Pokazywanie postów oznaczonych etykietą druty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą druty. Pokaż wszystkie posty

14 lipca 2016

[Letni czas relaksu] ... adhd robótkowe ...

... moja mama zawsze mówi "dziecko odpocznij od tych robótek posiedź nic nie robiąc". No ale jak to tak przecież robótkując odpoczywam, fakt, że czasem nerw chwyci z różnych powodów ale zasadniczo odpoczywam. 
Wspominałam ostatnio o mojej chorobie  "zespole niespokojnych rąk", muszę Wam się przyznać, że mam też adhd robótkowe - no nie usiedzę za długo z jednym rodzajem robótki. Jak widać z dwoma rodzajami też nie - bo już krzyżyki i mozaika nie wystarczają do szczęścia - padło też na druty. 
Postanowiłam w końcu uprać długo robiony paris z bambusa - nie mogłam się napatrzeć jak cudnie wyglądał w wodzie hihi


Mam pewne wątpliwości czy będę go nosić, być może pójdzie na sprucie niestety :(


Ale to nic włóczka się przyda. Zostało mi jej z półtora motka więc zaczęłam wspomniany tu sweter/wdzianko podpatrzone u Maknety. Niestety nie ogarniam jak robić bez szwów wiec będzie ze szwem o ile kiedykolwiek będzie. Te druty u mnie to trochę jak mandale sam proces tworzenia mi się bardzo podoba, a potem rozwalam :)


Zaczęłam też przymiarki do parisa z czarnego lace`a. I na razie testuję ścieg, który podpatrzyłam u naszej Małgosi. 

I sama nie wiem czy to fajnie na parisie będzie wyglądało czy nie - ot takie zagwozdki niewprawionej druciary.

M.

11 lipca 2016

[Letni czas relaksu] ... burza ...

... dzisiaj od rana zanosiło się na burzę, a nie wiem czy już o tym tutaj pisałam moją ulubioną stroną w okresie wiosenno - letnim jest strona z mapą burz. W dodatku w piękny bo tęczowy sposób pokazuje drogę burz wszelakich w Europie. 



Wieczorem przez moje miasto przetoczyły się przynajmniej dwie i było zacnie - ja lubię burze, zwłaszcza jak jestem bezpiecznie w domu :)

Dzisiaj skończyłam główny element rękawa z haftem ludowym - jutro mankiet trzaskam. Zdjęcia nie pokażę bo jakieś w plamy wyszło a poza tym widzieliście wczoraj - to to samo tylko ciut więcej.

Zabrałam się też za przewinięcie mojej włóczki. W zamiarach były 4 motki w dwóch kolorach - czarnym i śliwkowym. Ale odkryłam! - też tak macie, że zapominacie co skitrałyście w swoich pudłach, szufladach i innych pojemnikach? Ja tak mam cyklicznie z różnymi rzeczami robótkowymi hihi. Odkryłam zaczęty wieki temu szal (pisałam o nim pod koniec 2012 roku omg) i stanowczo nie podobał mi się już, więc go sprułam i zrobię inny szal z niego :) mam nadzieję, że zejdzie mniej niż 4 lata. 
Znalazłam też jeden motek włóczki nie wiedzieć na co i po co kupionej ... tak tak to trzeba chyba już leczyć. Podobnie mam z koralikami, napalę się na jakiś projekt jak szczerbaty na suchary, nakupię to tego projektu niezbędnych materiałów, odłożę na moment do szuflady, moment dziwnym trafem trwa od kilku miesięcy do kilku lat, i już zapominam o co chodziło i po co te koraliki czy inne takie kupiłam.

Z czarnej i śliwkowej mam nadzieję że powstaną dwa Parisy bo ja tylko tego typu wdzianka umiem robić przecież. Choć nie powiem mam chrapkę na projekt, który niedawno pokazywała Makneta na swoim blogu
ku pamięci wstawię jeszcze linki do innych blogów na których jest ten projekt: tu i tu. Także z czrnego na pewno Paris a ze śliwkowego może kokon :)



Za przewijarkę i matowidło dziękuję Kasi. I tak sobie kręcąc korbką myślałam, że faceci to już nawet do trzymania włóczki przy przewijaniu nie są potrzebni bo jest taki wynalazek jak matowidło ... co za świat. Dobrze, że w kilku życiowych funkcjach, np: robienie śniadania i odkurzanie mój jest mi potrzebny hihi.




