściowych, Stellka mało głową ich nie przebiła, taki załapała poziom strachu. Od tamtej pory jest tylko gorzej. Podawać leki? To kolejna "dobra" rada. Nie da się trzymać psa na uspokajaczach przez dwa miesiące. To są środki, które można zastosować w Sylwestra na te kilka godzin, ale nie otępiać nimi zwierzaka przez tak długi okres. Dlatego moim i nie tylko moim zdaniem sprzedaż i przede wszystkim korzystanie z tej formy "zabawy" powinny zostać kategorycznie ograniczone do tej jednej nocy, na którą wszyscy moglibyśmy się przygotować. Dla mnie ta noc najpiękniejszą jest gdy spędzam ją w ciszy. W ciszy myśli są jaśniejsze i wyraźniejsze, lepiej słychać własne sumienie, zastanawiać się nad sobą i swoim życiem i odrabiać lekcje z człowieczeństwa. 

Próśb, postów i apeli o litość i zrozumienie przeczytałam wiele w tym roku. Pod każdym ta sama wojna. MAMY PRAWO, BO TO RAZ W ROKU! MAMY PRAWO, BO PSY SRAJĄ! MAMY PRAWO, BO PSY SZCZEKAJĄ!  Pod każdym tekstem główny argument to te psie kupy. Tak, dla mnie te kupy to też przejaw buractwa. Po moim psie sprzątam. Wszyscy moi spacerkowi znajomi również. Reszty nie wychowam, chociaż zawsze mam woreczek w zapasie dla kogoś, kto wzrok od swojego pupila kucającego w wiadomej pozycji niby przypadkiem odwraca. Ten huk  to nie problem  psów jedynie. Naprawdę tak trudno to zrozumieć? To problem małych dzieci, starszych ludzi, ptaków, osób autystycznych, z chorobami serca, ze stanami lękowymi... Jeżeli jednak gówno się wie i jeszcze mniej chce się zrozumieć, to to psie gówno głównym argumentem się staje. 

Żeby zrozumieć jak taki wystrzał petardy hukowej brzmi dla zwierząt słyszących na zupełnie innym poziomie niż ludzki proponuję wrzucić petardę do garnka i przystawić ucho. To taki drastyczny żart i absolutnie tego nie róbcie. Dla wielu istot ten dźwięk oznacza jednak ból. Dzisiaj widziałam grafikę Matyldy Damięckiej przedstawiającą ziemię usłaną martwymi ciałkami ptaków, a po nich idący miłośnik huku zawiedziony, że w sumie "Fajnie było, ale dupy nie urwało..." . W komentarzach drastyczny atak na nią personalnie no i te psie kupy, gdzie na obrazku nawet psi ogon obecny nie był...

Cywilizowani ludzie niby... powinniśmy się rozwijać, a mam wrażenie, że proces zwijania odbywa się w tempie zatrważającym. Człowiek zamiast bardziej ludzkim się stawać skłonność do barbarzyństwa w sobie rozwija z lubością... ech...

Marzy mi się rozsądek w ludziach, włączenie myślenia nakierowanego na uczucia bliźnich, braci mniejszych. Pobożne życzenie, wiem. Warto jednak próbować.  Tymczasem jednak wracam do pracy, bo jako drogę ucieczki od głupoty ludzkiej obrałam sobie plan wyprowadzki na wieś. Mieszkanie wystawione na sprzedaż. Jeżeli ktoś szuka lokum w pięknej Legnicy, to zapraszam. Na 2023 rok postanowienie mam jedno: wdrożyć w życie plan, nad którym myślałam przez ostatnich kilkanaście lat. Koniec gadania czas na działanie. Mam nadzieję przyszłe święta spędzać już przy jakimś starym piecu i zamiast huku petard słuchać mojej ukochanej ciszy. Muszę to zrobić dla siebie, rodziców staruszków, którzy zamiast szurać się z trzeciego piętra w bloku mogliby dreptać sobie po kawałku trawy, dla córki i jej dzieci, które może za jakiś czas przyjeżdżać będą mogły i dla tego mojego kudłacza, któremu jakieś psie i kocie towarzystwo jeszcze zafundować spróbuję. Dla mnie to trochę ostatni gwizdek. W tym roku 45tą wiosnę odfajkuję, więc mierząc siły na zamiary... rękawki w górę i do roboty. Mam parę tematów do zamknięcia w słowach i okładkach, mam trochę tkanin, które nadal z miłością wielką zamieniać będę w szyjątka najróżniejsze i farb całe pudło, które zanim wyschną uda mi się może na płótnach ciekawie rozplanować. Nadzieję na to, że kiedyś marzenia się spełnią zamieniłam właśnie na wiarę, że się uda. Nie bez powodu mówi się, że nadzieja matką jest głupców. Wiara zdecydowanie więcej siły do działania daje. 

