Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ziemniaki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ziemniaki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 września 2014

Faszerowana pierś z kurczaka na pure z octem balsamicznym.

   Dzisiaj krótko, bo dokańczam pakować walizkę. Wymarzony urlop, pełen pysznej (mam nadzieję) kuchni przed nami. Zostawiam Wam przepis na pierś z kurczaka z wyrazistym słodko-słonym nadzieniem i pure ziemniaczane, które podbiło moje serce. Proste, szybkie, pyszne. Po powrocie zapraszam na relację z królowej Wysp Jońskich - Korfu.


Piersi z kurczaka faszerowana fetą i suszonymi pomidorami:
1 duży plaster sera feta
5-6 suszonych pomidorów
1/2 łyżeczki suszonego oregano
oliwa z oliwek
2 duże piersi z kurczaka
4 cienkie plastry cukinii (opcjonalnie)

Ser pokruszyć do miseczki, pomidory pokroić w kosteczkę, dodać oregano i tyle oliwy, aby uzyskać gęstą pastę. Piersi naciąć, tworząc 'kieszonki', faszerować pastą z fety i pomidorów, doprawić solą i pieprzem oraz owinąć każdą w dwa plastry cukinii. Posmarować z zewnątrz oliwą i piec na grillu około 8-10 minut.



Pure ziemniaczane z octem balsamicznym:
1/2 kg ziemniaków
1/2 łyżeczki świeżo startej gałki muszkatołowej
1  łyżeczka musztardy Dijon
ocet balsamiczny

Ziemniaki obrać i ugotować w osolonej wodzie. Odcedzić i utłuc, po czym dodać gałkę muszkatołową i musztardę. Ponownie utłuc aby wszystkie składniki się wymieszały. Nakładać na talerz i skropić octem balsamicznym. Takie ziemniaki świetnie pasują do ryb, albo na przykład piersi z kaczki. My byliśmy nimi zachwyceni i na pewno pojawią się na naszym stole jeszcze nie raz.


środa, 20 czerwca 2012

Skrzydełka słodko-pikantne

Komputer dalej mi zdycha, więc muszę korzystać z pożyczonego, ale mam taki nawał zaległych przepisów, którymi koniecznie chcę się podzielić, że po prostu musiałam wygospodarować chwilę i użyć kilku kombinacji aby napisać chociaż dwa słowa. 


Często przygotowujemy z Łasuchem coś na wieczór z przyjaciółmi i rzadko kiedy wpadam na pomysł aby to tu zamieścić. No ale tym razem już się przypilnowałam i voilla! Przepis, który Wam dzisiaj zaprezentuję na tyle przypadł nam do gustu, że zdecydowanie powtórzymy go jeszcze w tym tygodniu, bo oboje byliśmy mocno zaskoczeni oryginalnym i uzależniającym smakiem tych skrzydełek.


Skrzydełka słodko-pikantne:
1kg skrzydełek z kurczaka
marynata:
4 łyżki sosu sojowego
4 łyżki syropu klonowego
½ łyżeczki sproszkowanego imbiru
1 płaska łyżka sproszkowanego chilli
1 łyżka oleju sezamowego
sok z połowy cytryny

Składniki marynaty dokładnie połączyć w dużej misce i włożyć do niej umyte skrzydełka, wymieszać, przykryć folią i włożyć do lodówki na minimum godzinę. Nagrzać piekarnik do 180 stopni i piec w nim skrzydełka, ciasno ułożone w naczyniu żaroodpornym przez 30-40 minut. Gotowe :)

My zjedliśmy z pieczonymi młodymi ziemniaczkami i cebulką, posypanymi suszonym cząbrem oraz z surówką z kapusty, ale w wersji imprezowej podajemy obok bagietki albo chleba i też jest pysznie.


wtorek, 31 maja 2011

Faszerowane baklażany i maślane boczniaki.