M.

30 września 2013

... kiedy ...

urocze jabłko mi się trafiło :) tylko dlaczego ligol jest taki kwaśny ja się pytam
To jest niesamowite, że mamy dzisiaj ostatni dzień września, kiedy to wszystko raczyło zlecieć to ja nie wiem, nie mogę się zupełnie jakoś przestawić że to już jesień że zimno i że trzeba nakładać na siebie cieplejsze rzeczy bo inaczej już po nerkach wieje ...
Kolejny mój powrót tutaj i tym razem z małym podsumowaniem części tego co wydarzyło się w ostatnich tygodniach. Wrzesień jakiś był taki ubogi w robótki ale co tam odbiję sobie.
Jak postanowiłam tak próbuję robić na zmianę sampler z Marzeniem. Jednego i drugiego w związku z tym przybywa powoli.
Powiem nieskromnie, że coraz bardziej podoba mi się ta nitka w tym samplerze, muszę dbać o to żeby kolory rozkładały się interesująco, mam już tyle i obecny tydzień należy do niego więc będą postępy :)


Drutowo robię stary-nowy projekt. Przede wszystkim robię na nowych drutach Hiya-hiya, które różnią się od KnitPro (moich poprzednich) przede wszystkim tym, że żyłka jest obrotowa i nic mi się nie kręci i jest o wiele przyjemniej drutować. A dlaczego stary-nowy projekt, ponieważ mniej więcej koło grudnia ubiegłego roku zarzuciłam robienie szala na rzecz tysiąca innych pomysłów. Kiedy na początku września postanowiłam do niego wrócić okazało się że nie pamiętam na czym skończyłam, ciężko doliczyć się czegokolwiek bo moja inwencja twórcza była tak twórcza że lewa z prawą prawa a lewą stroną się mieszały. Więc męskim postanowieniem rozprułam 3/4 zrobionego szala i zaczęłam od nowa - z przyrzeczeniem, że nie odłożę zanim nie skończę (nie odłożę na tak długo jak poprzednio). I tak mam na razie tylko kilka rzędów:


Marzenie też do przodu ale tu stanowczo mniej widać postęp ponieważ cały czas wyszywam tylko pierdylionem odcieni zieleni - ale jestem dobrej myśli, że niebawem dotrę do większej ilości innych kolorów.


Dziękuję za Wasze odwiedziny :)
M.

10 marca 2013

... zaklinając wiosnę ...

JA JUŻ CHCĘ WIOSNY ... a nie jakieś pitu pitu jeden dzień ciepluśki a potem znowu przymrozek, śnieg i zawierucha ... i już witał się z gąską i już planował jakby tu kurtkę na lżejszą zmienić ...

 Moja miłość do tej nitki zaczęła kiełkować jakiś rok temu na jednym ze spotkań robótkowych kiedy Magda pokazała swój prezent - piękną cieniowaną, mega kolorową jedwabną nitkę. Westchnęłam sobie, bo dowiedziałam się, że u nas jest niedostępna i cóż zapomniałam. Kilka dni temu oczywiście na fejsie rzuciła mi się znowu w oczy ta włóczka w jednym z obserwowanych sklepów. Długo nie myśląc, skołowałam sobie lekki rabacik i zamówiłam dwa motki (żeby nie zabrakło) i z niecierpliwością przebierałam nogami czekając na listonosza. Jak tylko nici przyszły nie mogłam się opanować, macałam przekładałam i zastanawiałam się jak ja doczekam do końca miesiąca na spotkanie robótkowe na którym będzie zwijarka. Kobieta pomysłową jest jak wiadomo, więc założyłam nici niezwinięte na oparcie krzesła obrotowego i zaczęłam nawijać na kartonik. A, że nitki dużo bo około 721 metrów to zwijałam i zwijałam, aż mąż się zlitował i mi pomógł hihi. I mogłam zaczynać próbowanie jakiej wielkości druty wybrać. Okazało się, że 3,75 są za grube, zdecydowałam się na 3,5. A ku pamięci sama nitka to Moharaja Silk. Na Parisa nabrałam 124 oczka :) Tyle już mam, choć cały dzisiejszy dzień musiałam spruć bo jakims magicznym cudem zgubiłam dwa oczka a łapanie ich i inne tego typu manewry nie wychodzą mi jeszcze najlepiej a i nitka nie ułatwiała śliską będąc.