Znajoma podesłała mi wczoraj link do pewnej strony polecając założenie na niej swojego profilu. Od kilku lat bezskutecznie umawiałyśmy się na kawulca i ciągle coś na drodze stawało. Dlatego trafiając na Buycoffee pomyślała o mnie. To strona dla twórców, których działania można wspierać stawiając im kawę :) Trochę jak rzucanie orzeszków wiewiórkom w parku, żeby chciało im się dalej skakać po drzewach uroczo :D. Jeżeli więc macie chęć na wirtualną kawę z Poredową to jest link do mojego profilu: buycoffee.to/cottoni  .Zgodnie z planem tam, gdzie wyląduje na stałe po grób, miejsce twórczej zarazy ma powstać :D Zarażać Was tam będę pomysłami, wiedzą, którą w zakresie rękodzielnictwa zbierałam i rozwijałam latami, gotować dla Was będę, a wieczorami wspólne muzykowanie uskuteczniać. No i  kawę prawadziwą wtedy razem wychylimy z kubala ;) Możliwość wpłaty prosta jak baranie rogi, od drobniaków po dowolny przejaw hojności Waszej, za którą z całego serca dziękuję. Choćby i złotych pięć będzie dla mnie sygnałem, że myślicie, wspieracie i chcecie mieć tu do czego wracać, pókim zdatna do działania. No i tę kawę pić będę, bo jako nocny marek głownie po nocach dziubolę te swoje szmaciaki, a rano za wiadrem kawy się rozglądam. Czasem zastanawiam się, czy w żyłach aby na pewno krew mi krąży, a nie arabica pachnąca :D

Żeby samego gadania tutaj nie zostawiać wrzucam zdjęcia ostatnio dziubniętego misia:



Ściskam Was Noworocznie i życzę, żeby każdy dzień 2023r. był dokładnie taki, jak Wam do szczęścia trzeba <3 Bądźcie zdrowi!
Wasza A. 



poniedziałek, 22 maja 2017

... Że co, że jak??!!

No pięknie...
Ostatni wpis na blogu datowany na 25 lutego, a tu maj już finiszuje prawie...
No nie popisałam się i tyle.
Taki jednak był czas, który obawiam się trwać będzie jeszcze trochę, że na gadanie chwil wolnych brakuje. Wszak z gadania jest niewiele, a nam praca konkretna i wymierna, boleśnie przeliczalna na grosze i złotówki potrzebna. Zatem ile bym sobie samej  i Wam nie obiecywała systematyczności w blogosferze, to i tak na ziemię ściągać mnie będzie sporządzana każdego dnia lista zadań do realizacji, które to pozwolą nam odmienić znacząco nasz mieszczański żywot.
Dziubię więc swoje dzień po dniu, a że nadziubać to tu się trzeba konkretnie, żeby na codzienny chlebek starczyło po odliczeniu wszelkich składek, datków i haraczy, więc siedzę zagrzebana po czubek kokardki w moich szmatkach zszywając kolejne łapy, uszy i mordki uśmiechnięte.








To taki maleńki wycinek tego, co w międzyczasie spod mojej igły wyskoczyło w świat, Kiedyś muszę usiąść i przeliczyć matką ilu myszy, koników i misiów zostałam już od czasu, kiedy na rzecz tej dziubaniny porzuciłam dziadkowe skrzypeczki. Dziennik urodzin ciągle się zapełnia grosik za grosikiem przybliżając nas do marzenia największego. Jesteśmy na ostatniej prostej i już cel w zasięgu wzroku mamy. Dobre duchy pomagają, dobrzy ludzie słowem wspierają, a uczciwa i sumienna nasza praca buduje w nas nadzieję. Niedowiarkom i malkontentom powiem więc króciutko: warto jest marzyć  i szukać nieustannie dróg do wcielenia marzeń w życie. Trzeba jednak cierpliwym być i każdego dnia to marzenie w sobie pielęgnować.