Jeśli określenie „żar się leje z nieba” odbierać dosłownie, to pasuje do dzisiejszego dnia jak ulał. I nie chodzi mi bynajmniej o wybuch wulkanu nad głową, czy sąsiadów z piętra wyżej rzucających niedopałki przez balkon, lecz o promienie słońca, które wydają się kapać mi na skórę i wypalać w niej maleńkie, niewidoczne, acz bolesne kropki. Nie mam więc najmniejszej ochoty wychodzić w to gorące miasto, szyderczo witające mnie spalinami wypełniającymi gorący zaduch. Jedno co mnie cieszy to fakt, że moją chęć skrywania się w chłodnym domu usprawiedliwia zapalenie ucha i bolący jak jasna cholera brzuch. Mogę sobie bezkarnie cierpieć w przyjemnym chłodzie.
No, ale jeść coś trzeba. Pozostaje tylko pytanie, co da się przełknąć w taki upał? Odpadają wszelkiego rodzaju mięsa, gorące zupy i zapychające potrawki. Chłodnik? Nie, to nie to. Sałatka? Na sałatkę Łasuch ma genialną odmowę – „Nie, bo ostatnio jak jedliśmy sałatkę, to było za dużo pomidorków koktajlowych i one były takie kwaśne, że mi się tak kwaśno zrobiło w brzuchu, że już przez jakiś czas nie chcę jeść, bo się zakwasiłem”. Nie pogadasz. Przechadzaliśmy się tak po sklepie, pomiędzy skrzynkami z warzywami i owocami, aż trafiliśmy na tackę ładnych boczniaków, które stały się w ostateczności dodatkiem do warzywnej wariacji, na którą mam przyjemność Was zaprosić.



Faszerowane bakłażany:

1 duży bakłażan

1 cebula

3 ząbki czosnku

1,5 papryki (u mnie pomarańczowa, ale weźcie tą, którą lubicie)

3 pomidory

2 młode marchewki

½ szklanki soku pomidorowego

łyżeczka ziół prowansalskich

łyżeczka suszonej bazylii

łyżeczka zmielonego chilli

Bakłażana przekroiłam na pół i każdą połówkę wydrążyłam, nie naruszając skórki, a miąższ ułożyłam na durszlaku i posoliłam, aby wyciągnąć zeń goryczkę. Gdy bakłażan puścił sok przepłukałam go ciepłą wodą i pokroiłam w drobną kostkę. To samo zrobiłam z obranymi pomidorami, marchewką, cebulą i papryką. Wszystkie warzywa włożyłam do garnka z grubym dnem, dodałam czosnek oraz przyprawy i dusiłam jakieś 10 minut. Wyłożyłam je do wydrążonych połówek bakłażana, ułożyłam w naczyniu do zapiekania i do nagrzanego piekarnika, aż skórki zmiękły, jakieś kolejne 10 minut.



Maślane boczniaki:

1 duża łyżka masła

2 łyżki oliwy

250 g opłukanych boczniaków

Masło rozpuściłam z olejem na dużej patelni, gdy zaczęło skwierczeć wrzuciłam na nie boczniaki i smażyłam aż stały się lekko brązowe. Dzięki temu były miękkie w środku i chrupiące na brzegach.

Bakłażany i boczniaki zjedliśmy z odrobiną młodych ziemniaczków, które delikatnie skropiliśmy sobie tłuszczem ze smażenia grzybów. Orzeźwiający i bardzo sycący kompromis pomiędzy sałatką a „zjedzmy coś konkretnego”.

niedziela, 8 maja 2011

Prosto i bezpiecznie. Typowy śląski obiad.

Można powiedzieć, że poszłam „po całości” z dzisiejszym gotowaniem. Brakowało mi ostatnio takiej tradycyjnej kuchni, domowego smaku, długo pyrkającego na wolnym ogniu. Brakowało mi krzątania się od rana po kuchni i leniwego przyrządzania obiadu.

Oglądaliśmy ostatnio „Wino truskawkowe”, polsko-słowacką produkcję, kręconą w Beskidzie Niskim. Płakałam, śmiałam się, unosiłam i nie umiem o tym filmie zapomnieć. Absolutnie mnie zauroczył praktycznie pod każdym względem, ale najbardziej w moje serce uderzyła muzyka. Teraz gdy jej słucham przenoszę się zupełnie w inne miejsca, wędruję z wiatrem nad wzgórzami, tymi, nad którymi nawet kruki zawracają. Czuję się jakbym obejmowała trójkątny słup na Krzemieńcu i w jednej trzeciej mnie dzieje się trochę polskiej prostoty, ukraińskiej zaborczości i słowackiej pogoni za motylami. W przypływie kolejnych kilku wolnych chwil postaram się przenieść Was w smaki Beskidu jakie ja znam, słodkich jabłek, kwaśnych porzeczek, przypieczonych kaczek i wspomnianych już przeze mnie ostatnio ogórków z miodem. Ale nie dziś, nad tym muszę się mocno zastanowić, przygotować swoje serce na kolejną porcję czarów, którą poczęstuję Wasze kubki smakowe. Dziś jest czas na odrobinę gościnności, ciepła i kulinarnej rozpusty.