Także pasiak czerwono - niebieski wrzuciłam do pudła i będzie czekał na jesień - wtedy pewnie go pokażę a teraz zaklinam kolory bo chcę już ciepła!!!!!
Zostając w konwencji iście wiosennej pochwalę się jeszcze moją nową bransoletką, która jeszcze nie ma zapięć, ale niebawem się to zmieni. 




Przy wzorze i pleceniu pomagała mi nieoceniona w tej kwestii Jolinka, u której też kupuję koraliki - to jest boskie kiedy można pomacać, pomiziać i wybrać te z których właśnie zapragnęło się zrobić coś koralikowego. Wy także możecie kupić cudeńka na jolinka.pl.

M.

25 grudnia 2012

... drutowo ...

Dzisiaj o drutach, które w ostatnim czasie dosyć często mi towarzyszą w różnych okolicznościach przyrodniczo - towarzyskich. Mam na tapecie dwie robótki.
Pierwszy rozpoczęty dosyć dawno temu szal (nie wiem czy w ostateczności szalem zostanie) z ręcznie farbowanej (nie wiem przez kogo - taką kupiłam) włóczki - mieszanki wełny + jedwabiu + kaszmiru. Przemiły w dotyku będzie mi na pewno służył bo jest w pięknych żywych i nasyconych kolorach, które średnio zostały oddane przez zdjęcie.


Druga praca to bluzka - tak tak też w to nie wierzę i średnio sobie wyobrażam jak z prostokąta zrobię bluzkę ale przejawiam duże pokłady nadziei, że mi wyjdzie. Paris - bo tak nazywa się wzór bluzki robię według instrukcji Magdy - robótkowo - spotkaniowej koleżanki, która na któreś ze spotkań przyszła w takim wdzianku i już byłam po uszy zakochana i zachciana żeby takie coś też mieć. A że wspomniana wyżej zapewniała, iż to prosta robota, uwierzyłam w siebie i zaczęłam.


Pracuję na niciach bawełniano - bambusowych i jak na razie jestem myślę w połowie dzieła, może na następne spotkanie 12 stycznia uda mi się skończyć?? Kto wie, może moje szanowne zdrowie wreszcie stanie na nogi, a gorączka odpitoli się ode mnie i będę mogła normalnie funkcjonować, nie tak jak dzisiaj, kiedy to po całym dniu bujania się z niezbyt dobrym samopoczuciem, potem leżakowaniem w jakichś omamach ni to na jawie ni to w śnie o 22.00 odzyskałam jako takie siły witalne. 
Tak chodzi mi po głowie podsumowanie jakieś tego roku, ale nie wiem czy jeszcze w starym uda mi się coś skrobnąć (choć sylwester na Białej Sali więc pewnie kilka godzin będzie) bo na kilka dni przed sylwkiem lecę do Wiednia, oby lotnisk nie zasypało :).

M.

31 lipca 2012

… bo ja lubię do Was pisać …


Zawsze marzyło mi się podziwiając prace fotograficzne innych, robić zdjęcia makro roślin, owadów i generalnie tego co się napatoczy pod nos i aparat. Poprzedni pstrykacz nie zbyt współpracował w tym zakresie, choć był fajny, czerwony i wcale nie tani. W czerwcu w ramach nagrody dostałam inny model, już nie tak poręczny i denerwujący momentami ale za to robi śliczne zdjęcia. Eksperymentowałam z przyrodą i jestem podbudowana, czego efekty jeszcze przez jakiś czas będzie widać na moim blogu. 


Mam też nadzieję, że uda mi się tak ustawić wszystko żeby jeszcze w miarę dobrze wychodziły fotki makijaży, które mogłabym pokazywać na Zakosmetykowane (nie omieszkam się pochwalić).
Nadal pracuję nad postanowieniem pisania tu częściej, wierzę że mi się uda w końcu, mam kolejkę tematów i zdjęć, więc może się uda.
W Niemczech udało mi się skończyć szal dla mojej przyjaciółki. A dokładnie na wyjeździe skończyłam robić wzór, a wczoraj dzięki Kasiu Fiu Bździu zakończyłam robótkę (nie wiedziałam jak się to robi, a dokładnie wiedziałam jak się okazało a zapomniałam). 