Nie gadam już dzisiaj dłużej, bo noc już późna... Zrobię jeszcze tylko listę poniedziałkowych zadań i wtulić się w poduchę uciekam.

Tym, co jeszcze gałgankowy świat COTTONI  odwiedzają, życzę dobrego tygodnia. Nowych na pokładzie ( właśnie odkryłam, że mimo mojej nieobecności sporo się tu działo i czytelników nawet przybyło :))) ) witam serdecznie i dziękuję za Waszą obecność.
Więcej zdjęć  do wglądu znajdziecie na moim instagramie. Jakoś tak łatwiej ostatnio było mi dokumentować moją pracę właśnie na jego łamach. Chętnych zapraszam serdecznie:  https://www.instagram.com/cottoni_annaporeda/

Do następnego... mam nadzieję już bez przerw tak długaśnych ;)
Wasza A.

sobota, 25 lutego 2017

Taki czas...taki klimat...taki kraj...

Rok rękodzielniczej pracy dyktowany jest w dużym stopniu przez sezony przedświąteczne i świąteczne. Latem zaczyna się myśleć i działać w kierunku Bożego Narodzenia, zaraz po Gwiazdce krążą po głowie myśli o Wielkiej Nocy i jeszcze innych świętach drobniejszych, które po drodze, Zapas czasu na przygotowanie wszystkiego trzeba mieć i to spory. Ostatnimi czasy pojawia się jeszcze potrzeba walki o przetrwanie w rozrastającej się rękodzielniczej dżungli. Znikają z horyzontu wyrastające wcześniej jak grzyby po deszczu sklepy z chińszczyzną, za to pojawia się na każdym kroku efekty pracy polskich Azjatów, którzy liczą na szybki zysk, albo jakikolwiek zysk szyjąc, klejąc dziergając i zbyt często niestety kopiując kropka w kropkę pracę innych. Allegro, OLX, Facebook i sezonowe bazarki przelewają się od zrobionych na szybko tworów, które często straszą poziomem wykonania i nawet Chińczyk nie jeden złapał by się pewnie za głowę widząc te cuda. Zaraz pewnie ktoś mi tu do gardła zechce skoczyć, że niby ja taka perfekcyjna i muchy w nosie mi się zagnieździły. Nic bardziej mylnego. Świadomość jakości jaką wypuszcza się w świat to nie muchy, ani sodówa w głowie. Długo, bardzo długo moje prace lądowały w tzw. szufladzie, bo brakowało mi pewności, czy aby to, co spłodziłam jest na tyle dobre, żeby pokazywać światu. Chodzi raczej o uczciwość z jaką traktuje się swoją pracę i odbiorcę, w którego ręce trafiają efekty tego mozolnego dziubania. Często i co raz częściej znajomi podsyłają mi linki do stron uzdolnionych "zainspirowanych" z komentarzem : "Patrz, przecież to Twoje!". Czekają czy będę interweniować, czasem sami wszczynają wojnę. Ja na wojny jednak nie mam ani ochoty, ani tym bardziej czasu. Nawet kiedy widzę próby jak najwierniejszej kopii tego, co tam kiedyś się zrobiło, to niestety, a może stety już na zdjęciach widać jak bardzo to nie jest moje. Lenistwo i niedbalstwo widoczne w rozłażących się szwach, łapach z cellulitem czy koszmarnie krzywych stebnowaniach często białą nitką po granacie, czy czerwonym, bo nie chciało się komuś nawet nitki wymienić. Cóż, mnie się chce i chce mi się jeszcze więcej, Codziennie chce mi się stawać lepszą wersją samej siebie i tyczy się to również poziomu wykonywanej pracy. Idę więc robić swoje  dzisiaj jeszcze lepiej dla siebie i dla Was. Głęboko wierzę, że jakość obroni się sama, a chodzenie po wydeptanych ścieżkach nie prowadzi w żadne nowe miejsca,

 





