Na pierwszy ogień poszedł salowy księżyc. Tutaj popuściłam wodze fantazji.
Jasnobłękitne koraliki, z lekko perłowym połyskiem wszywałam tam gdzie mi pasowało...
... bez schematu. Po prostu poszłam na żywioł...
A po księżycu przyszedł czas na sal zimowy. Najpierw wyszyłam tam gdzie brakowało krzyżyki Kreinikiem. W rzeczywistości pięknie się błyszczy, ale uchwycić to na zdjęciu to już nie jest takie łatwe...
... a potem poszły w ruch koraliki. Tym razem postawiłam na całkiem przezroczyste...
... i raz trzymając się schematu a raz według swojego widzimisie ukończyłam bardzo okrojoną wersję tego haftu.
Jak prezentują się oba moje Ufo-ki pokaże w podsumowaniu wrześniowym. A teraz zasiadam do czegoś nowego - prezentu, który ma się znaleźć pod choinką ;)
***