Także szal czeka na kąpiel i prasowanie – tak tak wiem to profanacja ale co tam nie mam możliwości rozłożenia rozpięcia i naciągnięcia więc popracuję z żelazkiem. Oczywiście nie omieszkam podać parametrów wszelakich razem ze zdjęciami efektu końcowego.
W dojczlandzie w chińskim sklepie (w którym były całe regały nie wiadomo czego hi hi) zakupiłam suszone banany, które chodziły za mną od lat. Z bananami takimi mam wspomnienia z dzieciństwa, nie mam pojęcia skąd się one w Polsce wtedy brały (może zza wschodniej granicy?). 


Jeśli spotkaliście się gdzieś z takimi bananami u nas w kraju? Dajcie proszę znać – będę wdzięczna.
No i na koniec książka, która zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. A mowa tu o kolejnej Szwai „Matka wszystkich lalek”. Okładka tej książki odrzuciła mnie na dzień dobry, a i opis na okładce nie zainteresował.


Pomyślałam sobie, kurde pierwsza Szwaja, której nie kupię a może nawet nie przeczytam. Teraz jest mi wstyd, że po okładce właściwie oceniłam książkę, jednej z moich najulubieńszych pisarek. Na szczęście dziewczyny, którym ufam książkowo zrecenzowały książkę super – więc przy jakiejś okazji zakupiłam książkę i dopiero na wakacje doczekała się w kolejce. Przygoda z tą lekturą wcale nie była lekka łatwa i przyjemna ze względu na tematykę poruszaną (wspomnienia z wojny i okresu powojennego oraz nastawienia narodu niemieckiego do polskiego) i poruszającą. Ale oprócz poważnych i naprawdę bolesnych tematów, były też przyrodniczo geograficzne, jak nie koniec świata na małej francuskiej wyspie to polskie Karkonosze, były tez ukochane robótki ręczne – drutowanie i robienie biżuterii ozdabianej minerałami, byli ciekawi, wartościowi i fajni bohaterowie (bracia EE, bliźniaki rozrabiaki i babcia Henia). Jednym słowem było warto jak zwykle przeczytać Szwaję. Z każdą książką zastanawiam się jak to jest możliwe że autorka jest w stanie mnie jeszcze wciągnąć, zaskoczyć, rozśmieszyć … czekam na następne książki.

M.

3 stycznia 2012

… mgiełka – duma moja …

Muszę się do czegoś przyznać. Obserwuję ostatnio pewne zachowanie swojej osoby (nad którym średnio panuję), że bardzo mi się podobają pomysły mojej koleżanki Joli Nailą zwanej i mówiąc slangiem szkolnym, małpuję je od niej, chcę mieć takie same rzeczy i tak dalej … I się tylko zastanawiam (mając nadzieję, że nigdy) kiedy Jola się na mnie wkurzy za takie działania (zupełnie nomen omen ode mnie niezależne ;)).
Jedną z takich rzeczy była mgiełka, którą jak sobie wyobraziłam, potem zobaczyłam zapragnęłam mieć. A w dodatku poczułam, że mogę sama ją zrobić, jestem w stanie. Jola pomogła mi zamówić nitkę – kid mohair 80% + poliammide w kolorze pięknego granatu o grubości … nie wiem gdzie to przeczytać – ale bardzo cienkiej. Używałam drutów #5 ściegiem prawe lewe chcąc uzyskać luźność wzoru. Zużyłam 1 i ¾ motka 25g.
Nie mam pojęcia czy dobrze zakończyłam (razem z filmem z sieci), nie wiem czy dobrze zszyłam, ważne jest że mi się podoba i jest cieplutki i zobaczcie ile ma zastosowań.


Wykańczanie mgiełki przypadło na okres z gorączką gratis więc jak mnie telepało, a dałam radę jeszcze trafić drutami w oczka, to wykorzystywałam go jako szal. Czyli owijałam się jedną stroną, drugą kończąc.


A jak już mnie zmogło i musiałam zaliczyć pozycję horyzontalną to delektowałam się książką „Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami”. A że autorami wyżej wymienionej jest Wojciech Mann i Krzysztof Materna, to poziom uzdrawiających endorfin (z bólem brzucha od śmiechu jako skutkiem ubocznym) był chyba uzdrawiający, bo coraz lepiej się czuję.