Przy wykonaniu każdej pracy staram się pamiętać o tym, że diabeł tkwi w szczegółach. Spaprany detal psuje obraz całości jak ubłocone, czy fatalnie dobrane buty do najpiękniejszej nawet kiecki.
Z wielką przyjemnością i radością odkrywam jednak artystów, którzy swoją pracę traktują z najwyższą powagą i dbałością o najmniejsze nawet pierdółki. O nich w najbliższym czasie kolejno będę Wam opowiadać. Jest parę istot bosko tworzących w papierze, drewnie, masie solnej, modelinie, a także szyjących tak, że serce rośnie na sam widok. Tacy twórcy inspirują, ale inspiracja to dodawanie sobie skrzydeł, a nie włażenie im na garba i podglądanie każdego ruchu ręki. Inspiracja jest bodźcem do realizowania własnego pomysłu, czegoś nowego, przesiąkniętego duszą i sercem autora. Moje własne prace wyrastały na gruncie projektów tildowych i często też do nich wracam z ogromną przyjemnością i sentymentem. Staram się jednak, żeby miały charakter indywidualny, mój własny, żeby nie były tylko wierną kopią wzoru z książki, ale żeby mówiły coś o mnie samej.
Dla przypomnienia pewnym kopiącym mnie po kostkach miś tildowy wygląda tak:

Źródło Pinterest: tilda-mania.ru



Jeden wykrój, cała masa możliwości. Z tego misia tildowego wyrosły moje własne:



Wyrosły z niego też myszy i lalki. Wystarczy ruszyć głową i skupić się na pracy swojej, nie innych ;)


Wielkanoc nadchodzi wielkimi krokami. Wiatry wieją solidne i jest nadzieja, że wiosenkę przywieją już niedługo zmieniając krajobraz na soczysty, zielony, inspirujący kolor ;) Idę więc robić swoje upierdliwie czepiając się każdego skraweczka ucha i spódniczki.

Dobrego weekend'u życzę!
Wasza A.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Depresyjna aura...

Nic nie mam przeciwko zimie. Niech sobie będzie. Plusów ma dużo, bo do przytulania okazji więcej, pretekstów do zwijania się w kłębek w domowym ciepełku też nie brakuje.Ta tegoroczna jednak wlecze mi się już jak flaki z olejem. Za wiosną już bym chciała się rozglądać, zielony dywanik jakiś zaliczyć  z kocykiem, drożdżówką i kompotem z rabarbaru. Miziania buzi słonecznymi promykami brakuje mi okropnie. Szare niebo, mgły i ślizgawica. Mam już do nich spory wstręcioch. Kupuję kwiatki-moje antydepresanty- i próbuję przetrwać. Dobrze, że charakter pracy różnorodny i kolorowy, bo chyba nie dała bym rady na trzeźwo...
Wiosnę czarować idę przy maszynie. Dzisiaj chyba zasłonię okna i zapalę stado świec, bo widok straszy za oknem. Trzymajcie kciuki, żebym nie poszła z dymem ;)




Robi się mocno króliczo w domu i w pracowni. Dzisiaj kroję kolejne. Ciekawe ile dam radę w tym roku do Wielkiej Nocy uklecić. Jeżeli żadna zaraza grypopodobna już nas nie do padnie, to może będzie dobrze. Jakby ktoś miał chęć na te maluchy z koszyka, to czekają na swój nowy dom.

Dostępne są też te dwie tildowe zajęcze dziewuszki:








Królicze mordki znacząco poprawiają mi humor. Dużo ich jednak trzeba w tym roku dla zachowania właściwego stanu ducha ;) Idę więc działać i wyrabiać te moje 300% normy :)

Buziaki zasyłam
Wasza A.

sobota, 4 lutego 2017

No i pękł...