Dzisiaj twardo – kuchnia śląska, taka, jaką znam z własnego podwórka.



Rolady, szare kluski śląskie i modro kapusto to chyba Trójca Święta niedzielnych obiadów w mojej okolicy. I to taka, co się nigdy nie nudzi. Jednak tak, jak większość przepisów na domowe, sprawdzone jedzenie, ma ona wiele odsłon w zależności od tego czyje ręce, w czyjej kuchni ją poczynają. Podobno prawdziwe rolady śląskie robi się z wołowiny. Ja wołowiny nie lubię i jeść jej nie będę z różnych względów, ale wieprzowina już mnie urządza. W dodatku kluski nie są typowo śląskie, to taki wybryk mojej babci, dodający im twardości i tego szarego koloru. No i kapusto. Kapusto, jak kapusto. Kapuściano.

Modro kapusto:

…modro kapusto – 1 główka fioletowej kapusty

200g boczku wędzonego

1 cebula

2 liście laurowe

2 ziela angielskie

sól , pieprz i ocet do smaku

Kapustę należy poszatkować (ja trochę pokroiłam, trochę starłam na grubych oczkach tarki), boczek i cebulę pokroić w kostkę i przesmażyć najlepiej na smalcu i w wysokim garnku. Dodać kapustę, wymieszać i podląc wodą. Wrzucić listki laurowe oraz ziele angielskie. Jak wszystko zmięknie tak, że się będzie rozpływać w ustach przyprawić solą pieprzem i octem (wtedy fajnie zmienia kolor na fioletowo-buraczkowy). Wszystko.

Gumiklyjzy, czyli kluski. Ale szare:

1kg ziemniaków

½ szklanki mąki ziemniaczanej

1 jajko

Ziemniaki obrać, zostawić dwa lub trzy do starcia, a resztę ugotować i przecisnąć przez praskę. Surowe ziemniaki zetrzeć i odstawić na ścierce albo gazie (gaza jest lepsza, bo ściera później wygląda jak niedoprana pielucha) ażeby ściekł sok ziemiankowy. Pomieszać oba rodzaje ziemniaków, wyrównać w misce i podzielić na cztery części. Jedną cześć wyjąc i w jej miejsce nasypać mąki ziemniaczanej, przykry wyjętymi wcześniej ziemniakami i wbić jajko. Wszystko dobrze wymieszać rękami i formować kulki z lekką dziurką. Wrzucać na osolony wrzątek i po wypłynięciu gotować piec minut.

Roladki:

2 kawałki schabu albo szynki wieprzowej

2 łyżki musztardy

2 słupki boczku wędzonego

2 ćwiartki kiszonego ogórka

2 piórka cebuli

2 liście laurowe

2 ziela angielskie

kilka ziaren pieprzu

szklanka bulionu

łyżka kwaśnej śmietany

Mięso rozklepać jak najcieniej się da i posmarować musztardą, posolić i popieprzyc, układać z brzegu po słupku boczku, kawałku ogórka i cebuli, a następnie zwinąć i spiąć wykałaczkami. Przesmażyć na mocno rozgrzanym tłuszczu z każdej strony i podlać bulionem z liśćmi laurowymi, zielem angielskim i pieprzem. Przykryć i niech to sobie tak pyrka aż mięso zmięknie. Ja dałam jeszcze kawałek boczku i cebulki do bulionu, żeby miało wędzony smak. Jak to się już stanie należy wyciągnąć roladki i pozbierać szuwary z liści i ziarenek. Zdjąć z ognia dodać zahartowaną śmietanę, postawić na małym ogniu i mieszać do zagotowania, na koniec wrzucić mięso i podawać.

Wiem, że Ameryki nie odkryłam i nowoczesny super pomysł to nie jest, ale czasami wolę przypomnieć sobie sprawdzone, stare polskie przepisy, niż podróżować po smakach z cudzego, może i pięknego, ale wciąż obcego podwórka.

P.S. na deser zjedliśmy drożdżówkę z rabarbarem, ale pisać o niej to już by była przesada ;)

środa, 6 kwietnia 2011

Pierogi. Ruskie. Z mięsem. Z kapustą i grzybami.



240 pierogów. W trzech nadzieniach. Drugie samodzielne podejście i efekt nie chwaląc się bardzo dobry. Padam na nos.