Książka napisana totalnie w stylu jaki prezentują autorzy, z bardzo fajnym poczuciem humoru, spostrzeżeniami i tym samczkiem trudnym do nazwania, który towarzyszy autorom zawsze kiedy otwierają buzie (czy są w parze czy występują oddzielnie). A książka też jest tak skonstruowana, że czasami panwie piszą razem, czasami piszą osobno – co jest oznaczone innym kolorem liter. A czasami wtrącają się, uzupełniają. A jak człowiek się wczuje (co nei jest trudne) i wyobrazi sobie, że to właśnie Oni opowiadają to mhhh śmiech, poprawa nastroju i … koniec książki już. Polecam stanowczo.

a tu fragment książki


M.

28 listopada 2011

… wełniano i przedzimowo …

Idzie idzie zima, tylko dojść nie może. Oczywiście nie narzekam - gdzież by znowu, przecież zimy nie lubimy, ale nie chciałabym żeby w grudniu zakwitły drzewa bo to już będzie przegięcie … Kilka dni temu zmroził mnie widok za oknem i myślałam, że to już – przyszedł śnieg i mróz – tak rano wyglądało za oknem, a szalik wiszący na balkonie przybrał się w narodowe barwy.


Będąc dalej w klimacie coraz większego marznięcia zadbałam o dwie ważne części swojego ciała – szyję i dupę ;). Chustę wełnianą zakupiłam chyba w marcu od Guzika z pętelką w moich ukochanych tęczowych kolorach. I mimo, iż mogłam ją zacząć nosić od niedawna, to wielka chęć żeby z nią obcować pozwoliła migaczem przyzwyczaić się do gryzienia jej. A powiem więcej, przecież jeden z incydentalnych szalów będzie zrobiony z tego typu nitki tylko że cieńszej.

Dupa natomiast będzie chroniona „dupnym kominem” (absolutnie nie jest to negatywne określenie tego czegoś o czym zaraz napiszę). Zakupiłam 100% wełnę i posługując się niebywałymi zdolnościami mojej mamci stworzyłyśmy coś takiego:

Generalnie wygląda jak mini spódniczka, bądź dłuższy sweter, a że w tym roku nie ma mowy żeby kupić nową, dłuższą kurtkę to mam nadzieję że moje cynaderki i tyłek będą w miarę zadowolone.

A przy okazji moja mamcia dzisiaj obchodzi 18ste urodziny – więc zaśpiewajmy mamie sto lat!

A na koniec dzisiejszego spicza SAL, który w moim wykonaniu dobiegł końca. Niestety nikt nie zgadł co zaplanowałam sobie napisać, choć Piegucha przypomniała mi o swoim świetnym napisie świątecznym, więc może w przyszłym roku takowy powstanie. Zostałam zobligowana do nieujawniania efektu końcowego do przed wigilią, tak więc pokazuję pracę na tamborku. Uważam, że nitka jest piękna i ślicznie układa się na wzorze, choć ułożenie jest zupełnie przypadkowe.


A tak w ogóle, jak na polski dobrze przetłumaczyć tekst „Home sweet Home”? Dla mnie kojarzy się najbardziej z „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” i z taką intencją go wyszywałam, ale tak naprawdę nie wiem do końca czy mam rację.

M.

18 września 2011

… patrzę i patrzę …

… i oczom nie wierzę, że te puzzle są układane. No bo niby jak to możliwe żeby z kupy klocków (z przewagą kupy), klocków zupełnie identycznych, albo niczym absolutnie się niewyróżniających wyłaniał się obraz? Monż jest magikiem (zresztą nie tylko w tej dziedzinie;)) i normalnie zobaczcie co On wyprawia. Zobaczcie – dwa wpisy temu - piałam z zachwytu, dzisiaj wklejam kolejny etap i oczom nie wierzę jak się wyłania statek, łódka jedna druga, żagle … szok! Jakoś dopiero na zdjęciach widać progres, bo to tak jak z dziećmi, kiedy się je ma na co dzień na żywo to nie widać rozwoju, dopiero na zdjęciu z perspektywą dostrzegamy to i owo.

Kibicuję dalej bo w końcu jeszcze cała jedna połówka obrazu została … Pokibicujcie ze mną, bo wiecie jakie motywacja działa cuda!!
Z innych robótek ręcznych w naszym domu to ostatnio druty szaleją. Mam już dobre 20 cm, a może jakby porządnie rozciągnąć to i więcej :).

Po rozpruciu poprzedniego kawałka (czyli kolejnej lekcji pokory) przede wszystkim postarałam się o markery, żeby już prucia było jak najmniej. Jak piękne markery to oczywiście Naila – niezastąpione pogotowie koralikowo – biżuteryjne.