Pękł kolejny roczek mojego pokręconego żywota :)
Dwa dni temu odfajkowałam na osi czasu 39 urodziny i rozpoczęłam czterdziesty rok życia. 
Z urodzin nigdy nie robiłam wielkiego halo, a już tym bardziej, wbrew oczekiwaniom niektórych, nie zamierzam robić z nich dramatu, bo i po co?
Jakiś tydzień temu podczas wizyty u lekarza pan doktor łaskawie uśmiechnął się do mie po pytaniu o wiek i z mrugnięcieć oka oznajmił "To ja jeszcze wpiszę w kartę 38..." Serio? Co to niby miało by zmienić? Dlaczego upływający czas ma być takim problemem i dlaczego niby dziwną jest radość z tego, że małolatem już nie jestem? Nie lubię stereotypów, schematów, szufladek. Jest mi dobrze. Do swoich lat przyznaję się bez bólu, żalu i wstydu. Każdy etap w życiu niesie za sobą coś nowego i ja szczerze cieszę się tym, co przynosi mi mój "średni wiek". Podstawowe plusy to wypracowana niezależność, pewność siebie, której kiedyś tak bardzo brakowało i poczucie, że wskoczyłam na właściwe sobie tryby. Jeżeli ktoś próbuje włazić mi na łeb, to też nareszcie mam swobodę tupnięcia nogą bez strachu i skrępowania, że mi małolacie nie wypada. 
Typowo babskie dylematy dotyczące problemów wizerunkowych również zostawiam paniom, które poza wizerunkiem nie mają nic więcej. Nie zamierzam stresować się zmarszczkami, srebrem na głowie czy innymi pierdołami, które  tak czy siak wszystkich nas dopadną. Szkoda czasu i energii. 
Jakiś czas temu wrzuciłam na FB  jakies tam swoje foto, po którym zaliczyłam bzdurny komentarz, że strzeliłam sobie w stopę. Podobno w moim wieku zbliżeń już się nie robi ;) Naprawdę? Biedny internetowy świat nie jest w stanie przyjąć na klatę faktu, że się starzejemy? Konieczne jest tworzenie fikcji, że nadal mam 18 lat, gładką jak pupcia niemowlęcia twarzyczkę i wygląd nastoeltniej modelki prosto z żurnala? Takie oszukiwanie siebie i innych? Można sporo wygładzić filtrami, kilogramem tapety i trenowaną godzinami przed lustrem miną. Najlepiej zdjęcie z półprofilu, bo nie widać że owal twarzy siada co nieco. Taki półprofil-półprawda. Wizerunek sztucznie stworzony, który sypie się drastycznie jak spotkasz delikwentkę na ulicy. Najgorsze, że kobiety same to sobie robią. Zero litości.
Męczy mnie ta konieczność gonienia sztucznych standardów, cudzych oczekiwań. Skoro cudze, to zostawiam nieruszone na boku. Moje kurze łapki i całą resztę znaków czasu lubię i akceptuję, a wiek właściwy, to ten w środku człowieka. W tym miejscu informuję też szanowną młodzież, że człowiek dziadzieje/starzeje się duuużo później. Ctzerdziestka to jeszcze nie wiszenie jedną nogą nad grobem. Jeszccze jest masa miejsca na radość, nawet taką dziecięcą, spontaniczność i głupawki. Zostaje też prawo do ciągłej nauki  i popełniania błędów. 
Poważnieć na siłę też nie trzeba. Już dawno usłyszałam, że odkąd jestem matką dzieciom, to i garderobę należało by zmienić. W krótkich gatkach z brzuchem na wierzchu nie ganiam, ale w garsonki i futra też nikt mnie nie wbije. Owszem dress code szanuję i gdzie nie wypada w dżinsach nie pójdę, ale zostawiam sobie prawo do ubierania się wygodnie i według własnych potrzeb. Jak już kiedyś pisałam kwiestie mody były mi bardzo bliskie dawniej, ale człowiek dorasta i wyborów dokonuje. W garsonkach bylo by mi sztywno, a futra, cóż... eteryczne, zwiewne kobietki wyglądają w nich urokliwie, te  od rozmiaru 38 w górę niestety bezlitośnie dodają sobie tylko lat i objętości. 