Ciasto:

1,5 kg mąki pszennej

Kubek mleka

Kubek wody

¼ kostki masła (stopiona)

Wszystkie składniki muszą być w pokojowej temperaturze. Mąkę wyjmujemy nieco wcześniej i wysypujemy, aby swoje odstała i napulchniała. Mieszamy wszystko i wyrabiamy aż ciasto będzie miękkie ale nie kleiste. Dzielimy na 3 części, każdą rozwałkowujemy, wycinamy szklanką kółka, nakładamy kulkę z farszu i sklejamy.

Farsz I: ruskie

Kilogram ziemniaków

Pół kostki sera białego

Zeszklona cebulka

Ziemniaki gotujemy, odcedzamy, rozgniatamy i czekamy aż wystygną. Mieszamy z serem, cebulką, solą i pieprzem.

Farsz II: z mięsem

250g mięsa mielonego z indyka

Cebula

Patelnię rozgrzewamy z tluszczem, wrzucamy mięso i pokrojoną w kostkę cebulę. Smażymy i rozdrabniamy widelcem, przekładamy do miski i ucieramy na gładką masę z sola i pieprzem.

Farsz III: z kapustą i grzybami

Pół kilograma kapusty kiszonej

Garśc suszonych podgrzybków

Cebula (zeszklona)

Kapustę siekamy najdrobniej jak się da i zalewamy zimną wodą, gotujemy 20 minut. Grzyby w wysokim naczyniu zalewamy wrzątkiem, przykrywamy i odstawiamy. Odcedzamy kapustę i grzyby (które siekamy). Mieszamy razem i dodajemy sól i pieprz do smaku oraz zeszkloną cebulkę. Taki miks.




Dziś pójdę spać jako bardzo spełniony człowiek. Gotowanie to moja choroba psychiczna. Śniło mi się dzisiaj, że gotowałam na Glassboat w Bristolu. Boże, jak ja się nie chciałam budzić… :(

wtorek, 15 czerwca 2010

Krupnik, curry, grzanki czosnkowe i wyrazy nacechowane pejoratywnie...


Za brak wolnego czasu odpowiada sesja. Swoją drogą to przez nią prawie nic nie jem, więc nawet nie ma czego tutaj wrzucać. I nie żebym była wściekła na ten pieprzony wykwit niesprawiedliwości jakim jest uniwersytet przez małe „u”. I nie żebym życzyła doktor Teresce permanentnej sraczki przez co najmniej dwa lata, za tą „chamerę” jak w zwyczaju mawiać mają młodzi ludzie. Tak więc sesję przedłużono mi do września, jak i czterdziestu spośród pięćdziesięciu osób na moim roku, więc wakacje sobie muszę zaplanować w innym terminie i gówno (tak, nie kupę, nie fekalia – gówno) ich wszystkich obchodzi to, że niedopatrzenia dopuściła się pracownica zacnej uczelni, a nie Bogu ducha winni my. Brak mi słów, Najmilsi, aby opisać moje uczucia w sposób bardziej cywilizowany…

Z całej tej rozpaczy poryczałam sobie wczoraj trochę oglądając „Skazanego na śmierć” i jednocześnie powzdychałam do Wentwortha Millera, który ,jeśli Tomasz się rozmyśli, zostanie moim mężem – jestem tego pewna. No bo jeśli facet dobrowolnie wpakował się do jednego z najcięższych więzień w Stanach, jest to więcej niż pewne, że życie ze mną to byłaby dla niego kaszka z mlekiem. Właściwie to bohater, którego gra, się wpakował do pudła… ale myślę, ze sam Wentworth trochę tych cech po Scofieldzie przejął. To znaczy mam nadzieję.


Trzeci akapit, skoro już popełniam bzdurny tekst, poświęcę temu jak pogryzły mnie komary. Otóż bardzo. Wydaje mi się to być karą za nieprzestrzeganie słowiańskich zwyczajów i kąpanie się w jeziorze przed Kupałą, bo nadmienić należy iż te krwiożercze bestie pogryzły mnie właśnie nad jeziorem. Ba! Nawet wąż chciał mnie zaatakować! Znaczy się zaskroniec, ale wyglądał groźnie, co pozwoliło mi pokonać prędkość światła w wychodzeniu z wody… Skutkiem całości i mojego uczulenia na ukąszenia owadów, mam czterdzieści siedem ropiejących bąbli na samej prawej łydce, nie mówiąc już o reszcie ciała.