Jola przyjechała i trzasnęła mi migaczem komplet ślicznych kolorowych szklanych markerów na kolorowych żyłkach.

Dzięki czemu od momentu użycia tych cudeniek pomyliłam się dosłownie kilka razy i to nie z powodu niedoliczonego oczka a innych takich, które mnie zaskakują w robieniu na drutach (na przykład spadający z drutów ścieg … boszeee jak ja tego nie lubię). No i przy sesji zdjęciowej kolejny raz doznałam, jak ciężko jest oddać kolor robótki. Starałam się jak mogłam z różnym tłami, no i wychodzi na to że muszę postarać się o kawałek szarego brystolu lub bawełny, bo szare tło najlepiej oddaje kolor fotografowanego obiektu. To zdjęcie chyba najbliżej oddaje piękny bordowy i wcale nie zimny kolor przyszłego szala.


Jak mówiłam zakochując się w drutowaniu, nadal trzymam się samo obietnicy, że jest to hobby incydentalne, właściwie na wszystkie incydenty mam już nitki. O ile ten obecny bordowy szal robię kochanej przyjaciółce o tyle dwa następne multikolorowe będą moje. Już nikogo nie powinien dziwić dobór poniższych kolorów i zestawień.

Marzy mi się jeszcze jedna włóczka (czerowno cieniowana), ale na razie nie mam jej w moich ulubionym sklepie włóczkowym.

No ale nadszedł czas że mnie przycisnęło i wróciłam do krzyżyków … bo już tak mi się zachciało kolorów i krzyżyków, że odłożyłam druty i wróciłam do swojego wieńca … może pchnę w końcu do przodu ten nudny fragment!

M.

30 sierpnia 2011

… być w szoku …

Fajnie czasami być w szoku, zwłaszcza w takim estetycznym szoku. Łażąc po sieci natknęłam się na stronę, która któregoś dnia wciągnęła mnie na kilka godzin. Więc uprzedzam lojalnie – uważajcie – to jest to miejsce.
Dla większego zniechęcenia pokażę kilka fotek, które pochodzą właśnie z tej strony. Nie znam się zupełnie na zdjęciach, więc nie wiem czy takie widoki występują rzeczywiście w przyrodzie, czy jest to efekt szopka niezastąpionego … tak czy siak moje estetyczne zapotrzebowania zostały zaspokojone, no i napatrzyłam się namarzyłam achhhhh. Zobaczcie


Teraz już trzeba zejść na ziemię …
Pamiętacie puzzle mojego mężusia?? Tu pisałam o początkach, a tu o kolejnej części. Była dłuższa bo chyba nawet 6 miesięcy albo i więcej … już straciłam wszelką nadzieję, że cokolwiek kiedykolwiek z tego wyjdzie. Było trzeba armagedonu każdego puzzlisty - czyli 1,5 rocznego siostrzeńca, który wparował radośnie w te pozostawione sobie samym klocki. Mąż wykazał się stoickim wręcz spokojem, moja siostra dostała zawału, winowajca wpadł w histerię – no jak to nie można biegać po tych fajnych kawałkach …
Pełna mobilizacja i medytacyjne wręcz ćwiczenie cierpliwości Tomka przyniosło niesamowite efekty – bo w ciągu miesiąca progres nieprzeciętny. A ja nadal nie wiem jak On to robi że rozróżnia te klocki … szacuneczek publicznie deklaruję :).


W związku z tym, że dzisiejszy wpis jest misz – maszowy (czyli taki jaki lubię najbardziej) to zobaczcie jakie śliczne guziki dostałam od Ani – takie niespodziankowe pozaokazyjne prezenty, a w dodatku wykonane własnoręcznie – są boskie!!!


A na koniec na prośbę Agi pokazuję drutowanie moje. Niestety to historyczne zdjęcia są, ponieważ ten kawałek został już spruty :( Nie posiadałam takich pięknych znaczników jak Ty i Ania. I co - i się myliłam na maksa, aż w końcu nie dało się już tego akceptować bo wzór przestał wychodzić … cóż więc potraktowałam to jako wprawkę i zaczynam od nowa. Na razie za znaczniki będą mi robić agrafki. Z napotkanych trudności – nie wychodzą mi ładnie brzegi – każde oczko inne – pewnie to kwestia wprawy. Zobaczymy czy przypadkiem nie zabraknie mi cierpliwości hihi


M.