39 odznaczyłam w kalendarzu i obeszło się bez wielkiej pompy. Tym bardziej, że byliśmy całą familią w trakcie paskudnej grypki, która przetoczyła sie przez nas  koszmarnymi objawami.Dawno tak chora nie byłam i dawno nie wypiłam takich ilości herbaty. Garnuszek za garnuszkiem. Na tę z cytryną patrzeć już nie mogłam, teraz piję bawarkę, tak dla odmiany :)  
   


Mojej twarzy pół, to obrazek stworzony na potrzeby nowej strony zespołowej, o której napiszę wkrótce. Jeśli jednak macie ochotę już zerknąć i posłuchać jak pracujemy, to zapraszam serdecznie o tu: FREE-ON
Tam też nikogo nie oszukujemy. Wyglądamy prawdziwie, czyli młodo duchem i serduchem ;) no i gramy w 100% na żywo, bez czarowania i ściemy. Energii w nas jeszcze sporo, czasem nawet myślę, że zdecydowanie więcej, niż w dwudziestoparolatkach ;)
Autorem zdjęcia jest młody, zdolny Arek Konkol, którego postępy i twórczość możecie obserować na łamach FB: AREK KONKOL a także na instagramie: https://www.instagram.com/panda1ife/

Co zrobię z kolejnym rokiem życia? Mam nadzieję, że dużo dobrego. 
Pracy przede mną od groma i ciut ciut. Oczekiwania spełniam jednak już tylko własne, sama wytyczam sobie plan i drogę do jego realizacji. Z wewnętrznęj energii korzystam świadomie i zgodnie z własnymi możliwościami. Ot, taka wolność "starszej" pani :P

Dzisiaj energia idzie w myszy i mam nadzieję, że ich nowi właściciele poczują jak duży w niej był ładunek pozytywny ;)




Miłego weekendu Kochani
Ściskam mocno!
Wasza A.



poniedziałek, 16 stycznia 2017

Tydzień kota

Różnorodność zadań w mojej pracy to jej ogromny plus. Aktualnie przerabiam temat kotów, za którymi w kolejce czekają już króliczki, a później... później czas pokaże jakie stwory spod igły trzeba będzie wypuścić.Nudy nie ma nawet przez chwilę. Może niektórym moje spódniczki i różyczki wydają się monotonne. Może ktoś tam sobie pod nosem burknie, że znowu to samo Cottoni pokazuje. Dla mnie jednak  w moim szmatkolandzie jest obłędnie kolorowo i totalnie pozytywnie i tych spódniczek i różyczek mogę nadziubać jeszcze miliony ;) Dziękim nim właśnie moje tildowe stwory zyskały swój charakterystyczny sznyt.
Raz miśki, innym razem koniki, teraz faza kotów. Zwierzyniec się rozrasta, a sugestie klientów pomagają rozwijać wszystko kolorystycznie i fakturowo. Czasem wystarczy też kawałek tkaniny niedbale rzucony obok innego kawałka, żeby zobaczyć jak pozornie niepasujące do siebie kolory fajnie ze sobą grają. W głowie pomysł za pomysłem i radość z każdego zaczynającego się tygodnia pracy.
Witajcie zatem w ten śnieżny poniedziałek ( nawet u mnie biało za oknem :)))))
Lecę działać twórczo, a lista  zadań na ten tydzień cudownie dłuuuuuga :)






Kocim mrrraaauuu żegnam się dzisiaj i życze wszystkim owocnego tygodnia!
Wasza A.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Ajć... znowu ten poniedziałek...

Jedna z zasad sukcesu brzmi:
"Nie patrz na poniedziałek, jak na początek kolejnego tygodnia ciężkiej pracy, ale jak na pierwszy dzień tygodnia zupełnie nowych możliwości"!

Wszystko zależy od naszego nastawienia, a pozytywną myślą można góry przenosić :)
Wkręcicie sobie jak Wam strasznie ciężko, że znowu trzeba tyrać i czekać z utęsknieniem na piątek, lżej Wam przez to nie będzie, wręcz przeciwnie.
Na każdy nowy dzień, każdy tydzień trzeba patrzeć jak na nową szansę, szansę nauki czegoś nowego, naprawienia popełnionych błędów, wyprostowania niedociągnieć.
Pamiętajcie też, że "Droga do sukcesu jest zawsze w budowie" i nikt za Was tej budowy nie przeprowadzi.Wszystko w Waszych rękach.
Zatem, witaj poniedziałku! :)
Uśmiech na twarz, podwinięte rękawy. Do dzieła Moi Mili!!!













Miłego, nowego tygodnia Robaczki! Wykorzystajcie go dobrze do ostatniej minuty ;)
Buziaki zasyłam!

Wasza A.