Teraz przejdę do rzeczy rzeczywistej, a propos wcześniej wspomnianej kaszki z mlekiem. Tylko, że tu bez mleka. W krupniku.


Krupnik z curry i grzankami czosnkowymi:

1 pęczek włoszczyzny (marchewka, pietruszka, seler)

1 cebula

taka sobie kosteczka wieprzowa, albo udko z kurczaka (osobiście preferuje kurczaka)

szklanka kaszy jęczmiennej

5 sporych ziemniaków obranych i pokrojonych w kostkę

sól i pieprz

2 łyżeczki zielonej pasty curry

2 ząbki czosnku

4 kromki czerstwego chleba


Włoszczyznę i mięso gotujemy aż zmiękną, a wywar będzie miał bladożółty kolor. Wtedy wyjmujemy „szuwary” i jeśli lubimy to kroimy je na małe kawałki z powrotem dodając do zupy (ja tak robię tylko z marchewką), cebulę kroimy w drobną kostkę i wraz z ziemniakami i kaszą wsypujemy do garnka z wywarem. Gotujemy to wszystko do zmięknięcia kaszy i ziemniaków, a gdy to się stanie doprawiamy sola, pieprzem, przeciśniętym przez praskę jednym ząbkiem czosnku i pastą curry. W tymże czasie w piekarniku pieczemy na rumiano kromki chleba, gdy stwardnieją nacieramy je z obu stron czosnkiem i kroimy w kosteczkę. Zupę miksujemy blenderem, tak aby nie miała ani jednej grudki i podgrzewamy. Przelewamy do talerza i posypujemy grzankami. Można zjeść, ale to nie przymus.

Morał dzisiejszej opowieści: Zachowaj radość życia – NIE IDŹ NA STUDIA!

niedziela, 9 maja 2010

Babka z kartofli wypiekana w piecu.


Pomimo wiosny, albo właśnie z jej powodu, tchnęły mnie wspomnienia. Dziwnie majowa nostalgia. Męczy mnie miasto, choć większość swojego życia spędziłam właśnie w nim. Może to przez dzisiejszy spacer po Stobrawskim Parku Krajobrazowym, może przez moją tęsknotę do tych, których nie ma. A może po prostu moje serce wie, gdzie jest moje miejsce, lepiej ode mnie… Namawiam Łasucha do wyprowadzki na zabitą dechami wiochę. I prawie namówiłam. Tylko musimy ukończyć studia, czyli jeszcze rok. Tęsknię za wieczornym zapachem wsi, trawy, strumieni (tak! strumienie pachną!), rumianku, bydła i wilgotnej ziemi. Tęsknie za prostotą, delektowaniem się życiem o zachodzie i spracowaniem rąk od świtu do zmierzchu. Beczkami kiszonych ogórków i kapusty, słojami zacukrzonych owoców, płóciennymi workami pełnymi suszonych grzybów… Wspominałam z mamą Walentyną babcine smakołyki z rodzinnego domu. I jej opowieści jak po wojnie sadziła cebulę do góry nogami, twardo nie przyznając się do swojego herbowego pochodzenia…

Ach, cóż Wam będę smęcić moi mili. Pochwalę się dzisiejszym kolacyjnym dziełem, zaczerpniętym z „Uniwersalnej książki kucharskiej” Maryi Ochorowicz-Monatowej, pozostałej po mojej babci, tej tatowej z kolei.


„Babka z kartofli wypiekana w piecu. Kartofle utrzeć z cebulą i masłem, nałożyć do rondelka wysmarowanego masłem i wysypanego bułką i wypiec w gorącym piecu przez dobre pół godziny, aby się z pod spodu i z boku zrumieniły na złoty kolor. Podając do mięsa wyrzucić tę babkę na salaterkę lub półmisek.”

Marya Ochorowicz-Monatowa, "Uniwersalna książka kucharska", Warszawa 1910


Od siebie dodałam jeszcze jajko, łyżkę mąki ziemniaczanej, sól i majeranek – bo lubię. Można zrobić ją zarówno z ugotowanych, jak i surowych ziemniaków, jednak przy tej drugiej opcji należy ja piec do momentu aż się zazłoci, jakieś 1,5 do 2 godzin w nagrzanym do 200 stopni piekarniku. Świetnie smakuje z kwaśną śmietaną, gulaszem, czy sosem z grzybów oraz jako dodatek do mięs. Idealne na nostalgiczne wieczory szyte wspomnieniami.